„Uratowałam przyjacielowi życie, a on miał do mnie o to pretensje. Wolał umrzeć szczęśliwy, niż żyć sparaliżowany”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes
„Od brata Witka dowiedziałam się, że miał do mnie żal. Wielki żal. Gdyby nie moja >>kretyńska interwencja<<, umarłby szczęśliwy – tak mówił mu, płacząc. Do końca życia miał do mnie pretensje. Ratując mu życie, straciłam go na zawsze”.
/ 14.02.2022 08:34
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, fizkes

Długo kluczyłam między nagrobkami, nim znalazłam ten właściwy. Nie mogłam trafić, bo nie byłam na pogrzebie Witka. Tak się złożyło. Nie zdążyłam wrócić z delegacji. Samolot się spóźnił.
„Jaka tu cisza – pomyślałam, czytając imię i nazwisko na tablicy. – Aż niemożliwe, żeby leżał w takim miejscu…”.

Koło Witka zawsze kręciło się mnóstwo ludzi, zawsze panowało jakieś poruszenie, zamieszanie. Cisza zapadała tylko wtedy, gdy siedzieliśmy naprzeciw siebie przy stoliku brydżowym. Oboje skupialiśmy się na licytacji – wystarczało, że porozumiewaliśmy się wzrokiem.

Witek na ogół wygrywał. On, nie ja, choć tworzyliśmy parę. Dobrze wiedziałam, że każda wygrana to jego zasługa. Nie tylko w kartach był najlepszy. Kiedy grał w tenisa, kibicował mu wianuszek dzieciarni; wszyscy chcieli nauczyć się tak serwować jak on.

Nikt tak nie uczył matmy i fizyki jak Witek. Zresztą korepetycje dla szkolnej i akademickiej młodzieży były podstawowym źródłem jego niemałych dochodów. Znajomym imponował swoją wszechstronnością: świetnie tańczył, bosko grał na pianinie, nieźle śpiewał. Był duszą towarzystwa.

Witek nigdy nie założył rodziny

 Był playboyem, uwielbiał uwodzić panienki. Miał doskonały gust i podrywał tylko najpiękniejsze, jednak i sam podobał się kobietom: przystojny, wysportowany, zawsze w najmodniejszych ciuchach i w niezłym aucie.

Wszędzie, gdzie się pojawiał, ciągnął ze sobą kolejną miłość. Dziewczyna była tak długo tą jedyną, jak długo nie wspomniała o ślubie.

– Ale ja kocham wszystkie panie! Nie mogę się, Aluś, związać z jedną na zawsze. To byłoby nieuczciwe – wyjaśniał mi z szelmowskim uśmiechem, gdy próbowałam go przekonać, żeby się wreszcie ustatkował.

Mnie też wyznał raz miłość. To było jeszcze w szkole, na długiej przerwie. Zapomniał wtedy zabrać z domu kanapki, a w tamtych czasach nie było szkolnych sklepików, dlatego pokochał mnie za moje drugie śniadanie…

Bardzo długo się przyjaźniliśmy. Nieraz zresztą żartowałam, że przysłowiowe łyse konie gorzej się znają niż my z Witkiem. To był mój najwierniejszy druh. Dlatego tak strasznie cierpiałam, kiedy wykrzyczał mi, że go zawiodłam. Że mój własny egoizm zabił naszą przyjaźń. Ale ja nie ratowałam go, żeby nie ponieść kary. Ja chciałam, żeby Witek żył!

Nie zjawił się, nie odbiera komórki… Dziwne

Mieliśmy grać w brydża. To nie był żaden turniej, po prostu spotkanie u pewnego gościa, zapamiętałego brydżysty amatora. Umówiliśmy się na 19.00 pod willą faceta. Witek zawsze był punktualny. Podjechałam kilka minut przed umówioną godziną.

Minął kwadrans, a on się nie zjawił. Zadzwoniłam na jego komórkę. Nie odpowiadał. Myślałam, że jest w drodze, choć wydało mi się dziwne, że nie odbiera. Korzystał z zestawu głośnomówiącego, więc nie miałby problemu, aby rozmawiać podczas jazdy.

Próbowałam się połączyć kolejny raz. Bez skutku. Tymczasem weszłam do domu gospodarza spotkania. Poznałam jego brydżowego partnera, porozmawialiśmy chwilę o błahostkach.

– Proszę się nie niepokoić, to wina korków. Górczewska o tej porze potrafi się całkiem zatkać – domyślał się gospodarz.

Ja jednak niepokoiłam się. W końcu po godzinie bezowocnego czekania postanowiłam pojechać do Witka i sprawdzić, dlaczego się nie zjawił. Po drodze wstąpiłam do domu, gdzie miałam zapasowy klucz do mieszkania przyjaciela. Intuicja podpowiadała mi, że stało się coś złego. Żałowałam, że jestem sama. Mój mąż był wtedy w delegacji na Śląsku.

Biegłam korytarzem, ścigana jego krzykiem

Znalazłam Witka leżącego na wznak na podłodze w przedpokoju. Żył, choć był nieprzytomny. Zadzwoniłam po pogotowie. Przyjechali po kwadransie, który wydał mi się wiecznością. Gdy go zabierali do szpitala, poruszył się nieznacznie.

– Nic się nie martw, Wituś, jestem z tobą.

Mój przyjaciel doznał poważnego udaru. Dopiero po kilku tygodniach odzyskał świadomość. Nigdy jednak nie stanął już na własnych nogach, nigdy nie uniósł ręki, sam nie przewrócił się na łóżku na drugi bok.

Kiedy po czterech miesiącach usłyszałam od pielęgniarki w domu opieki, że Witek znów zaczyna mówić, pobiegłam do niego jak na skrzydłach. Ledwo stanęłam w drzwiach sali, od razu mnie przywitał:

– Dlaczego mnie… Kur** mać… Dlaczego mnie ratowałaś?! Po co? Po co… – wyskrzeczał, jąkając się okropnie.

– Żebyś żył – odpowiedziałam zaskoczona tą niespodziewaną napaścią.

– Jakie to, życie! – zawył jak ranione zwierzę i szybko dodał: – Wynoś się stąd i nigdy tu nie przychodź. Wooon!

Od brata Witka dowiedziałam się, że miał do mnie żal. Wielki żal. Gdyby nie moja „kretyńska interwencja”, umarłby szczęśliwy – tak mówił Markowi, płacząc. Od tamtego udaru minęły cztery lata.

Witek odszedł niecały miesiąc temu. Do końca miał do mnie pretensje, chociaż pod koniec życia chyba mi wybaczył. Po drugim udarze, który dopadł go w lipcu, nie mógł już mówić. Leżał bezwładny, załamany, choć gdy widział przyjaciół, którzy nie przestali go odwiedzać, na jego twarzy pojawiał się blady uśmiech. Dwa tygodnie przed śmiercią, w dniu moich urodzin spojrzał na mnie i jakby się uśmiechnął… 

Czytaj także:
„Koleżanka syna targnęła się na swoje życie, a po synu spłynęło to jak po kaczce. Dowiedziałam się okrutnej prawdy”
„Poświęciłam się dla brata, łożyłam na jego żonę i dzieci. Gdy chciałam założyć rodzinę i odcięłam go od kasy, obmówił mnie”
„Czułam się jak sierota, choć miałam matkę. Jej świat kręcił się wokół babci, a ja byłam tylko zbędnym balastem”

Redakcja poleca

REKLAMA