– Uwaga! Wszyscy wołamy „Sto laaaaat!” – krzyknął fotograf i kilkadziesiąt osób wzniosło radosny okrzyk, jednocześnie szeroko się uśmiechając.
Cztery ujęcia później panna młoda, czyli moja bratowa, została postawiona na ziemi przez swojego świeżo poślubionego małżonka, a goście ruszyli w stronę autokaru, mającego zawieźć nas do domu weselnego. Podczas wesela siedziałam przy stole dla rodziny, mając po lewej stronie teścia, a po prawej swojego męża, Pawła. Prawdę mówiąc, nudziłam się strasznie, bo moi teściowie potrafili mówić tylko na jeden temat. Ten temat miał na imię Małgorzata.
– Gonia będzie zdawała egzamin z angielskiego. Ona ma taki talent do języków! – opowiadała teściowa, skubiąc śledzika. – W liceum miała hiszpański i była najlepsza w klasie! Dwa języki obce zna.
– Ostatnio Gonia była na rozmowie w Warszawie – relacjonował teść nad barszczem z pasztecikami. – Chce pracować w agencji reklamowej. Ona zawsze świetnie pisała, może wymyślać hasła do reklam.
Słuchałam tego ze znudzeniem
O tym, jak śliczna, mądra i utalentowana jest młodsza siostra mojego męża, słyszałam jeszcze, nim weszłam do tej rodziny. Małgosia była późnym dzieckiem swoich rodziców, absolutnym cudem i oczkiem w głowie. Rzeczywiście, była dość ładna, ale, jak dla mnie, nie wyróżniała się specjalną inteligencją. Ja też w liceum byłam dobra z niemieckiego, i co z tego? A to, że zdawała na First Certificate, to była zasługa jej rodziców, którzy od dziecka wysyłali ją na kosztowne kursy językowe. Zresztą, niewiele wynikało z tej jej rzekomej umiejętności mówienia w dwóch językach obcych. Dziewczyna po maturze nie kontynuowała nauki, bo uznała, że zrobi sobie rok przerwy. Podczas tego roku zaszła w ciążę, więc o pracy przestała myśleć na dobre trzy lata. Teraz, gdy w końcu wyszła za ojca swojego dziecka, miała prawie dwadzieścia cztery lata, wykształcenie średnie ogólnokształcące i żadnego doświadczenia zawodowego. Owszem, miała aspiracje, składała CV do dużych firm i wyobrażała sobie, że dostanie na początek pięć tysięcy na rękę. Była szczerze zdziwiona, a jej rodzice oburzeni, że pracodawcy się o nią nie biją.
– Wszyscy myślą, że wymyślanie haseł reklamowych to jest coś, co potrafi każdy średnio rozgarnięty maturzysta, ale to chyba jednak bardziej skomplikowane – westchnęłam raz do męża. – A ona przecież nie ma żadnego doświadczenia.
– Przeszkadza ci, że ma ambicje? – zapytał Paweł. – Chyba dobrze, no nie? To naprawdę zdolna dziewczyna.
Nauczyłam się wtedy, żeby nie komentować życia mojej bratowej. Najwyraźniej nie tylko rodzice byli w nią wpatrzeni, ale także o blisko piętnaście lat starszy brat. W tym czasie moją ambicją było otworzenie własnego salonu fryzjerskiego. Całymi latami pracowałam u kogoś, chociaż trzeba przyznać, że w renomowanych salonach, miałam jednak już tego dosyć. Skończyłam sporo kursów, miałam wieloletnie doświadczenie i coś, co w branży fryzjerskiej nazywamy „okiem”, czyli intuicyjną umiejętność dobrania odpowiedniego koloru i cięcia do twarzy klientki czy klienta. W końcu odważyłam się dokonać wielkiej zmiany w życiu. Rozstałam się z ostatnim pracodawcą, wynajęłam lokal w centrum handlowym, załatwiłam kredyt na wyposażenie go i zatrudniłam troje dawnych kolegów po fachu. Marlena, Joko i Tymon pracowali ze mną w poprzednich miejscach i wiedziałam, że sprawdzą się w moim salonie.
Miałam rację
Szybko zdobywaliśmy nie tylko nowych klientów, ale przede wszystkim pozytywne opinie w internecie. Panie uwielbiały szczególnie Joko, brodacza z męskim kokiem, który nie tylko był mistrzem balejażu i koloryzacji, ale też każdą klientkę traktował jak swoją serdeczną przyjaciółkę. Marlena, zwana Marlą, skończyła kilka kursów artystycznego upinania włosów i zapisywały się do niej głównie przyszłe panny młode oraz kobiety przed ważnymi imprezami. Tymon specjalizował się w nowoczesnych, odważnych cięciach, a ja po trochu we wszystkim. Myślę jednak, że klientki wracały do nas przede wszystkim dlatego, że lubiły atmosferę, jak panowała w salonie, który nazwałam „Koki i Loki”. Jakoś pół roku po ślubie bratowej w rodzinie gruchnęła wieść, że Gonia wpadła w dołek.
– Nie znalazła pracy, a mają z Jarkiem kredyt – teściowa znowu nawijała o córce, jak zawsze, kiedy do nas wpadła. – Ten kraj jest koszmarny dla młodych, zdolnych ludzi! Podcina się im skrzydła! Nic, tylko wyjechać!
Tyle że Gonia nie chciała wyjeżdżać za pracą. Owszem, miała do spłacenia kredyt i lubiła ładne rzeczy, ale nie uśmiechało jej się harowanie na zmywaku w Anglii czy Niemczech. Ona szukała, jak to się mówi, lekkiej pracy za ciężkie pieniądze. I to najlepiej blisko domu, żeby nie musiała za wcześnie wstawać. Przyznam, że byłam ogromnie zaskoczona, kiedy Paweł pierwszy raz zapytał mnie, czy w „Kokach i Lokach” nie znalazłoby się miejsce dla Goni.
– Ale przecież twoja siostra nie jest fryzjerką – zdziwiłam się.
– No to by się u ciebie uczyła – Paweł chyba sam nie był przekonany do tego pomysłu, ale najwyraźniej rodzina kazała mu to załatwić. – Chyba każdy wielki fryzjer, nawet taki jak ty, zaczynał od podcinania końcówek, no nie? – wysilił się na żart.
– Niezupełnie – mnie nie było do śmiechu. – Każdy wielki fryzjer zaczynał od zmiotki. Zanim uczeń dotknie pierwszy raz klienta, może tylko obserwować starszych fryzjerów, kiedy zamiata włosy z podłogi.
Paweł przewrócił oczami i zapewnił, że Małgosia jest bardzo zdolna, szybko się uczy i na pewno błyskawicznie załapie, jak się nakłada farbę i strzyże. Wytłumaczyłam mu, że nie chodzi o „załapanie”. Żebym w ogóle myślała o zatrudnieniu jej na okres próbny, musiałaby skończyć kurs podstawowy. Paweł coś fuknął i byłam pewna, że to koniec rozmowy. Małgorzata nie miała kursu fryzjerskiego, więc nie było tematu. Mocno się zdziwiłam kilka tygodni później, kiedy odwiedziła nas Gonia ze swoją matką.
– Popatrz, dzisiaj odebrałam! – wyjęła z torebki jakiś dokument. – To dyplom ukończenia kursu! To kiedy mogę zacząć pracę?
Nie mogłam w to uwierzyć
Okazało się, że Paweł przekazał rodzinie moje słowa tak, jakbym przyobiecała jego siostrze pracę pod warunkiem skończenia tego kursu. Teściowie wyłożyli na niego pieniądze, Gonia go zaliczyła i teraz wszyscy oczekiwali ode mnie, że „dotrzymam słowa”.
– Paweł, to nieporozumienie – próbowałam się bronić. – Ja niczego nie obiecywałam…
Wtedy jednak do rozmowy wtrąciła się teściowa. Zaczęła zachwalać talent swojej córki, pokazując, jak ta ślicznie obcięła je włosy. Wymieniała, ile to osób zdołała ostrzyc podczas kursu (głównie sąsiadki i ich dzieci), no i oczywiście przypomniała nam, że Gonia przecież zna angielski.
– Ty masz punkt w centrum handlowym – rzuciła. – Jakbyś napisała na szybie, że obsługujecie klientów także tych mówiących w języku angielskim, to na pewno by się do was różni obcokrajowcy zgłaszali.
Nie powiedziałam jej, że nie musimy już walczyć o klientów, bo grafik z zapisami jest u nas wypełniony zawsze na kilka tygodni naprzód.
– Proszę, Iza – zaczęła błagać w końcu Gonia. – Ja już nie mogę tak siedzieć w domu bez pracy! Doła od tego łapię. Zobaczysz, będzie nam się super współpracowało! Przecież jesteśmy rodziną, no nie?
Gorączkowo szukałam wymówek, ale już wiedziałam, że to przegrana batalia. Moi teściowie, mąż i oczywiście sama Gonia oczekiwali, że wspomogę bratową w trudnej sytuacji. Ona była bezrobotna, a ja zatrudniałam ludzi. Nigdy by mi nie wybaczyli, gdybym nie dała jej pracy. Od początku miałam złe przeczucia, ale uległam rodzinnej presji.
– Kochani, to jest Gonia. Będzie was obserwować przy pracy i się uczyć – przedstawiłam bratową mojemu zespołowi. – Gonia, tu będziesz myła klientom włosy, tu jest folia do cięcia na paski, tam masz narzędzia do sterylizacji. Miotła i szufelka są w kantorku za tymi drzwiami.
Taka była umowa
Gonia dostała u mnie posadę stażystki, chociaż płaciłam jej tyle, co wykwalifikowanemu fryzjerowi. Na szczęście mogłam sobie na to pozwolić, bo mieliśmy coraz więcej klientów. Przez kilka tygodni byłam nawet zadowolona, że przyjęłam bratową. Moi ludzie mieli więcej czasu na obsługę klientów, bo Gonia odciążała ich przy mało wymagających zadaniach. Przez moment sądziłam, że to naprawdę był dobry pomysł i wszyscy zyskaliśmy wraz z przyjęciem nowej pracownicy. Ale po jakimś czasie Goni znudziło się zamiatanie, czyszczenie szczotek i mycie włosów klientkom. Irytowało ją, że przy robieniu pasemek, podczas podawania sreberek Jojo musiała stać. Narzekała, że boli ją kręgosłup i nogi.
– Fryzjer nie obsługuje na siedząco. Taki zawód – wyjaśniłam jej.
– Ale przecież ja nawet nie nakładam farby! – żaliła się. – Ja tylko podaję folię! Naprawdę nie mogę tego robić na siedząco? Co za różnica?
Usłyszała to przechodząca Marla i aż uniosła brwi z niedowierzania. Zrobiło mi się głupio za bratową. Potem było coraz gorzej. Gonia zaczęła domagać się, by pozwolono jej strzyc klientów. Poprosiłam więc Tymona, żeby ją osobiście szkolił i czuwał nad każdym jej ruchem, kiedy ma nożyczki w ręce. Niestety, Gonia miała problem z oceną, ile to jest na przykład pięć centymetrów i strzygła klientki za wysoko, albo odwrotnie – Tymon musiał po niej poprawiać. Nie to jednak było najgorsze.
– Spokojnie, za miesiąc będzie dokładnie tak, jak pani chciała – usłyszałam kiedyś, jak mówi do klientki, której nie podobała się obcięta przez nią grzywka. – To nawet lepiej, że jest krócej, bo nie będzie pani musiała tak często podcinać.
Zrobiło mi się gorąco. Nigdy, przenigdy nie wolno mówić niezadowolonemu klientowi, że „włosy odrosną”. To świadczy o tym, że fryzjer nie dość, że popełnił błąd, to jeszcze ma lekceważący stosunek do swojej pracy. Klientka, która usłyszała coś takiego, raczej nie wróci do salonu. Zniechęci też do niego swoje koleżanki.
Wiadomo, jak działa antyreklama
Sytuację próbował uratować Tymon, który zaproponował klientce pazurki. Kiedy dalej była niezadowolona z za krótkiej grzywki, poprosiłam Jojo, żeby zrobił jej pasemka na koszt firmy. W końcu kobieta uznała, że w nowej stylizacji wygląda całkiem dobrze, ale nie zapisała się na następną wizytę, nie zostawiła też napiwku Jojo, co było niepisanym zwyczajem. Wiedziałam, że tak czy owak ją straciliśmy. Przez błąd Gośki. Musiałam poważnie porozmawiać z bratową. Wytłumaczyłam jej, że „klient ma zawsze rację”, a fryzjer tak długo musi szukać rozwiązania, aż osiągnie cel, który wymyśliła sobie osoba siedząca przed lustrem. Kazałam jej też popracować nad relacjami z klientkami. To podstawa!
– Nie wiem, o co ci chodzi – burknęła. – Zachowuję się normalnie.
– Nie jesteśmy tanim salonem – przypomniałam. – Panie i panowie przychodzą tutaj nie tylko po to, żeby się podciąć, czy rzucić refleksy, ale też, żeby się zrelaksować, pogawędzić, mieć poczucie, że są kimś w rodzaju VIP-ów. Musisz z nimi żartować, mówić im komplementy, doradzać. I, na litość boską, nie możesz nigdy ciąć więcej, niż ci powiedzieli. Nigdy!
Nie wydawało mi się, żebym mówiła szczególnie ostrym tonem, ale Gonia i tak się rozpłakała. Zaczęła się żalić, że traktuję ją gorzej niż innych i że ci inni też traktują ją źle.
– Marla ostatnio mnie opieprzyła, że nie domknęłam odżywki i się wylała, a to nie ja! – łkała bratowa. – A Tymon zabronił mi brać jego nożyczki, te z perłową rączką!
– To jego prywatny sprzęt – wyjaśniłam. – Nie pracuje na innym. Sam go sobie kupił za ciężkie pieniądze i nie chce, żeby ktoś poza nim go używał.
– Ale Marli raz pozwolił! – Gonia brzmiała jak rozmarudzone dziecko.
– Może pozwolił, jego sprawa.
Nie miałam ochoty na te przepychanki.
– Nie bierz ich bez jego pozwolenia.
– A Jojo ciągle każe mi myć po sobie miski! – Gonia najwyraźniej się rozkręcała – jakby sam nie mógł.
Zacisnęłam szczęki
Jojo był artystą. Przychodziły do niego panie, które w życiu nie powierzyłyby farbowania włosów innemu fryzjerowi. Było ich coraz więcej, a Jojo jeden. To ja kazałam mu oddawać Goni sprzęt do czyszczenia, żeby miał więcej czasu dla klientek. Próbowałam jej to wytłumaczyć, ale nie zrozumiała.
– Po prostu traktujesz mnie jak służącą! – cisnęła mi w twarz ostatnią pretensję. – Zgrywasz wielką szefową, chociaż jesteś tylko fryzjerką! Nie muszę tego znosić!
Zamknęłam oczy. To nie miało sensu. Kto tu, u licha, komu robił łaskę? W domu powiedziałam Pawłowi, że z Małgosią są pewne problemy, oględnie mówiąc. Nie dogaduje się z zespołem, straciliśmy przez nią klientkę. Mąż nie chciał o tym słuchać. Jego zdaniem, przesadzałam. Może za dużo wymagałam od Goni, która przecież jest jeszcze młoda i ma prawo do błędów – zasugerował. A może problem tkwił nie w jego siostrze, tylko w moich pracownikach? Czułam się jak w potrzasku. Miałam na głowie bratową, której nie było jak zwolnić bez wywoływania w rodzinie trzeciej wojny światowej, a równocześnie moi ludzie zaczęli się buntować.
– Powiedz jej coś, Iza – szepnął do mnie Tymon. – Cały dzień chodzi naburmuszona. Klienci to widzą i czują się niekomfortowo.
Potem Jojo wziął mnie na bok i poprosił, żebym zwróciła bratowej uwagę, bo kiedy klientka po raz trzeci kazała jej podcinać kosmyki, Gonia zrobiła zniecierpliwioną minę i przewróciła oczami. W efekcie klientka wypisała się z wizyty w kolejnym miesiącu, a była to pani, która przychodziła do nas regularnie od samego początku istnienia zakładu. Tak, traciłam klientki i pieniądze. Moi pracownicy się buntowali i już otwarcie żądali zwolnienia Małgorzaty. Upomnienia i prośby nic nie dawały, Gonia potrafiła jedynie wtedy płakać i zrzucać całą winę na innych. Któregoś dnia zadzwoniła teściowa z awanturą, że traktuję jej córkę jak niewolnicę. Objechała mnie z góry na dół, że poprzewracało mi się w głowie, robię z siebie wielką panią bizneswoman i za nic mam to, że Gonia jest taka młoda i wrażliwa. Podobno znowu zaczęła mieć doła. Oczywiście przeze mnie, jakżeby inaczej.
Nie wierzyłam w tego doła
Ludzie z dołem nie kupują sobie co chwila nowych butów ani błyszczyków za sto złotych, które widziałam u Gosi. Nie gadają z ożywieniem przez telefon z przyjaciółką podczas przerwy w pracy, która miała trwać dziesięć minut, a trwała dwadzieścia pięć. Pierwsza zbuntowała się Marla. Oznajmiła mi, że dostała propozycję pracy w dobrym salonie sieciowym.
– Słuchaj, lubię ciebie i chłopaków, ale naprawdę nie daję rady z Gośką. Ona ciągle ma muchy w nosie, ciągle coś zaniedbuje, zwala na nas swoją robotę. Nie chcę się szarpać psychicznie w pracy, rozumiesz?
Poprosiłam ją, żeby wytrzymała jeszcze tydzień. W tym czasie postanowiłam zwolnić Małgorzatę. Nie było łatwo. Dziewczyna dostała histerii i zaczęła mnie obrażać. Kwadrans później zadzwoniła teściowa, która oznajmiła, że bardzo się na mnie zawiodła, ale od początku wiedziała, że nie pasuję do ich rodziny. Paweł, o dziwo, tym razem nie bronił młodszej siostrzyczki. Pokiwał tylko głową i westchnął: „szkoda, lubiłem spędzać święta u rodziców”. Teściowie i oczywiście bratowa oraz jej mąż przestali się do mnie odzywać. Do świąt jeszcze daleko, ale coś czuję, że będziemy musieli w całości spędzić je u moich rodziców. Mimo to nie żałuję swojej decyzji. Musiałam zatrzymać Marlę i – co tu kryć – odpływające klientki. Na miejsce Goni zatrudniłam nową stażystkę. Dziewczyna jest przesympatyczna, pracowita i wszyscy ją lubią. Na razie jeszcze nie strzyże samodzielnie, ale już dostaje napiwki za samo mycie włosów i czesanie. Cóż, w tej branży równie ważna jak doświadczenie jest umiejętność pracy z ludźmi. Po prostu trzeba ich lubić.
Gośkę ludzie zwyczajnie irytowali. Niedawno, chyba po to, żeby wywołać we mnie poczucie winy, albo żeby pokazać, kto tu jest górą, Małgorzata przyniosła Pawłowi do obejrzenia album ze zdjęciami ze ślubu i wesela. Była tam też ta fotografia sprzed kościoła, całej rodziny i gości. Wyszłam na niej okropnie: jedno oko przymknięte, krzywy uśmiech, jakaś idiotyczna poza. Pamiętałam, że fotograf robił kilka ujęć i byłam pewna, że na niektórych wyglądam dużo lepiej, ale Gonia z jakichś względów właśnie to zdjęcie wybrała do albumu. No cóż, mówi się, że z rodziną najlepiej wychodzi się na fotografii. Ja mogę stwierdzić z całą odpowiedzialnością: czasem i to nie do końca!
Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”