„Rodzice uznali, że jestem pasożytem. Wyrzucili mnie ze wszystkimi rzeczami i meblami, które miałem. Nie było gdzie wracać”

Mąż wmawiał mi, że niczego nie umiem zrobić sama fot. Adobe Stock, Pixel-Shot
„– A po co ma studiować, pracować, wysilać się? – ojciec odpowiedział za mnie, mocno drwiącym tonem. – Za nic nie płaci, obowiązków nie ma żadnych, za to wszystko podstawione pod nos, ugotowane, uprane, wysprzątane. Po co to zmieniać? Kochanie, to my musimy zmądrzeć i pozbyć się tego tasiemca, inaczej będzie nas doił do końca życia!”.
/ 26.03.2023 22:00
Mąż wmawiał mi, że niczego nie umiem zrobić sama fot. Adobe Stock, Pixel-Shot

– Kiedy wreszcie zrobisz coś ze swoim życiem – skończysz jakieś studia albo pójdziesz do pracy? Jakiejkolwiek, byle stałej, nie będę wybrzydzać. Żadna praca nie hańbi, synku, choć tobie może się wydawać inaczej. Pora zacząć żyć na własny rachunek. Masz 26 lat! Jak długo chcesz być na naszym garnuszku? – matka zarzuciła mnie gradem pytań.

I to przy niedzielnym śniadaniu. Jajecznica stanęła mi gardle.

Choćby dlatego milczałem

Poza tym jej pytania były tendencyjne. Nie dało się na nie odpowiedzieć inaczej, jak tylko wstając i opuszczając dom rodzinny na zawsze. Jednak do tak śmiałego kroku chyba jeszcze nie dorosłem.

– A po co ma studiować, pracować, wysilać się? – ojciec odpowiedział za mnie, mocno drwiącym tonem. – Czy mu tu źle? Za nic nie płci, obowiązków nie ma żadnych, za to wszystko podstawione pod nos, ugotowane, uprane, wyprasowane, wysprzątane. Życie jak Madrycie! Po co to zmieniać? Kochanie, to my musimy zmądrzeć i pozbyć się tego pasożyta, inaczej będzie nas doił do końca życia!

– Pasożyta…? – obruszyłem się.

Owszem, kiepsko mi szło z tą całą dorosłością. Co wybrałem – to pudło. Zaliczyłem rok prawa, dwa lata polonistyki i rok dziennikarstwa. Aktualnie zmagałem się kulturoznawstwem, ale czułem, że nie zdam kolejnej sesji i znów sobie odpuszczę. Jasne, że starałem się też zarabiać; choćby po to, by nie prosić rodziców o kieszonkowe, co w moim wieku było dość upokarzające. Łapałem różne fuchy – jako barman, opiekun kolonijny, korepetytor, przewodnik wycieczek, sprzedawca, malarz pokojowy... Jednak na dłuższą metę nie odnajdywałem się w tych robotach, nie pasowały mi, a ja i moje poczucie humoru nie przypadaliśmy do gustu przełożonym. Nawet jako „niespodzianka z tortu” się nie sprawdziłem. W kulminacyjnym momencie wieczoru panieńskiego miałem wyskoczyć z wielkiego sztucznego tortu ubrany jedynie w stringi. Zgodziłem się zastąpić kolegę w tej niecodziennej roli, bo nieźle płacili. Poza tym sądziłem, że może być wesoło. Owszem, było, ale nie ja się śmiałem. Trzeźwy jak prosię nie pasowałem do gromadki solidnie wstawionych lasek. Na mój widok zaczęły piszczeć i klaskać, oczekując dalszych atrakcji. Spróbowałem wykonać jakiś taniec erotyczny, ale chyba mi nie wyszło, bo babeczki pokładały się ze śmiechu. Miało być seksownie, wyszło żałośnie.

No, żenada

Nadal więc szukałem swojej życiowej drogi. Kłopot w tym, że długo już to trwało i rodzice tracili cierpliwość. Ojciec na pewno. Spojrzał na mnie i huknął:

Tak, pasożyta! Przykro mi to mówić, bo jesteś naszym jedynym dzieckiem, ale widać źle cię wychowaliśmy, skoro traktujesz matkę jak służącą, a mnie jak sponsora. Wyhodowaliśmy darmozjada!

– Ach, tak… – wstałem od stołu.

– Tak, dokładnie tak – kończył ojciec. – Żerujesz na nas. To ordynarne, brutalne pasożytnictwo. W zamian dajesz nam wyłącznie zgryzoty, niestrawność i… swoje brudne gacie! Jesteś jak… jak tasiemiec!

Przesadził. Byłem odporny na krytykę, ale tym razem staruszek przegiął. Porównać mnie do tasiemca?! Poczułem się urażony do głębi. Nawet poczucie humoru mi wysiadło. Jakoś nie rozbawił mnie obraz tasiemca w gatkach. Zwykle ratowałem się z opresji dowcipem. Umiałem rozśmieszyć rodziców, rozładować żartem napiętą atmosferę. Nie tym razem. Obraziłem się i postąpiłem jak kretyn – uniosłem się honorem. Wstałem i wyszedłem. Niemal jak stałem, nie licząc kilku ciuchów i osobistych drobiazgów, które spakowałem do plecaka. A oni? Nie zatrzymywali mnie. Przez moment dostrzegłem w oczach matki wahanie, ale zwalczyła je. Widać też miała mnie dosyć. Kurde, to oznaczało, że trochę czasu minie, nim zatęsknią… No nic, będę się musiał jakoś przemęczyć, tydzień albo dwa waletować po znajomych. Bo sam z siebie nie zamierzałem wracać. Straciłbym resztki szacunku do siebie. Przygarnął mnie Wojtek i jego dziewczyna. Byli zdecydowanie bardziej poukładani niż ja.

Wiedzieli, czego chcą

Oboje studiowali zaocznie i pracowali, więc stać ich było na własne lokum. Wynajmowali dwupokojowe mieszkanko i mogli mnie ugościć. Dobrze mieć takich przyjaciół! Co prawda, Olga kiepsko gotowała, ale nie wypadało wybrzydzać. Zgodnie z przewidywaniami, rodzice wymiękli pierwsi. Matka zadzwoniła do mnie, nim upłynęły dwa tygodnie.

– Synku, nie odzywasz się… Może wpadłbyś na obiad? Zrobię twoje ulubione zrazy – zaproponowała ugodowo. – Przy okazji wziąłbyś resztę rzeczy… – dodała dla zachowania pozorów.

Oczywiście, zgodziłem się. Ostrzyłem sobie zęby na te zrazy od piątku, ale straciłem apetyt, ledwie przekroczyłem próg. W korytarzu stały dwie wielkie torby. Mama spakowała do nich mój dobytek.

– Meble się nie zmieściły – zażartował ojciec. – Witaj, synu, dobrze wyglądasz, najwyraźniej dorosłość ci służy. To znaczy, że mieliśmy z mamą rację. Przyszła pora na odcięcie pępowiny. A wracając do mebli, mógłbyś je zabrać? Bo jak nie, komuś je wydamy. Do mojego gabinetu nie będą pasowały. Chcę sobie kupić porządny fotel, biurko, regały, gruby dywan. Zawsze marzyłem o takim własnym kącie do pracy. Może mama pozwoli mi tam palić fajkę! – cieszył się.

Nic z tego nie rozumiałem! Co tu się działo, do cholery? Wypraszali mnie z domu na stałe? Naprawdę?! Poszedłem do swojego pokoju, a tam... remont! Moje meble stały pośrodku przykryte folią.

– Widzisz, trochę przeszkadzają – ciągnął ojciec. – Jak ich nie chcesz, komuś je oddamy albo wywieziemy na działkę…

– Na działkę?! – zdenerwowałem się. – Ja też mam się wynieść na działkę? A może mam zamieszkać pod mostem, skoro przeszkadzam własnym rodzicom?

– Spróbuj nas zrozumieć, synu – sposępniał tata. – Więcej autoironii i dystansu do samego siebie. Winisz nas, że na stare lata chcemy mieć trochę luzu? Nie bądź egoistą. W końcu poradziłeś sobie. Póki nie byłeś w potrzebie, nie chciało ci się wysilać. Ale jak musiałeś, znalazłeś dach nad głową. Wierzymy, że swoje miejsce w życiu też w końcu znajdziesz.

A więc stało się.

Rodzice zafundowali mi wylot z gniazda

Ode mnie zależało, jak i gdzie wyląduję. Pożaliłem się przyjaciołom, ale nie znalazłem zrozumienia. Wojtek ponaglony przez Olgę spojrzeniem, wydusił z siebie.

– Więc tak, możesz tu mieszkać, ale... Jak na gościa ciut za długo się zasiedziałeś. Wesoło mamy tu z tobą, ale, no wiesz... – wzruszył ramionami.

– No, nie wiem. Mam płacić za pokój?

– Tak – włączyła się Olga. – Poza tym musisz spełnić pewne warunki.

– Jezu, co? – wywróciłem oczami.

– A to, że nie zamierzam prać twoich gaci! – wkurzyła się. – Przez dwa tygodnie ani razu nie nastawiłeś prania, nie zmyłeś naczyń, nie ugotowałeś obiadu, nie sprzątnąłeś. Nie dziwię się, że rodzice cię wywalili. Ja już mam ciebie dosyć.

– Poza tym bardzo cię lubimy – zapewnił Wojtek.

– Jasne – mruknąłem – a będziecie mnie wprost uwielbiać, jak dołożę się do czynszu i zacznę prać swoje gacie.

– Dokładnie! – prychnęła Olga.

Udawała groźną, ale jej usta zdradziecko zadrgały. Kontynuowałem więc.

Co wy wszyscy z tymi gaciami mi wyjeżdżacie? Jakbym nosił jakieś gigantyczne majty, które w pralce się nie mieszczą… – westchnąłem dramatycznie.

Olga parsknęła śmiechem.

– To ci muszę oddać, pajacu. Masz talent do bawienia ludzi. Jakby za to ci płacili, na czynsz byś zarobił.

To był pomysł!

Mieliśmy w mieście kilka klubów, organizujących występy typu stand-up. Każdy mógł wejść na scenę i dać czadu... Obmyśliłem sobie, co powiem, z kogo będę się nabijać; nikomu nie zamierzałem odpuścić. Ale kiedy wyszedłem na estradę, drwienie z innych wydało mi się mało oryginalne. Przypomniała mi się rada ojca – więcej autoironii.

Trafiłem tu z powodu gaci i tasiemca – zacząłem lekko drżącym głosem.

Potem już poszło. Byłem jak w transie, słysząc śmiechy i brawa publiki. Znalazłem swój żywioł. Menadżer klubu, który zaproponował mi regularne występy, chwalił się potem, że to on mnie odkrył. Po jakimś czasie wyniosłem się od znajomych i znalazłem własne mieszkanie.

Czytaj także:
„Miałam jedną zasadę: nigdy nikomu nie pożyczam pieniędzy. Złamałam ją raz. Straciłam kasę i przyjaciółkę”
„Mąż dawał mi 200 zł miesięcznie, a resztę pieniędzy wydawał na kochankę. Nie pracowałam, więc nie miałam głosu”
„Koleżanka zazdrościła mi pieniędzy i pozycji. Sama nie umiała zapracować na swój sukces, więc odebrała wszystko mnie”

Redakcja poleca

REKLAMA