Nigdy nie uważałem siebie za życiowego nieudacznika. Właściwie to odkąd pamiętam wyróżniałem się z tłumu. Nie narzekałem na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej, wszystko przychodziło mi z łatwością. Nie oznacza to wcale, że to, czego się dorobiłem, dostałem za darmo.
Ciężko pracowałem, aby w wieku lat 50. z małym haczykiem wieść wygodne i dostatnie życie. Własny dom, dwa drogie auta w garażu, urlop w egzotycznych krajach raz na pół roku. Żona, dwójka wspaniałych dzieci. Ktoś pomyśli, czego chcieć więcej? A jednak nie czułem się spełniony i pragnąłem czegoś więcej. Gdybym tylko wiedział, jak głupi wtedy byłem…
Sam strzeliłem sobie w kolano
Martę poznałem jeszcze w liceum. Byliśmy w jednej klasie, ale nie zwracałem na nią zbytnio uwagi, bo miałem znacznie atrakcyjniejsze koleżanki. Dopiero w okresie studenckim między nami zaiskrzyło. Oboje studiowaliśmy w Warszawie i spotkaliśmy się przypadkiem na jakiejś imprezie u wspólnego, jak się okazało, znajomego. Dostrzegłem w Marcie to, czego nie widziałem wcześniej. Była dowcipna, miała własne zdanie, nie interesowało jej płynięcie na fali wraz z modnymi trendami. Miała to coś, ten pazur, magnes w oczach. Poza tym, z nijakiej z wyglądu nastolatki przeobraziła się w fascynującą kobietę, chociaż klasyczną pięknością nie była.
– Wiesz, mógłbym się z tobą ożenić – rzuciłem niby żartem, a rok później stanęliśmy na ślubnym kobiercu.
Przez pierwsze dwa lata po ślubie nasze życie było bajeczne. Namiętny seks, żarliwe rozmowy do samego rana, ekscytujące wycieczki w różne fajne miejsca. Byliśmy wiecznie głodni siebie, a każda minuta rozłąki spowodowana zawodowymi obowiązkami wydawała się dłużyć w nieskończoność. Każda bajka ma jednak to do siebie, że kiedyś się kończy. Na świat przyszła Ania, a rok później Tadzio. Często się słyszy, że pociechy scalają związek, ale w naszym przypadku stało się dokładnie odwrotnie. To prawda, że miłość do dzieci jest absolutna i bezwarunkowa. W ogień bym poszedł za nimi. Medal ma jednak dwie strony. O ile ojcostwo sprawiało, że duma mnie rozpierała, o tyle między mną a Martą zaczęło się psuć. Całkowicie poświęciła się opiece nad Anią i Tadziem, a nasza relacja zeszła na dalszy tor. Skończyły się namiętne noce, a co gorsza – nawet spanie w jednym łóżku. Marta zachowywała się tak, jakbym był tylko maszyną do zarabiania pieniędzy. Przestała dbać o siebie i o nas, w miarę upływu czasu stawała się coraz bardziej zgryźliwa. Ciągle była zmęczona i nic jej nie pasowało, a byle uwaga z mojej strony wyprowadzała ją z równowagi.
– Kochanie, pogadajmy, naprawdę nie widzisz, co się z nami dzieje?
– Jezu, o co ci znowu chodzi? Tylko jakieś problemy wymyślasz.
– Marta, ja…
– Daj mi spokój, jestem wykończona.
I tak przez cały czas
Podejmowane przeze mnie próby rozmów spełzały na niczym, były niczym walenie głową w mur. Miałem tego serdecznie dość. Zdradzić żonę? Taka myśl nie przychodziła mi przez głowę nawet gdy było totalnie źle. Życie bywa jednak przewrotne i lubi dawać pstryczka w nos – oczywiście po to, żeby nas czegoś nauczyć. Tylko że my wnioski z tej nauki wyciągamy zazwyczaj za późno…
Iwona przyszła do naszej firmy na staż. Młoda, pełna zapału i wiary w to, że cały świat ma u swoich stóp. Od razu wpadła mi oko. Ładna, pewna siebie, elegancka i wysportowana. Nie miałem wobec niej żadnych zamiarów, bo czego niby taka dziewczyna mogłaby chcieć od faceta, który z powodzeniem mógłby być jej ojcem? Firma pracowała wtedy nad dużym projektem dla zagranicznego kontrahenta, co wiązało się z koniecznością częstego zostawania w biurze po godzinach. Niekiedy nawet do północy, co sprzyjało nawiązywaniu kontaktów. Ja i Iwona zbliżyliśmy się do siebie. Żadne z nas tego nie planowało, sprawy potoczyły się naturalnym biegiem. Ani się obejrzałem, jak wylądowaliśmy w łóżku. Historia jakich wiele. Do bólu banalna, chociaż wówczas tak nie myślałem. W ogóle nie myślałem.
W końcu Iwona zadała mi pytanie, kiedy odejdę od żony. Zaraz po tym, gdy uniesieni gwałtowną namiętnością skończyliśmy się kochać na moim biurku.
– Dzisiaj, dzisiaj jej powiem. Obiecuję.
– Proszę cię… Tak bardzo mi na tobie zależy… Wiesz, że cię kocham?
– Wiem, ja też ciebie kocham.
I tak się stało
Kiedy mówiłem Marcie o tym, że poznałem kobietę swojego życia i się do niej wyprowadzam, sprawiała wrażenie kompletnie nieobecnej. Patrzyła na mnie, a w jej oczach nie dostrzegłem niczego poza pustką. Nie odezwała się słowem. W milczeniu wstała z kanapy i poszła na górę. Odpowiedziało mi jedynie głuche trzaśnięcie drzwiami. Nie zastanawiałem się zbyt długo nad kolejnym krokiem. Do małej, podręcznej walizki wrzuciłem parę najpotrzebniejszych rzeczy i dwie godziny później stałem pod drzwiami mieszkania Iwony.
– Jestem, tylko dla ciebie, cały twój.
Przywitała mnie ciepłem swych ramion, a ja wreszcie poczułem, że mam dokładnie to, czego chciałem. Przy Iwonie odżyłem i złapałem wiatr w żagle. Wielu mężczyzn zazdrościło mi młodej i pięknej kochanki. Ja sam nie dowierzałem, że tak mi się poszczęściło – aż do momentu, kiedy niechcący podsłuchałem rozmowę Iwony z jej najlepszą przyjaciółką.
– Widzisz, mówiłam ci, że się nieźle ustawię. On jest słodki, serio, ale taki naiwny!
Te słowa podziałały na mnie niczym kubeł zimnej wody wylanej na głowę. Z nosa w mig spadły mi różowe okulary. Zrozumiałem, że Iwona mnie wykorzystała – chodziło jej tylko o moje pieniądze i pozycję w firmie, dzięki której szybko awansowała. Dotarło do mnie, jak ogromny błąd popełniłem. Chciałem porozmawiać z Martą i błagać ją o przebaczenie, ale ona nie zamierza mnie słuchać. Dzieci też są do mnie uprzedzone i nie odbierają moich telefonów. Cóż, nie mogę mieć im tego za złe. Wierzę jednak, że kiedyś darują mi moje winy.
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”