„Rodzina oskarża mnie o mezalians, bo wyszłam za biedniejszego mężczyznę. Pieniądze odebrały im resztki godności”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Ślub tylko pogłębił antagonizmy między naszymi rodzinami. Rodzice dawali odczuć mojemu mężowi, że ich wychuchana córka popełniła mezalians, że uważają go za cwaniaka, który ożenił się dla pieniędzy. Poczułam się niezrozumiana i zlekceważona, i to przez własną rodzinę”.
/ 22.02.2022 08:24
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Starannie przygotowywałam się do dziesiątej rocznicy ślubu. Zależało mi na tym, aby nasze święto wypadło bardzo uroczyście – tym bardziej że kiedy pobieraliśmy się z Arkiem, nikt nie dawał nam większych szans na długoletnie pożycie. Dosłownie wszyscy wtedy byli przeciwko nam.

– Wychodzisz za niego? Naprawdę? – moje przyjaciółki nie kryły zdziwienia. – Przecież to nie ma prawa się udać. Pomyśl tylko: ty, dziewczyna z dobrego domu, i on… no, sorry, ale przecież jego rodzina to prawie patologia. Romansujecie sobie, ale po co zaraz się pobierać? – pytały jedna przez drugą.

– Nie takiego męża dla ciebie chciałam! – matka zalewała się łzami, jakbym wychodziła za obcokrajowca i innowiercę na dokładkę. – Mogłabyś mieć każdego! Co ty w nim widzisz? Przekonasz się, jeszcze będziesz żałować – dodawała złowieszczo.

– Córcia, zastanów się – apelował ojciec.

– Nie pasujecie do siebie. On ze wsi, z ubogiej rodziny, nie zapewni ci statusu, do którego przywykłaś. Przemyśl to jeszcze, proszę…

Niby mieli rację, poza jednym – bieda to nie patologia

Arkadiusz rzeczywiście pochodzi z wielodzietnej, niezamożnej rodziny, ale była to rodzina kochająca i wspierająca. Co ważniejsze, Arek to najwspanialszy człowiek, jakiego poznałam. Od zawsze miał w sobie nieprzebrane pokłady dobroci i cierpliwości. Był ambitny i wiedziałam, że w każdej sytuacji mogę na niego liczyć. Nie raz, nie dwa przekonałam się, że jest odpowiedzialny, nigdy nie rzuca słów na wiatr, co obieca, to zrobi.

Poznaliśmy się podczas jednej z międzyuczelnianych imprez studenckich i już wtedy zwróciłam uwagę na jego życzliwy stosunek do innych. Szybko staliśmy się parą i wtedy to jakoś nikomu nie przeszkadzało. Moja rodzina chętnie korzystała z usług Arka, który nigdy nie odmawiał pomocy, czy to przy remoncie, czy kiedy trzeba było coś naprawić. Dopiero gdy oznajmiliśmy, że się pobieramy, rozpętała się burza. Jakby się wszystkim uprzedzenia włączyły.

Jego bliscy również nie byli zachwyceni naszymi planami matrymonialnymi. Wprawdzie swój sceptycyzm okazywali znacznie powściągliwiej, ale dawali mi odczuć, że traktują moją decyzję jak kaprys rozpieszczonej jedynaczki.

Wiedziałam, że mama Arka wymarzyła sobie inną synową, taką, co ugotować i posprzątać potrafi, jednak – muszę przyznać – nigdy nie okazała mi jawnej niechęci. Ślub tylko pogłębił antagonizmy między naszymi rodzinami. Rodzice dawali odczuć mojemu mężowi, że ich wychuchana córka popełniła mezalians, że uważają go za cwaniaka, który ożenił się dla pieniędzy.

Nie pomijali żadnej okazji, żeby mu dociąć, co oczywiście doprowadziło do ochłodzenia moich stosunków z rodziną. Arek ambitnie nie chciał korzystać z finansowej pomocy teściów, niechętnie uczestniczył w rodzinnych uroczystościach, choć oczywiście nie zabraniał mi na nie chodzić. Tyle że z czasem ja także straciłam ochotę na odwiedzanie rodzinnego domu.

Denerwowały mnie spojrzenia mamy, gdy lustrowała moje nie najnowsze sukienki, i niby troskliwe uwagi taty, że „nie tak miało być”. Kiedy więc mi i Arkowi udało się znaleźć pracę w innym mieście, wyprowadziliśmy się bez żalu, a moje wizyty u rodziców stały się jeszcze rzadsze. Kiedy już do nich dochodziło, zdawkowo odpowiadałam na kąśliwe pytania i ignorowałam sugestie, że jeśli mi się znudzi bieda, to mogę powrócić na łono rodziny.

Masz rację, ich zdanie jest dla mnie bez znaczenia

Mieli mnie za marnotrawną córkę i w ogóle ich nie obchodziło, że jestem szczęśliwa, że mój mąż dba o mnie i daje z siebie wszystko. A skoro tak, nie zwierzałam się im, że Arek skończył studia podyplomowe, że zaczęliśmy się budować, że powodzi nam się bardzo dobrze. Przez te dziesięć lat naszego małżeństwa moi rodzice nie odwiedzili mnie ani razu, zadowalając się jedynie zdawkowymi rozmowami telefonicznymi i moimi nieczęstymi przyjazdami do nich.

Dlatego teraz, kiedy mieli się wreszcie pojawić na naszej rocznicy, zależało mi, żeby wszystko wypadło perfekcyjnie. Chciałam się przed nimi pochwalić wspaniałym, zaradnym mężem, ładnym domem, swoimi umiejętnościami kulinarnymi.

To miał być dzień mojego triumfu, chwila pokazania wszystkim, że to oni się mylili, a nie ja. Ze zdwojonym wysiłkiem wzięłam się za upiększanie domu, dosadzanie kwiatów w skrzynkach, planowanie wyszukanego menu. Jednak ku mojemu wielkiemu zawodowi Arek nie włączył się w te przygotowania. Pytania o radę w sprawie planowanego przyjęcia kwitował krótko:

– Jak zrobisz, tak będzie dobrze.

Na prośby o pomoc wykręcał się nawałem pracy w firmie, i rzeczywiście bardzo późno wracał do domu. Nie poznawałam mojego męża, tak zawsze zaangażowanego w domowe sprawy. Nagle ze wszystkim zostałam sama.

W przeddzień rocznicy i przyjazdu rodziców pokłóciliśmy się po raz pierwszy. Nerwy miałam napięte jak postronki. Martwiłam się, czy wszystko się uda i pójdzie zgodnie z moimi planami, więc kiedy Arek zapomniał przywieźć tort z cukierni, wybuchłam.

– Nic cię nie obchodzi! – zmęczona całodziennym staniem przy garach reagowałam histerycznie.

– Wszystko na mojej głowie! Prosiłam, przypominałam, a ty masz wszystko gdzieś!

– Czemu tak krzyczysz? Przecież nic się nie stało… – próbował mnie uspokoić, jednak bezskutecznie.

– Wiesz, jakie to dla mnie ważne… – rozszlochałam się jak dziecko. – Tak mi zależy, żeby rodzice zobaczyli, jak wspaniale nam się żyje…

Arek zmrużył oczy.

– Myślałem, że ważne jest dla ciebie po prostu to, że żyje nam się razem dobrze, a nie, żeby rodzice zobaczyli…

– O rany, ty naprawdę nic nie rozumiesz! To jedyna szansa, żeby wreszcie przekonali się do ciebie! Do naszego małżeństwa. Żeby zrozumieli, że wychodząc za ciebie, podjęłam najlepszą w życiu decyzję…

Wzruszył ramionami.

– Skoro nie zrobili tego przez tyle lat, to znaczy, że bardziej są przywiązani do własnych poglądów niż do ciebie.

Ta uwaga, rzucona mimochodem, bardzo mnie zabolała. W duchu musiałam przyznać mężowi rację, jednak nie chciałam tego powiedzieć głośno. Wydawało mi się, że byłoby to nielojalnością wobec rodziców, których przecież kochałam. I którym chciałam zaimponować oraz udowodnić im, że Arek zasługuje na ich pełną akceptację, a nawet na przeprosiny.

– Nie waż się tak mówić! – krzyknęłam rozgoryczona, i chcąc go ukarać, dodałam: – Dziś śpisz na kanapie.

– Jak sobie życzysz – mruknął chłodno i poszedł do gościnnego pokoju.

Ja długo nie mogłam zasnąć. Emocje wciąż mną targały. Jak on tak mógł? – zastanawiałam się, leżąc w skotłowanej pościeli. Wiedział, że bardzo mi zależy. Przecież to głównie o niego mi chodziło.

Poczułam się niezrozumiana i zlekceważona, i to przez własnego męża. Najwidoczniej już się mną nie przejmuje. Może nawet już mnie kocha? Rozpłakałam się i wtuliłam twarz w poduszkę…

Obudziłam się późno z bólem głowy i zaczerwienionymi oczami. Widok w lustrze mnie przeraził. Boże! Za trzy godziny przyjeżdżają rodzice, a ja wyglądam jak straszydło, mam jeszcze huk roboty i na dodatek nie wiem, jak zachowa się Arek.

Ta myśl sprawiła, że na nowo poczułam urazę do męża. Pognałam do kuchni, gdzie zastałam istne pobojowisko. Brudne naczynia, na blatach jakieś okruszki, na podłodze rozlana herbata… Zagotowałam się ze złości na widok Arka wchodzącego z bukietem róż.

– Nie potrzebuję dodatkowych kwiatów! – wydarłam się jak przekupa. – Tylko pomocnego męża!
Wyrwałam mu bukiet, połamałam i wyrzuciłam do śmieci. – Zamiast tego lepiej byś posprzątał i tort przywiózł! – kontynuowałam podniesionym, zrzędliwym tonem.

Arek popatrzył na mnie z miną, jakby mu kosmici żonę podmienili. Powoli podszedł do sponiewieranych kwiatów, troskliwie je wyjął, włożył do słoika po ogórkach i ustawił przy swoim miejscu na stole.

– Jak sobie chcesz – uśmiechnął się nagle łobuzersko. – Ale przypominam ci, kochanie, że to także moja rocznica…

Te słowa i widok potarganych szklarniowych róż tkwiących w słoiku po korniszach wywołały we mnie nieoczekiwaną reakcję. Zaczęłam się śmiać jak szalona. Dotarło do mnie, jak fatalnie zachowywałam się przez ostatnie dni i jak wspaniałym mężczyzną jest mój mąż.

– Przepraszam cię za wszystko! – powiedziałam i przytuliłam się do Arka. – Wybacz! Byłam okropna, ale to przez te nerwy… – kajałam się zawstydzona.

– Wiem – pocałował mnie w policzek. – Raz na dziesięć lat może się nam zdarzyć awantura małżeńska. Ale pamiętaj – pogroził mi żartobliwie palcem – następna nie prędzej niż na dwudziestą rocznicę.

Uśmiechnęłam się przez łzy. Nagle całe napięcie ze mnie opadło. Przestało się dla mnie liczyć, co pomyślą moi rodzice. Ważne było jedynie to, co my myślimy i czujemy my, ja i Arek. 

Czytaj także:
„Było mi źle, że mam kochankę w pracy, ale nie mogłem się oprzeć. Ciągle myślałem o tym, co zrobię z nią w nocy”
„Przez 40 lat uszczęśliwiałam mężczyznę, którego nie miałam szans zadowolić. Prawdę odkryłam się na jego pogrzebie”
„Ten tragiczny wypadek przeżyłam tylko ja z mężem. Nasz 19-letni syn odszedł, musieliśmy spełnić jego ostatnią wolę”

Redakcja poleca

REKLAMA