„Rodzice zdecydowali za mnie, kim zostanę, gdy dorosnę. Teraz jestem im wdzięczna”

Dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, VisualCommunications
„Nie mamy pewności, jak nasze życie się ułoży. Kiedy jesteśmy młodzi, czujemy, że świat stoi przed nami otworem, że możemy go podbić. Ale potem przychodzi codzienność i prawdziwe testy życiowe, które w porównaniu ze szkolnymi i uniwersyteckimi egzaminami to naprawdę błahostki”.
/ 06.04.2024 14:30
Dojrzała kobieta fot. iStock by GettyImages, VisualCommunications

Gdy miałam 15 lat, mój ojciec odszedł na zawsze. W tym czasie moja matka, wraz z moim znacznie starszymi rodzeństwem, zdecydowali za mnie, że powinnam zostać pielęgniarką.

Ta decyzja została przeze mnie przyjęta spokojnie, lecz niezbyt entuzjastycznie. Wcześniej, kiedy tata jeszcze żył i marzyłam o kontynuowaniu edukacji w szkole medycznej, wszyscy wokół, włączając w to rodzinę, dokładali wszelkich starań, aby zniechęcić mnie do tego kierunku.

Podnoszono różne kwestie. Raz, że ta praca jest ciężka i słabo opłacana, innym razem, że konieczne jest pięć lat intensywnej nauki, a efektem będą niezbyt miłe obowiązki takie jak zakładanie cewników czy mycie pacjentów. Często mówiono też, że nie będę wyglądać dobrze w pielęgniarskiej czapeczce.

Ostatecznie zrezygnowałam ze swojego pierwotnego planu i zdecydowałam się na naukę po prostu w najbliższym liceum. Ale kiedy mój tata zmarł, mama, obawiając się, że może nie mieć wystarczająco dużo czasu, aby odpowiednio przygotować mnie do życia, postanowiła wysłać mnie do tej wcześniej wymarzonej szkoły pielęgniarskiej, abym "na wszelki wypadek" miała zawód. Wtedy nie zdawałam sobie sprawy, jak wielki wpływ ta decyzja będzie miała na całe moje życie.

U nich czułam się jak Kopciuszek

Pięcioletnia edukacja w szkole medycznej niespodziewanie szybko mi minęła. Moje wyniki były dobre, ale najważniejszym elementem mojej szkolnej kariery było aktywne zaangażowanie w życie szkoły i internatu, w którym mieszkałam przez cały ten czas.

Ceniłam swój oddział, nauczycieli i atmosferę, która tam panowała. Czułam się tam bezpiecznie i pewnie. Uczyłam się zawodu, równocześnie angażując się w różne działania, które pozwalały mi rozwijać umiejętności organizacyjne, retoryczne, pasje turystyczne i artystyczne. Były to naprawdę wspaniałe lata mojego życia.

Gdy obroniłam dyplom, wybrano mnie do nauki na studiach z tzw. trzeciego miejsca. Dostałam się na kierunek nauczycielski. A ja zdecydowałam, że wybiorę politologię, choć nie zdawałam sobie sprawy, jak prestiżowy był to wówczas kierunek. Wśród moich rówieśników na roku były głównie "sekretarki" oraz dzieci dowódców milicji i innych wysoko postawionych ówczesnych dygnitarzy.

Jako dziewczyna z małej miejscowości i pielęgniarka, czułam się w ich towarzystwie jak szara myszka. Szybko przekonałam się, że moja wiedza ogólna nie jest wystarczająca, aby zdać egzaminy z filozofii, logiki czy ekonomii. Z trudem przetrwałam pierwszy rok studiów. Nawet angielski wydawał mi się niesamowicie skomplikowany. Mimo to nie poddałam się. W szkole medycznej nauczyłam się dyscypliny, która teraz nie pozwalała mi złożyć broni.

Również koleżanki ze studiów, z którymi mieszkałam w akademiku, stanowiły dla mnie ogromne wsparcie. Elwira z niezłomną determinacją uczyła mnie języka angielskiego, podczas gdy Grażyna pomagała mi w nauce filozofii i logiki. To właśnie one, widząc mój pragmatyzm, nadały mi przydomek Matka (byłam od nich starsza tylko o rok, ale miałam lepsze przygotowanie do radzenia sobie z trudnościami życia).

Kolejne lata okazały się już mniej wymagające. Stopniowo, lecz systematycznie zapełniałam luki w wiedzy, co przekładało się na wzrost mojej pewności siebie i eliminację kompleksów.

Czasy były ciężkie

Gdy nadszedł moment na praktyki pedagogiczne, powróciłam do "mojej" szkoły, aby zregenerować siły. Dyrekcja i część kadry nauczycielskiej się zmieniły, ale ja znów była "u siebie".

To był 1981 rok – pierwszy zjazd "Solidarności" – i okazało się, że prowadzenie lekcji w tych czasach nie jest wcale takie proste. Mimo to, fakt, że uczyłam miejscu, w którym sama się uczyłam, znacząco mi pomógł w podejmowaniu pierwszych decyzji w nowej profesji.

Niedługo po tym jak wyszłam za mąż, dostałam zatrudnienie na stałe, a na świat przyszła moja córka. Niestety, moje małżeństwo nie przetrwało zbyt długo. Kiedy Iza skończyła trzy lata, zdecydowaliśmy się na rozwód.

Wówczas stało się jasne, że jedna pensja i niewielkie alimenty nie wystarczają na pokrycie kosztów życia, zwłaszcza że moja córka często chorowała, a opieka medyczna pochłaniała większość naszych środków. Zacząłem więc szukać dodatkowego źródła dochodu i wtedy dowiedziałam się, że mogę pracować jako wychowawca na część etatu w internacie. Było to dla mnie ogromne szczęście.

Moja matka mi bardzo pomagała. Odbierała córkę z przedszkola i opiekowała się nią do momentu mojego powrotu z pracy. Mimo moich wcześniejszych obaw mama ciągle była w świetnej formie, a ja poświęcałam swój czas pracy z młodzieżą w domu studenckim.

W 1990 r. nagle straciłam pracę. Dla mnie, jako matki wychowującej dziecko sama, perspektywa braku pracy była przerażająca. Ale znów mogłam polegać na swojej szkole, która zaoferowała mi pełny etat. Dzięki temu zarówno ja, jak i Iza mogłyśmy żyć spokojnie. Później dostałam stanowisko kierownika internatu, a następnie na krótko zostałam wicedyrektorem "mojej" szkoły.

Przełomowy test

Moje wieloletnie doświadczenie medyczne doceniłam dopiero teraz, kiedy moja stara matka stanęła w obliczu poważnych problemów zdrowotnych. Choć nigdy nie byłam prawdziwą pielęgniarką, nic nie zdarza się bez powodu. Nadszedł czas, w którym musiałam stawić czoła własnym wyzwaniom – osobistemu testowi. 

Jak jeszcze mieszkała ze swoją siostrą, była dosyć energiczna, mimo że miała problemy z poruszaniem się. Ale kiedy przeprowadziła się do mnie, wyglądała tak, jakby nagle zeszło z niej powietrze.

Do tej pory unikała leżenia w łóżku. Teraz łóżko stało się jej głównym miejscem. Nie miała apetytu, mało piła i często się dławiła, wpadając w bezdech. Była obojętna, nie rozmawiała dużo, sporo spała. Razem z siostrą codziennie pomagałyśmy jej w pełnej higienie, zmienianiu pozycji, ćwiczeniach oddechowych (mimo iż moja mama wykonywała je niechętnie).

Najwięcej kłopotu sprawiało karmienie i pojenie mamy, a także podawanie jej leków. Musiałam zwracać uwagę na regularność i wartość kaloryczną jej posiłków, co okazało się niełatwym zadaniem. Moja wcześniej zdobyta wiedza i umiejętności z czasów nauki w liceum medycznym były wtedy nieocenione. To one pozwoliły mi uchronić mamę przed cierpieniem, mimo iż długie siedem miesięcy musiała spędzić w łóżku.

Teraz, już po jej odejściu, jestem przekonana, że dałam z siebie wszystko, aby zapewnić jej najlepszą opiekę i dać jej miłość, aż do ostatniego dnia. Wróciłam do pracy w internacie szkoły. Ponownie jestem szczęśliwa, pracując w otoczeniu, które dla mnie jest przyjazne, a co więcej, z osobami, na których zawsze mogę polegać.

Czytaj także:
„Koleżanka z pracy uwodziła mnie dekoltem i zalotnym spojrzeniem. Chciała zrobić karierę przez łóżko”
„Matka zabroniła pochowania jej w jednym grobie z ojcem, bo miała powód. Szukała sobie miejsca na innym cmentarzu”
„Matka twierdzi, że ślub kościelny to chrześcijański obowiązek. Na klęczkach błaga Boga, bym się opamiętał”

Redakcja poleca

REKLAMA