Oboje z Adamem wiedzieliśmy, że nie będziemy chrzcić naszego synka. Co prawda oboje wychowaliśmy się w rodzinach katolickich i gdy byliśmy dziećmi, chodziliśmy na msze i lekcje religii, ale gdy dorośliśmy, odsunęliśmy się od Kościoła. W przeciwieństwie do naszych bliskich nie czuliśmy wewnętrznej potrzeby obcowania z Bogiem i uczestniczenia w religijnych rytuałach. Ba, byliśmy niezadowoleni, że matki i ojcowie wcześniej nas do tego zmuszali.
Rodzice wszelkimi sposobami próbowali zawrócić nas na właściwą drogę, bo wstyd im było, że mają w domu takich odmieńców, ale im mocniej naciskali, tym my byliśmy coraz bardziej na nie. Nie pomogły prośby ani groźby. W końcu więc dali nam spokój. Przełknęli nawet fakt, że wzięliśmy tylko ślub cywilny, choć po cichu liczyli na to, że zatęsknię za białą suknią, przekonam Adama i jednak staniemy przed ołtarzem. A mnie nawet przez myśl to nie przeszło. Uważałam, że skoro zrezygnowałam ze wszystkiego, co związane z wiarą, to nie wolno mi robić wyjątków. Zwłaszcza dla jakiejś tam sukienki.
Adam miał rację: musimy znaleźć sojusznika
Gdy pół roku temu urodził się Patryk, nawet nie pomyśleliśmy z mężem, żeby go ochrzcić. Do głowy nam też nie przyszło, że ktoś nas będzie pytał o chrzest dziecka. Przed nikim nigdy nie ukrywaliśmy przecież, że wypisaliśmy się z Kościoła. Ledwie jednak wróciłam z maluszkiem do domu, natychmiast rozdzwoniły się telefony.
Będziecie się spieszyć, czy poczekacie, aż mały skończy pół roku? Kogo wybierzecie na chrzestnych? Myślicie że ksiądz się nie będzie czepiał, że nie macie ślubu kościelnego? Planujecie wielką imprezę, czy będzie raczej kameralnie? – dopytywali się bliżsi i dalsi krewni.
Zbywaliśmy ich milczeniem lub wykrętami, licząc na to, że zapomną o temacie. Nic z tego. Nie odpuszczali. Wkrótce stało się jasne, że jeśli chcemy, by dali nam spokój, musimy im powiedzieć, że uroczystości nie będzie. Tylko jak? Głowiliśmy się, głowiliśmy i nic sensownego nie mogliśmy wymyślić. Zwyczajna rozmowa nie wchodziła w grę. Gdy któregoś dnia próbowaliśmy to zakomunikować naszym rodzicom, skończyło się wielką awanturą.
– Wy róbcie sobie, co chcecie, ale dziecko musi być ochrzczone. To wasz obowiązek! Nigdy nie zgodzimy się na to, by nasz wnuk żył w grzechu! Dość już się wstydu najedliśmy i ludzkiego gadania nasłuchaliśmy przez ten ślub cywilny. Drugi raz na to nie pozwolimy! Dopóki nie zmądrzejecie, nie chcemy was znać! – grzmieli jeden przez drugiego.
Nie chcieli nawet wysłuchać naszych argumentów. Byli tak zacietrzewieni, że czuliśmy, że tym razem nie odpuszczą. Baliśmy się, że inni zareagują podobnie i może też się od nas odwrócą. A nam, mimo wszystko, zależało na dobrych kontaktach z rodziną.
– Wiem! Musisz pogadać z babcią Stasią! – oznajmił któregoś dnia Adam.
– Z babcią Stasią? A dlaczego akurat z nią? – zdziwiłam się.
– Bo ma wielki posłuch w rodzinie. Nawet moi rodzice liczą się z jej zdaniem, choć przecież znają ją dopiero od kilku lat.
– Rzeczywiście, wszyscy bardzo ją szanują. Ale co to ma do rzeczy?
– O rany, jeśli przekonasz ją do naszych racji, ona przekona innych. I odpuszczą.
– Zwariowałeś? Babcia Stasia jest bardzo wierząca! Regularnie chodzi do kościoła, codziennie się modli. Nigdy nie stanie po naszej stronie!
– Jesteś pewna? Na naszym weselu jako jedyna ze starszego pokolenia nie stroiła fochów. I jeszcze ochrzaniała tych, którzy rzucali złośliwe komentarze. Sam słyszałem, jak zrugała twoją ciotkę Dorotę, gdy ta powiedziała, że ślub cywilny to nie ślub, tylko farsa…
– Faktycznie, babcia Stasia nie lubi, gdy ktoś obgaduje i ocenia innych. Twierdzi, że to nie po chrześcijańsku. No i zawsze najpierw słucha, stara się zrozumieć, a nie krzyczy i się oburza. To ona broniła mnie przed rodzicami, gdy przestałam chodzić na religię. Nie podobało jej się to i wcale tego przede mną nie kryła, ale uznała, że mam prawo zrezygnować. Bo wiara to dar, a nie obowiązek.
– A widzisz? Idealna osoba na naszą sojuszniczkę.
– Niby tak, ale boję się, że nie w tej sprawie. Przecież tu chodzi o chrzest jej prawnuka. To nie to samo, co lekcje religii czy ślub.
– Wiem, ale może jednak spróbujesz? Naprawdę nie mam ochoty ani siły walczyć z naszymi rodzicami i odbierać tych wszystkich telefonów. I coś mi się wydaje, że ty też nie…
Babcia nie była zadowolona z naszej decyzji…
Następnego dnia pojechałam do babci Stasi. Choć starałam się uśmiechać, od razu zorientowała się, że nie przyjechałam do niej na pogaduchy.
– Widzę, dziecko, że coś cię trapi – zagadnęła, gdy już postawiła kawę i ciasto na stole.
– Rzeczywiście… Tylko nie wiem, jak ci to, babciu, powiedzieć – zająknęłam się.
– Najlepiej wprost. Wiesz przecież, że nie lubię, jak ktoś kręci – uśmiechnęła się zachęcająco.
– A więc chodzi o chrzest Patryczka… A właściwie o to, że chrztu nie będzie…
– Naprawdę? Dlaczego? – jęknęła zawiedziona.
– Bo nie jesteśmy hipokrytami! Jak mamy przysięgać z Adamem, że będziemy wychowywać nasze dziecko w wierze, skoro wiemy, że tego nie zrobimy? Jak mamy przyrzekać w jego imieniu, że będzie głosił Ewangelię, skoro nie wiemy, czy będzie tego chciał? Przecież to by było nieuczciwe. Wobec wszystkich wierzących, wobec naszego synka. Prawda? – wpatrywałam się w nią w napięciu.
Zastanawiała się przez chwilę.
– Prawda – skinęła głową.
– To dlaczego niektórzy tego nie rozumieją i próbują nas zmusić do zmiany zdania?
– Niektórzy, czyli kto?
– Mama, tata, teściowie… Jak tylko im wspomnieliśmy z Adamem, że nie zamierzamy ochrzcić Patryka, to od razu na nas napadli. Ba, zagrozili, że jeśli nie zmienimy zdania, zerwą z nami wszelkie kontakty. To zwykły, szantaż! Mamy mu ulec? Działać wbrew sobie i swoim przekonaniom?
– Abolutnie nie! – pokręciła głową babcia. – Człowiek powinien żyć w zgodzie z własnym sumieniem, a nie oglądać się na innych. A wiara powinna być szczera, a nie fałszywa, na pokaz, dla innych.
– No właśnie. To może im to wytłumaczysz, babciu? A także szepniesz kilka słów innym w rodzinie? Niemal od narodzin Patryka bombardują nas telefonami i dopytują się o chrzest. Zachowują się tak, jakby nie wiedzieli, że jesteśmy niewierzący. A przecież wiedzą! Chcemy, żeby wreszcie zostawili nas w spokoju!
Po kilku dniach stał się cud. Telefony umilkły
– No dobrze, niech tak będzie, choć nie ukrywam, że jest mi ciężko na duszy – odparła po chwili. – Porozmawiam z nimi… Ale pod jednym warunkiem…
– Jakim?
– Że jak w przyszłości Patryczek będzie chciał się ochrzcić, to nie staniecie mu na drodze.
– To mogę przysiąc – zapewniłam. – Z czystym sumieniem. Za siebie i za Adama. Obiecuję ci, że jeśli nasz syn zdecyduje, że chce żyć w wierze, uszanujemy to. Bo to będzie jego wola. Świadoma, wynikająca z potrzeby serca, a nie wymuszona.
– W takim razie załatwione. Wracaj do domu i o nic się nie martw. Wszystko załatwię – przytuliła mnie.
Bacia Stasia dotrzymała słowa. Nie mam pojęcia, ile telefonów wykonała, z iloma osobami się spotkała i co tam im nagadała, ale po kilku dniach pytania o chrzest ustały. Nasi rodzice też zmienili front. Już nas nie stawiają z Adamem pod ścianą, nie straszą. Często nas odwiedzają, zachwycają się wnukiem. A ja cieszę się, że mam w rodzinie taką babcię Stasię. Kochaną, mądrą, tolerancyjną osobę, która rozumie, że każdy człowiek, o ile nie krzywdzi innych, ma prawo żyć tak, jak chce. I nie wolno go za to krytykować ani oceniać.
Czytaj także:
„Synowa nie chciała ochrzcić mojego wnuka, więc zrobiłam to za jej plecami. Nie będzie pogan w mojej rodzinie”
„Ksiądz odmówił ochrzczenia mojej wnusi, bo jest nieślubnym dzieckiem. Córka nie chciała ślubu z tyranem, który ją bił”
„Matka się mnie wyrzekła, bo nie ochrzciłam swojego synka. Jestem niewierząca, więc nie wiem, po co ten cyrk”