Kiedy skończyłam dwadzieścia osiem lat, moja matka wpadła w panikę, że zostanę starą panną. Mnie ten problem nie zaprzątał specjalnie głowy. Miałam dobrą pracę (projektowanie ogrodów), wynajmowałam mieszkanie w dzielnicy położonej daleko od domu rodziców i dysponowałam samochodem kupionym z drugiej ręki, ironicznie określanym przez Kaśkę – moją serdeczną przyjaciółkę – żółtkiem z powodu intensywności koloru.
Byłam sama, ale wcale nie byłam samotna. Od czasu do czasu jakiś przystojny samiec dostępował zaszczytu spędzenia nocy w moim dwupokojowym mieszkanku. Z reguły na tym się kończyło. Rankiem z każdego wyłaziły jakieś wady, które mnie zniechęcały.
Czasem brakowało mi drugiej osoby
Kaśka, dwa lata ode mnie starsza, prowadziła bar kanapkowy i zdążyła już poukładać sobie życie. Miała niezwykle przystojnego i pobłażliwego męża, którego jej szczerze zazdrościłam, a także trzyletnie bliźniaki. Chłopcy byli cudowni na krótką metę i straszliwie męczący na dłuższą. Przekonałam się o tym osobiście, kiedy raz zostałam z nimi na weekend, żeby Kaśka z Andrzejem mogli pobyć sami i odetchnąć choć trochę od życia rodzinnego.
Raz w miesiącu zapominałyśmy z Kaśką o jakiejkolwiek pracy (ona przy okazji o mężu i potomstwu) i wsiadałyśmy do żółtka, żeby wyrwać się za miasto. Rozbijałyśmy namiot na łące zaprzyjaźnionego chłopa i na łonie natury prowadziłyśmy nocne Polaków rozmowy na temat egzystencji, zapijając nasze rozczarowania winem. Kiedy robiło się zimno, rezygnowałyśmy z namiotu na rzecz wygody i na jedną noc trzeba było zasiedlić pokój w zaprzyjaźnionym pensjonacie. Tym razem zapowiadała się piękna pogoda, więc zdecydowałyśmy się na łono natury. Po zapakowaniu prowiantu szczęśliwe ruszyłyśmy w znajomą trasę.
Kiedy zapadł zmierzch, wszystko było już zorganizowane jak należy. Przygotowany do spania namiot stał jak wielki grzyb, a przed nim leżała kupa chrustu zwleczonego przez nas z pobliskiego lasu na ognisko. Rozpaliwszy je teraz, nadziałyśmy na patyki kiełbaski oraz kawałki bagietki, po czym przy ogniu zapadło błogie milczenie. Tylko z Kaśką umiałam tak milczeć. Coś się wtedy we mnie zatrzymywało, przestawałam pędzić i nabierałam dystansu do swoich problemów. Bo, nie oszukujmy się, w końcu jakieś tam problemy miałam. Mogłam się wściekać na matkę, że chce mi urządzać życie, ale tak naprawdę tęskniłam za kimś, o kogo mogłabym się troszczyć i kto zadbałby o mnie.
Samotność najbardziej dokuczyła mi, kiedy złapałam grypę. Tydzień przeleżałam w łóżku z gorączką, nie mogąc się ruszyć. Mama i Kaśka zaglądały do mnie, ale po ich wyjściu wyłam w poduszkę, bo czułam się porzucona przez wszystkich. Zjadłyśmy kiełbaski, dopiłyśmy wino i poszłyśmy do namiotu, żeby się przespać. Był środek nocy, kiedy obudziły mnie jakieś podejrzane szmery. Otworzyłam oczy i spojrzałam spłoszona na Kaśkę. Spała jak zabita. Miłosiernie postanowiłam jej nie budzić i sama sprawdzić, co się dzieje. Musiałam tylko na wszelki wypadek znaleźć jakiś oręż.
Przez dłuższą chwilę macałam w ciemności ręką, aż trafiłam na coś długiego. Nie było wprawdzie specjalnie ciężkie, jednak uznałam, że się nada. Przed namiotem powinna leżeć butelka z wodą mineralną, to w razie czego poprawię. Muszę tylko intruza zaskoczyć. Ostrożnie, starając się nie robić hałasu, wyczołgałam się ze śpiwora. Zapięcie rozsunęłam prawie bezszelestnie, rozchyliłam i... Matko jedyna, poczułam na swoim nosie coś zimnego i mokrego, a zaraz potem usłyszałam surowy męski głos:
– Co pani tu robi? To teren prywatny, o ile mi wiadomo.
Przegadaliśmy ze sobą pół nocy
Cud, że nie padłam tam na zawał! Głos był zupełnie obcy i z całą pewnością nie należał do znajomego chłopa. Wystawiłam ostrożnie z namiotu rozczochraną głowę i stwierdziłam, że to zimne i mokre było psim nosem. Przede mną siedział piękny owczarek alzacki i powitalnie szorował ogonem po ziemi. Obok psa dostrzegłam męskie buty, a kiedy zadarłam głowę, moim oczom ukazała się dość wysoka i masywna sylwetka jego właściciela. Uznałam, że nie dam się zastraszyć.
– Mam broń – uprzedziłam ściszonym głosem, żeby nie budzić Kaśki, i wypełzłam z namiotu, trzymając to długie coś jak miecz. – I nie zawaham się jej użyć – dodałam, stając. – Wiem, że teren jest prywatny, ale od lat mamy pozwolenie pana Bronka.
Facet popatrzył na mnie (no, musiałam głupio wyglądać z tymi rozczochranymi włosami, w piżamce w misie i z wyciągniętą w obronnym geście... bagietką) i parsknął śmiechem.
– Cicho! – wysyczałam, kierując ku niemu broń. – Tu śpią ciężko pracujący ludzie! Należy im się odpoczynek!
– A ilu tych ludzi tu śpi? – zainteresował się.
– Jedna sztuka – powiedziałam z godnością.
– Męska?
– Damska! – oburzyłam się – Nie jeżdżę pod namiot z facetami!
– Ale jeździsz z bagietką jako bronią? Ciekawe... Jacek jestem – wyciągnął dłoń w moim kierunku i nie pozostało mi nic innego, jak podać mu swoją.
– Renata – mruknęłam.
– Ładnie to tak straszyć porządne dziewczyny nocną porą? – dodałam z przekąsem.
– Nie wiedziałem, że tu koczują porządne dziewczyny. Myślałem, że jakieś małolaty urządziły sobie biwak. Pan Bronek nie wspominał, że tu będziecie.
– A skąd ty się tu wziąłeś? Nie miałyśmy w planach męskiego towarzystwa.
– A ja nie miałem damskiego – prychnął. – Jeśli masz ochotę, możemy pogadać. I tak nie mogę spać, bo mam problem z ojcem. Nadrabia lata, kiedy prawie nie mieliśmy kontaktu, i usiłuje mi zorganizować życie według swojego widzimisię.
Temat mnie zaciekawił.
– Wezmę tylko sweter – powiedziałam szybko.
Resztę nocy spędziliśmy na porównywaniu naszych problemów i wzajemnych poradach, jak je rozwiązać. Okazało się, że rodzina Jacka też biadoli nad jego starokawalerstwem (choć ma on niespełna 30 lat). Przy okazji dowiedziałam się, że Jacek po rozwodzie rodziców zamieszkał z matką na południu Polski, a niedawno sprowadził się do naszego miasteczka, bo ojciec chce przekazać mu swoją firmę.
Świetnie nam się gadało. Dopiliśmy resztę wina, a potem otworzyliśmy jeszcze jedno... Kiedy w butelce widać było dno i oboje byliśmy już lekko wstawieni, doszliśmy do wniosku, że musimy bronić naszej wolności osobistej, ale z drugiej strony oboje mamy już dość pytań naszych rodzin: „Kiedy z kimś się w końcu zwiążemy”.
Wymyśliliśmy więc małe oszustwo. W niedzielę, za tydzień odwiedzimy najpierw mój rodzinny dom, a potem jego. Obu naszym rodzinom przedstawimy siebie nawzajem jako swoich życiowych wybranków, co powinno nam gwarantować spokój przynajmniej na jakiś czas.
Ich plan był sprytniejszy
Kiedy w niedzielę, elegancka i pachnąca, z Jackiem u boku weszłam do domu moich rodziców, okazało się, że mają gościa – kolegę taty, pana Franka. Ale nie to mnie zdziwiło, tylko ich zachowanie… Na nasz widok zrobili zdumione miny, a potem spojrzeli na siebie, przybili z panem Frankiem piątkę i zaczęli się śmiać. Nic z tego nie rozumiałam. Spojrzałam na Jacka – on też wyglądał na zaskoczonego.
– Nie mam pojęcia, z czego oni tak się cieszą – powiedziałam stanowczo, żeby sobie Bóg wie czego nie wyobrażał.
– A ja już wiem – Jacek uśmiechnął się szeroko.
Spojrzałam na niego ze zdumieniem w oczach.
– Miałem pewne podejrzenia, kiedy mnie tu prowadziłaś – mówił dalej – ale pomyślałem, że jesteś w zmowie, i ciekaw byłem, co będzie dalej. I jeszcze ci powiem, że nocleg u pana Bronka ojciec mi naraił, bo nie znam jeszcze tutejszych okolic.
Od razu zrozumiałam.
– To jest twój ojciec?! – wskazałam palcem pana Franka, który w tym momencie wstał i podszedł do nas. – Nigdy nie mówił pan, że ma syna! – zwróciłam się do niego.
– Bo nie pytałaś – odpowiedział uprzejmie.
– Dzieci, siadajcie, proszę! Tak się cieszę, że przyszliście – wtrąciła słodko moja upiorna mamuśka.
W zasadzie te niechciane przez nas swaty chyba im się udały, bo od roku jesteśmy z Jackiem parą i właśnie szykujemy się do ślubu.
Czytaj także:
„Mąż chciał, żebym zaadoptowała i pokochała owoc jego zdrady. Wyrzuciłam go za drzwi i odcięłam od naszego syna”
„Marzyłem o prawdziwej miłości, a wszędzie spotykałem trzpiotki. Chciałem mieć rodzinę, a nie panienkę na jedną noc”
„Rzuciłem narzeczoną dzień przed ślubem. Rodzice zmuszali mnie do małżeństwa, bo Kaśka twierdziła, że jest ze mną w ciąży”