„Rozumiem, że pies to nie dziecko, ale zamknąć szczeniaki w kartonie i porzucić w lesie? Przecież to barbarzyństwo!”

Jak można porzucić szczeniaki w lesie fot. Adobe Stock, finwal89
„Okazało się, że Sunia znalazła w krzakach pudełko, duże, tekturowe, wsunięte głęboko pod gałęzie. Uklękłam, usiłując je wydobyć. Suczka biegała wokół mnie i coraz głośniej piszczała. – Rany – jęknęłam, otwierając karton. Sunia zamachała ogonem i zakręciła się w kółko. W pudełku siedziały cztery pieski, malutkie, nie miały więcej niż dwa tygodnie”.
/ 20.03.2023 20:30
Jak można porzucić szczeniaki w lesie fot. Adobe Stock, finwal89

Bardzo lubię spacerować nad rzeką. Często zabieram tam swoją Sunię i włóczymy się godzinami. Sunia może się wybiegać, nie musi iść na smyczy, a ja pozbywam się stresu. Czasem wspólnie biegamy, a czasem ja tylko spaceruję. Tego dnia robiło się już szaro, zbierały się chmury, szło na deszcz.

– Sunia, wracamy! – zawołałam.

Zawsze przybiegała natychmiast, teraz jednak nawet nie zareagowała. Słyszałam ją gdzieś w krzakach, skomlała, piszczała, ale nie przychodziła.

Przestraszyłam się

Wokół nie było nikogo, a Sunia najwyraźniej coś znalazła.

– Sunia, do nogi! Sunia, chodź tu natychmiast! – czułam, że głos zaczyna mi się załamywać histerycznie.

Nagle Sunia znalazła się tuż koło moich nóg i zaczęła kręcić się niespokojnie, skomląc nieustannie. Domyśliłam się, że moja psinka chciała mnie gdzieś zaprowadzić. Mimo że się bałam, szłam za nią. W końcu psem kierował instynkt, niemożliwe więc, by nam coś zagrażało. Nie szłaby tam, gdzie było coś, czego należało się bać. Okazało się, że Sunia znalazła w krzakach pudełko, duże, tekturowe, wsunięte głęboko pod gałęzie. Uklękłam, usiłując je wydobyć. Suczka biegała wokół mnie i coraz głośniej piszczała.

– Rany – jęknęłam, otwierając karton.

Sunia zamachała ogonem i zakręciła się w kółko. W pudełku siedziały cztery pieski, malutkie, nie miały więcej niż dwa tygodnie.

– Sunia… – przerażona patrzyłam na rozradowaną sukę – uratowałaś im życie. Ktoś je tu zostawił, żeby umarły. Albo – zawahałam się – albo chciał je utopić, ale nie zdążył. Może ty go wystraszyłaś i uciekł?

Dźwigałam pudło do domu, a Sunia biegła za mną. Ledwie dawałam radę, bo pieski wbrew pozorom wcale nie były lekkie, a miałyśmy całkiem spory kawałek do przejścia.

– Czy ty, Baśka, zwariowałaś? – usłyszałam od męża, kiedy zajrzał do kartonu. – Po co je tu przywlokłaś?

– A niby co miałam zrobić? – zapytałam natychmiast. – Zostawić je nad wodą, żeby do rana umarły?

Witek zawahał się, chyba zawstydził się swojej reakcji.

– I co teraz z nimi zrobimy? – jęknął.

W tym samym momencie do przedpokoju wpadła nasza mała córeczka.

– Jakie cudne! – w mgnieniu oka znalazła się na podłodze obok pudełka, w którym piszczały i wierciły się psiaki. – Mam pieski, mam pieski! Hurra!

– Widzisz, co narobiłaś? – zdenerwował się Witek – Nie, Zosiu, one nie są nasze – pochylił się nad małą.

– A czyje?

– Nie wiem. Ktoś je porzucił.

– To jak nikt ich nie chce, to my weźmiemy, prawda?

Dla Zosi sprawa była prosta

– Możemy je za… za… – jąkała się. – Zadaptować!

– Zaadoptować – poprawił Witek, ale zaraz zaczął protestować: – Nie, kochanie, nie możemy ich zaadoptować. My mamy Sunię, nie możemy wziąć tych piesków.

– A jednego? – skrzywiła się Zosia.

– Nawet jednego.

– A jak nikt ich nie chce, to co z nimi będzie? Wyrzucimy je?

– Nie, kochanie – wtrąciłam się szybko. – Nie wyrzucimy. Postaramy się znaleźć dla nich nowe domy.

– Ale one są braciszki, chcieliby razem – Zosia nadal nie była przekonana.

– Zobaczymy – starałam się skończyć tę rozmowę, bo widziałam, że Witek nie był uszczęśliwiony niespodzianką. – Chodź, spróbujemy je nakarmić – zabrałam córkę i pieski do kuchni.

Następnego dnia od samego rana zaczęłam szukać domu dla piesków, choć Witek twierdził, że odwiezie je do schroniska.

Takie maleństwa do schroniska? Zlituj się, Witek.

– Przecież nie możesz wszystkich czterech zatrzymać.

– Znajdę im dom.

– A jak nie? Zośka się przyzwyczai, wyobrażasz sobie, jaki będzie płacz, kiedy je w końcu oddamy?

Samej było mi przykro, ale przyznałam mu rację. Po południu odwieźliśmy psiaki całą rodziną do schroniska.

– Znalazłam je nad rzeką, zostawione w krzakach, w pudełku – wyjaśniałam.

– Właściwie to Sunia je znalazła – wtrąciła się Zosia. – Sama mówiłaś, że Sunia, mamusiu.

– No tak – przytaknęłam. – Sunia to nasza suka. To rzeczywiście ona znalazła psiaki. Ma dobry węch…

Maluchy zostały w schronisku, tamtejszy opiekun obiecał, że znajdzie im dobre domy, a my umówiliśmy się, że możemy je odwiedzać tak długo, jak tam zostaną. Jednak już po tygodniu był tylko jeden. I tak długo Zosia błagała ojca, że zabraliśmy go ze sobą z powrotem do domu.

On nie mógł tam zostać sam, bez braciszków – powtarzała.

– No, nie mógł – śmiał się Witek.

W ten sposób ostatni piesek z uratowanej rodzinki zamieszkał z nami. Zosia nazwała go Tobi i najchętniej w ogóle by się z nim nie rozstawała. Teraz Tobi jest już dużym psem, większym od Suni, jego rodzice musieli mieć coś wspólnego z wilczurami. Na spacery nad rzekę zabieram teraz dwa psy. Do tej pory nie wiem, i pewnie nigdy się nie dowiem, kto porzucił wtedy psiaki w zaroślach, ale ani chwili nie żałowałam, że je stamtąd zabrałam. 

Czytaj także:
„Działałam jak lep na nieudaczników, którzy bawili się moim kosztem. Dopiero, gdy jeden wrobił mnie w dziecko, otrzeźwiałam"
„Zaszłam w ciążę w wieku 15 lat. Liczyłam, że mama pomoże mi wychować dziecko. Jej propozycja mnie przeraziła”
„Niczego nie pragnęłam bardziej niż macierzyństwa. Gdy moja siostra urodziła, uknułam plan, żeby odebrać jej syna”

Redakcja poleca

REKLAMA