„Rodzice traktowali mnie jak śmiecia, ale mojej siostrze wolno było wszystko. Nikt się nie przejął, że ukradła mi narzeczonego”

Marzyłam o swoim pierwszym mężu, kiedy byłam z drugim fot. Adobe Stock, simona
„Jako siedemnastolatka poszłam na casting do teatru młodzieżowego i niemal z marszu dostałam główną rolę. Nikt z mojej rodziny nie przyszedł. – Antonino, daj spokój – powiedziała mama, gdy dałam jej zaproszenie. – Gdyby to Martusia występowała, to rozumiem, ale ty? Tylko wstydu się najem, bo jak zwykle coś ci nie wyjdzie”.
/ 18.12.2022 17:15
Marzyłam o swoim pierwszym mężu, kiedy byłam z drugim fot. Adobe Stock, simona

W zawiedzionym spojrzeniu mojej mamy widzę niemy wyrzut, że jeszcze się nie wydałam, że mam już czterdzieści lat, a nie mam męża, że jestem – co za wstyd – starą panną. W oczach mojej siostry widzę z kolei złośliwe ogniki, a czasem pretensję, w zależności od sytuacji. Bo to ona odbiła mi mojego jedynego chłopaka. Ale z nią już tak było, od kiedy się urodziła.

Miałam wtedy pięć lat i nagle stałam się niewidzialna

Oraz dorosła. Wszyscy się zachwycali Martusią: jaka ona maleńka, jaka śliczna, mądra, zmyślna, jak szybko się rozwija, na pewno zrobi karierę i podbije świat. Normalnie geniusz i anioł w jednym zaszczycił naszą rodzinę swoimi narodzinami. I tak to trwało przez lata. Ona na froncie, najważniejsza, najjaśniejsza, ja w tle, w tyle, zbędna. Bywa, że mama woli jedno dziecko, tata drugie. U nas tak nie było – młodsza siostra zgarniała całość atencji. Wierszyk, który Martusia powiedziała, czy pioseneczkę, którą zaśpiewała, oklaskiwano i chwalono. Moje występy i małe osiągnięcia ignorowano. Musiałam jej oddawać wszystko, po co wyciągnęła chciwą łapkę, bo była młodsza, więc ja powinnam jej ustąpić. Owo „powinno” oznaczało, że muszę. Chyba powinnam też być wdzięczna, że w ogóle mnie trzymali w domu, że mnie karmili, ubierali i opierali. A może też musieli, bo co by ludzie powiedzieli?

Jednego roku przypomniała sobie o mnie chrzestna mieszkająca w Stanach i przysłała mi paczkę. Miałam wtedy jedenaście lat. W pudle była cudna lalka, która mówiła, chodziła, płakała, jadła, robiła siusiu – no, bajka. Martusi na jej widok oczy zaświeciły się jak gwiazdy i tak długo marudziła, stękała, aż przekonała mamę, że lalka powinna należeć do niej.

– Antonino, jesteś już za stara na lalki, oddaj ją Martusi.

Może i byłam za stara – o ile to określenie pasuje do jedenastolatki – ale lala podobała mi się tak samo jak mojej siostrze, chciałam ją mieć. Co więcej, to był prezent. Dla mnie! Nie przekonałam matki.

– Masz jeszcze długopis, on bardziej ci się przyda.

Fakt, w pudle był także czterowkładowy długopis. Masywny, idealny do ręki. Polubiłam go, ale moja siostra też. I pewnego dnia zaginął. Mama mnie ochrzaniała przez tydzień, że nie dbam o swoje rzeczy i w związku z tym nie zasługuję na prezenty. Gdy moja siostra coś zapodziała, na przykład piłkę, słyszała: „trudno, kupi się nową. A ja dostawałam ochrzan, nawet gdy się skaleczyłam. Niesprawiedliwość w traktowaniu nas przez rodziców była wprost rażąca. Niesamowite, że ich samych nie kłuła w sumienie. A mój piękny, czterokolorowy długopis znalazł się po latach za segmentem, gdy wymienialiśmy meble. Ciekawe, kto go tam wrzucił? Bo nie ja. Na pewno.

No i mama zawsze nazywała mnie Antoniną, choć wszyscy wkoło mówili Tosia albo Tośka. Za to Marta była Martusią. I tak jest do tej pory. Jako siedemnastolatka poszłam na casting do teatru młodzieżowego i niemal z marszu dostałam główną rolę.

Nikt z mojej rodziny nie przyszedł

– Antonino, daj spokój – powiedziała mama, gdy dałam jej zaproszenie. – Gdyby to Martusia występowała, to rozumiem, ale ty? Tylko wstydu się najem, bo jak zwykle coś ci nie wyjdzie. Wyszło super, nawet w gazetach napisali o przyszłej gwieździe teatru, czyli o mnie, ale mamy to nie przekonało. – Trafiło się ślepej kurze ziarno. Każdemu coś raz od wielkiego dzwonu może się udać – usłyszałam przykrą do bólu konkluzję. – Ale zapisz do teatru Martusię, zobaczysz, jaki będzie sukces.

I tak długo drążyła, tak długo chodziła, aż moja siostra dostała się do mojego teatru. Nawet załatwiła jej główną rolę, bo nasz reżyser był w ciągłej potrzebie finansowej, a mama dla swojej ulubienicy nie szczędziła środków. Gdyby chciejstwo miało moc sprawczą, Martusia zdobyłaby Oscara. Premiera jednak okazała się klapą. Moja siostra nie miała talentu, a zachowywała się tak, jakby potrafiła sama udźwignąć cały spektakl. Odeszłam, nie mając ochoty brać udziału w tej farsie i wstydzić się za nią przed innymi. Martusia doczekała się kolejnej klapy ze swoim udziałem i na tym skończyła się jej kariera aktorska. Oczywiście matka obarczała mnie winą za jej niepowodzenie. Również to drugie, gdy już opuściłam zespół.

– Bo jej nie wspierałaś! – tłumaczyła gniewnie. – Posypała się, bo wszyscy jej źle życzyli. Nie lubią jej z zazdrości!

Nie lubili jej, bo gwiazdorzyła, jakby grała w monodramie. Matka nie robiła jej przysługi tym ciągłym rozpieszczaniem i wychwalaniem. A mnie lubili, bo byłam fajna, pomocna, życzliwa, normalna. Tylko moja rodzina uważała inaczej, w mojej zwyczajności dopatrując się bycia nieudacznikiem. Czy robili mi tym przysługę? Wzmacniali przez hartowanie?

No niestety, tak to nie działa…

Dziecko potrzebuje akceptacji najbliższych i zawsze będzie o nią zabiegać, nawet jak dorośnie. A później poznałam chłopaka. Wydawało mi się, że Pana Boga za nogi złapałam. Długo chroniłam ten związek przed rodziną, ale gdy Leszek się oświadczył, poczułam się pewnie i postanowiłam go ujawnić. To był błąd. A może nie…? Może raczej szczęście w nieszczęściu? W każdym razie moja siostra zagięła na niego parol i niebawem to ona była narzeczoną Leszka. Leszek zrobił trójkę dzieci ślubnych i trójkę – o tylu wiemy – nieślubnych. Chyba stąd ta pretensja w oczach Martusi, bo gdybym o Lesia walczyła, to teraz ja byłabym zdradzaną żoną. Ale znowu pewności nie ma. Może ją zdradza, bo ma jej dosyć? Bo się przekonał, że uroda to nie wszystko, że charakter jest ważniejszy?

W każdym razie obecnie rzadko się spotykam z siostrą, żeby nie dawać jej okazji do złośliwych komentarzy. A mama tylko patrzy, nic nie mówi, bo boi się riposty, że to przez jej uwielbianą córeczkę jej niekochane dziecko jest starą panną. Bez wątpienia owo wydarzenie zdecydowało o mojej przyszłości. Po kradzieży narzeczonego przestałam się oszukiwać, że kiedyś rodzice staną po mojej stronie. Zawsze będę tą gorszą córką, Kopciuszkiem we własnym domu. Kiedyś nawet myślałam, że mnie adoptowali, a potem mama zaszła w ciążę z Martusią i dlatego ja stałam się zbędna. Gdy mnie było na to stać, zrobiłam test DNA i niestety – okazało się, że jesteśmy rodziną z krwi i kości. Niestety, bo to byłoby jakieś wytłumaczenie. Znalazłam pracę, wyprowadziłam się z domu, poszłam na studia. Ciężko mi było, ale dawałam radę. Sama, za to bez dołujących rad i niszczących uwag, bez wyręczania siostry i ustępowania jej. Odpuściłam sobie związki, imprezy, ciężko pracowałam, ale nigdy nie żałowałam, że się usamodzielniłam.

Przede wszystkim nikt mnie nie śledził, nie szperał w moich rzeczach, nie czytał mojego pamiętnika, nie okradał mnie, nie pouczał, nie udowadniał, jakim jestem zerem. Raz pozwoliłam im przyjść do siebie do domu. I co? Gdy robiłam kawę, wlazły mi do sypialni i zaczęły przeglądać szafy, szuflady, nawet łóżko. Nie mam pojęcia, czego szukały.

Kazałam im się wynosić

To mój dom i nie pozwalam nikomu na naruszanie mojej przestrzeni. Ależ miałam satysfakcję, uwalniając od lat tłumioną frustrację. A ich miny? Bezcenne. Mama oczywiście się obraziła, ale nie na długo. Musiała wiedzieć, co się u mnie dzieje, choćby pobieżnie, więc zapraszała mnie na niedzielne obiadki. Nie wiem, czemu jej na tym zależało. Liczyła, że mi się noga powinie, o czym będzie mogła donieść Martusi i pocieszyć ją moim nieszczęściem? Z zaproszeń mamy nie korzystałam, czasem tylko wpadałam w sobotę, gdy miałam pewność, że nie zastanę siostry. Przychodziłam do niej szczególnie wtedy, gdy mogłam pochwalić się podwyżką, wakacjami za granicą albo nowym zakupem czegoś drogiego. Trochę słabe, wiem, ale nie potrafiłam się powstrzymać, bo wiedziałam, że mama przekaże Martusi również te „irytujące” nowiny.

Wciąż się zastanawiam, czemu tak nierówno nas traktowała. Co ja jej takiego zrobiłam? Skoro byłam jej rodzonym dzieckiem – jeśli nawet nie tak ślicznym i uroczym jak Martusia – czy nie powinna mnie kochać, wspierać, dbać o mnie, troszczyć się? Albo chociaż udawać, że jej zależy? Psycholog z psychiatrą mieliby co robić, gdybyśmy kiedyś zgłosili się na rodzinną terapię. Ale nigdy do tego nie dojdzie, bo najpierw musiałaby nastąpić refleksja: aha, chyba coś tu nie gra. A pomyłką i porażką w naszej rodzinie byłam ja, nie oni. Czy w pracy też uchodzę za starą pannę? Raczej nie, bo jest nas więcej, dziewczyn przedkładających karierę nad życie osobiste. Ze mną to nie do końca prawda… Kariera nie jest aż tak ważna, zresztą jakąś już zrobiłam. Jestem księgową w dużej firmie, szef się ze mną liczy, zarabiam sporo, regularnie dostaję premie i podwyżki. Ponadto udzielam korepetycji z matematyki, dzięki czemu mój kredyt na mieszkanie spłacił się sam. Finansowo jestem niezależna i… może podświadomie boję się utraty tej niezależności? Oraz w ogóle mojej ciężko wywalczonej od rodzinny wolności?

Niefortunny związek mógłby stać się balastem zamiast pontonem, dlatego nie pcham się na siłę. No i gdzie pewność, że znowu ktoś nie ukradnie mi ukochanego? I gdzie gwarancja, że nie okażę się równie fatalną matką jak moja? Może to dziedziczne? Martusia też „segreguje” swoje dzieci, uwielbia synka, wiecznie sztorcuje córki. Z takim zapleczem brak mi wiary – w mężczyzn, w miłość, w rodzinę, w siebie. Wątpię nie tyle w moje umiejętności, ile w moją kobiecość i instynkt macierzyński. Dziękuję, mamo. Dobra robota, siostro. Możecie sobie pogratulować. Wasz jedyny prezent dla mnie to kompleksy i nieufność. Ale czasem brakuje mi kogoś do kochania, do przytulenia się…

Czy to aż tak widać?

Czy kot nie wystarczy w roli plastra na samotność? Nowa żona naszego szefa uważa, że absolutnie nie.

– Lubię zwierzęta, ale żaden pies ani kot nie zastąpi kobiecie faceta – głosi wszem wobec, mając w nosie oburzone feministki.

Jest tak szczęśliwa w swoim związku, że bez żenady o tym mówi i najchętniej wyswatałaby nas wszystkie – „panny, wdowy, rozwódki i singielki”. Dlatego organizuje co trzy miesiące wyjazdy integracyjne. To akurat nie novum, stała praktyka w korporacjach, mniejszych lub większych, ale ona szuka miejsc, w których w tym samym czasie organizują swoje wyjazdy inne firmy. Cóż, w naszej ekipie jest więcej kobiet niż facetów, dlatego marne szanse na znalezienie mężów dla nas wszystkich – tych chętnych i tych bardziej opornych. Bawią nas jej gorliwe zabiegi, ale faktem jest, że już dwie dziewczyny znalazły na owych wyjazdach chłopaków, więc… może to jest jakieś wyjście, jakiś sposób? Tylko nie dla mnie, nie lubię wymuszonych podrywów, a na randki w ciemno mam niemalże alergię, dlatego na kolejny spęd, tym razem z okazji andrzejek, wybrałam się swoim samochodem.

Był świetną wymówką przy toastach: „prowadzę, nie piję”, co więcej, mogłam wrócić, kiedy chciałam. Podróż nie była długa, ale miałam za sobą kilka tygodni wytężonej pracy, więc musiałam uważać, by nie przysnąć. Trafił mi się na korepetycje maturzysta, który nie potrafił liczyć. W sumie niegłupi chłopak, tyle że zainteresowany wszystkim innym oprócz matematyki, stąd spore zaległości, zatrważające jak na licealistę. Rodzice obiecali mu w nagrodę za zdaną maturę wyjazd na Malediwy, więc całe wakacje pracował, a zarobione pieniądze przeznaczył na korepetycje u mnie.

– Bo z innych przedmiotów jakoś sobie poradzę, matma najgorsza.

Doceniłam podejście, więc altruistycznie pomagałam mu też z chemii i fizyki, jak miał jakiś problem. Dość szybko stwierdził, że powinnam pracować w szkole.

– Pani umie jakoś tak to wytłumaczyć, że wszystko w głowie zostaje – powiedział po kolejnej czwórce ze sprawdzianu.

Doceniłam komplement, ale zawodu bym nie zmieniła. Osiem godzin uczenia w tygodniu, i tylko jednej osoby, to już było stanowczo za dużo. Dlatego parkując przy ośrodku o nazwie „Trafiłeś do raju”, planowałam odbębnić obowiązkowe wspólne zajęcia, a potem ewakuować się pod byle pretekstem.

Zasługiwałam na solidny odpoczynek

Ale przed kolacją szef powiedział, że mam usiąść blisko niego, bo ma niespodziankę. Pewnie szykuje się kolejna podwyżka, pomyślałam. Nie wzięłam pod uwagę, że to może być coś większego. Okazało się, że dyrektor finansowy odchodzi na emeryturę, a ja mam zająć jego miejsce. Taki awans. Wow. Zatkało mnie z wrażenia. Martusię szlag trafi, matka nie nadąży z pocieszaniem. Więc może nic im nie powiem? Na razie musiałam się ze wszystkimi napić, oblać mój sukces, więc o szybkim powrocie mogłam zapomnieć. Potańczyłam i nawet sprawiło mi to przyjemność. A później dałam sobie powróżyć, bo i takie atrakcje dla nas przygotowano. Andrzejki wszak, choć obyło się bez lania wosku.

– Wpadniesz w tarapaty, ale uratuje cię ktoś, z kim zostaniesz na zawsze – wieszczyła mi żona szefa, robiąca za cygańską wróżkę. – Przystojny rudzielec! – mówiła ku uciesze koleżanek czekających na swoją kolej. – Jak się nie boisz, będzie dobrze!

Też się śmiałam, bo mi było wesoło. A co za różnica: rudy czy szatyn? Byle się nie dał ukraść mojej siostrze ani żadnej innej, niech będzie mój i tylko mój, a będę go kochać do grobowej deski. Tak mało, tak dużo… Nie wierzyłam we wróżby, kabałę, zabobony, a moja niewiara rosła wprost proporcjonalnie do częstotliwości, z jaką moją matka i siostra latały do wróżek i jasnowidzów. Zawsze wracały z przepowiedniami pomyślności, której się później doszukiwały w byle drobiazgu, ignorując oczywiste katastrofy. Czy dlatego byłam tępiona we własnym domu – bo jakiś zasługujący na publiczną chłostę wróżbita kazał się matce wystrzegać „kogoś w pobliżu, bardzo blisko”? A ona uznała, że to ja zagrażam jej i Martusi?

Po prostu boki zrywać

No ale to byłoby przynajmniej jakieś wyjaśnienie, ja zaś niczego tak bardzo nie potrzebowałam jak zrozumienia, dlaczego nikt mnie nie kocha, nawet własna matka. I wcale bym się nie zdziwiła, gdyby się wydało, że Marta poderwała Leszka, bo coś tam wyszło w tarocie, coś o miłości na wyciągnięcie ręki, więc sięgnęła bez wahania, co z tego, że po cudzego faceta, po cudzą miłość, co z tego, że wbiła nóż w plecy własnej siostrze…

Śmiałam się do łez, słuchając kolejnych coraz wspanialszych perspektyw mojej przyszłości zdradzanej przez karty. I nie przejmowałam się, że skończę z kacem. Rano z racji pękającej głowy musiałam jeszcze zostać w „rajskim” ośrodku. Ale zamiast zmuszać się do snu, wybrałam się na spacer do lasku, który widziałam z okna pokoju. Świeże powietrze zadziałało jak balsam i po dwóch godzinach poczułam się jak nowo narodzona. Mogłam wracać do domu. Problem w tym, że tak zatopiłam się w rozmyślaniach, że nie miałam pojęcia, w którą stronę się udać, żeby dotrzeć do ośrodka, gdzie czekał na mnie samochód. Złapałam za telefon. Brak zasięgu! Do tego zaczęło mi burczeć w brzuchu, bo wyszłam bez śniadania. Zrobiło mi się zimno, już nie czułam wcześniejszej rześkości. Rozejrzałam się wokół. Nic. Żadnej podpowiedzi. Mech rosnący na pniach drzew i wskazujący północ? Co mi po takiej wskazówce, skoro nie wiem, w którą stronę powinnam się udać? Miałam ochotę sobie popłakać, ale najpierw wytężyłam słuch. Wydawało mi się, że z jednej strony słyszę jakiś szum.

Samochody? Może szosa?

Jak tam dotrę, to już sobie poradzę. Ruszyłam przed siebie, ale kilkanaście metrów dalej ziemia nagle usunęła mi się spod stóp i ześlizgnęłam się na brzeg jakiejś rzeczki. Płaszcz do wywalenia. Dobrze, że nie wpadłam do wody, bo zapalenie płuc pewne. Ale i tak się rozpłakałam. Ja szlochałam, rzeczka szemrała, las szumiał… Aż podskoczyłam, gdy usłyszałam obok siebie głos:

– Tosiu? Proszę nie płakać, już wszystko w porządku, znalazłem panią.

Odwróciłam się powoli. W jasnobrązowych oczach nieznajomego rudowłosego mężczyzny zobaczyłam ratunek…

– A szukał mnie pan? – spytałam.

– Tak – odparł.

I ta dwuznaczna, choć krótka odpowiedź zabrzmiała bardzo obiecująco…

Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”

Redakcja poleca

REKLAMA