„Rodzice sprzedali dom i wyjechali w podróż po świecie. Ogołocili mnie ze spadku i nie pomyśleli, żeby coś zostawić”

skłócone kobiety fot. iStock, fizkes
„Nie dość, że się o nich boję, to czuję się też pokrzywdzona. Rodzice w ogóle nie pomyśleli, że tą swoją nieco dziecinną decyzją pozbawili swoje dzieci i wnuki naprawdę dużego zabezpieczenia finansowego”.
Listy od Czytelniczek / 17.11.2023 09:15
skłócone kobiety fot. iStock, fizkes

Moi rodzice zawsze wydawali mi się poważni, nudni i do bólu przewidywalni. Żadnych szaleństw czy odstępstw od normy. Wszystko według ściśle ustalonych schematów. Najpierw ślub, potem dzieci, budowa domu, powolne dorabianie się i skupianie na rodzinie.

W każdą niedzielę wyjście do kościoła na mszę, potem rodzinny spacer i obiad składający się zawsze z rosołu, ziemniaków, surówki i kotleta schabowego. Do tego kawa i domowej roboty ciasto. Potem wspólne oglądanie telewizji.

Ot, taka utarta polska przeciętność

Czasami wizyty u dziadków lub cioci Adeli. Dorośli siedzieli wtedy przy stole i omawiali rodzinne sprawy, a my zyskiwaliśmy nieco swobody i razem z siostrą oraz kuzynostwem biegaliśmy po ogromnym sadzie rozciągającym się za domem cioci.

– Tylko nie wchodźcie do lasu – zawsze powtarzała mama.

– Nie wejdziemy – odkrzykiwaliśmy zgodnie, ale przyznam szczerze, że zawsze nas kusiła ta zakazana granica ogrodzenia, a furtka jawiła się niczym brama do zaczarowanej krainy pełnej sekretów, ale i niebezpieczeństw czyhających na dzieci.

Huśtawka, duża piaskownica, zjeżdżalnia i drewniana ławka usytuowana pod rozłożystą lipą, dającą przyjemny cień, w zupełności nam wystarczała, dlatego nigdy nie złamaliśmy zakazu. Dopiero, gdy byłam nastolatką, dowiedziałam się, dlaczego mama była tak przewrażliwiona na punkcie tego lasu. Przed laty kilkuletnia ciocia Adela pobiegła jedną ze ścieżek i się zgubiła. Dopiero poszukiwania ludzi z niemal całej wsi dały efekt i zapłakaną dziewczynkę znaleziono w gęstych krzakach, gdy na dworze zrobiło się już ciemno.

– Byłam wtedy dzieckiem, ale do dziś pamiętam przejmujący szloch swojej mamy i nerwowe poszukiwania siostry – opowiedziała mi mama. – To wcale nie zielony zagajnik, ale ogromna połać ciągnąca się na wiele, wiele kilometrów.

Mama nie lubiła zmian

Dlaczego o tym opowiadam? Bo mama od zawsze miała awersję do przygód i nowych miejsc. Na co dzień pracowała na poczcie i najczęściej pokonywała drogę pomiędzy domem, urzędem i ulubionym sklepem, w którym robiła zakupy. Rodzice nie wyjeżdżali na wakacje czy weekendowe wycieczki. Owszem, dobre 30 lat temu, w szarej polskiej rzeczywistości przełomu lat 80-tych i 90-tych nie było takich możliwości jak teraz.

Wtedy na wojaże było stać niewiele dzieci ze szkoły, a spędzanie wakacji czy ferii w domu było czymś zupełnie normalnym. Zwłaszcza na niewielkiej małopolskiej wsi, gdzie mieszkaliśmy.

Nieliczne szkolne wycieczki były czymś wyjątkowym i organizowanym najczęściej raz, góra 2 razy w roku. Pamiętam, że mój pierwszy wspólny wyjazd z mamą to była pielgrzymka do Częstochowy zorganizowana przez księdza proboszcza i szkolną katechetkę po Pierwszej Komunii.

– Trzeba jechać, brak udziału byłby niemile widziany – podsłuchałam jak mama szepcze do taty.  – Zresztą to ksiądz organizuje, w zbożnym celu, to Bóg będzie czuwał i po drodze nie stanie się nic złego.

– Pewnie, pewnie. Niech dziecko też coś zobaczy – tata chyba miał nieco inne podejście do podróżowania niż mama, która cierpiała na chorobę lokomocyjną i jeździć gdzieś dalej po prostu szczerze nie znosiła.

Zaczęłam zwiedzać Polskę

Na swój pierwszy dłuższy wyjazd pojechałam dopiero na pierwszym roku studiów. Poszłam na geografię, dlatego mój program wiązał się z licznymi zajęciami terenowymi i praktykami organizowanymi niemal w całej Polsce.

Mamie niechęć do podróży została jednak na długo. Gdy przeprowadziłam się do W. przy każdych odwiedzinach narzekała, że to tak daleko. Aż Bartuś – mój ośmioletni wtedy synek – nieco podśmiewał się babci.

– A wiesz mamusiu, że babcia boi się jeździć samochodem? Zawsze jak od nas odjeżdża, to żegna się i mruczy pod nosem coś o boskiej opiece.

Dlaczego o tym opowiadam? Bo nastawienie mojej mamy nagle zmieniło się o 180 stopni. My z siostrą dawno już jesteśmy dorosłe. Mamy pracę, mężów, dzieci i swoje rodziny. Ja uczę geografii w liceum, a Agnieszka pracuje jako księgowa w niewielkim biurze rachunkowym.

Kocham swój zawód, a praca z młodzieżą przynosi mi naprawdę wiele radości. Pensję mam przeciętną, ale na szczęście mój mąż jako spedytor w firmie transportowej zarabia o wiele więcej. Gdyby nie raty kredytu za trzypokojowe mieszkanie, które spłacamy, żyłoby się nam całkiem wygodnie. A przez nie z naszego comiesięcznego budżetu odpada dość duża kwota, która trafia do banku.

Moi rodzice są już na emeryturze. Wszyscy sądzili, że dalej będą prowadzić swój ustabilizowany żywot. Tata, kopiąc na działce i jeżdżąc na ryby z wujkiem Władkiem.  Mama – pielęgnując swoje ukochane kwiatki w ogrodzie, robiąc przetwory i chodząc na spotkania koła gospodyń wiejskich, do którego się zapisała.

Nic z tego. Dobrze po sześćdziesiątce zamarzyła się im totalna zmiana życia. Gdy moja rodzicielka zadzwoniła z wiadomością, że wybierają się z wujkiem Władkiem i ciocią Krysią w góry, byłam nieco zdziwiona nagłą zmianą ich przyzwyczajeń. Jednocześnie ucieszyłam się, że wreszcie zdecydowali się na prawdziwe wakacje.

– To super, tylko wiesz, co trzeba spakować? Bo na szlakach pogoda bywa nieco zmienna – dopytywałam się gotowa do pomocy.

– Pewnie Anetko. Wiesz czytamy z ojcem taki blog pary w naszym wieku, która od kilku lat podróżuje po Polsce i Europie. Tam znaleźliśmy gotową listę z ekwipunkiem – paplała, a ja uświadomiłam sobie, że naprawdę dawno nie słyszałam w jej głosie takiego entuzjazmu. A może nawet nigdy.

– To dobrze. Skoro podeszliście do tego wyjazdu tak profesjonalnie, to mogę być spokojna – powiedziałam nieco żartem, ale mama odebrała moje słowa całkiem na poważnie.

– Ojciec już kupił buty i płaszcze przeciwdeszczowe. Tylko potrzebne są nam odpowiednie plecaki. Takie porządne, bo czytałam, żeby nie wybierać się z byle czym z bazarku. Dlatego dzwonię. Może Bartek zamówić nam je przez Internet? Bo nie chciałabym czegoś poplątać – mówiła, a moje zdziwienie cały czas rosło.

– Tak, oczywiście. Zaraz do ciebie zadzwoni i wytłumaczysz mu, o co wam z tatą chodzi – odpowiedziałam i krzyknęłam, żeby przywołać syna.

Wyjazd moich rodziców był udany. Tak przynajmniej wynikało z ich opowieści i mnóstwa zdjęć, które pokazywali nam przy okazji rodzinnej wizyty na niedzielnym obiedzie.

Apetyt rośnie w miarę jedzenia

Stare przysłowie mówiące, że apetyt rośnie w miarę jedzenia, okazało się prawdziwe. Rodzice naprawdę rozsmakowali się w wyjazdach. Kolejnym celem stał się słynny Ciechocinek, gdzie zarezerwowali pokój blisko parku zdrojowego.

– Kierunek jak najbardziej adekwatny dla ludzi w ich wieku. Tylko, żeby czasem nie przywieźli ci z tych eskapad nowej mamusi i tatusia – podśmiewał się mój mąż. – Wyobrażasz sobie rozwód w rodzinie? – teraz już Sylwek autentycznie pokładał się ze śmiechu na kanapie, nawiązując do słów mojej mamy, która niegdyś była przerażona możliwością rozwodu jakieś dalekiej ciotki.

Ej, ty sobie nawet tak nie żartuj. Ja nie chcę być dzieckiem z rozbitej rodziny – podjęłam jego żartobliwy ton i wlałam nam do kieliszków naszego ulubionego wina.

Początkowo nie miałam nic przeciwko podróżom moich rodziców. W końcu musieli nadrobić lata spędzone w domowym kieracie. Trochę dziwne wydało mi się, że taka przeciwniczka ruszania się z domu jak moja mama, całkowicie zmieniła nastawienie. Nie miałam jednak nic przeciwko temu.

Mama zaczęła prowadzić blog podróżniczy

Nawet wspólnie z ciocią Krysią i wujkiem Włodkiem założyli profil na FB, gdzie wrzucali zdjęcia i krótkie opowieści o odwiedzonych miejscach. Oczywiście oni dopiero stawiali swoje pierwsze kroki w mediach społecznościowych, dlatego do znanych influencerów z mnóstwem profesjonalnych zdjęć i całą marketingową otoczką było im daleko. Zauważyłam jednak, że zaczynają mieć stałych obserwatorów, a liczba polubień cały czas im rośnie.

– I teraz babcia z dziadkiem zostaną słynnymi blogerami podróżniczymi – śmiał się Bartek, który nawet trochę im podpowiadał, jak obrabiać i wstawiać zdjęcia, żeby lepiej się prezentowały.

Dopóki jednak rodzice te swoje wyjazdy i działania w Internecie traktowali  jako typowe hobby, było wszystko w porządku. Szybko jednak krótkie wypady w popularne polskie miejsca przestały im wystarczać.

– Agatko, my z ojcem marzymy, żeby wybrać się gdzieś za granicę. Tak dużo czytamy w relacjach znajomych blogerów, śledzimy profile na Instagramie – mama zaczęła coraz bardziej mnie zadziwiać. – Te nasze wyjazdy, to jest poziom szkolny, a my już nie mamy czasu czekać, żeby spełniać marzenia.

– To może wykupimy wam wycieczkę do Włoch lub Grecji? Teraz mamy nieco odłożone, zapytam Agnieszki. Wspólnie się złożymy, to nie będzie droga, a wy możecie to potraktować jako prezent pod choinkę – wpadłam na pomysł.

Sprzedali dom, żeby mieć na podróże

Mama wcale nie miała  jednak na myśli wyjazdu na tydzień czy dwa z biurem podróży.  Im z ojcem marzyła się całkiem inna skala, czyli podróż dookoła świata, jak sama się wyraziła. Dla mnie istne szaleństwo. Zwłaszcza przy budżecie dwójki przeciętnych emerytów.

I co zrobili w tajemnicy moi rodzice, żeby spełnić swoje niecodzienne marzenie? Sprzedali dom. Nasz rodzinny dom, na który pracowali całe życie. Teraz to już prawie przedmieście miasta wojewódzkiego, a nie rolnicza wieś jak w czasach naszego dzieciństwa. Nieruchomość wraz z przyległą działką była naprawdę dużo warta.

Za uzyskane pieniądze kupili sobie 30-metrową kawalerkę w bloku z wielkiej płyty – na drugim piętrze bez windy. Czy oni są odpowiedzialni? Pozostałe pieniądze postanowili przeznaczyć na tą swoją podróż, do której już się szykują. Całą transakcję przeprowadzili w tajemnicy przede mną i siostrą. Ponoć jedynie ciotka i wujek ich wspierali w tej absurdalnej decyzji.

– Jak wy chcecie mieszkać w tej dziupli z mini balkonikiem, gdy całe życie spędziliście w przestronnym domu z własnym ogródkiem? – ostatnio nie wytrzymałam i wygarnęłam, co myślę o ich nieodpowiedzialnym zachowaniu. – Do tego te schody, a wy nie jesteście już coraz młodsi. A jak zachorujecie, nie będziecie mieli siły chodzić?

– Nie rób już z nas zniedołężniałych staruszków. Ja mam dopiero 68 lat, Jadzia 67. Czy to jest dużo? My jeszcze chcemy zobaczyć Azję – ojciec już całkiem chyba postradał rozum.

– Tak, ciekawe w jaki sposób poradzicie sobie w takiej podróży? Przecież wy nawet nie mówicie po angielsku – wytoczyłam ostatnie silne działo.

– Są specjalne programy do tłumaczeń. Zresztą już od prawie roku chodzimy na zajęcia dla seniorów i poznaliśmy sporo słówek – wtrąciła mama.

Ich decyzja odebrała nam szansę na wartościową nieruchomość
I co mam im powiedzieć?

Nie zabronię im spełniania marzeń

– Na litości, przecież to seniorzy, a nie szaleni studenci. Naprawdę nie rozumiem, co im w ogóle odbiło – żaliłam się Agnieszce, a siostra kiwała głową ze zrozumieniem, bo ma dokładnie takie samo zdanie.

Ale nie dość, że się o nich boję, to czuję się też pokrzywdzona. Rodzice w ogóle nie pomyśleli, że tą swoją nieco dziecinną decyzją pozbawili swoje dzieci i wnuki naprawdę dużego zabezpieczenia finansowego.

My z siostrą obie spłacamy kredyty za mieszkania. Mamy po dwójce dzieci, trudno będzie je wyposażyć na przyszłość. Nie chcę okazać się materialistką, ale jaki jest sens pozbywania się nieruchomości, której wartość z roku na rok rośnie dla jakichś dziecinnych mrzonek o zwiedzaniu świata z plecakiem.

Aneta, 38 lat

Czytaj także:
„Wyjechałam za pracą, a córkę zostawiłam przyjaciółce. Okazało się, że nie mam do czego wracać”
„Żonaty szef wypłacał mi ekstra premię za gorące igraszki na jego biurku. To był dla mnie złoty interes”
„Teściowie naciskali na intercyzę. Po ślubie okazało się, że ukrywali wielki spadek i nie chcieli się nim dzielić”

Redakcja poleca

REKLAMA