„Rodzina mnie wyklęła, bo przeze mnie kuzyn porzucił żonę i dzieci. A cóż ja jestem winna, że się zakochał?”

kobieta, która popadła w konflikt z rodziną fot. iStock by Getty Images, damircudic
„Mają jakiś niezrozumiały żal, unikają ze mną kontaktów. Pewnie nadal w głębi serca myślą, że to stało się przeze mnie, że jestem współwinna. Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby nie doszło do spotkania w windzie. Czy o naszym życiu zawsze decyduje przypadek?”.
/ 16.06.2023 22:30
kobieta, która popadła w konflikt z rodziną fot. iStock by Getty Images, damircudic

W ostatnich latach Marek często przyjeżdżał do Warszawy w sprawach służbowych. Czasem zatrzymywał się w hotelu, ale najczęściej, kiedy delegacja wypadała mu na początku lub na końcu tygodnia, nocował u nas, przedłużając sobie pobyt w stolicy o weekend.

Jego wizyty zawsze sprawiały mi wielką radość. Kiedyś, jako dzieci, chowaliśmy się w sąsiedztwie na warszawskich Bielanach; ja i siostra z rodzicami na parterze, Marek ze starszym bratem Wojtkiem i ciocią na drugim piętrze. Potem ciocia Marysia razem z synami przeniosła się na Mokotów. Tęskniliśmy za sobą i odwiedzaliśmy się bardzo często. Nasze mamy narzekały nawet, że jeździmy w tę i z powrotem jedni do drugich, tracąc czas na podróże autobusami, zamiast się uczyć.

Cała czwórka rok po roku robiła w tamtym czasie maturę. Najpierw Ania, a na końcu Marek. Nikomu jednak te wycieczki przez całe miasto nie zaszkodziły, bo każde z nas dostało się na swoje wymarzone studia i z czasem wyszło na ludzi.

W dorosłym życiu nasze drogi coraz bardziej się rozchodziły. Marek wyjechał ze swoją żoną do Lublina, Wojtek wyemigrował do Austrii i tam się ożenił, moja siostra Anka zakochała się w chłopaku z Wielkopolski i uciekła do niego na wieś. Tylko ja jedna zostałam na „starych śmieciach”, chociaż już nie mieszkałam w tej kamienicy, w której upływało nam beztroskie dzieciństwo.

Załatwiłam mu wizytę u lekarza

Właśnie za sprawą wspólnie przeżytych szczenięcych lat, a także bliskich więzi rodzinnych – mieliśmy z chłopakami wspólną babcię i dziadka, nasze mamy były siostrami – pozostaliśmy sobie bardzo bliscy, mimo dzielących nas odległości. Przyjaźń między naszą czwórką automatycznie przeszła na naszych partnerów i wszystkie nasze dzieci.

Wiosną ubiegłego roku Marek przyjechał do Warszawy wyjątkowo nie w sprawach służbowych, ale żeby zrobić jakieś skomplikowane badania kardiologiczne. Od jakiegoś czasu skarżył się na dziwne dolegliwości i oboje z mężem doradziliśmy mu konsultację u świetnego kardiologa, który przyjmował niedaleko, w prywatnej klinice. Naszemu pomysłowi przyklasnęła wtedy Grażyna, żona mojego kuzyna.

– Jestem ci wdzięczna, Jolu, za pomoc. Wiesz, te jego objawy są naprawdę niepokojące, lekarze tu w Lublinie przepisują mu kolejne tabletki, które wcale nie pomagają.

– Ależ to żadna pomoc, akurat słyszałam o tym lekarzu wiele dobrego i to wszystko – zapewniałam Grażynę, bo z mojej strony rzeczywiście wystarczył jeden telefon i umówienie wizyty, po której Marek został skierowany na jakieś badania.

– Nie będę wam się zwalał na głowę, Jolka. To już byłby trzeci raz w tym miesiącu. Po prostu zatrzymam się w hotelu – oznajmił mi kuzyn, dzwoniąc do mnie na tydzień przed planowaną wizytą.

– Nie ma mowy! Pokój Julki jest pusty, więc co za problem? Zresztą jakbym się czuła, gdybym choremu bratu kazała się szwendać po hotelach? Przyjeżdżasz do nas i kropka.

– Nie jestem wcale taki chory, jak myślisz, no ale skoro nalegasz, to zostanę u was – zgodził się w końcu.

Julka, moja córka, studiuje w Gdańsku, więc jej pokój już od ponad dwóch lat jest wolny, więc przyjazd kogokolwiek z rodziny ani mnie, ani męża nie krępuje.

Marek przyjechał w środę wieczorem, żeby z samego rana w czwartek stawić się w klinice na badaniach. W piątek miał natomiast wyznaczoną konsultację, po której wybierał się z powrotem do domu.

– Wiesz, właściwie to nic poważnego. Jestem prawie zdrowy, tylko muszę brać jakieś nowe leki – Marek powitał mnie z radością, gdy po wizycie lekarskiej spotkaliśmy się przed blokiem po południu.

– Naprawdę? Nic ci nie jest? – ucieszyłam się, a kuzyn potwierdził i wyjaśnił mi, na czym konkretnie polega problem z jego sercem.

– No to musimy to uczcić! Zostań do jutra albo jeszcze lepiej do niedzieli. Dzisiaj zrobimy sobie uroczystą kolację, a jutro pójdziemy do teatru... Mamy cztery bilety, a znajomi nie mogą pójść. No przecież nie musisz już wracać do Lublina, prawda?

– Nie, nie muszę – uśmiechnął się. – Zadzwonię do Grażyny, na pewno się ucieszy z dobrych wieści i da mi jeszcze wolne. Ale kolację zrobię sam, tylko będę potrzebował parę drobiazgów. Macie tu jakiś targ w pobliżu?

Widziałam, że Marek odzyskał wigor, więc bez słowa protestu zgodziłam się oddać mu we władanie swoją kuchnię. Zrobiliśmy w tył zwrot i ruszyliśmy na zakupy. Po godzinie wracaliśmy obładowani. Marek przez całą drogę powrotną rozprawiał z ożywieniem o swojej pracy, o domu, Grażynie i bliźniakach. Był w doskonałym humorze. Nic dziwnego; ten lekarz przywrócił mu apetyt na życie.

– Wiesz, Jolka, jak człowiekowi stuknie pięćdziesiątka, to zaczyna się oglądać już bardziej za siebie niż patrzeć do przodu… Naprawdę bałem się, że ze mną niedobrze.

Rozumiałam go doskonale. Sama od jakiegoś czasu budziłam się co dzień z przykrym przeświadczeniem, że do mety mam już bliżej niż dalej.

– To mówisz, że wasz Piotrek już taki dorosły i chce się wyprowadzać? – dziwiłam się, bo mój bratanek, jeden z bliźniaków, miał zaledwie 22 lata, zaraz jednak przypomniałam sobie, że moja Julka już od ponad roku mieszka sama w Gdańsku. Jak ten czas szybko leci...

Marek wydawał się bardzo poruszony

Wsiedliśmy do windy i wtedy usłyszałam głos sąsiadki z III piętra, mówiącej coś do córki. Po chwili zobaczyłam je obie, więc guzikiem zatrzymałam zamykające się drzwi.

– Dzień dobry – powiedziała sąsiadka, a zaraz po niej cichutko przywitała się Kalinka.

Dziewczynka miała może z 10 lat, była nieśmiała, ale bardzo urodziwa, niemal tak ładna jak jej mama. Miała ciemne brązowe włosy, ogromne oczy z rzęsami jak firanki, delikatne brwi, wydatne usta. Już teraz zapowiadała się na piękną kobietę.

Gdy weszły do windy, w oczach mojego kuzyna zobaczyłam zachwyt pomieszany z wielkim zdziwieniem.

– Magda?! – spytał, a ja nie zrozumiałam, o co chodzi.

Sąsiadka podniosła wzrok na Marka i z jakimś dziwnym wyrazem twarzy wyjąkała:

– Tak, to ja…

– Magda, co ty tu robisz? – Marek był poruszony.

– Ja… My… tu mieszkamy – sąsiadka uniosła głowę i z wyrazem jakiejś dziwnej dumy spojrzała mojemu kuzynowi prosto w oczy.

– Państwo się znają? A to świetnie… – zaczęłam niepewnie, wciskając guziki trzeciego i szóstego piętra. – Pani na trzecie, prawda? – kiwnęła głową i pochyliła się nad córką, kładąc jej rękę na ramieniu.

– Magda… – Marek patrzył na kobietę natarczywie, lecz ona milczała.

Mocniej przycisnęła do siebie dziewczynkę, jakby chciała ją przed nami osłonić. Dziecko natomiast spoglądało w górę, nie rozumiejąc najwyraźniej zachowania matki.

Gdy winda dojechała na trzecie i drzwi się otworzyły, Marek spytał:

Mogę cię odwiedzić? – a nie doczekawszy się odpowiedzi, dodał: – Na chwilę, musimy porozmawiać… Szukałem cię – mówił z nutą zniecierpliwienia, stojąc w otwartych drzwiach windy. Sąsiadka wyjęła z torebki klucz do drzwi i wciąż nie odpowiadała. – Proszę… – usłyszałam błaganie kuzyna.

– Przyjdź… za pół godziny. Po obiedzie – rzuciła i pociągnęła Kalinę za rękę w stronę mieszkania.

Drzwi windy się zamknęły, a Marek spojrzał na mnie, dziwnie marszcząc czoło. Po chwili powiedział:

 – Wszystko ci wyjaśnię

Skinęłam tylko głową.

Kiedy wszedł do mieszkania, zaczął układać sprawunki na blacie w kuchni. Próbowałam złapać wzrokiem jego spojrzenie, ale najwyraźniej było mu trudno o tym rozmawiać, bo gdy umył ręce, bez słowa zamknął się w pokoju Julki.

„Co to wszystko znaczy?” – zastanawiałam się. Marek spotkał znajomą sprzed lat, niby nic w tym dziwnego… Świat jest mały, mówią, że góra z górą itp… Ludzie, których nic ze sobą nie łączy wpadają na siebie po latach. Czasem wolą nie wspominać okoliczności, w jakich się poznali, czasem żałują, że się spotkali. Ale tu było całkiem inaczej…

Marek nie umiał ukryć emocji, jakie wywołało to niespodziewane spotkanie. To jego spojrzenie pełne wyczekiwania, zachwytu, radości pomieszanej z niepewnością…

Z drugiej strony wysiłki kobiety, żeby ukryć twarz, wahanie, czy go przyjąć, czy nie, zakłopotanie wobec córki, to wszystko świadczyło o czymś znacznie poważniejszym niż tylko o koleżeńskiej znajomości sprzed lat. Zaniepokoiło mnie to. Snułam różne przypuszczenia, chciałam się dowiedzieć czegoś więcej, ale mimo że znaliśmy się z Markiem jak łyse konie, nie wypadało mi tak po prostu wziąć go na spytki. Czułam, że to była delikatna sprawa.

Wkrótce przekonałam się zresztą, jak bardzo delikatna…

W końcu wyznał nam wszystko...

Marek wyszedł z pokoju Julii, przeprosił mnie za zamieszanie, obiecał, że u sąsiadki zabawi niedługo. Wrócił przed siódmą, a więc spędził u niej prawie 4 godziny.

– Byliśmy sami, córka Magdy poszła do koleżanki… – zaczął niepewnie. – Zrobię lazanię z warzywami, może być? – spytał mnie i Maćka, który już dawno wrócił z pracy.

– Świetnie, ale gdybyś nie miał ochoty na pichcenie, jest resztka cielęciny, mogę zrobić kładzione kluseczki, a ty tylko przyrządzisz surówkę – zaproponowałam.

Marek stanowczo odmówił.

Muszę się czymś zająć. To mi dobrze zrobi – powiedział.

Usiedliśmy do stołu i wtedy mój kuzyn zaczął swoje zwierzenia:

– Nigdy się tym nie chwaliłem, bo i nie było czym, ale kilkanaście lat temu… dokładnie 12, przeżywaliśmy z Grażyną kryzys. To ja byłem winien. Moja firma przenosiła jeden z działów z Warszawy do Lublina. Poznałem wtedy Magdę, pracowała w tym dziale. Była bardzo atrakcyjna… – zamyślił się na chwilę, a ja od razu przypomniałam sobie ten czas, kiedy się tutaj wprowadziła.

Mieszkanie odziedziczyła podobno po jakiejś ciotce. Wszyscy panowie z całego bloku, z moim Maćkiem na czele, wodzili za nią łakomym wzrokiem. Była nie tylko ładna i zgrabna, ale na dodatek buchał z niej seksapil.

Sąsiedzi jeden przez drugiego chcieli jej pomagać, udzielać wskazówek, objaśniać, gdzie są jakie sklepy, a gdzie pralnia i szewc. Nadskakiwali jej wszyscy bez wyjątku. Dopiero widok dziecka, zresztą całkiem już wtedy dużego, ostudził gorące głowy męskiej części mieszkańców naszego osiedla. Nic dziwnego, że i mój braciszek uległ czarowi tej kobiety.

– Na początku spotykaliśmy się w hotelu – ciągnął Marek. – Wtedy nie nocowałem u was. Robiłem wszystko, żeby wam nic nie mówić o swoich pobytach w Warszawie. Grażynie opowiadałem różne brednie, aż w końcu domyśliła się, że coś jest nie tak. Przyjechała tutaj sprawdzić, co się dzieje. No i ktoś usłużny z firmy jej powiedział… Przyszła do hotelu, sprawdzić, czy to prawda, że spotykam się z inną i zastała nas razem…

To była katastrofa. Zaczęła mnie wtedy szantażować, straszyć, że odbierze sobie życie, a dzieci zostaną bez matki… Musiałem obiecać, że skończę z Magdą i tak zrobiłem.

– Rozumiem, stary, że nie zamierzasz tego wszystkiego teraz odnawiać? – spytał mój mąż, jednak nie doczekał się odpowiedzi.

Widziałam, że jest zły na Marka.

Co ty u licha planujesz? – Maciek nie odpuszczał. – Mów!

Marek jednak uśmiechnął się tylko, i wciąż nie dając Maćkowi żadnej odpowiedzi, zaczął sprzątać talerze. Podwinął rękawy koszuli i stanął przy zlewie. Mąż wyszedł bez słowa, a my zostaliśmy w kuchni sami.

– Zostaw, ja pozmywam – poprosiłam, ale szybko mi przerwał.

– Jolu, jeśli można, rzeczywiście zostanę do niedzieli. Jutro chętnie pójdę z wami do tego teatru, a w niedzielę rano zabiorę rzeczy i się wymelduję. Potem pójdę na dół... – z zakłopotaną miną wskazał podłogę. – Muszę jeszcze kilka spraw tam wyjaśnić, rozumiesz...

W kuchni zapanowała cisza. Myłam naczynia, Marek od razu je wycierał i ustawiał na półkach. Jedna rzecz nie dawała mi spokoju, więc zebrałam się na odwagę i patrząc Markowi w oczy spytałam:

– Czy ta dziewczynka, Kalina… jest twoja?

Przez chwilę panowała kompletna cisza.

– Nie wiedziałem, że była w ciąży, gdy się rozstawaliśmy. Mała jest do mnie podobna, zauważyłaś? – w pytaniu usłyszałam nutkę samczej dumy.

– Tak, jest śliczna – przyznałam i ciężko opadłam na taboret. – Co ty teraz zrobisz, Marek?

– Jeszcze nie wiem, siostrzyczko, naprawdę... Wiem tylko, że... mam dwie rodziny – zmarszczył czoło.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zupełnej bezradności.

Nie wiedziałam, co mam zrobić

Pierwszy raz odkąd pamiętam, po wyjściu Marka nie zadzwoniłam do Grażyny, żeby poinformować ją, że jej mąż właśnie opuścił progi mojego domu i pewnie za jakieś trzy godziny będzie go miała na obiedzie... Kuzyn całą niedzielę spędził u sąsiadki. Kiedy przed siódmą wyglądałam z okna kuchni na parking przed blokiem, jego auto wciąż tam stało. Miałam złe przeczucia, ale nie wiedziałam, co powinnam zrobić.

Mijały dni. Ani od Marka ani od Grażyny nie było żadnych wieści. Martwiliśmy się z mężem, że Marek poplątał sobie życie. Pewnego dnia w sklepie przy kasie zobaczyłam tę jego kochankę. Była sama, bez córki. Obserwowałam ją przez kilka chwil. Wydała mi się dziwnie przygaszona. Ściągnęłam ją wzrokiem, bo nagle spojrzała w moją stronę i lekko skinęła głową. Odpowiedziałam na jej pozdrowienie, uśmiechnęłam się, sama nie wiem czemu. Nie zareagowała. Szybko spakowała swoje zakupy do torby i wyszła ze sklepu.

Myślałam wtedy, że to spotkanie z Markiem w niczym jej nie pomogło. Dotąd wychowywała córkę sama, oswoiła się już z tą sytuacją, poukładała sobie życie, a jego pojawienie się nagle wywróciło jej świat do góry nogami. Czy teraz będzie szczęśliwa? „Marek nie zostawi przecież dla niej rodziny, żony i dzieci, nie przekreśli tego, czego się dorobił razem z Grażyną przez te wszystkie lata…” – wmawiałam sobie.

Kilka dni później zobaczyłam toyotę kuzyna na parkingu przed blokiem. Nie zastanawiając się długo, wybrałam jego numer. Nie odebrał telefonu. Kilka godzin później spróbowałam połączyć się raz jeszcze. Nie odbierał, a jego wóz wciąż stał w tym samym miejscu. Zaczęła mnie ogarniać panika. Myślałam, że powinnam coś robić, jakoś zadziałać.

– Co ty byś zrobił na moim miejscu? – spytałam męża.

– Nie wtrącałbym się. Marek jest dorosły, wie, co robi… Chociaż właściwie wątpię, czy rzeczywiście wie… – Maćkowi, tak jak i mnie, nie podobały się poczynania kuzyna.

Następnego dnia rano już nie było znajomego auta pod naszym domem. Najwyraźniej Marek wyjechał. Trochę uspokojona poszłam do pracy. Zajęłam się swoimi sprawami.

Któregoś popołudnia robiłam akurat zakupy na pobliskim bazarku, gdy zadzwoniła moja siostra.

– Cześć. Możesz mi powiedzieć, coś ty narobiła, dziewczyno? – Anka była bardzo wzburzona.

– Nie rozumiem, o czym mówisz? – nie mogłam się zorientować, o co jej chodzi.

W końcu z potoku słów, jaki z siebie wyrzuciła siostra, wywnioskowałam, że Marek wyprowadził się z domu, przyznał się Grażynie do zdrady, powiedział, że ma córkę, kocha matkę tego dziecka i wspólnie z nią chce je wychować.

– Wiedziałaś o wszystkim i nic nie powiedziałaś Grażynie! Zrobiłaś jej straszne świństwo! – oskarżycielskim tonem napadła na mnie Anka.

– Ta kobieta mieszka w moim bloku, to prawda, ale jeszcze parę dni temu nie miałam pojęcia, że cokolwiek łączy ją z Markiem! O co mnie oskarżasz, do cholery?! O to, że Marek miał kochankę? – broniłam się.

Nagle zerwali ze mną kontakty

Siostra zaczęła mi tłumaczyć, że od razu powinnam porozumieć się z rodziną i o wszystkim powiedzieć.

– I co byście zrobili? Dali Mareczkowi klapsa za karę?! – prychnęłam. – On ma dziecko z tamtą kobietą i tego już nic nie zmieni…

Potem z pretensjami zadzwonił z Wiednia Wojtek. Był przeświadczony, że to ja poznałam Marka ze swoją sąsiadką i wręcz kryłam kuzyna, kiedy on miał schadzki z tamtą kobietą. Absurdalne! Dopiero gdy uświadomiłam Wojtkowi, że córka Marka ma 11 lat, odpuścił:

– To znaczy, że to stara sprawa… – stwierdził z rezygnacją Wojtek. – Sorry, Jolka, miałem niepełne informacje. Pogadamy, kiedy będę w Warszawie. Wybieram się w kwietniu. Trzeba się jakoś zebrać do kupy, wyperswadować mojemu braciszkowi głupoty, pomóc Grażynie…

Miałam jeszcze jeden telefon pełen wyrzutów i żalu pod moim adresem. Moja córka oskarżyła mnie, że nie pomogłam wujkowi podjąć właściwej decyzji, czyli zostać z ciocią Grażyną i bliźniakami. Strasznie mnie tym wkurzyła.

– Jula, twój wujek ma 52 lata. W tym wieku nie musi pytać nikogo o zgodę, sam decyduje o swoim życiu, a my nie mamy prawa się wtrącać – powiedziałam jej. – A poza tym pamiętasz, jak nazwałaś ojca Dominiki? – przypomniałam córce historię jej przyjaciółki, której tata nie chciał znać swojej nieślubnej córki, bo miał przecież „prawdziwą rodzinę”.

Julia tylko westchnęła.

– Przepraszam mamo. Wiem, faceci są straszni, ale nie sądziłam, że wujek Marek mógł postąpić w podobny sposób… – moja córka widziała świat w czerni i bieli.

Dla mnie decyzja kuzyna nie była ani zła, ani dobra, nie umiałam ani go potępić, ani pochwalić. Postąpił, jak mu serce kazało i tyle.

Po kilku tygodniach cała rodzina zaczęła oswajać się z nową sytuacją. Pogodzili się z wyborem Marka, który rozstając się z żoną, zapewnił, że zawsze może liczyć na jego pomoc. Nawet jego dorośli synowie zaakceptowali w końcu to, że postanowił zająć się wychowaniem ich młodszej, przyrodniej siostry. Marek przeniósł się do Warszawy. Bywa czasem u mojej siostry, u swojego brata. Zjawia się na rodzinnych uroczystościach w swoim dawnym domu w Lublinie, oczywiście tam jeździ bez Magdy i Kaliny.

Tylko mnie już nikt z rodziny nie odwiedza ani nie zaprasza. Mają jakiś niezrozumiały żal, unikają ze mną kontaktów. Pewnie nadal w głębi serca myślą, że to stało się przeze mnie, że jestem współwinna. Czasem zastanawiam się, co by było, gdyby nie doszło do spotkania w windzie... Czy o naszym życiu zawsze decyduje przypadek? 

Czytaj także:
„Byłam gotowa porzucić rodzinę w imię miłości z dawnych lat. Kochanek dawał mi to, czego brakowało mi w codziennym życiu”
„Matka porzuciła rodzinę, by wieść wystawne życie u boku swojego szefa. Gdy stracił majątek, przyszła do mnie żebrać o kasę”
„Porzuciłem dom i rodzinę dla dziewczyny, która szybko się mną znudziła. Wróciłem na wieś, jak pies z podkulonym ogonem”

Redakcja poleca

REKLAMA