Wychowałem się na niewielkiej, podlaskiej wsi, gdzie jeszcze do dziś rządzi przesąd i po cichu ludzie wierzą w czary. Dotyczy to zwłaszcza starszych osób. Jeśli ktoś jest chory, to często zamiast do miejscowego ośrodka zdrowia najpierw idzie do „tej, która wie”, czyli kobiety, która „zamawia” choroby i zajmuje się uzdrawianiem ziołami.
Moja babcia była właśnie taką zielarką, więc kiedy przychodziła zima lub wiosenne roztopy, jej dom zapełniał się chorymi, którzy potrzebowali pilnej porady w sprawie przeziębień. Babcia Ksenia była dobrą zielarką, więc nigdy nie brakowało jej klientów. Ale była też zdolną czarownicą, o czym wiedzieli wszyscy. Jeśli więc której gospodyni chłop się znarowił i zbyt często zaglądał do kieliszka, lub gdy jaka panna chciała usidlić upatrzonego chłopca, to jedna z drugą nocą pukała do drzwi z tyłu domu, gdzie babcia miała osobne wejście.
Oczywiście oficjalnie przychodziły po przepis na leczniczy napar, ale często chodziło o coś zupełnie innego. I to, co dostawały, na pewno skutkowało. Wiem to stąd, że jako dziecko niejeden raz słyszałem, jak kobiety po mszy w kościele szeptem wychwalały Ksenię, że jednej pomogła w tym, a innej znowu w czymś innym.
Potknąłem się i ikona wypadła mi z ręki
Pamiętam, pewnej niedzieli o drugiej po południu jak zwykle zasiedliśmy do wspólnego obiadu. Ten jeden dzień i ta jedna godzina była święta dla wszystkich. Tak bowiem od wielu lat nakazywała robić babcia, a że wszyscy jej słuchali, to cała rodzina schodziła się bez szemrania.
Babcia właśnie odmawiała głośno pacierz, gdy nieoczekiwanie za oknami zapadła ciemność. Potem walnęły gromy i w dach uderzył grad. Burze w zimie spotyka się raczej nieczęsto. My, dzieciaki, od razu z zaciekawieniem podbiegliśmy do okna. Jednak babka krzykiem zagnała nas po ikony, które mieliśmy ściągnąć ze ścian i poustawiać w oknach. Święte obrazy miały odpędzić od nas pioruny. Babcia nie wierzyła, że założony na dachu odgromnik załatwi to lepiej od św. Jerzego, który własnoręcznie przebił lancą ogromnego smoka.
W pewnej chwili, gdy akurat przebiegałem koło Kseni, potknąłem się i święty obraz wypadł mi z ręki, po czym oparł się o stopy mojej siostry Ludwiki. Wtedy usłyszałem, jak babka wymamrotała pod nosem:
– Wilkołak z nieba schodzi na ziemię i zatrzyma się u jej stóp. Tfu, na psa urok! – i przeżegnała się trzy razy.
Tego dnia siostrze nie wolno było z nami jeść przy stole. Obłożona ikonami dostała miejsce przy piecu, w którym babcia wygasiła ogień. Myślę, że czas, żebym opowiedział o swojej siostrze.
Ludwika skończyła wówczas 19 lat
Była dosyć dziwną dziewczyną. Nie miała specjalnej urody, ani ciała modelki. Ot przeciętniaczka. Ona też nie lubiła swojego odbicia i jeśli już się przeglądała, to w misce po myciu, kiedy w zamydlonej wodzie nie było prawie nic widać.
W efekcie utarło się w domu myślenie, że moja siostra jest słabym kąskiem.
Byłem jednak pewien, że siostra starą panną na pewno nie zostanie. W tym czasie, po skończeniu zawodówki, siostra zaczęła pracować w miejskim ośrodku gminnym. Jakieś pół roku później w rodzinie gruchnęła wieść, że o rękę Ludwiki stara się obcokrajowiec.
– A kto by taką chciał? – zdziwił się ojciec, gdy przy kolacji dowiedział się o wszystkim od matki.
– Podobno w najbliższą niedzielę ma do nas zajść z wódką i prosić o jej rękę – oznajmiła mu matka.
Na wieść o wódce ojciec uśmiechnął się szeroko, bo wolał wódkę od mojej matki i reszty rodziny.
– Niech zachodzi – orzekł. – Zobaczymy, kto zacz. Jeśli nic nie będzie za nią chciał, żeby mu w morgach odpisać, to niech idzie.
Ojciec niby zdecydował, ale co chwila spoglądał na teściową, czy jest za tym, co on mówi, czy przeciw.
– Ano, niech tu zajdzie – powiedziała z namysłem babcia Ksenia. – Zobaczymy, kogo nam burza nasłała.
Kiedy przyszła niedziela, babka postawiła na stole ikonę, która kiedyś wypadła mi z ręki i zatrzymała się na stopach Ludwiki. Stała tam cały dzień. Koło południa do naszych drzwi zapukał młody chłop, odsztafirowany, jakby szedł na jarmark już nie tylko kupić jednego konia, ale i całą bryczkę. Rodzice posadzili młodego przy stole, a ja wszystko podglądałem z sąsiedniego pokoju przez uchylone drzwi. Zauważyłem, że babka cały czas z uwagą przyglądała się gościowi. W pewnej chwili wreszcie spytała:
– A co wy tak na tę ikonę stale popatrujecie. Nie uwiera was czasem?
– Zasłoniliście nią moją Ludwiczkę – stwierdził ze śmiechem przybyły – to gdzie ja mam patrzeć?!
. Ojciec stwierdził:
– Jak znalazł się chętny, trzeba mu dać. Druga okazja może się nie trafić.
Jednak babka z mamą stwierdziły, że nie będą słuchać pijanego.
Tak więc wszyscy mieli coś do powiedzenia, ale nikt nie spytał o kawalera samej zainteresowanej. Kiedy rozmowa zmierzała do końca, Ludwika odważyła się przemówić:
– Ale ja go kocham – powiedziała.
– Toż on goły, no i w dodatku obcy, co to mu wiatr okrycie podwiewa – odgryzła się matka.
– Ale za to ma fach w ręku i chce założyć warsztat samochodowy.
– No to już wiemy wszystko – orzekła babka i zaśmiała się jakoś tak nieprzyjemnie. – Idzie na twoje morgi, które sprzeda i będzie miał pieniądze na ten swój warsztat. On je przetraci i tyle będziemy go widzieć!
Na wspomnienie o morgach ojciec uderzył pięścią w stół i krzyknął, że jeśli kawaler taki interesowny, to on mu córki na pewno nie odda.
Najwyraźniej wiodło im się całkiem dobrze
Czasy się jednak zmieniły. Może i w naszym domu nie było wykształconych ludzi, jednak telewizor stał, i w kiosku gazety były ze świata. A trochę wiedzy i trochę chęci młodym wystarczy, żeby się zbuntować.
Poza tym Ludwika chyba faktycznie pokochała go, bo oto tydzień później oboje zniknęli z wioski. On rzucił posadę inżyniera, a ona dobry etat. Matka strasznie biadoliła, bo poza Ludwiką nikt u nas w domu nie pracował.
Pięć lat później, kiedy sam już szykowałem się do wyfrunięcia z domu do technikum rolniczego, pojawiła się Ludwika.
W pierwszej chwili nikt jej nie poznał. Wyładniała, była elegancko ubrana. Zajechała pod dom samochodem, którym sama kierowała. Obok niej siedział znany nam męzczyzna, a tylne siedzenie zajmowało troje rozkrzyczanych maluchów.
– Zaczarował ją drań, jak nic zaczarował! – babka szeptała po kątach, lecz nikt jej nie słuchał, gdyż Ludwika przywiozła sporo prezentów.
Moi rodzice zaczęli przepraszać zięcia, że go źle potraktowali…
– Ale jakoś tak wypadło – podsumowała mama – więc nie ma co wracać do chwilowego zaciemnienia umysłu.
Wkrótce przy stole Ludwika opowiedziała, że razem z mężem, któremu na imię było Roman, mieszkają w mieście i dobrze im się powodzi.
– Romek założył warsztat samochodowy. Ma rękę do wszystkiego.
– Nie tylko rękę, skoro tyle dzieciaków narobił… – burknęła babka, ale dalej nikt jej nie słuchał.
Siostra opowiedziała o tym, jak to wzięli pożyczkę i właśnie skończyli budowę nowego domu. Oboje są szczęśliwi i bardzo się kochają. Od tej pory dawniej pomiatana Ludwika stała się oczkiem w głowie rodziców. Tylko babka wciąż patrzy na jej męża kosym okiem, choć oni piętnaście lat już są małżeństwem.
– Normalny i uczciwy człowiek w naszym kraju tak szybko do dużych pieniędzy nie dojdzie. Ale wilkołaki to sprytne bestie – powiedziała pewnego dnia do matki. – Tyle że jak się taki wilczur zakocha, to serce w nim dobrzeje… Ale nie wiadomo na jak długo… Mówię ci, nie wiadomo.
Czytaj także:
„Zakochała się w swoim żonatym szefie. Zwodził ją, że się rozwiedzie i kłamał, że z żoną od dawna mu się nie układa”
„Zakochałem się w koleżance z pracy, ale zrezygnowałem z tej miłości przez głupie plotki. Prawie ją straciłem”
„Mój mąż od 5 lat jest w śpiączce. Zakochałam się w innym, mój synek go uwielbia, ale czuję się, jakbym zdradzała”