„Rodzice zapisali mi dom. Powinienem być im wdzięczny, ale ja nigdy nie chciałem tam mieszkać, a obcym głupio sprzedać”

Mój przyjaciel śledził swoją żonę fot. Adobe Stock, stephm2506
„Wiem, że rodzice pewnie liczyli, że gdy już postawią mnie pod ścianą, dostanę spadek, to zadbam o działkę. I tak powinienem zrobić. Serce rozkazuje mi wracać. Ale co ja miałbym tam robić? Nie po to układałem sobie wygodne życie za granicą, żeby na starość skończyć znowu na tej wsi zabitej dechami. Nawet polska mentalność zaczyna być mi obca”.
/ 27.05.2023 15:15
Mój przyjaciel śledził swoją żonę fot. Adobe Stock, stephm2506

Wyjechałem z Polski, choć nie marzyłem o życiu na obczyźnie. Potem nie wyobrażałem sobie powrotu do kraju. A teraz mam dylemat... Wyjechałem do Niemiec już jako dorosły facet, chociaż wcale tego nie planowałem. Lubiłem Polskę, miałem tu rodzinę, mnóstwo znajomych, i przyjaciół, z którymi wiązały się liczne wspomnienia. Ale tu nie było perspektyw. Albo praca na etacie za marne gorsze, albo bujanie się na czarno z lepszą kasą, ale bez żadnych świadczeń. Kiedy pewnego dnia mój kumpel powiedział, że za granicą szukają takich fachowców jak ja, hydraulików, natychmiast zawinąłem się i pojechałem.

Najpierw sam, zostawiając tu żonę i dziecko

Niemcy nie są daleko, widywaliśmy się więc przynajmniej raz w miesiącu. A kiedy już się tam ustawiłem, dostałem kontrakt, wynająłem mieszkanie – ściągnąłem rodzinę. Moja córka miała wtedy sześć lat i akurat szła do szkoły. Zaczęła więc edukację od razu w Niemczech. Żona na początku sprzątała, opiekowała się dziećmi, potem zrobiła kurs opieki nad starszymi osobami. Takich fachowców tam brakuje – dostała pracę na etacie. Nasze drugie dziecko przyszło na świat, gdy właściwie byliśmy już w Niemczech ustawieni. I wiedzieliśmy, że do Polski nie wrócimy. Bo po co...? W kraju zostali moi rodzice. Odwiedzaliśmy się, oczywiście – w końcu podróż trwa raptem parę godzin! Mama zawsze witała się z nami i żegnała ze łzami w oczach, ale jestem pewien, że nie odczuwała większej rozłąki niż wówczas, gdy mieszkaliśmy w Polsce. Wtedy też rzadko się widywaliśmy – te 200 kilometrów czasem było trudniej przejechać niż 400 z Niemiec do Polski. Raczej działała psychiczna bariera – mieszkamy za granicą! I dlatego wydawało jej się, że jesteśmy daleko, że za rzadko się widujemy. W Polsce nigdy bym się tak nie urządził...

Ja tam tęsknoty za ojczyzną nigdy nie czułem. Szybko odkryłem, co to znaczy godziwie zarabiać za swoją pracę, mieć zapewniony socjal, móc wyjechać jak człowiek na wczasy… Oszczędności byłem uczony od dziecka, więc nie musiałem z lękiem patrzeć w przyszłość, bać się, co będzie. Po prostu żyłem. Tata doskonale rozumiał, że nie mam zamiaru wracać do Polski. Wyznał mi to kiedyś.

– Synu, w życiu nie zrobiłem ci awantury, nie musiałem – powiedział, gdy do mnie przyjechał i wieczorem siedzieliśmy sami, przy piwku. – Ale powiem ci jedno. Jeżeli kiedyś zaprzepaścisz to, czego się tu dorobiłeś, jeżeli przyjdzie ci do głowy wrócić do Polski, to, Bóg mi świadkiem, pokłócimy się.

– No co ty, ojciec – zdziwiłem się. – Ty, zatwardziały patriota, były partyzant mówisz mi coś takiego? Za kraj walczyłeś...

– Walczyłem – nie dał mi skończyć. – Ale ani głupi, ani ślepy nie jestem. Bądź patriotą. Powinieneś nim być. Ale tu masz kraj, który pozwoli ci utrzymać rodzinę. Hydraulik jesteś – u nas ludzi bez studiów się nie szanuje. A tu jesteś człowiekiem.

Mama podchodziła do tego bardziej emocjonalnie, ale też rozumiała moją decyzję. I nigdy nie namawiała do powrotu.

Jedyne, o co się martwiła, to dom

– Boję się, że gdy nas zabraknie, to Kaśka sprzeda ziemię – powtarzała, kiwając głową. – A przecież to nasza ojcowizna, kolejne pokolenia na niej pracowały.

Kaśka to moja młodsza siostra. Dużo młodsza, bo przyszła na świat, kiedy ja już byłem w technikum. Z tego powodu nie mamy ze sobą dobrego kontaktu. Była jeszcze brzdącem, kiedy się żeniłem i gdy zdecydowałem się wyjechać za granicę. Kocham ją, pewnie, ale właściwie zbyt dobrze nie znam. Jest rozpieszczona, bo dziewczyna i do tego późno się rodzicom przytrafiła. Odkąd pamiętam, nie potrafili jej niczego odmówić. Może dlatego jest trochę lekkoduchem. No i ostatnie, co ją interesuje, to ziemia i gospodarka!

– Może nie sprzeda ziemi – pocieszałem mamę z powątpiewaniem. – To zawsze kapitał. Za mąż wyjdzie, będzie chociażby dzierżawić. Albo las posadzi… Nie martw się. Zobacz, tata przecież kocha tę ziemię, a nic nie mówi.

– Bo on jest przekonany, że Kaśka tu zostanie – mama się uśmiechnęła. – Tak ją kocha, że nie widzi, że ta dziewczyna na wsi mieszkać nie będzie. Do miasta ją ciągnie, do wielkiego świata. Prędzej czy później też za granicę wyjedzie, zobaczysz.

Mama miała rację. Co prawda, nastąpiło to później, dużo później. Moja córa była już pełnoletnia, kiedy siostra za mąż wychodziła. Długo szukała męża, ale jak już znalazła, to odpowiedniego. Bogatego Szwajcara, który się tak w niej zakochał, że świata poza nią nie widział. No, pracować w każdym razie moja siostra nie musiała. Jedynym jej obowiązkiem było ślicznie wyglądać u boku męża. Weselisko miała huczne, w Polsce. Zaraz potem wyjechała, a rodzice zostali na gospodarce sami. Wtedy po raz pierwszy zacząłem się o nich martwić. Dobiegali siedemdziesiątki i chociaż świetnie sobie dawali radę, wiedziałem, że wiecznie trwać to nie będzie. Zastanawiałem się, czy ściągnąć ich do siebie, czy załatwiać pomoc tam? Podejrzewałem, że na przyjazd do mnie ich nie namówię.

Starych drzew się nie przesadza

No i ziemia… Nawet specjalnie nie miałem jak z nimi na ten temat porozmawiać. Oni już do mnie nie przyjeżdżali, za ciężko, za daleko było dla nich. A ja miałem huk zajęć. Więc głównie rozmawialiśmy przez telefon. A te kilka razy, gdy przyjechałem do Polski, to jakoś nic się nie dało ustalić.

Daj spokój, dopóki sobie radę dajemy, to jest dobrze – machał ręką tata. – Część ziemi lasem obsadziliśmy, część dzierżawimy. Jeść co mamy, na leki starcza. Ty się o swoje dzieciaki martw, nie o nas.

Prawdę mówiąc, uspokajało mnie to. Chyba było mi wygodnie nie myśleć, co będzie dalej. W każdym razie, czas płynął, ja sobie żyłem w Niemczech, rodzice w Polsce i wszyscy dobrze się mieliśmy. Wiedziałem, że rodzicom pomagają sąsiedzi, że nie są sami. I tym uciszałem swoje sumienie. A potem… Potem przeszedłem na emeryturę. Tu, w Niemczech, emeryci mają bajkowe życie. Pieniędzy spokojnie wystarcza i na jedzenie, i na leki, i na zagraniczne wycieczki. Całe życie ciężko pracowałem i teraz mogłem wreszcie odpocząć. Dzieci wyfrunęły już dawno z domu, odwiedzały mnie często z wnukami. Raz na rok jeździliśmy wszyscy do Polski. A my, ja z żoną, dwa razy w roku gdzieś na wakacje. Miałem w Niemczech domek z małym ogródkiem i czas spędzałem głównie na sadzeniu kwiatków. I rozmyślaniu, jak pomóc rodzicom. No i co ja mam teraz zrobić z tą ojcowizną? Na tych rozmyślaniach się skończyło. Rodzice odeszli pewnego dnia. Najpierw tata, a dwa dni po pogrzebie mama. Śmierć mieli spokojną, ze starości – jak to się mówi. Moja siostra stwierdziła, że mamę to tata zabrał, bo zawsze byli razem. Nie zdążyłem im nijak pomóc, ale czy oni chcieli mojego wsparcia? Nie wiem, ale chyba nie. Wydaje mi się, że dożyli spokojnie swoich dni w miejscu, które zawsze kochali. Na swojej ziemi. No właśnie – na swojej ziemi. Teraz ta ziemia jest moja! Okazało się, że rodzice wszystko mnie zapisali. Kaśka nie była ani zdziwiona, ani oburzona.

Wiedzieli, że ja tu nie zostanę, i nic mi nie trzeba – wzruszyła ramionami, rozglądając się po pokoju w domu rodziców. – A ty… Może tu przyjedziesz? Z niemiecką emeryturą będziesz żył jak hrabia.

No tak. Miała rację, tyle że ja tu nie chciałem przyjeżdżać! Przez wszystkie lata, kiedy mieszkałem w Niemczech, przyzwyczaiłem się do pewnej normalności. Do tego, że kiedy źle się czuję, idę do lekarza i on mnie od razu przyjmuje. Że jak coś kupię i się zepsuje, to mi to naprawią. Że w każdym, nawet najmniejszym miasteczku, jest klub seniora. Tam mogę chodzić na basen, na różne zajęcia, spotykać się na potańcówkach, na wieczorkach, poczęstunkach. Jednym słowem tam, w Niemczech, było po prostu normalnie. A Polska, chociaż od mojego wyjazdu wiele się zmieniło, nadal nie była rajem na ziemi. Więc prawdę mówiąc, wcale nie miałem ochoty tu wracać. Ale jest ziemia. Dom rodzinny. Mogę oczywiście dom wynająć, a ziemię wydzierżawić. Nie zmarnieje, ktoś się nią zajmie. I pewnie na razie tak zrobię. Ale co dalej? Wiem, że rodzice pewnie liczyli, że gdy już postawią mnie pod ścianą, dostanę spadek, to zadbam o rodzinne posiadłości. I tak powinienem zrobić. Serce rozkazuje mi wracać. Ale co ja miałbym tam robić? Przez prawie 40 lat przyzwyczaiłem się do innych warunków. Nawet polska mentalność zaczyna być mi obca. No i teraz mam dylemat… 

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA