Utarło się, że pod koniec sierpnia, na imieniny ciotki Jadwigi, zjeżdżamy się całą rodziną, niezależnie od tego, gdzie kto akurat przebywa. Jest nas tyle osób, że Jadzia ustawia osobny stół dla dzieci, a czasem część gości migruje do ogrodu, co nikomu nie przeszkadza.
Atmosfera jest swobodna, liczny klan świętuje, obgaduje znajomych i dalszych krewnych a w przerwach zerka z troską na mnie. W posyłaniu mi pełnych współczucia spojrzeń przodują ciotki i starsze kuzynki, bo młodsi krewniacy moje staropanieństwo mają rzetelnie w nosie, za co jestem im bardzo wdzięczna.
Jestem singielką, po trzydziestce, ale rodzina od niedawna mówi żałobnym tonem, że niedługo stuknie mi czterdziestka. W tym według nich tkwi problem, który zamierzają rozwiązać. Od czterech lat, na każdych imieninach przedstawiają mi innego kandydata na męża, faceta, którego według nich powinnam poznać.
Nie wiem, w jaki sposób są odławiani i doprowadzani przed moje oblicze, ale zauważyłam, że ostatnio średnia ich wieku znacząco wzrosła. Widocznie ciotki uznały, że już tylko łysy i brzuchaty pięćdziesięciolatek na mnie poleci, a ja nie powinnam kręcić nosem, bo to bardzo dobry człowiek.
Naprawdę tylko stary cap na mnie poleci?
Lecą na mnie, szczególnie ten ostatni mocno okazywał, jak bardzo mu się podobam, ale nie reflektowałam. Wyjaśniłam cioci, że nie skorzystam z oferty, chyba zrozumiała, jak bardzo czuję się zniesmaczona. Po tym incydencie postanowiłam, że następny rodzinny zjazd odbędzie się beze mnie, bo nie zamierzam dłużej znosić umizgów starych capów.
Nie jestem singielką z wyboru, tak mi się ułożyło, ale nie narzekam. Długo marzyłam, by spotkać tego jedynego, ale nie udało się i niczyja to wina. Miałam chłopaka „na poważnie”, byliśmy razem dwa lata, kiedy oznajmił mi, że chyba wyjedzie z kraju. Po miesiącu już wiedział, że nie „chyba”, tylko „na pewno”. Nie rozmawiał o tym ze mną, sam podjął decyzję, nie uwzględniając mnie w swoich planach.
Nie wiedziałam co o tym sądzić, ambicja nie pozwalała mi się dopytywać, ale przecież coś wiedzieć musiałam. On wyjeżdżał, ja zostawałam w kraju, co z nami dalej będzie?
– Mirusia, przecież wiesz, że związki na odległość są do bani – powiedział, uciekając wzrokiem.
Wstydził się, ale musiał to ze mną załatwić, bo zapytałam. Gdybym tego nie zrobiła, odjechałby, zapomniawszy mi powiedzieć, że to koniec, więcej się nie zobaczymy. Był zwolennikiem łatwych rozwiązań, twierdził, że życie jest proste i nie należy go komplikować.
W ten sposób zostałam sama, nieelegancko porzucona i strasznie załamana. Pojechałam wtedy do ciotki Jadzi, opowiedzieć o swoim nieszczęściu jej córce Natalii, z którą od dzieciństwa byłam zaprzyjaźniona. Naty nie zastałam, za to wpadłam w macierzyńskie objęcia Jadzi, której czujnemu oku nie uszło, że „coś” się stało. Chciała wiedzieć, co.
Nie zamierzałam się jej zwierzać, ale tak mnie podeszła, że żal ścisnął mi gardło i zaczęłam płakać. Wyśpiewałam wszystko jak na spowiedzi, dostając w zamian porcję oburzonych okrzyków.
– Słyszałeś? Naszą Mirę zostawił ten Jacek, co go tu ostatnio przyprowadziła – zajęta płakaniem, nie zauważyłam, że hałas zwabił wuja Staszka, któremu ciotka postanowiła z marszu wyjawić mój sekret.
– A to drań! Źle mu z oczu patrzyło, pierwszy to zauważyłem – przyznał się Staszek. – Nie przejmuj się, mała, dobrze, że sobie poszedł, krzyż mu na drogę. Trafi ci się inny, bardziej wartościowy i będziesz szczęśliwa. Jeszcze poprowadzę cię do ołtarza!
– Na pewno tego nie zrobisz – pohamowała go ciotka. – Staszek, przecież Mirusia ma ojca!
– Różnie jeszcze może być – bąknął złowróżbnie wuj, jakby planował uśmiercenie mojego taty.
Wyszłam od nich podniesiona na duchu
Członkowie mojego rodzinnego klanu mają tę zaletę, że stają murem za skrzywdzoną krewniaczką. Dostałam wielką dawkę wsparcia, ale kiedy wykaraskałam się z dołka, przestałam być pod ochroną.
Wróżba wuja Staszka nie spełniła się, nie spotkałam nikogo, z kim chciałabym być. W drugą stronę też specjalnie nie iskrzyło, chłopcy nie zabijali się o mnie, wciąż byłam sama. Było to przedmiotem rodzinnych rozważań, podejmowanych pełnym głosem w mojej obecności. Przy każdej okazji słyszałam:
– Mirusia taka ładna, a jeszcze nikogo sobie nie znalazła. Latka lecą, nie ma na co czekać – mówiła kuzynka Ela.
Zgromadzeni przy stole krewniacy wydawali potakujące mruknięcia, ktoś rzucał dobrą radę, bym częściej wychodziła z domu, to na pewno kogoś poznam. Zgrzytałam zębami, odgryzałam się, ale zyskałam tylko tyle, że zostałam pouczona w kwestii manier.
Był młodszy ode mnie, ale i tak mi się podobał…
Pyskowałam starszym, a to nieładnie, nie tak mnie wychowano. Nietaktowne uwagi rzucane pod moim adresem nie wydawały im się niegrzeczne, były wyrazem troski i powinnam ich wysłuchać, bo to dla mojego dobra.
Trudno się dziwić, że straciłam chęć widywania krewniaków i uczestniczenia w rodzinnych spotkaniach. Przewrotny los sprawił, że zastosowałam się do rady Eli i zaczęłam częściej wychodzić z domu, ale wątpię, czy właśnie o to jej chodziło. Poznałam ludzi działających w organizacji ekologicznej i wsiąkłam na amen.
To byli prawdziwi bojownicy o zieloną planetę, w każdej wolnej chwili jechałam w teren, żeby do nich dołączyć. Obozowaliśmy na zagrożonych terenach, broniąc drzew przed wycinką, bagien i zakoli rzek przed bezmyślną melioracją. Czuwaliśmy dzień i noc, zmienialiśmy się na warcie, luzując zmęczonych kolegów, spaliśmy byle gdzie i jedliśmy byle co.
Narażaliśmy się nie tylko na konsekwencje prawne, ale także na gniew pilarzy i kierowców koparek, którym uniemożliwialiśmy pracę, do jakiej zostali wynajęci.
Bliscy nie wiedzieli, co robię, myśleli, że siedzę się w domu, czekając, aż ktoś zechce mnie poślubić. Nie powiedziałam im, bo by nie zrozumieli, według nich było to bezproduktywne, w dodatku niebezpieczne zajęcie, ale mnie ono odpowiadało. Działałam w słusznej sprawie, w gronie takich jak ja, zdecydowanych na wszystko aktywistów.
Wśród nich determinacją wyróżniał się Michał, był gotów na wszystko, by przegnać agresorów chcących wyciąć stuletnie drzewa. Kiedyś spędził noc na gałęzi, pilnując starego buka, podziwiałam go, ja nie byłabym zdolna do takiego poświęcenia.
Michał był sporo młodszy, ale to nie uchroniło mnie od lekkiego zauroczenia, które na razie nie było groźne, lecz mogło przekształcić się w coś silniejszego. Lubiłam jego towarzystwo i bardzo ucieszyłam się, kiedy przyjechałam do obozowiska na wartę i zastałam Michała.
– Będziemy pilnować drzew dwójkami, pójdę z tobą – oświadczył, pochłaniając wielkimi kęsami grubą pajdę chleba. – Zjedz coś przed akcją – zarządził, podtykając mi kanapkę słoniowych rozmiarów. Nie byłam głodna, ale przyjęłam chleb…
Dotarliśmy do naszego drzewa i usiedliśmy na ziemi, opierając się o pień. Las szumiał, było cicho, ciepło i sennie.
– Oczy mi się zamykają, porozmawiajmy, to najlepszy sposób, żeby nie zasnąć – zaproponował Michał. – Albo opowiedz coś, jesteś w tym dobra.
– Ja? Poważnie? – ucieszyłam się z pochwały.
– Najlepsza – kiwnął z przekonaniem głową. – Uwielbiam twoje historyjki, nawijasz jak Szeherezada.
– No to posłuchaj, opowiem ci o zjeździe mojego klanu – zaczęłam ściszonym głosem, mając nadzieję, że mówię wystarczająco tajemniczo.
– Należysz do klanu? – roześmiał się.
– Żebyś wiedział. Jest rozgałęziony i niebezpieczny jak rodzina Corleone.
– No, no, dawaj, zaciekawiłaś mnie – rozsiadł się wygodnie na ziemi.
Opowiedziałam o dorocznych zjazdach u Jadzi, opisałam ostatniego, namolnego zalotnika, który został przyprowadzony specjalnie dla mnie, przytoczyłam dialogi, które zmartwiona moim sposobem życia rodzina toczyła ponad moją głową, nie przejmując się, że rani moje uczucia.
Michał się śmiał, ale potem zamilkł.
– No, ciężko masz, bo nie żyjesz jak oni, więc cię nie rozumieją – powiedział ze współczuciem. – Trzeba by im utrzeć nosa.
– Ciekawe jak? – mruknęłam.
Milczeliśmy zgodnie, każde zajęte swoimi myślami
– Ty byś mi się nadał – powiedziałam.
Michał spojrzał na mnie spłoszony.
– To tylko luźna propozycja, ale skoro już o tym mówimy – brnęłam dalej – fajnie by było, gdyby ktoś mi towarzyszył, może to przekonałoby ciotki, że nie jestem taka przegrana.
– A… potem? – spytał ostrożnie Michał. Nie odmówił, a to już było coś. – Zniknę i będą się dopytywać.
Może zostaniesz, kto wie… – pomyślałam, zaciskając kciuki.
– W zasadzie, czemu nie – usłyszałam – pierwszy jestem do takich drak, tylko będę musiał wytłumaczyć Hani, że jej nie zdradzam. Bo to tylko koleżeńska przysługa, tak?
– Oczywiście – przełknęłam ślinę.
Nie wiedziałam, że jest jakaś Hania!
– Hanka zrozumie, jesteśmy razem od kilku lat, zamierzamy się pobrać. Zna mnie i wie, że nigdy bym jej nie zostawił – mówił zadowolony Michał. – Cudna dziewczyna, trafiła mi się jak ślepej kurze ziarno. Opowiem jej o twoim klanie Corleone i zobaczymy czy mi pozwoli. Wtedy odstroję się jak szczur na otwarcie kanału, twoim ciotkom oko zbieleje.
Odechciało mi się robić szopki, ale nie z Michałem te numery. Uzyskał zgodę swojej Hani i we właściwym czasie zadzwonił, żeby spytać, czy imieniny aktualne. Nastawił się na występ i nie zamierzał z niego zrezygnować.
Trudno, najwyżej się wygłupię, pomyślałam po kilku nieudanych próbach wycofania się z mistyfikacji. Czekałam na niego mocno stremowana, ale kiedy po mnie przyjechał, wybuchnęłam śmiechem. Znałam go jako łazika odzianego w podniszczone łachy w maskujących kolorach, a zobaczyłam młodego lorda.
– Nawet byłem u fryzjera – wskazał ręką modnie ostrzyżone włosy.
– Ciotki padną przed tobą plackiem – pochwaliłam jego starania, coraz bardziej rozbawiona. – Tylko się zachowuj, masz być idealny.
– Nie zawsze jadam z menażek, wiem, co to nóż i widelec – uśmiechnął się od ucha do ucha.
Pomyślałam z żalem o Hani, którą kochał. Stanowczo nie miałam szczęścia, jeśli ktoś mi się spodobał, na bank był już zajęty, cholera. Wejście Michała na salony Jadzi zostało uczczone minutą zaskoczonego milczenia, przerwaną dźwiękiem spadającego na podłogę widelca. Potem wybuchł gwar, który uciszył mąż solenizantki.
– Mirusia, przedstaw nam kolegę! – poprosił gromko i trochę groźnie.
Michał kłaniał się, rączki całował i o mało ze skóry nie wyskoczył, żeby zrobić dobre wrażenie. Natalia przyjrzała mu się i wzięła mnie na bok.
– Mirka, skąd go wytrzasnęłaś? – spytała zaciekawiona – Znam wszystkich twoich znajomych, ale jego widzę pierwszy raz.
– To atrapa narzeczonego – przyznałam niechętnie. – Tylko mnie nie wydaj, raz chciałam uniknąć użalania się nad moim staropanieństwem, a on się zgodził. Lubi takie akcje.
– Jest bardzo fajny – Nata przyjrzała mi się uważnie.
– Niestety, tak, ale nie fantazjuj, ten ideał ma ukochaną Hanię, przyszedł ze mną, bo robi mi przysługę.
Natalia pokiwała głową, nie pierwszy raz była świadkiem, jak moje chęci mijają się z rzeczywistością.
Hania i Michał mieli dla mnie radę. Niegłupią
Michał zrobił furorę, rodzina była nim zachwycona. Nie utrzymał języka za zębami i opowiedział o naszej działalności na rzecz ekologii, pomijając niektóre niewygodne szczegóły.
– Mira jest nie tylko ładna, ale i mądra, wszyscy polegamy na jej zdaniu. To kobieta renesansu, bardzo jej potrzebujemy.
Mówił z przejęciem, a rodzina chłonęła każde słowo. Byłam ciekawa, kiedy zorientują się, że Michał mi słodzi, ale nic takiego nie nastąpiło. Wyraźnie urosłam w ich oczach, nie byłam już nieszczęsną singielką, tylko kobietą samodzielną i świadomą własnej wartości.
Tak właśnie było, ale przedtem tego nie widzieli, musiał im to powiedzieć obcy chłopak. Kolejny raz uświadomiłam sobie, że nieważne, jaka jestem, tylko, jak o mnie mówią. Niesprawiedliwe, ale niestety, prawdziwe.
– Dziękuję, zrobiłeś mi wielką przysługę – żegnałam Michała pod domem. Była z nami Hania, która przyjechała odebrać swojego chłopaka. – Może już nie będą się mnie czepiać, o to, że jestem sama.
– Powiedz im, że tak lubisz – powiedziała stanowczo Hania.
Spojrzałam na nią wątpiąco.
– Robisz dużo dobrego, masz na to czas i chęci – ciągnęła dziewczyna. – Jesteś nieszczęśliwa?
– Hmmm, właściwie, to nie – zastanowiłam się. – Lubię być singielką, ale krewni się nie odczepią, jeśli nie wyjdę za mąż.
– Słyszysz, co mówisz? Chcesz urządzać sobie życie pod ich dyktando? To wyjdź za któregoś z podsuwanych kandydatów, będą zachwyceni – odezwał się Michał.
– A wała – odparłam z całego serca.
– A widzisz. Dobra dziewczynka. Nie łam się, bądź sobą.
Nagle zrozumiałam, że to całkiem dobra rada. Jestem, jaka jestem, i nikomu nic do tego, będę żyła jak chcę.
Czytaj także:
„Uratowałam przyjacielowi życie, a on miał do mnie o to pretensje. Wolał umrzeć szczęśliwy, niż żyć w takim stanie”
„Ślub miał być początkiem szczęścia, a był zwiastunem tragedii. Rodzice postawili na swoim, a ja straciłam miłość życia”
„Po śmierci syna miałem w sobie wiele złości. Czarę goryczy przelał testament, z którego dowiedziałem się bolesnej prawdy”