„Rodzina spisała siostrę na straty. Chcieli wepchnąć ją z pierwszym lepszym w małżeństwo. Ten biznes się jej opłacił”

bogata żona fot. Adobe Stock, Vasyl
„W pierwszej chwili nikt jej nie poznał. Wyładniała, była elegancko ubrana. Zajechała pod dom samochodem, którym sama kierowała. Obok niej siedział znany nam mężczyzna, a tylne siedzenie zajmowało troje rozkrzyczanych maluchów”.
/ 13.05.2023 08:30
bogata żona fot. Adobe Stock, Vasyl

Wychowałem się na niewielkiej, podlaskiej wsi, gdzie jeszcze do dziś rządzi przesąd i po cichu ludzie wierzą w czary. Dotyczy to zwłaszcza starszych osób. Jeśli ktoś jest chory, to często zamiast do miejscowego ośrodka zdrowia najpierw idzie do „tej, która wie”, czyli kobiety, która „zamawia” choroby i zajmuje się uzdrawianiem ziołami.

Moja babcia była właśnie taką zielarką, więc kiedy przychodziła zima lub wiosenne roztopy, jej dom zapełniał się chorymi, którzy potrzebowali pilnej porady w sprawie przeziębień. Babcia Ksenia była dobrą zielarką, więc nigdy nie brakowało jej klientów. Ale była też zdolną czarownicą, o czym wiedzieli wszyscy. Jeśli więc której gospodyni chłop się znarowił i zbyt często zaglądał do kieliszka, lub gdy jaka panna chciała usidlić upatrzonego chłopca, to jedna z drugą nocą pukała do drzwi z tyłu domu, gdzie babcia miała osobne wejście.

Oczywiście oficjalnie przychodziły po przepis na leczniczy napar, ale często chodziło o coś zupełnie innego. I to, co dostawały, na pewno skutkowało. Wiem to stąd, że jako dziecko niejeden raz słyszałem, jak kobiety po mszy w kościele szeptem wychwalały Ksenię, że jednej pomogła w tym, a innej znowu w czymś innym.

Potknąłem się i ikona wypadła mi z ręki

Pamiętam, pewnej niedzieli o drugiej po południu jak zwykle zasiedliśmy do wspólnego obiadu. Ten jeden dzień i ta jedna godzina była święta dla wszystkich. Tak bowiem od wielu lat nakazywała robić babcia, a że wszyscy jej słuchali, to cała rodzina schodziła się bez szemrania.

Babcia właśnie odmawiała głośno pacierz, gdy nieoczekiwanie za oknami zapadła ciemność. Potem walnęły gromy i w dach uderzył grad. Burze w zimie spotyka się raczej nieczęsto. My, dzieciaki, od razu z zaciekawieniem podbiegliśmy do okna. Jednak babka krzykiem zagnała nas po ikony, które mieliśmy ściągnąć ze ścian i poustawiać w oknach. Święte obrazy miały odpędzić od nas pioruny. Babcia nie wierzyła, że założony na dachu odgromnik załatwi to lepiej od św. Jerzego, który własnoręcznie przebił lancą ogromnego smoka.

W pewnej chwili, gdy akurat przebiegałem koło Kseni, potknąłem się i święty obraz wypadł mi z ręki, po czym oparł się o stopy mojej siostry Ludwiki. Wtedy usłyszałem, jak babka wymamrotała pod nosem:

– Wilkołak z nieba schodzi na ziemię i zatrzyma się u jej stóp. Tfu, na psa urok! – i przeżegnała się trzy razy.

Tego dnia siostrze nie wolno było z nami jeść przy stole. Obłożona ikonami dostała miejsce przy piecu, w którym babcia wygasiła ogień. Myślę, że czas, żebym opowiedział o swojej siostrze.

Ludwika skończyła wówczas 19 lat

Była dosyć dziwną dziewczyną. Nie miała specjalnej urody, ani ciała modelki. Ot przeciętniaczka. Ona też nie lubiła swojego odbicia i jeśli już się przeglądała, to w misce po myciu, kiedy w zamydlonej wodzie nie było prawie nic widać.

W efekcie utarło się w domu myślenie, że moja siostra jest słabym kąskiem.

Byłem jednak pewien, że siostra starą panną na pewno nie zostanie. W tym czasie, po skończeniu zawodówki, siostra zaczęła pracować w miejskim ośrodku gminnym. Jakieś pół roku później w rodzinie gruchnęła wieść, że o rękę Ludwiki stara się obcokrajowiec. 

– A kto by taką chciał? – zdziwił się ojciec, gdy przy kolacji dowiedział się o wszystkim od matki.

– Podobno w najbliższą niedzielę ma do nas zajść z wódką i prosić o jej rękę – oznajmiła mu matka.

Na wieść o wódce ojciec uśmiechnął się szeroko, bo wolał wódkę od mojej matki i reszty rodziny.

– Niech zachodzi – orzekł. – Zobaczymy, kto zacz. Jeśli nic nie będzie za nią chciał, żeby mu w morgach odpisać, to niech idzie. 

Ojciec niby zdecydował, ale co chwila spoglądał na teściową, czy jest za tym, co on mówi, czy przeciw.

– Ano, niech tu zajdzie – powiedziała z namysłem babcia Ksenia. – Zobaczymy, kogo nam burza nasłała.

Kiedy przyszła niedziela, babka postawiła na stole ikonę, która kiedyś wypadła mi z ręki i zatrzymała się na stopach Ludwiki. Stała tam cały dzień. Koło południa do naszych drzwi zapukał młody chłop, odsztafirowany, jakby szedł na jarmark już nie tylko kupić jednego konia, ale i całą bryczkę. Rodzice posadzili młodego przy stole, a ja wszystko podglądałem z sąsiedniego pokoju przez uchylone drzwi. Zauważyłem, że babka cały czas z uwagą przyglądała się gościowi. W pewnej chwili wreszcie spytała:

– A co wy tak na tę ikonę stale popatrujecie. Nie uwiera was czasem?

– Zasłoniliście nią moją Ludwiczkę  – stwierdził ze śmiechem przybyły – to gdzie ja mam patrzeć?!

. Ojciec stwierdził:

– Jak znalazł się chętny, trzeba mu dać. Druga okazja może się nie trafić.
Jednak babka z mamą stwierdziły, że nie będą słuchać pijanego.

Tak więc wszyscy mieli coś do powiedzenia, ale nikt nie spytał o kawalera samej zainteresowanej. Kiedy rozmowa zmierzała do końca, Ludwika odważyła się przemówić:

– Ale ja go kocham – powiedziała.

– Toż on goły, no i w dodatku obcy, co to mu wiatr okrycie podwiewa – odgryzła się matka.

– Ale za to ma fach w ręku i chce założyć warsztat samochodowy.

– No to już wiemy wszystko – orzekła babka i zaśmiała się jakoś tak nieprzyjemnie. – Idzie na twoje morgi, które sprzeda i będzie miał pieniądze na ten swój warsztat. On je przetraci i tyle będziemy go widzieć!

Na wspomnienie o morgach ojciec uderzył pięścią w stół i krzyknął, że jeśli kawaler taki interesowny, to on mu córki na pewno nie odda.

Najwyraźniej wiodło im się całkiem dobrze

Czasy się jednak zmieniły. Może i w naszym domu nie było wykształconych ludzi, jednak telewizor stał, i w kiosku gazety były ze świata. A trochę wiedzy i trochę chęci młodym wystarczy, żeby się zbuntować.

Poza tym Ludwika chyba faktycznie pokochała go, bo oto tydzień później oboje zniknęli z wioski. On rzucił posadę inżyniera, a ona dobry etat. Matka strasznie biadoliła, bo poza Ludwiką nikt u nas w domu nie pracował.

 Pięć lat później, kiedy sam już szykowałem się do wyfrunięcia z domu do technikum rolniczego, pojawiła się Ludwika.

W pierwszej chwili nikt jej nie poznał. Wyładniała, była elegancko ubrana. Zajechała pod dom samochodem, którym sama kierowała. Obok niej siedział znany nam męzczyzna, a tylne siedzenie zajmowało troje rozkrzyczanych maluchów.

– Zaczarował ją drań, jak nic zaczarował! – babka szeptała po kątach, lecz nikt jej nie słuchał, gdyż Ludwika przywiozła sporo prezentów.

Moi rodzice zaczęli przepraszać zięcia, że go źle potraktowali…

– Ale jakoś tak wypadło – podsumowała mama – więc nie ma co wracać do chwilowego zaciemnienia umysłu.

Wkrótce przy stole Ludwika opowiedziała, że razem z mężem, któremu na imię było Roman, mieszkają w mieście i dobrze im się powodzi.

– Romek założył warsztat samochodowy. Ma rękę do wszystkiego.

– Nie tylko rękę, skoro tyle dzieciaków narobił… – burknęła babka, ale dalej nikt jej nie słuchał.

Siostra opowiedziała o tym, jak to wzięli pożyczkę i właśnie skończyli budowę nowego domu. Oboje są szczęśliwi i bardzo się kochają. Od tej pory dawniej pomiatana Ludwika stała się oczkiem w głowie rodziców. Tylko babka wciąż patrzy na jej męża kosym okiem, choć oni piętnaście lat już są małżeństwem.

– Normalny i uczciwy człowiek w naszym kraju tak szybko do dużych pieniędzy nie dojdzie. Ale wilkołaki to sprytne bestie – powiedziała pewnego dnia do matki. – Tyle że jak się taki wilczur zakocha, to serce w nim dobrzeje… Ale nie wiadomo na jak długo… Mówię ci, nie wiadomo.

Czytaj także:
„Zakochała się w swoim żonatym szefie. Zwodził ją, że się rozwiedzie i kłamał, że z żoną od dawna mu się nie układa”
„Zakochałem się w koleżance z pracy, ale zrezygnowałem z tej miłości przez głupie plotki. Prawie ją straciłem”
„Mój mąż od 5 lat jest w śpiączce. Zakochałam się w innym, mój synek go uwielbia, ale czuję się, jakbym zdradzała”

Redakcja poleca

REKLAMA