W przeszłości zrobiłam coś, czego będę żałować do końca życia. Oczywiście czasu nie cofnę, mogę jednak próbować odkupić swoje winy. I tak robię.
Pilnie strzegę swojej tajemnicy. Nie chcę, aby mnie ludzie oceniali, bo sama wiem, że to, co zrobiłam przed laty, było naprawdę straszne. Tak myślę dzisiaj. Wtedy uważałam, że to jedyna słuszna decyzja. Wyszłam za mąż tuż po maturze, gdy okazało się, że jestem w ciąży. Rodzice mnie do tego zmusili. Mój chłopak cieszył się jak głupi, że zostanie ojcem. Mnie do radości było daleko.
Zamierzałam studiować i zostać lekarką, a nie niańką
Bardzo nie chciałam popełnić tego samego błędu co kiedyś moja mama: ledwie skończyła 18 lat, a zagrzebała się w pieluchach, zupkach i kaszkach. Mimo dużych zdolności plastycznych nie poszła swoją wymarzoną drogą i nigdy nie stworzyła żadnego wielkiego dzieła. No, może poza jednym – wielodzietną rodziną. Gdy patrzyłam na to jej „szczęście”, ubogie i często zapłakane, aż mnie mdliło. Ja chciałam żyć w przyszłości inaczej, a za dziećmi, delikatnie mówiąc, nie przepadałam.
W końcu wiele lat spędziłam na niańczeniu pięciorga młodszego rodzeństwa. Nie byłam szczęśliwą panną młodą. Tuż po ślubie moja złość i rozżalenie wzięły górę nad racjonalnym myśleniem. Zebrałam pieniądze i w tajemnicy przed wszystkimi zrobiłam skrobankę. Mirek, podobnie jak inni, uwierzył w okrutny los, w samoistne poronienie. A gdy upłynęło trochę czasu, wyzwoliłam się z niechcianego małżeństwa, tak samo jak z niechcianej ciąży.
Życie jednak nie układało się po mojej myśli. Wprawdzie studia medyczne skończyłam, zrobiłam specjalizację i po pewnym czasie otworzyłam dochodowy prywatny gabinet, lecz swojej pracy nigdy nie polubiłam. Zainteresowanych mną mężczyzn przeganiałam na cztery wiatry. Wiedziałam już wtedy, że żadnego z nich nie uczynię ojcem. Nie będę w stanie…
To był skutek uboczny tamtego zabiegu. Stałam się bezpłodna i ta świadomość bardzo mi teraz ciążyła, a wyrzuty sumienia rwały moją duszę na strzępy. Nawiedzały mnie nocne koszmary. Budziłam się zlana potem, lecz czasu cofnąć nie mogłam.
Już nigdy nie wyszłam za mąż. Nigdy też nie trzymałam w dłoni maleńkiej rączki noworodka, nie czułam jego zapachu, nie słyszałam bicia serduszka. Moje własne serce stwardniało, stało się niewzruszone jak skała. Gdy przeszłam na emeryturę, całkowicie odsunęłam się od ludzi. Zdziwaczałam – tak przynajmniej o mnie mówiono.
Może ktoś czeka na moją pomoc
Mimo że przez te lata na moim koncie uzbierała się pokaźna suma, żyłam skromnie. Duchem też czułam się uboga. Raz czy dwa pojechałam na wczasy, lecz nie umiałam się odnaleźć w tłumie szczęśliwych małżeństw. Na ciuchy wydawałam grosze, moda nigdy mnie nie interesowała. Podobnie nowinki techniczne – po co kupować nowy telewizor, skoro stary działa?
Niektórzy całymi latami zbierali na dom, ja mogłabym taki dom kupić od ręki. Tylko na cóż mi kłopot? Dwupokojowe mieszkanie w bloku mnie samej wystarczało aż nadto. Wolny czas spędzałam samotnie – z książką, dobrym filmem, muzyką. Aż kiedyś odkryłam internet i sieć otworzyła mi oczy na to, jak puste jest moje życie, ile w nim egoizmu.
Bo do tego czasu myślałam tylko o sobie. Nie dostrzegałam potrzeb innych ludzi. Nawet moi pacjenci byli tylko przypadkami medycznymi. Tymczasem pewna poznana na czacie kobieta poradziła mi, bym sprawdziła, czy – skoro posiadanie nie daje mi radości – przyniesie mi ją dawanie. Pani ta twierdziła, że pomagając innym, sama oczyszcza się z dawnych grzechów. No więc postanowiłam pójść w jej ślady.
Za pośrednictwem internetu skontaktowałam się z rodziną, która miała chore dzieci i zero środków na ich leczenie. W dużej części sfinansowałam wyjazdy ich pociech do porządnych klinik. Moje serce trochę odtajało. Kiedyś w maju wpadłam na schodach na dozorczynię. Spytałam ją o córkę, bo obiło mi się o uszy, że właśnie zdała maturę. Pani Wanda potwierdziła ten fakt z dumą, zaraz jednak dodała, że na tym Jola chyba zakończy edukację, bo choć na uniwersytet została przyjęta, ich na jej studia nie stać.
Nic sąsiadce nie odpowiedziałam, jednak już zrodził mi się w głowie pewien plan. Pod fikcyjnym nazwiskiem wysłałam na jej adres przekaz pieniężny opiewający na sumę, która powinna wystarczyć Joli na pierwszy semestr studiów. Oczywiście – z adnotacją, na co te środki mają być przeznaczone. Pomagałam rodzinie dozorczyni do czasu, aż Jola skończyła studia. Ogarnęła mnie wtedy fala szczęścia.
Dzięki temu, co zrobiłam, ta dziewczyna zrealizowała swoje marzenia. Teraz wspieram finansowo kolejną biedną osobę, a potem z pewnością pomogę komuś jeszcze. I będę to robić tak długo, jak długo pozwolą mi na to moje finanse i zdrowie. Pozostaję anonimowa, bo nie o wdzięczność tu chodzi. Robię to wszystko z potrzeby serca. Jest to również swoista pokuta za czyn, którego będę żałować do końca życia. Teraz wiem, że jestem tyle warta, ile mogę ofiarować innym. I dobrze mi z tą świadomością. Nareszcie czuję spokój i spełnienie.
Czytaj także:
„Rodzina się mnie wyparła. Córka przypomniały sobie o tacie, gdy leżałem na łożu śmierci. Była łasa na spadek..."
„Żona chciała zrobić ze mnie pantoflarza. Powtarzała mi, że nie mam prawa głosu, a moje potrzeby są niepoważne"
„Mój mąż zajmował się domem, a ja robiłam karierę. Dzieci były szczęśliwe, ale całe otoczenie było zgorszone”