„Rodzina chciała mnie wykolegować z interesu, a potem błagała o wybaczenie. Teraz zamiast zięcia mają wzdęcia”

Rozbawiony facet fot. Adobe Stock, Miljan Živković
„I za pierwszym, i za drugim razem zamroczyły mnie kobiece kształty. No nic nie poradzę, taka moja natura. Ale przynajmniej mam łeb do interesu i teść to docenia”.
/ 02.10.2023 09:15
Rozbawiony facet fot. Adobe Stock, Miljan Živković

Odkąd pamiętam, wydawało mi się, że jestem w czepku urodzony. Fakt, moi rodzice nie byli specjalnie zamożni, więc nie mogłem pochwalić się przed kolegami markowymi ciuchami czy najnowszymi gadżetami, jednak moje dzieciństwo było spokojne, pełne miłości. Czegoś takiego chciałem dla swoich dzieci – dwojga kochających się rodziców, którzy ze swojego szczęścia tkają kołyskę dla potomstwa.

Później towarzyszył mi łut szczęścia w pracy. Jako osiemnastolatek byłem już na tyle dobrym specem od komputerów, że jeździłem po domach i naprawiałem sprzęt, czyściłem go z wirusów. I pisałem programy; małe, większe, dla graczy i dla niewielkich firm. A ponieważ miałem smykałkę do matematyki, najlepiej szły mi programy księgowe.

Tak poznałem Elżunię. Miałem wówczas jakieś 25 lat i wiedziałem już, że najwyższy czas zakręcić się wokół przyszłej matki moich dzieci. I jak tylko ją zobaczyłem – stojącą w drzwiach bliźniaka, w zwiewnym szlafroczku rozchylającym się zalotnie – wiedziałem, że znalazłem.

Tatuś Elżuni prowadził firmę księgową. Okazało się, że miał bogatych klientów. Przywiozłem mu zamówiony programik i, w ramach zdobywania żony, zaproponowałem przyszłemu teściowi napisanie specjalnego programu do obliczania podatków. Z większą korzyścią dla klientów i księgowego niż dla skarbówki. Panu Mietkowi tylko oczy się zaświeciły, gdy zrozumiał sens programu, i nie miał już obiekcji co do moich randek z wychuchaną córunią.

Od tej pory działaliśmy wspólnie, a dwa lata później wszedłem już oficjalnie do rodziny. Dzięki moim programom firma teścia zdobyła jeszcze lepszych klientów. Miesięcznie dostawałem kieszonkowe, a resztę teść inwestował zgodnie z radami innego klienta, maklera giełdowego.

– Dostaniesz wszystko za dziesięć lat, pomnożone razy trzy. I wtedy mi podziękujesz – obiecał teść, klepiąc mnie w ramię.

Ciekawe, co znaczy dla mojego teścia „być kimś”

Harowałem po 18 godzin na dobę, ale gdyby ktoś mnie wtedy spytał o moje życie, powiedziałbym, że jestem szczęśliwy. Byłem zdrowy, dość przystojny, zamożny, miałem piękną kochającą żonę oraz córeczkę z panieńskiego związku Elżuni, którą uznałem za własną. Czego chcieć więcej?

Czasami tylko czułem, jak boli mnie serce, gdy widziałem, jak Kasia chce do mamy, a ta odsuwa ją w ręce opiekunki. Gdy kilka razy okazałem niezadowolenie, Elżunia powiedziała:

– Tygrysku, chcę być zawsze gotowa i piękna dla ciebie. Dzieci są takie męczące.

Teraz widzę, że oczy miałem nie na tej, co trzeba wysokości, bo zamiast patrzeć w źrenice żony, wbijałem wzrok sporo niżej. A i rozum też spał, bo nie powinienem wsłuchiwać się w zmysłowy pomruk kocicy, ale zrozumieć, co ona tak naprawdę do mnie mówi. Zwłaszcza że ta gotowość w sypialni była co najmniej sporadyczna. Elżunia często miała trzydniową migrenę, a ja wtedy spałem w pokoju gościnnym, bo najlżejszy ruch przyprawiał ją o cierpienie.

Tak, byłem głąbem. Ale cały czas mówiłem sobie – i rodzicom – że jestem szczęśliwy i mam to, co chciałem.

Pewnego dnia – jakieś pięć, sześć lat po moim ślubie – teść umówił się ze mną na comiesięczną biznesową kolację poza miastem. Tak naprawdę był to pretekst, by wyrwać się z domu. Teść czasami lubił rozerwać się w towarzystwie pozbawionych dziewiczego wstydu panienek. To go odstresowywało, jak mówił.

Myślałem tamtego dnia, że będzie podobnie, ale na kolację przyszedł w towarzystwie swojego nowego klienta, o którym wiedziałem, że jego interesy tkwią po obu stronach szarej strefy niczym stopy olbrzyma rozkraczonego nad Styksem. Sam przecież specjalnie dla jego „biznesu” napisałem program księgujący.

Mój teść przedstawił nas sobie i…

– Synu, czas, żebyś awansował – wypalił. – Żebyś zaczął być kimś. Pan Stefan ma dla ciebie propozycję.
Zjeżyłem się wewnętrznie. A teraz to jestem nikim? Mało dla ciebie zarobiłem?

– Chłopcze – powiedział nieznośnie protekcjonalnym tonem ów Stefan. – Twój teść mówi mi, że jesteś człowiekiem, jakiego szukam. A ponieważ szanuję go, więc zgadzam się, byś zorganizował i poprowadził klub dla dżentelemenów, w zamian za procent z zysków.

„Oho! – pomyślałem – czas dać nogę”.

Ale zanim słowa wyszły z moich ust, teść, który przez te lata dobrze mnie poznał i zapewne dojrzał moje wahanie, kopnął mnie pod stołem w goleń i powiedział:

– Oczywiście zięć przyjmuje propozycję, panie Stefanie. I jest bardzo wdzięczny.

– Oczywiście – potwierdziłem, wściekły na swą uległość.

Takiemu człowiekowi się nie odmawia – wysyczał po kolacji teść, gdy klient udał się do toalety. – Nie chcesz wiedzieć, co robi tym, którzy mu odmawiają.

– Obcina nosy? – spytałem z głupia frant.

– Nie bądź taki dowcipny. Ma wtyki w skarbówce. To gorsze niż obdzieranie ze skóry na żywca. A wiesz, że ty niewinny jak lilija to nie jesteś.

Bardzo bym tego chciał, ale jak mówił Nietzsche: „Kiedy patrzysz w otchłań, otchłań patrzy na ciebie”. Inaczej mówiąc, choćbyś babrał się w błocie w rękawiczkach, to coś na ciebie zawsze skapnie.

– A poza tym – teść oblizał wargi i nachylił się jeszcze bliżej, aż poczułem kwaśny odór jego oddechu. – To klub z panienkami. Będę mógł sporo zaoszczędzić, skoro ty zostaniesz jego kierownikiem.

Poczułem nagle, że nie tylko patrzę w tę otchłań, ale zsuwam się w nią coraz szybciej. W tamtym momencie chyba świadomie przestałem być szczęśliwy.

Nie miałem jednak wyjścia. Zabrałem się za organizację budowy, potem wyposażenia zarówno w sprzęt martwy, jak i żywy. Półtora roku po tej brzemiennej w skutki rozmowie, klub dla dżentelmenów już działał. I cieszył się w pewnych kręgach wielką popularnością. A kiedy któregoś dnia w jego progach zobaczyłem znanego polityka z jeszcze bardziej znanej partii (która zdecydowanie była przeciwna takim miejscom) oraz znanego celebrytę, wiedziałem, że – po pierwsze, odniosłem jako kierownik klubu sukces, a po drugie, dla tego kraju nie ma już nadziei.

Ale to całkiem inna historia. Moja tak naprawdę zaczyna się w tym miejscu.

Nasz seks był nieco wstydliwy, nieporadny

Otóż rok po otwarciu klubu zatrudniłem jako kelnerkę Irinę. Do Polski ściągnęła ją koleżanka, która już pracowała w klubie. Gdy zobaczyłem tę drobną dziewczynę, poczułem, że właśnie patrzę na prawdziwe, niezafałszowane piękno. I nie chodzi mi o piękno ciała czy harmonię rysów twarzy. Owszem, dziewczyna była bardzo ładna, lecz przede wszystkim emanowała z niej radość życia, ciepło, spokój, ufność… Irina cała była czystością i marzeniem.

Ponieważ usłyszałem, że Bułgarka ma kłopoty z wynajęciem mieszkania, zaoferowałem jej swoją kawalerkę. Właśnie stała pusta. Zawiozłem dziewczynę na miejsce, pokazałem mieszkanie, wręczyłem klucze i zostawiłem samą na nowych „śmieciach”.

Pewnego dnia poszliśmy ze sobą do łóżka. Pod wpływem chwili. Przyszedłem zabrać coś ze schowka, a przynajmniej taki był pretekst mojej wizyty. Irina otworzyła mi drzwi, ubrana jedynie w szlafrok. Ten lekko odchylał się u góry jej piersi.

Staliśmy przed sobą, gapiąc się na siebie i pożerając oczami. Nie wiedzieć kiedy, już zrywaliśmy z siebie ubranie, ja zatrzaskiwałem za sobą nogą drzwi, a ona obejmowała mnie i ciągnęła do środka.

Nasz seks był nieporadny, nieskładny i nieco wstydliwy, jakbyśmy mieli po szesnaście lat. Cudowny. Czysty.
Czuliśmy, że coś nas połączyło, ale żadne z nas nie chciało się do tego przyznać. Uznaliśmy, że trzeba o tym zapomnieć. Cóż, stało się, było to od nas silniejsze, ale teraz dosyć. Oszukiwaliśmy się…

W ciągu następnych tygodni staraliśmy się zachowywać, jakbyśmy byli dla siebie zupełnie obcymi osobami. Choć z trudem, ale jakoś nam się to udawało.

Dwa miesiące po tamtym szaleństwie zasłabłem w biurze. Początkowo lekarz oświadczył, że z pewnością jest to wynik przepracowania. Na wszelki wypadek dał mi jednak skierowania na badania specjalistyczne. Pełny zakres.

W kieszeni miałem niecałe sto złotych…

Okazało się, że mam HIV. Co prawda nie ten wirus był przyczyną zasłabnięcia, tylko rzeczywiście stres i przemęczenie (nie wspominając o tym, że niemal nieustannie myślałem o Irinie), jednak to on okazał się największym problemem.

To prawda, teraz można z HIV żyć, kochać się, pracować. I nigdy nie zachorować na AIDS. Ale… Nie chodzi przecież o sam wirus, lecz to, jak się go złapało. Irina. Poczułem się oszukany i zdradzony. Cała ta jej czystość to ułuda i iluzja! Pomyślałem, że to chyba najgorsza rzecz, jaka mogła mnie w życiu spotkać. I że następnego dnia muszę wywalić ją z pracy.

Wróciłem do domu – i przeżyłem kolejny szok. Drzwi zastałem zamknięte – wymieniono w nich zamki. Teściowa, która pojawiła się w progu, warknęła na mnie, że taki jak ja łajdak nie ma wstępu do domu.

Po chwili telefon od teścia:

– Wybacz, brachu, ale z babami nie wygrasz. Każą cię wymazać. Musisz sobie znaleźć inną pracę. Rozumiem, że skakałeś na boki, ale nie mogłeś brać czystej?

– Potrzebuję swoich pieniędzy – wymamrotałem.

– Jakich pieniędzy? – zarechotał.

No tak. Jasne.

W pobliskim parku usiadłem na ławce. Świeciło słońce, dzieciaki z wrzaskiem ganiały za piłką, ktoś się śmiał, jakaś para obok namiętnie się całowała, a ja miałem wrażenie, że zapadam się w coraz bardziej mroczną i lodowatą głębię. Nagle wszystko zrozumiałem.

Tak naprawdę nigdy nie miałem domu, żony, dziecka ani pieniędzy, na które ciężko przez lata pracowałem. Okazałem się tylko wyrobnikiem, któremu w ramach łaski pozwolono włożyć smoking. Nawet samochód, który dostałem od Elżbiety, miał wmontowany GPS.

– To na wypadek – wytłumaczyła – gdyby coś ci się stało, a ja nie wiedziałabym, gdzie mam szukać auta!
To nie Irina, to ja byłem na usługach innych. Jakie zatem miałem prawo mówić tak o niej? Siedziałem na parkowej ławce, myśląc, i nawet nie zorientowałem się, że nastał wieczór. Nie miałem gdzie się przespać. W kieszeni miałem niecałe sto złotych. Za mało na hotel. Ale przecież miałem mieszkanie. Moją kawalerkę, gdzie mieszkał powód mojego upadku. Już ja jej powiem…

Poszedłem tam. Ale kiedy zobaczyłem Irinę, przygotowane słowa nie przeszły mi przez gardło. Powiedziałem, że pokłóciłem się z żoną, że nie mam gdzie przenocować, i żeby nie myślała, że jest to pretekst, byśmy poszli ze sobą do łóżka, chociaż…

– Co?

– Czuję, że jesteś dla mnie ważna.

Nie wiem, czemu to powiedziałem.

Irina wpuściła mnie do środka. I oczywiście, poszliśmy do łóżka. Dzięki jej pieniądzom przeżyłem następne dwa miesiące. W tym czasie moja żona nie zadzwoniła ani razu. Jakbym przestał istnieć.

To wszystko straszna pomyłka

Jednak pewnego dnia, gdy Irina była w pracy, ktoś zapukał do drzwi. Otwieram, a tam Elżunia. I nadaje:

– Kochany, wybacz. Zaszła straszna pomyłka! Ale nawet nie wiesz, jak się przestraszyłam, że ty… No więc zaszła straszna pomyłka… Przysłali z przychodni pismo, że strasznie przepraszają, ale pomylili wyniki… Przecież wiesz, że cię kochałam. To wszystko przez mamę! Ona zamknęła mnie w pokoju, kiedy wróciłeś z pracy. Strasznie chciałam wtedy z tobą porozmawiać. Chodź – chwyciła mnie za rękę. – Nasza córeczka stale pyta, gdzie tata.

– Ja też cię kocham – wziąłem żonę w ramiona i choć przez ostatnie dwa miesiące cierpiałem, że Elżunia i jej rodzina potraktowali mnie jak psa, to powiedziałem:

– Byłem pewien, że to pomyłka i spokojnie czekałem, aż wszystko się wyjaśni.

Kłamałem.

Moja teściowa i teść przyjęli mnie w domu, jakby nic się nie stało. Jakby te dwa miesiące w ogóle nie istniały.

– Dobrze, że już jesteś – usłyszałem od teścia. – Nawet nie wiesz, ile jest roboty.

Nawet nie sądziłem, że pójdzie tak łatwo. Myślałem, że przez parę miesięcy będą mi się przyglądać, nie ufać. Brali mnie za idiotę, jednak to chciwość potrafi kreować największych idiotów na tym świecie.
Nie rozumiem, dlaczego teściowi nawet nie przeszło przez myśl, że może jednak mam do nich pretensje, i cała ta moja wdzięczność wobec nich jest z mojej strony zwyczajną grą. Ufał mi jak dawniej, bez zastrzeżeń!

Dlatego zmieniłem mój pierwotny plan, i zamiast wykonać go w ciągu pół roku albo i dłużej, zakończyłem w tydzień.

Po tygodniu wszystkie moje pieniądze, co do grosza, znalazły się na moim koncie. Sprawiłem, że wszystkie programy księgowe mojego autorstwa przestaną funkcjonować w miesiąc po tym, jak odejdę.

A jeśli mój teść i jego klienci będą chcieli, by znów działały, będą musieli mi za to słono zapłacić. Niektórzy, nie będą mieli wyjścia, jeśli chcą, by skarbówka trzymała się od nich z daleka. Ale nie czułem żadnych wyrzutów sumienia. Na uczciwych czy biednych nie trafiło.

– Puszczę cię z torbami – wrzeszczał teść, kiedy mu o tym powiedziałem. – Okradłeś mnie! Napuszczę na ciebie policję! I mafię!

No to wyjaśniłem mu, co się stanie, jeśli to zrobi. Jak to się mówi – dwiema rzeczami pewnymi na tym świecie są śmierć i podatki. I nawet Ala Capone nie wsadzono do kicia za to, że zabijał, ale że oszukiwał skarbówkę. I pan Stefan też to wie…

Rozwiodłem się z Elżunią w miesiąc. Żenię się z Iriną. Oczywiście rzuciła robotę w klubie. Będziemy mieli syna, tak wynika z USG. Począł się wówczas, gdy po raz pierwszy wziąłem ukochaną w ramiona.

Czytaj także:
„Mój nowy chłopak był przystojny, szarmancki i z akcentem. Ale miał też jedną wadę - lepkie ręce i list gończy na karku”
„Mój facet to śliniący się na mój widok słodziak. Ja chcę fajerwerków i harców w lesie, a on serwuje mi obiadki i masuje stópki”
„Znajomi umówili mnie na randkę w ciemno, i to dosłownie. Gdy zobaczyłem z kim mam zjeść kolację, pociemniało mi przed oczami”

Redakcja poleca

REKLAMA