„Romantyczny wyjazd zamienił się w aferę. Usłyszałam, że jestem rozpieszczoną księżniczką, bo nie chciałam siedzieć w syfie”

Narzeczony mojej siostry to cham fot. Adobe Stock, Mangostar
„– Przecież kąpaliśmy się już w jeziorze, wystarczy na dziś – odparł. – Bardzo śmieszne… – Nie żartuję. Ale jak chcesz, to nabiorę ci wody, żebyś się mogła umyć. – Nie tylko nabierzesz, ale też zagrzejesz. Nie będziemy się myć w zimnej. – My? Ja jestem czysty, podczas pływania zmyło ze mnie cały pot – odparł. On chyba żartuje! To obrzydliwe”.
/ 07.01.2023 13:15
Narzeczony mojej siostry to cham fot. Adobe Stock, Mangostar

W zeszłym roku zaplanowaliśmy z moim chłopakiem wakacje na łonie natury. Pod namiotem. Ja jestem dziewczyną z miasta i nigdy nie biwakowałam, on pochodził ze wsi – zatem Tomek miał być szefem i moim opiekunem w trakcie całego wyjazdu. Ponieważ uwielbiał wędkować, ustaliliśmy, że pojedziemy nad jezioro, żeby mógł trochę połowić. Cóż, wtedy jeszcze nie miałam pojęcia, że jak mój ukochany weźmie wędkę do ręki i pójdzie na łowisko, reszta świata przestaje dla niego istnieć. Miałam naiwno-romantyczne wyobrażenie na temat naszego sielskiego urlopu w dziczy.

Rzeczywistość okazała się nieco inna…

Owszem, Tomek znalazł piękne miejsce na biwak, tyle że dojście do niego ze stacji kolejowej zajęło nam jakieś pięć godzin. Pięć. Godzin. Po długim marszu z plecakiem byłam tak wykończona, że ledwo widziałam na oczy, a co dopiero mówić o podziwianiu krajobrazu. Położyłam się na trawie i odpoczywałam, a mój ukochany rozbijał namiot. Potem pływaliśmy w jeziorze, a wieczorem rozpaliliśmy ognisko i upiekliśmy kolację. Zdążyłam już wypocząć po trudach drogi i byłam w świetnym humorze, dopóki nie zadałam Tomkowi pytania odnośnie wieczornego mycia.

– Przecież kąpaliśmy się już w jeziorze, wystarczy na dziś – odparł.

– Ha, ha, bardzo śmieszne…

– Nie żartuję. Ale jak chcesz, to nabiorę ci wody, żebyś się mogła umyć.

– Nie tylko nabierzesz, ale też zagrzejesz. Nie będziemy się myć w zimnej.

– My? Ja jestem czysty, podczas pływania zmyło ze mnie cały pot.

– Przestań, to obrzydliwe!

Tomek zamiast się zawstydzić, tylko wzruszył ramionami. Nasza sprzeczka zaczęła się żartobliwie, ale szybko zmieniła się w prawdziwą kłótnię. Tomek podgrzał mi wodę, ale nazwał mnie „rozpieszczoną księżniczką” i sam umył tylko zęby. Uznałam, że robi mi na złość, więc przed zaśnięciem nawet go nie pocałowałam, tylko odwróciłam się plecami, bez słowa. Rano zbudził mnie śpiew ptaków, co tak mnie zachwyciło, że wspaniałomyślnie puściłam w niepamięć kłótnię z wczoraj. Dzień zapowiadał się piękny, słoneczny, szkoda go marnować na fochy. Obudziłam Tomasza pocałunkiem, który gorąco odwzajemnił, a potem w doskonałych humorach zjedliśmy śniadanie.

– Co dziś będziemy robić? – zapytałam, popijając kawę z termosu.

– Plażować. Ty będziesz się opalać, a ja trochę powędkuję.

– Świetnie. A później… może spacer po lesie?

– Mhm – mruknął nieuważnie Tomek.

Już mnie nie słuchał, bo właśnie rozkładał swój wędkarski sprzęt.

Zasiadł na brzegu z wędką w dłoni i przepadł

Dosłownie. Jakby tafla wody go zahipnotyzowała. Mijały kolejne leniwe godziny. Ja się opalałam, on łowił. Ja pływałam, on łowił. Ja drzemałam, czytałam – on łowił. Próbowałam go zagadywać, ale odburkiwał: „aha” albo „tak, kochanie”. Kilka razy podeszłam, żeby go pocałować i się poprzytulać, ale odpędzał mnie jak muchę.

Nie przeszkadzaj, muszę być skupiony – zrzędził, jakby wędkowanie było sprawą wagi państwowej.

– Nudzę się – marudziłam w rewanżu. – Co mam robić?

– Idź na spacer – poradził, nawet na mnie nie patrząc, ze wzrokiem utkwionym w spławik.

Żebyś do wieczora nic nie złapał! – pomyślałam mściwie.

Przez chwilę kusiło mnie, żeby wrzucić do jeziora kamień i spłoszyć mu te głupie ryby, ale to by było szczeniackie. Mimo wszystko nie chciałam kłótni. Wybrałam się więc na przechadzkę dookoła jeziora, bo miałam już serdecznie dosyć tkwienia u boku nieobecnego duchem faceta. Okazałam się mniej atrakcyjna niż ryby. Super. Nie tak miał wyglądać nasz romantyczny urlop. Na szczęście okolica była tak piękna, że szybko przeszła mi irytacja. Oczarowana, robiłam dziesiątki zdjęć komórką, uwieczniając szafirową, zmarszczoną od wiatru taflę jeziora zielone, gęste trzciny, błękitne niebo pokryte białymi obłokami. A po kilkunastu minutach marszu doszłam do zatoczki, w której pływała rodzina łabędzi! Dwa dorosłe i pięć młodych.

Cudne! Śliczne!

Robiłam im fotki z rosnącym zapałem. Największy z łabędzi, pewnie samiec, odłączył się od rodziny i sunął majestatycznie w moją stronę, zupełnie jakby chciał mi zapozować. Byłam zachwycona.

Szkoda, że nie mam dla ciebie nic do jedzenia – powiedziałam, wyciągając rękę w stronę zbliżającego się ptaka.

I wtedy łabędź zaczął głośno gęgać. Był to nieprzyjemny, drażniący uszy dźwięk.

Hej, co z tobą? Jesteś zły? – odruchowo się cofnęłam.

W odpowiedzi ptak zamachał skrzydłami i rozdarł się jeszcze głośniej. Szłam powoli do tyłu, nie spuszczając z niego oczu. Łabędź podpłynął do brzegu, a potem… wyczłapał na ląd! Zatrzymałam się w miejscu, bo gdzieś czytałam czy słyszałam, że ucieczką można sprowokować dzikie zwierzę do ataku. Zastygłam więc w bezruchu, jak posąg. Ale to nie uspokoiło ptaszyska: zmierzał w moją stronę, wciąż machając skrzydłami i wydając bojowe okrzyki. Był już tak blisko, że przy kolejnym ruchu wielkich skrzydeł poczułam na twarzy podmuch powietrza. W mgnieniu oka zapomniałam o radach w kwestii postępowania z dzikimi zwierzętami – odwróciłam się i zaczęłam uciekać, ile sił w nogach. Zdawało mi się, że wciąż słyszę łabędzia tuż za swoimi plecami.

„Goni mnie! To bydlę mnie goni!” – myślałam przerażona.

Spanikowałam tak bardzo, że kiedy dobiegłam do miejsca, gdzie siedział Tomek, to nawet się nie zatrzymałam, tylko siłą rozpędu wbiegłam wprost do jeziora. 

– Co ty robisz, wariatko?! Spłoszysz mi ryby! – mój ukochany nadal przedkładał zimnokrwiste ryby ponad swoją gorącokrwistą ukochaną.

Ale nawet się na niego nie wkurzyłam. Byłam zbyt przejęta.

Goni mnie jeszcze? Widzisz łabędzia? Ciebie też może zaatakować! – ostrzegłam Tomka przed skrzydlatą bestią.

Na nasze szczęście łabędź nie zapędził się za mną aż tak daleko. Za to Tomek, kiedy się zorientował, przed czym tak zmykałam, wybuchnął śmiechem.

Ty naprawdę jesteś stuprocentowym mieszczuchem! Nie wolno zaczepiać zwierząt z młodymi. Sądziłem, że każdy to wie. Każdy, poza moją księżniczką! – chichotał.

Stałam po pas w jeziorze, w butach i ubraniu, i nie było mi do śmiechu.

– Zaraz oberwiesz – ostrzegłam Tomka. – A tak w ogóle to wszystko przez ciebie i twoje głupie wędkowanie!

Co to za tragiczny wyjazd!

Ruszyłam w jego kierunku, brnąc przez wodę, gdy poczułam, że coś ciągnie mnie za nogawkę spodni. Pod wodą…

– Aaa! – wrzasnęłam.

Bierze!– krzyknął niemal w tym samym momencie Tomek.

Próbowałam pobiec do brzegu, ale to, co mnie schwytało, trzymało mocno. To pewnie szczupak albo inna drapieżna ryba! Zaraz mnie capnie, bo uzna, że jestem smaczniejsza od dżinsu! Tymczasem Tomek cieszył się jak dziecko, bo coś wreszcie połasiło się na haczyk.

– To jakiś olbrzym! Zaraz go wyciągnę, tylko ostrożnie, żeby mi żyłka nie pękła!

Poczułam mocniejsze pociągnięcie za materiał spodni… i nagle zrozumiałam. To mnie złapał. Mnie! Nie byłam atakowana przez żadną rybę. Zostałam złowiona!

– Tomek, przestań ciągnąć, bo mi podrzesz dżinsy! Nic nie złapałeś, to tylko moje spodnie! – wołałam do niego.

Niestety, zanim mój ukochany zrozumiał, co do niego mówię, stało się: wyrwał mi spory kawałek dżinsów i poleciał do tyłu, upadając na plecy. Może byłabym zła, że zniszczył mi spodnie, ale rozbroiła mnie jego zbaraniała mina. Dostałam śmiechowej głupawki i długo nie mogłam się uspokoić. Tomek po chwili również wybuchnął śmiechem. Gdy skończył rżeć, wszedł do wody i zaczął mnie całować.

– To chyba znak od natury, że powinniśmy zostawić w spokoju tutejsze ptaki oraz ryby i zająć się sobą – wymruczał, mocniej przyciągając mnie do siebie.

– Też tak uważam – przytaknęłam.

Reszta pobytu nad jeziorem była zdecydowanie lepsza. Co prawda Tomek nie porzucił dla mnie łowienia, ale spędzał z wędką w dłoni zaledwie kilka godzin dziennie, a resztę czasu poświęcał mnie. Było cudownie! Tak bardzo spodobały mi się te wczasy na łonie natury, że gdy Tomek zaproponował, żebyśmy spędzili długi majowy weekend na działce jego brata, bez wahania się zgodziłam. Nie mogłam przecież przewidzieć, że tym razem przyjdzie mi się zmagać z czymś znacznie gorszym niż rozzłoszczony łabędź. Tym razem była to inwazja os. Cóż, chyba jestem typowo miejską dziewczyną i powinnam się trzymać z dala od natury…

Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”

Redakcja poleca

REKLAMA