„Rozpadałam się kawałek po kawałku na oczach ludzi, których kochałam. Diagnoza była miażdżąca, leczenie koszmarne”

Kobieta, która ma depresję fot. Adobe Stock, Photoboyko
„Nocą leżałam z otwartymi oczami, przytłoczona galopującymi obrazami. Tak mnie to męczyło, że zaczęłam brać tabletki nasenne. Każdy kolejny dzień stawał się coraz większym wyzwaniem. Zapadałam się, spadałam w otchłań, nie miałam się czego uchwycić”.
/ 06.02.2022 06:06
Kobieta, która ma depresję fot. Adobe Stock, Photoboyko

Depresja to prawdziwa choroba. Coś, na co nie mamy wpływu. Podstępny przeciwnik, który przychodzi ukradkiem, stopniowo coraz bardziej się rozrasta, aż w końcu nie pozostawia miejsca dla gospodarza. Nie byłam świadoma, że dzieje się ze mną coś złego.

Miałam po prostu gorsze dni. Jak każdy – tak to sobie tłumaczyłam. Nie wiem, co by się ze mną stało, gdyby nie siostra. To ona rozpoczęła walkę o moje życie. „Potrzebuję urlopu, odpoczynku od obowiązków” – myślałam.

Czułam narastające, dziwne zmęczenie, którego nie mogła pokonać dobrze przespana noc. Zresztą o taką było ostatnio trudno. Przyplątała mi się bezsenność. Nocą leżałam z otwartymi oczami, przytłoczona galopującymi obrazami. Jakbym przeżywała na nowo miniony dzień. Tak mnie to męczyło, że zaczęłam brać tabletki nasenne. Rano byłam jeszcze bardziej zmęczona. Każdy kolejny dzień stawał się coraz większym wyzwaniem.

Kiedy to się zaczęło? Kiedy wszystko się zmieniło?

Wtedy jeszcze byłam w stanie zauważyć, że nie przypominam siebie sprzed kilku miesięcy. Za gorszy nastrój i wieczne zmęczenie obwiniałam niskie ciśnienie atmosferyczne, moje niewyspanie. Kto zwraca uwagę na drobiazgi, kiedy jest w ciągłym biegu?

Praca, dom, lekcje z dziećmi, obiad na jutro. Życie pędziło naprzód, a ja razem z nim. Ale czułam, że nie daję sobie rady. Porwał mnie silny prąd ciemnej, rwącej rzeki; nie wiedziałam, dokąd płynę ani jak długo uda mi się utrzymać głowę nad powierzchnią.

To chyba najlepsze porównanie. Tak się czułam. Ciemne macki smutku powoli zagarniały coraz więcej światła. Nic mnie nie cieszyło. Kiedyś byłam pogodna, nastawiona do życia optymistycznie. Śmiałam się razem z dziećmi, zapisywałam ich powiedzonka.

Lubiłam pogadać z przyjaciółką. Chichotałyśmy jak szalone nad kieliszkiem wina, czasem same nie wiedziałyśmy z czego. Paweł kreślił kółko na czole i uciekał z pokoju, co jeszcze wzmagało naszą głupawkę. Było pięknie.

Tyle drobnych przyjemności czekało na mnie codziennie! Filiżanka porannej kawy, takiej, jaką lubię, mocnej, bez cukru, z odrobiną mleka, była znakomitym początkiem kolejnego dobrego dnia. Uśmiech kierowcy uprzejmie wpuszczającego mnie przed sobą na upragniony pas potrafił wprawić mnie w doskonały nastrój.

Gdybym zmieniła się nagle, zauważyłabym to. Ale depresja nadchodzi powoli, niepostrzeżenie. Przyzwyczaja do siebie, oswaja swojego gospodarza. Nie umiem powiedzieć, kiedy to się zaczęło. Powoli przywykałam do tego, że inaczej reaguję.

Już nie miałam ochoty na spotkania ze znajomymi, a dzieci mnie tylko męczyły. Kochałam je, jednak nie mogłam się doczekać końca dnia. Gdy córeczki szły spać, padałam bez sił na kanapę. Nie miałam na nic ochoty, po prostu zapadałam się w sobie. Ten stan dawał mi chwilę wytchnienia: nie musiałam niczego udawać, mogłam odpocząć.

To Paweł zauważył, że stałam się inna

– Kochanie, co ci jest? – pytał zatroskany. – Może umówiłabyś się z Kasią na te wasze babskie plotki? Coś dawno nie widziałem u nas twojej przyjaciółki… Weź się w garść, Edziu, bo jakoś mizernie wyglądasz.

Nie wiedział wtedy, że to najgorsza rada, jakiej można udzielić choremu. Bo on się do niej zastosuje. W początkowej fazie depresji jeszcze jest w stanie – ogarnie się, założy maskę, będzie się uśmiechał. Tak zrobiłam.

Nawet poczułam coś na kształt ulgi. Schowałam się przed niepokojem rodziny i znajomych, uśpiłam ich obawy. Przestali pytać. Zachowywałam się tak, jak tego się spodziewali, jednak tylko wtedy, kiedy musiałam. W mojej głowie nic się nie zmieniło: czułam się chora, nieprzystosowana i zagubiona.

Wreszcie maska, którą nosiłam, zaczęła mnie uwierać. Już nie mogłam udawać, nie miałam siły na odgrywanie codziennego teatru. To, co przychodziło mi kiedyś z łatwością, stało się wyzwaniem, któremu nie mogłam sprostać. Zwykłe czynności zaczęły mnie przerastać, ograniczyłam je więc do minimum. Ciągle coś sobie odpuszczałam, z czegoś rezygnowałam.

Byłam jak zmęczony wędrowiec – chciałam odpocząć, ale nie wiedziałam jak. Rozmowy z ludźmi męczyły mnie, ograniczyłam więc, a potem zerwałam, wszystkie kontakty towarzyskie. Coraz bardziej zamykałam się w sobie. To musiało być widoczne, a jednak nikt nie potrafił mi pomóc. Przecież nie byłam sama! Miałam kochającego męża, przyjaciół.

Rodzice i siostra mieszkają w innym mieście, zatem nie widzieli, co się ze mną dzieje. Ja sama nie byłam tego do końca świadoma, ale Paweł i znajomi widywali mnie na co dzień; widzieli, jak bardzo się zmieniłam. Owszem, robili uwagi, próbowali wyciągnąć mnie z domu, rozruszać. Kiedy im się to nie udawało, rezygnowali. Nie chcieli być natrętni.

Umierałam więc po kawałku na oczach ludzi, którzy mnie kochali. Bo depresja to choroba śmiertelna, ale ja o tym wtedy jeszcze nie wiedziałam. Funkcjonowałam prawie normalnie, wypełniałam swoje obowiązki, pracowałam, zajmowałam się dziećmi, robiłam z Pawłem zakupy. Jak zwykle.

Tylko coraz gorzej się czułam. Zapadałam się, spadałam w otchłań, nie miałam się czego uchwycić. Nie zdawałam sobie sprawy, jak trudno jest żyć bez radości, uniesień, zainteresowania codziennością. Depresja odebrała mi to wszystko, pogrążyła w szarości. Egzystowałam jak automat, napędzana poczuciem obowiązku. Wreszcie i to stało się zbyt trudne.

Pewnego dnia po prostu nie wstałam z łóżka. Nie mogłam. Utraciłam wszystko, dla czego warto żyć. Leżałam z otwartymi oczami, pogrążona w szarości. Tak, to nie był mrok, tylko jednolita szarość, świat bez światła. Nie myślałam o niczym, mózg produkował męczący szum podobny do zakłóceń w telewizorze. Nie słyszałam Pawła, niewiele do mnie docierało.

Wtedy przerażony mąż wezwał rodzinę. Na wysokości zadania stanęła tylko Ewa, moja starsza siostra… Towarzyszenie osobie chorej na depresję jest bardzo trudne, a rozpoznanie objawów choroby jeszcze trudniejsze. Ewa nie miała jednak wątpliwości, to dzięki niej rozpoczęłam leczenie.

Byłam w ciężkim stanie, przyjęto mnie do szpitala…

– Dobrze, że pani zdecydowała się zaufać medycynie – powiedział lekarz. – Nie trzeba się wstydzić ani bać. Depresję trzeba leczyć. To jedyny sposób, żeby wyjść z choroby. Farmakologia, terapia i wsparcie rodziny pokonają przeciwnika, w pojedynkę nikt nie ma szans. Nie rozumiem, dlaczego wciąż pokutuje przekonanie, że wystarczy wziąć się w garść, by przemóc chorobę. Przecież nie mamy na nią wpływu. Nie pokonujemy siłą woli zapalenia płuc, prawda? Więc dlaczego ludzie próbują przeczekać depresję? – zapytał, ja wzruszyłam ramionami.

Cóż, miał rację. Zanim depresja unieruchomiła mnie w łóżku, mogłam przecież szukać pomocy u lekarza. Problem polegał chyba na tym, że wstydziłam się tego rodzaju dolegliwości. Zaburzenia w głowie? Przecież otoczenie przypnie mu na zawsze etykietkę „wariata”…

Już znam tę chorobę. Drugi raz nie dam się podejść

Po lekach poczułam się lepiej. Powoli wracałam do życia. Jakbym się na nowo narodziła. Stopniowo świat odzyskał barwy, a ja po raz pierwszy od niepamiętnych czasów z przyjemnością wypiłam poranną kawę.

Tamtego dnia naprzeciwko mnie przy kuchennym stole siedziała moja siostra. Rzuciła wszystko, żeby być ze mną, przeprowadzić mnie na stronę życia. Pilnowała mnie, odwiedzała codziennie w szpitalu, a potem, kiedy wróciłam do domu, odwoziła na terapię.

– Gdyby nie ty, już by mnie nie było – powiedziałam nagle. – Nawet nie wiesz, jak bardzo miałam ochotę zrezygnować…

– Z czego?

– Z życia. Nie chciałam tu być, nie widziałam powodu. Przestało mi zależeć. Nic nie czułam. Egzystowałam siłą rozpędu, ale nie wystarczyłoby jej na długo. Tak chciałam odpocząć…
Ewę przeraziły moje wyznania.

– Nie możesz! – krzyknęła. – Nigdy nie wolno ci tak myśleć! Masz przecież córki! Chcesz, żeby zostały sierotami?

– Ewuniu, nie martw się o mnie – objęłam ją. – To już minęło. Dzięki tobie. Znowu czuję smak i zapach życia, i za nic z niego nie zrezygnuję. Wróciłam z dalekiej drogi… Nikomu nie życzę takich doświadczeń. Wyjdę z depresji i będę się pilnowała. Już znam tę chorobę, drugi raz nie dam się podejść.

– Nie będzie drugiego razu – powiedziała z mocą Ewka i miała rację.

Minęło kilka lat, a ja wciąż cieszę się życiem. Czasem tylko śni mi się ten szary świat, od którego nie ma ucieczki.

Czytaj także:
„Miałem 50 kochanek, każdą w innym mieście. Jak znudziła mi się żona, to umawiałem się na szybki numerek”
„Odrzuciłam Adama, bo dał mi pierścionek z odzysku. Gdybym go przyjęła, dziś byłoby mnie stać na najdroższe diamenty”
„Wraz z wypadkiem męża skończyło się moje życie. Przysięgałam mu być w zdrowiu i chorobie, ale on ciągnie mnie na dno”

Redakcja poleca

REKLAMA