Nic nie poszło po mojej myśli. Gdy miałem 23 lata, zakochałem się po raz pierwszy. Od razu nieszczęśliwie. Ada złamała mi serce na kilka lat. To od niej usłyszałem to, co potem powtarzały kolejne kobiety:
– Czarek, jesteś wspaniałym facetem, bardzo cię lubię. Ale jako przyjaciela.
Byłem na jej ślubie 3 lata później
Piotr był ode mnie wyższy o głowę, dwa razy bardziej umięśniony i miał własną firmę konsultingową. A ja? Już lekko łysiejący, 174 cm wzrostu, zapadnięta klata. I posada nauczyciela matematyki w liceum. Do pracy jeździłem rowerem, mieszkałem w kawalerce po babci, a wakacje spędzałem na Mazurach pod namiotem.
Gdy już przebolałem Adę, poznałem na wakacjach Izę. Nie była seksbombą. Wydawało się, że powinna być w moim zasięgu. Dwa razy nawet się pocałowaliśmy. Ale gdy urlop się skończył, usłyszałem: „zostańmy przyjaciółmi”.
Przez kilka miesięcy w Warszawie spotykałem się z Kasią. W weekendy zwiedzaliśmy razem zabytki, chodziliśmy na czarno-białe filmy i do Muzeum Narodowego. Było nam razem dobrze. Ale Kasia nigdy nie wykonała żadnego czułego gestu, nie powiedziała nic, co dałoby mi do zrozumienia, że jest mną zainteresowana.
Fajnie się z nią spędzało czas, ale liczyłem na coś więcej. Na jednej z wycieczek spróbowałem ją pocałować. Odepchnęła mnie i z obrzydzeniem wytarła usta.
– Oszalałeś? – zawołała. – Co to miało być? Co ci odbiło?
Okazało się, że Kasia przyjaźniła się ze mną, bo założyła, że tak samo jak ona jestem kompletnie aseksualny i niezainteresowany relacjami damsko-męskimi.
Rodzice postanowili wziąć sprawy w swoje ręce
Namówili moją siostrę Olę, żeby mnie z kimś umówiła. Już idąc na tę randkę, wiedziałem, że to się nie może udać. Julia na mój widok zrobiła taką minę, jakby chciała od razu uciec, ale dzielnie wytrzymała do końca wieczoru. Nawet nie próbowałem poprosić jej o numer telefonu.
Gdy zostałem wujkiem i po raz pierwszy wziąłem Oskara na ręce, zrozumiałem, że najbardziej na świecie chciałbym być ojcem. Wtedy jeszcze wierzyłem, że gdzieś musi być jakaś dziewczyna, która zechce założyć ze mną rodzinę.
Założyłem konta na kilku portalach randkowych. „Nie szukam przygody, tylko kobiety mojego życia, z którą założę rodzinę” – napisałem. Ale kobiety, które się ze mną umawiały, już na pierwszej randce chciały iść do łóżka.
– Ale ja chyba napisałem wyraźnie, czego szukam – powiedziałem jednej z nich.
– Ty tak na serio? Przecież wszyscy tak piszą, bo wiedzą, że laski to wzrusza.
Załamałem się. Zacząłem rozważać samotne ojcostwo. Nie liczyłem raczej na to, że jakaś kobieta urodzi mi dziecko. Pomyślałem o adopcji. Ale w ośrodku adopcyjnym miła pani od razu rozwiała moje marzenia.
– Samotny trzydziestolatek? Szanse, że dostanie pan dziecko, są moim zdaniem zerowe.
Przez miesiąc się wahałem, czy tam iść
Na stoliku w holu leżały ulotki. Odruchowo sięgnąłem po jedną z nich. „Zostań wolontariuszem-przytulaczem” – brzmiał tytuł. Okazało się, że ośrodek preadopcyjny szuka ludzi, którzy będą przychodzić i przytulać, bawić się i dbać o niechciane, porzucone dzieci.
Nie wyrzuciłem tej ulotki. Chodziłem z nią w kieszeni przez miesiąc. Kiełkowała we mnie myśl, żeby tam zadzwonić. W końcu się odważyłem.
– Dzień dobry, jakie trzeba mieć kwalifikacje, żeby zostać u was wolontariuszem? – zapytałem.
– Jeżeli naprawdę pan tego chce, to wystarczy. Proszę przyjechać i poznać nasze dzieci. Wtedy podejmiemy decyzję.
W następny weekend wybrałem się więc do ośrodka.
– Ojej, jaki pan młody – jego szefowa spojrzała na mnie zdziwiona. – Panów tu mamy niewielu, a jak już, to samych emerytów. Ale to nic złego, broń Boże. Zanim się pan zdecyduje i podpiszemy papiery, Ewa zaprowadzi pana na salę. Musi się pan przekonać, czy na pewno da radę.
Ewa, pulchna, wesoła brunetka, zabrała mnie piętro wyżej. Spodziewałem się płaczu dzieci, a tu panowała głucha cisza.
– Jezu, jak tu…
– Nasze dzieci nie płaczą – przerwała mi Ewa. – Zdążyły się już nauczyć, że to nic nie da. Bo i tak nikt nie przyjdzie.
Przeszedł mnie dreszcz
– I od tego są tacy ludzie jak pan. Żeby dać im bliskość, której potrzebują. Gdy któryś z naszych maluchów zaczyna płakać, to jest to nasz i jego wolontariusza wielki dzień. To znaczy, że to, co robimy, ma sens – powiedziała.
Zacząłem się bać, że nie dam rady. Że to za duża odpowiedzialność. Ale nie wypadało się teraz wycofać.
Weszliśmy na salę. Ewa ruchem głowy wskazała mi fotel. Po chwili przyniosła zawiniątko.
– To jest Nikola. Ma dwa miesiące i FAS, alkoholowy zespół płodowy. Jej mama była tak pijana, że nawet nie zauważyła, że ją urodziła. Nikola jest u nas od wczoraj. Jak się polubicie, może pan zostać jej przytulaczem.
Wziąłem dziewczynkę na ręce. Była bardzo malutka i lekka jak piórko. Leżała w moich ramionach bez ruchu i patrzyła w sufit.
– Proszę się nie zrażać. Ona musi się oswoić z bliskością. To trochę zajmie. Ale obiecuję – jak w końcu się do pana uśmiechnie, to będzie to najpiękniejszy dzień w pana życiu – Ewa poklepała mnie po ramieniu i zniknęła.
Nie bardzo wiedziałem, co robić. Ułożyłem dziecko wygodniej i zacząłem kołysać. Nagle przypomniała mi się kołysanka, którą śpiewała mi mama. Zacząłem nucić.
„Był sobie król, był sobie paź, i była też królewna…”.
Chyba zaskoczyłem Nikolę, bo na chwilę na mnie spojrzała. Uznałem, że jej się podoba, i śpiewałem dalej. Nigdy wcześniej nie śpiewałem przy kimś. Moje talenty wokalne do tej pory ujawniałem tylko pod prysznicem.
Wtedy zrozumiałem, że już podjąłem decyzję
W końcu dziewczynka usnęła. Nie wiedziałem, czy powinienem ją położyć do jej łóżeczka, czy siedzieć dalej. Na szczęście w drzwiach pojawiła się twarz Ewy.
– Śpi?
Pokiwałem głową.
– Dobra robota. Niki, bo tak ją nazywamy, wczoraj leżała z otwartymi oczami wlepionymi w sufit przez kilka godzin. Świetnie się pan spisał.
Ewa wzięła małą na ręce i zaniosła do jej łóżeczka. Poszedłem za nimi. Zauważyłem, że mała nie ma ani jednej zabawki.
– A jak zdecyduję się wrócić, to mogę jej przynieść jakieś zabawki? Pluszaka, grzechotkę. Strasznie smutno wygląda jej łóżeczko.
– Jasne. Najlepiej coś kolorowego, żeby przykuwało jej uwagę. Ale proszę się nie wykosztowywać, nie o to chodzi.
Przypomniałem sobie karuzelę, którą miał nad łóżeczkiem Oskar. Pewnie teraz leży gdzieś w piwnicy. Pomyślałem, że muszę jutro po nią pojechać. Wtedy zrozumiałem, że już podjąłem decyzję. Że na pewno wrócę do małej Niki. I na pewno uda mi się sprawić, że się uśmiechnie. Gdy skończyłem wypełniać formularz, szefowa poklepała mnie po ramieniu.
– Od razu wiedziałam, że pan zostanie. A nie wszyscy dają radę. Bardzo się cieszę. Do zobaczenia.
Ona naprawdę mnie poznaje!
Następnego dnia zainstalowałem nad łóżeczkiem Niki karuzelę po Oskarze. Przyniosłem jej też żółtego pluszowego misia i grzechotkę. A potem wziąłem ją na ręce i poszliśmy pospacerować na korytarzu. Po drodze minęliśmy kilka innych takich par. Podsłuchałem, że wolontariuszki cały czas coś mówią do dzieci. Też spróbowałem.
– Jesteś śliczną dziewczynką, wiesz, i zobaczysz, znajdziesz wspaniałą rodzinę i będziesz kochana – mruczałem jej do ucha.
– Panie Czarku, pora na butelkę Niki – zawołała mnie po półgodzinie Ewa.
Wróciłem do sali i chciałem oddać dziecko opiekunce.
– Może pan spróbuje? To łatwe – zaproponowała.
Trochę się bałem, że coś się stanie, że mała się zakrztusi, ale poszło gładko. Jak tylko włożyłem Niki smoczek do buzi, zaczęła ssać. Po chwili sięgnęła do butelki rączką. I złapała mnie za palec. Nie będę ukrywał, popłakałem się. Potem się okazało, że nie ostatni raz.
Odwiedzałem Niki prawie codziennie przez trzy tygodnie. Zauważyłem, że mnie poznaje. Gdy się pochylałem nad łóżeczkiem, przez kilka sekund się na mnie patrzyła. Po kilku kolejnych dniach zaczęła machać na mój widok rączkami.
Zajmowałem się Niki jeszcze 2 tygodnie
Aż w końcu doczekałam się tego, o czym pierwszego dnia wspomniała Ewa. Siedzieliśmy na fotelu. Śpiewałem. Niki trzymała mój palec w swojej piąstce. I nagle uśmiechnęła się i zaczęła gaworzyć, aż po brodzie pociekła jej ślina. Poryczałem się, tym razem już na fest.
– Brawo, panie Czarku, brawo – stojąca w uchylonych drzwiach Ewa zaczęła mi bić brawo. – W samą porę. Właśnie się dowiedziałam, że dziś sąd odebrał matce Niki prawa rodzicielskie. Jutro zaczniemy szukać jej rodziców. Taki uśmiechnięty bobas na pewno szybko znajdzie dom.
Zajmowałem się Niki jeszcze dwa tygodnie. Aż do czasu, gdy zaczęli ją odwiedzać przyszli rodzice. Byłem przy tym, gdy pojechała z nimi na zawsze. A razem z nią jej żółty miś. Karuzela została dla Patryka – mojego kolejnego podopiecznego.
– Cześć, jestem Czarek. Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. Już nie będziesz sam – powitałem go.
Jego też udało mi się uśpić za pierwszym razem. Gdy tak siedziałem ze śpiącym chłopcem w ramionach, zrozumiałem, że nawet jak założę własną rodzinę, to i tak będę tu przychodził.
Czytaj także:
„Dla Tadzia byłam towarem przeterminowanym, więc wymienił mnie na biuściastą blondynę. Kiszki skręcało mi z upokorzenia”
„Mój szef uważał, że to kobieta powinna zajmować się dzieckiem. Gdy znów wziąłem zwolnienie na opiekę, zwolnił mnie”
„Szwagier był koszmarnym ojcem. Od swoich dzieci wolał imprezy, aż w końcu zniknął bez słowa. Zrobił dziecko innej”