Gdyby kilka lat temu ktoś zapytał mnie, gdzie będę dziś, obstawiałabym jakieś koczowisko w rozpadającym się pustostanie w towarzystwie podobnych do mnie życiowych rozbitków. Albo ciasną celę w zakładzie karnym. W życiu nie postawiłabym jednak na to, że będę właśnie przykręcać do drzwi tabliczkę „Marta K.. Kierownik Domu dla Osób Bezdomnych”.
Zawsze zazdrościłam dzieciakom życia w normalnych rodzinach. Moja do takich nie należała. Rodzice pili od zawsze. Rozchodzili się, bili, wracali, godzili. Zawsze w oparach wódki. Picie tak szczelnie wypełniało ich codzienność, że jako dziecko wierzyłam, że to jest ich praca. Że tata Bartka i Zosi maluje ściany, mama Klaudii leczy ludzi, a moi piją.
Kiedy byłam starsza, odkryłam, że za picie nikt im jednak nie płaci. A właściwie, że jest dokładnie przeciwnie – ich picie kosztuje. I że ktoś musi na to zarobić. A że byłam najstarsza z rodzeństwa, padło na mnie. Doskonale pamiętam ten dzień, kiedy ojciec pierwszy raz wręczył mi wiaderko, ściągaczkę do wody, płyn ze spryskiwaczem i zaprowadził na parking obok supermarketu.
– I pamiętaj, podchodzisz, jak tylko zaczynają wypakowywać zakupy z koszyka do samochodu, i mówisz, że umyjesz im szyby w aucie. I nim cokolwiek odpowiedzą, ty już myjesz – instruował ojciec.
Bywało, że za umycie szyb dostawałam pieniądze, bywało, że płacono mi zakupami, które właśnie zrobiono. Tego ojciec akurat nie lubił, bo wolał gotówkę, którą mógł wymienić na alkohol. A ja, bojąc się jego ciężkiej ręki, robiłam wszystko, by zarobić jak najwięcej. Do domu przynosiłam nawet po sto złotych dziennie. Rodzice nie zgadzali się, bym cokolwiek sobie zostawiała. A ja chciałam mieć pieniądze na swoje nastoletnie życie, więc próbowałam ukrywać chociaż część zarobku.
– Dzisiaj tylko tyle? – ojciec nie krył rozczarowania. – Na pewno coś schowałaś. Pokazuj kieszenie. I ściągaj buty. Skarpetki też. Zobaczymy, czy czegoś tam nie masz.
Niestety, trafił. Utrata pieniędzy bolała bardziej niż lanie, które mi wtedy spuścił za dwadzieścia dwa złote znalezione w lewej skarpetce. Wyciągnęłam z tego lekcję i następnym razem pieniądze ukryłam za skrzynką na listy. Tam ojciec nigdy nie zaglądał.
Żebranie jest upokarzające
Byłam pewna, że zrobię wszystko, by nie upaść tak nisko jak moi rodzice. Jakże się myliłam… Najgorsze nadeszło wraz z pełnoletnością. Wtedy rodzice wyrzucili mnie z domu. Uznali, że teraz mam sobie radzić sama. Moim nowym domem stały się pustostany. By przetrwać w takich miejscach, zaczęłam pić. To uśmierzało ból. A żeby mieć na alkohol, zaczęłam kraść. I tym sposobem, nim się spostrzegłam, upadłam niżej niż moi rodzice. Na koncie miałam parę nocy na policyjnym dołku. I coraz więcej sytuacji, które zwiastowały prawdziwe problemy.
– Oj, mała, jak się nie uspokoisz, to zaraz cię zamkną w pierdlu – ostrzegał Rysiek, bezdomny z dwudziestoletnim stażem.
On miał już za sobą i wyrok, i odsiadkę. I mocne postanowienie, że zamiast kraść, będzie żebrał. Bo za to nie wsadzają. Jednak to było ponad moje siły. Nie umiałam znieść takiego upokorzenia. Wyrwanie komuś torebki było prostsze. Więc pewnie zgodnie z zapowiedziami Ryśka skończyłabym w celi, gdyby nie to, że alkohol pokonał mnie szybciej, niż się spodziewałam.
Dostałam zapaści, trafiłam do szpitala. A stamtąd na odwyk. Byłam młoda. Zdaniem terapeutów z szansą wyjścia na prostą. Ale jak na nią wyjść, kiedy mieszka się w pustostanie z innymi bezdomnymi…
– Ty wiesz, że nie możesz wrócić na ulicę, bo nim się obejrzysz, wrócisz tu? – zapytał na odchodne dyrektor ośrodka odwykowego.
– Tylko że ja nie mam gdzie pójść. Więc pewnie „do rychłego”, panie dyrektorze.
– Poczekaj. Tu jest numer do domu dla bezdomnych. Prowadzi go Ewa, moja dobra znajoma. Zadzwoń i powołaj się na mnie.
– Jaką mam pewność, że mnie tam przyjmą? Że znajdą dla mnie miejsce?
– Żadnej. Tak samo jak nie ma pewności, że znowu nie zaczniesz pić. Ale próbuj. Nie masz nic do stracenia – dodał.
Ewa, kierowniczka domu dla osób bezdomnych, miała bardzo ciepły głos. Na moje nieskładne próby opowiedzenia, kim jestem i czego chcę, powiedziała tylko: „Przyjedź”. Więc niewiele myśląc, przyjechałam. Miała na oko pięćdziesiąt lat i serdeczny uśmiech. Przywitała mnie z taką radością, jakby czekała na mnie latami. Szybko zaobserwowałam, że wita tak każdą zbłąkaną duszę.
– Najlepszą terapią, by zapomnieć o przeszłości, jest rzucenie się w wir obowiązków – tłumaczyła Ewa. – Jak się sprzątnie naczynia po stu osobach albo narąbie drewna na opał, każda zła myśl ucieka – dodała.
Początkowo miałam ochotę powiedzieć jej, żeby spadała. Nie będę nosić drewna czy stać na zmywaku.
To nic nie da. Jestem nikim i nikim zostanę
– Nie wierzysz, że można odbić się od dna. Też taka kiedyś byłam – głos Ewy wyrwał mnie z zamyślenia.
– Pani? Pani jest kierownikiem, ma ciepłe biuro, pewnie równie ciepły dom, męża, dzieci i guzik wie o prawdziwych problemach – odburknęłam.
– Ewa. Mam na imię Ewa. I wiem więcej, niż ci się wydaje. Myślisz, że mnie zły los ominął? Nie. Miałam dom, pracę, męża. Ale piłam. Po pracy, wieczorami, codziennie. Straciłam najpierw męża, który odszedł, potem pracę, a na końcu mieszkanie, bo picie przesłoniło mi wszystko. I wtedy ktoś podał mi pomocną dłoń. A ja, zamiast ją zlekceważyć, postanowiłam zawalczyć. Łatwo nie było, ale nie piję już dwadzieścia lat. Doskonale jednak pamiętam, jak łatwo jest upaść.
Czy od razu wzięłam sobie tę lekcję do serca? Nie. Byłam wtedy jeszcze zbyt głupia. Ale często do tej opowieści wracałam. Powoli zaczęłam udzielać się w ośrodkowych pracach. Z czasem zaangażowałam się w nie na sto procent. Odkryłam, że fajnie jest zrobić coś dobrego dla innych. Tak zaczęła się moja prawdziwa przygoda z ośrodkiem. Ale i równie prawdziwa przyjaźń z Ewą.
To ona była pierwszą osobą, która zobaczyła we mnie kogoś więcej niż bezdomną dziewczynę z nędznie zdaną maturą. Ciągle powtarzała: „Nie jesteś zła. To tylko los źle się z tobą obchodził. Ale pamiętaj, ty możesz to zmienić”. Nie miałam w sobie takiej siły, by wierzyć w jej słowa. Ale im bardziej ja nie wierzyłam, tym Ewa wierzyła mocniej. Bardzo mi kibicowała i cieszyła się z każdego zdanego egzaminu
– Nie myślałaś nigdy o studiach, Martusiu? – zapytała pewnego dnia.
– Ja i studia? To nie dla mnie.
– Tak ci się tylko wydaje. Spróbuj. A jeśli studia to na początek zbyt dużo, zacznij od jakiejś szkoły policealnej. Zobaczysz, że ci się spodoba – uśmiechnęła się.
Podjęłam wyzwanie. Kierunek, czyli policealne studium terapeuty do spraw uzależnień, wybrałam sama.
– Bardzo dobra decyzja – pochwaliła Ewa.
– Znam się na tym od strony praktycznej. Teraz czas na teorię – zażartowałam.
Ale wcale nie było mi do śmiechu. Bałam się, że sobie nie poradzę. Nigdy nie byłam w szkole orłem. Szybko okazało się jednak, że nauka w miejscu, w którym nikt cię nie wyzywa, nie przeszukuje rzeczy, by ukraść parę złotych, jest całkiem przyjemna. Studium skończyłam z bardzo dobrym wynikiem. Poszłam za ciosem i zaczęłam studia.
Ewa mi kibicowała, przepytywała przed sesjami i cieszyła się z każdego zdanego egzaminu. A gdy zaliczyłam ten końcowy i odebrałam dyplom, złożyła propozycję, o której nawet nie śniłam.
To ona mnie uratowała
– Jeden z naszych wieloletnich pracowników odchodzi na emeryturę. Razem z dyrektorem postanowiliśmy, że ty go zastąpisz. Będziesz odpowiedzialna za przyjęcia nowych mieszkańców. Przed laty ktoś tobie powiedział: „Przyjedź”. Teraz kolej, byś ty przekonywała niezdecydowanych, że zawsze warto odbić się od dna – powiedziała.
Słowa Ewy brzmią w moich uszach do dziś. To ona tym jednym słowem „przyjedź” uruchomiła w moim życiu lawinę dobrych zdarzeń. Pomogła zacząć normalnie żyć. Z czasem stała się bliska jak matka. Kiedy zachorowała, opiekowałam się nią, tak jak kiedyś ona mną.
Rok po jej śmierci wystartowałam w konkursie na kierownika ośrodka. Jestem pewna, że tam z góry trzymała za mnie kciuki, a teraz – kiedy widzi tabliczkę „Marta K. Kierownik Domu dla Osób Bezdomnych” – uśmiecha się serdecznie.
Czytaj także:
„Moi rodzice żyją bardzo skromnie. Byłem zażenowany, kiedy teść chwalił się mojemu ojcu ile wydaje na zegarki i auta”
„Mój narzeczony był podłym oszustem. Straciłam przez niego mieszkanie, a moi rodzice oszczędności życia"
„Moi rodzice na starość powariowali. Ojciec udaje playboya i podrywa młode laski, a matka kokietuje starszych panów”