„Mój facet to śliniący się na mój widok słodziak. Ja chcę fajerwerków i harców w lesie, a on serwuje mi obiadki i masuje stópki”

Para z problemami fot. Adobe Stock, Jadon Bester/peopleimages.com
„Kicia to, Kicia tamto, mdli mnie od tej jego życzliwości. Kocham go, ale dłużej z tą ciepłą kluchą nie wytrzymam”.
/ 30.09.2023 10:30
Para z problemami fot. Adobe Stock, Jadon Bester/peopleimages.com

Co tam u ciebie, Kiciu? – zapytała Anka, moja przyjaciółka.

– Dosyć mam tego, Anka, po prostu wpakowałam się jak ostatnia idiotka – przyznałam. – Mam na myśli Tomasza.

– Ale o co ci chodzi? Tomasz jest idealnym facetem, akurat na ten zwariowany świat…

– Znasz go ze spotkań towarzyskich i tych dwóch wyjazdów. Codzienne życie to zupełnie co innego niż tydzień nad jeziorem. Owszem, na biwaku potrafi rozpalić ognisko. Do sklepu pójdzie bez stękania…

– No właśnie! A popatrz na Kamila! Spróbuj go wysłać po zakupy! Leży z piwem i warczy, gdy się do niego zbliżyć…

– Ja w to nie wnikam. Twój Kamil, twój problem. Jak ma piwo w łapie, to jest dobermanem, ale w tym jest jakaś pasja, emocje, charakter, no wiesz, te rzeczy, za które kocha się faceta. A Tomasz? To taki wielki kudłaty kundel wpatrzony w swoją panią, nie warknie, nie ucieknie, nie pogryzie kapci. Wlepia tylko te swoje dobre ślepia i czeka, żeby go pogłaskać.

– Ja tam mogłabym go pogłaskać – roześmiała się Anka, mrużąc oczy.

– Nie mam nic przeciwko temu. Podjęłam decyzję. Odchodzę od niego. Chcę rzucić się w niespokojne morze, a nie tkwić do końca w ciepłej zupie. Chcę szkwału, huraganu…

– Ale cię, Kiciu, napadło. Odbiło ci.

Zawsze cieszył się na mój widok

Ania to moja najlepsza przyjaciółka, a ja jestem Krysia, ale znajomi mówią do mnie Kicia. Do tej rozmowy nie myślałam o rozstaniu z Tomaszem. Byliśmy ze sobą osiem lat, bez ślubu, bo żadnemu z nas nie było to potrzebne. Był dobry, domowy, ciepły, zorganizowany… W pewnym sensie był idealny. Wracałam skonana z pracy, a jego czarna, niedająca się uczesać czupryna wychylała się z kuchni, oddane oczy rozbłyskiwały na mój widok, a tubalny głos wykrzykiwał:

– Jesteś, Kiciu! A ja mam dla ciebie twoją ulubioną sałatkę z buraczków. I upieczonego z czosnkiem i rozmarynem kartofelka. I kawałek doskonałej rybki.

I tak dalej, i tak codziennie. Zawsze coś dla mnie miał, zawsze się cieszył na mój widok. Nigdy nie nawalił. No pies, normalnie – wierny pies. Ale wtedy tak tego nie widziałam. Wydawało mi się, że wygrałam go na loterii. Nawet bałam się, że pewnego dnia może się zorientować, że ja nawet nie kupiłam losu!

Miałam go, choć na niego nie zasługiwałam. Bo dlaczego właśnie ja? Wszędzie dookoła się coś waliło i kotłowało, zdrady, awantury, rozstania, pijaństwo albo hazard. Nie przesadzam. Kamil Anki jest najlepszym przykładem. Nawet do mnie, jej przyjaciółki, próbował się przystawiać.

Wiem o kilku dziewczynach, z którymi romansował, i to tak jawnie, że dla Anki to też nie mogło być tajemnicą. Bywało, że wydzwaniał pijany do Tomasza i próbował go wyciągnąć na jakieś chłopackie wypady. A Tomasz nie, bo przecież nie zostawi Kici samej. Doceniałam to.

W którym momencie i dlaczego nagle poczułam śmiertelne zmęczenie Tomaszem? Czy to jest tak, że szczęście, jeśli go jest za dużo, zaczyna nam ciążyć, nudzić nas? Ze mną tak się stało. W trakcie rozmowy z Anką po raz pierwszy uświadomiłam sobie, że nie chcę tak dłużej żyć. Nazwałam to wszystko, co czułam i… podjęłam najodważniejszą w moim życiu decyzję.

Chcę odejść

– O jesteś, Kiciu? Co u Anki? Robię naleśniki, a tu czeka już gotowy szpinak z czosnkiem i orzechami. Zaraz to ładnie popakuję w takie pyszne pakuneczki i odrobinę przysmażę i Kicia będzie miała królewską kolację. Gdzie byłyście? A, najważniejsze, moje słynne kimchi dojrzało już, aż piszczy, żeby ktoś je zjadł. Mniam. Mniam mniam.

– Chcę odejść od ciebie.

Kolejny naleśnik wykonał elegancki obrót w powietrzu i spadł na patelnię. Świat się nie rozpadł. Dzwony na trwogę nie rozdzwoniły. Kudłaty łeb zamruczał tylko:

– Ale przecież nie na głodniaka. Zjesz, Kiciu, te pyszotki i wtedy dopiero odejdziesz, dobrze?

– Tomasz, ja nie żartuję. Podjęłam decyzję, musimy się rozstać, bo inaczej się uduszę.

– Nie duś się, Kiciu. Jak byłem mały, topiłem się w rzece. Opowiadałem ci? To było okropne. Właśnie takie duszenie. Duszenie nie jest fajne. Z przerażeniem patrzę na te materiały w telewizji o respiratorach i o tym, no, sama wiesz.

– Ty jesteś robotem? Ty naprawdę nie rozumiesz, co do ciebie powiedziałam?

– Rozumiem. Chcesz odejść, bo inaczej się udusisz. I co w związku z tym mam zrobić, żebyś była zadowolona? Mam pieprznąć patelnią o podłogę? Wsadzić ci na głowę rondel ze szpinakiem? Przegryźć ci aortę szyjną? Umrzeć na wylew? Co byś chciała?

– Czyli nic takiego się nie stało, tak? Ja odchodzę, a ty spokojnie kończysz robić te pieprzone naleśniki?

– Kiciu, wiesz dobrze, że uważam cię za mądrą dziewczynę. Znam cię już tyle lat. Kocham cię i szanuję. Wiesz o tym, prawda? Jeżeli podjęłaś taką decyzję, to zakładam, że ją przemyślałaś i wiesz, co robisz. Mogę próbować ci to jeszcze jakoś powywracać albo jakoś w tym pomóc. Decyzja jest nieodwołalna?

– Tak.

– No właśnie. Nie mam już nic do uratowania poza naszymi późniejszymi relacjami. Możemy się znienawidzić albo rozstać w przyjaźni.

– Nie zabolało to cię?

– A miało?

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Czy chciałam, żeby go bolało? Nie, nie chciałam. A równocześnie bolało mnie, że jego to nie boli. Bo co on do mnie czuje, czuł, że tak spokojnie to przyjął? Dlaczego nie błagał? Dlaczego nie płakał i nie zaklinał, że zmieni wszystko, tak żeby było, jak ja chcę? Ale przecież odchodzę od niego, bo całe nasze wspólne życie robi tak, żeby było jak ja chcę. Czego ja tak naprawdę chcę? Poczułam się jak skończona idiotka.

To co? To wszystko mi się śniło? I dobrze

– Kiciu, to mnie zabolało. I boli. Ja nie mam atrofii uczuć. Popatrz, ty nie przyszłaś i nie powiedziałaś mi, że coś jest nie tak, że powinniśmy coś zmienić, że ja muszę coś zmienić. Ty nie stworzyłaś żadnej przestrzeni do rozmowy. Podjęłaś decyzję. Masz do tego prawo. Ja to przyjmuję. I nie zamierzam pytać cię dlaczego. Bo to pytanie nie ma sensu. Tak jak przez te lata nie pytałem cię, dlaczego jesteś ze mną. Byłaś ze mną, bo widocznie tak chciałaś. A teraz chcesz ze mną nie być. Tak się zdarza i zdarzyło się nam. Zaraz będą gotowe.

– Spieprzaj, domorosły filozofie!

Wyszłam, trzaskając drzwiami. Pies filozof! Nareszcie mam to za sobą. Witaj, wolności, ahoj, przygodo! Zadzwoniłam z samochodu.

– Anka? Zrobiłam to, zrobiłam! Powiedziałam mu i wyszłam z domu.

– Nie żartuj! I co teraz?

– Jeszcze nie wiem. Coś się wydarzy. Musi coś się wydarzyć.

– Poczekaj, powiedziałam Kamilowi i on teraz słyszy naszą rozmowę i krzyczy, żebyś natychmiast przyjechała do nas.

– Kicia, wódka się mrozi! Tego nie da się przejść na trzeźwo – usłyszałam wrzask Kamila.

– Sama słyszysz! Przyjeżdżaj do nas, trzeba to przecież jakoś przegadać.

To mi się śniło?

Wcale nie miałam ochoty do nich jechać. Może gdyby Anka była sama, ale Kamil na pewno nie był dobrym adresatem moich zwierzeń. Nie chciałam też być sama. Wszystko stało się tak nagle. Ta nagła wolność miała swoją słabą stronę. Czułam, że grunt usuwa mi się spod stóp. Co będzie dalej?

– Dobrze. Jadę.

Odetchnęłam głęboko i ruszyłam powoli ulicami naszego miasta, które wydawało mi się całkiem obce. Jak ze snu. Ponury blok na blokowisku. Tu było kiedyś peryferyjne lotnisko. Trudno było znaleźć miejsce do zaparkowania… Bloki wyglądały, jakby je zbudowano z klocków lego. Tysiące małych klocków, a w każdym z nich jacyś ludzie ze swoimi problemami. I te ponure firanki oświetlane brudnym, żółtym światłem. Najgorsza była winda, wydrapana, wysmarowana i śmierdząca moczem.

– No, jesteś, kochana.

Anka objęła mnie mocno.

– Kicia! Ja jestem przyjacielem Tomasza, więc mu bardzo współczuję, ale jestem też twoim przyjacielem, więc wiedz, że możesz na mnie liczyć – wykrzyknął w moim kierunku Kamil i zaczął brzdąkać kieliszkami. – Kicia, w każdej sprawie, rozumiesz?

– Ten zaczyna. On się upija już samym myśleniem, że będzie pić.

– Nie wiem, czy ja chcę. Może powinnam to jakoś przemyśleć na trzeźwo.

– Nie bluźnij, dziewczyno. Oto puchar dla ciebie. Na jeden raz. Na kłopoty, na wolność, na cokolwiek. No, dalej!

Wcisnął mi kieliszek.

– I na drugą nóżkę.

– Anka, ratuj. On narzuca okrutne tempo.

– Pij, Kicia, nie marudź!

– Pewnie, napijmy się jeszcze.

Tempo, temperatura, mętlik w głowie.

Padłam na łóżko w małym pokoju. Spałam? Już nie? Drzwi skrzypnęły.

Ktoś cicho podszedł i poczułam, jak odsuwa kołdrę i kładzie się koło mnie. Kamil? Przecież Anka śpi w pokoju obok. Zaczęłam go kopać, ale tak, żeby nie narobić hałasu.

– A ty co? Śni ci się coś? Kiciu?

Przytulił mnie mocno. Poderwałam się gwałtownie i zapaliłam lampkę.

– Kiciu, jestem tu. Uspokój się.

Zobaczyłam czarny, kudłaty łeb, a spod kudłów patrzące na mnie wierne, zakochane psie oczy. Jestem w domu?

– Tomasz…

– No ja. A kto miałby być? Chyba że masz jeszcze kogoś, z kim spędzasz noce?

– Nie mam. I mam nadzieję, że nie będę nigdy mieć – przytuliłam go.

– To dobranoc, Kiciu, i więcej mnie już nie kop, bo nie zrobię ci śniadania. 

Czytaj także:
„Zdradziłam męża z kochankiem z pracy. Negocjacje z przystojnym kontrahentem zakończyłam z kontraktem i brzuchem”
„Kochanki wyrastały przed moim mężem, jak grzyby po deszczu. Rwał co chciał. Przesadził, gdy połasił się na synową przyjaciółki”
„Znajomi umówili mnie na randkę w ciemno, i to dosłownie. Gdy zobaczyłem z kim mam zjeść kolację, pociemniało mi przed oczami”

Redakcja poleca

REKLAMA