Kiedy ktoś dorasta w biedzie i nie zna innego życia, przyzwyczaja się, obojętnieje. Ja jednak próbowałam odbić się od tego dna…
W moim rodzinnym domu nigdy nie było pieniędzy na podręczniki do szkoły czy nowe spodnie dla mnie albo brata, za to zawsze znajdowały się fundusze na alkohol. Kiedy byliśmy mali, rzadziej widywaliśmy rodziców pijanych, ale potem już coraz częściej. Nie uważałam tego za coś niezwykłego, bo u nas w bloku wszyscy pili, ale bywało to mocno kłopotliwe.
Jak mama za dużo wypiła, często chorowała i potem to ja musiałam po niej sprzątać. Ojciec natomiast lubił sobie wtedy pokrzyczeć i czepiał się o byle co. Czasem nam się oberwało po głowie, nawet jak byliśmy już starsi, ale dopóki rodzice trzymali to wszystko pod kontrolą, nie było tak źle. W tej kontroli pomagała im praca.
Zwykle dorywcza lub na śmieciową umowę. Odkąd pamiętam, rodzice chwytali się wszystkiego, co popadnie. Prawdziwy problem zaczął się, kiedy kończyłam liceum. Mama była już w wieku, który pracodawcy uznawali za „zbyt zaawansowany”, by ją zatrudnić. Nie mówiąc o ojcu, o ponad 10 lat starszym od mamy. Wtedy rodzice na dobre osiedli w domu. Było dla mnie oczywiste, że po skończeniu szkoły, od razu pójdę do pracy.
Mój brat, wtedy zresztą jeszcze nieletni, lubił poimprezować i do roboty się nie garnął, rodzice dostawali jakieś grosze z MOPS–u… Mimo młodego wieku czułam, że to na mnie spoczywa teraz obowiązek pomocy rodzicom. A im dłużej nie mogłam znaleźć zatrudnienia, tym bardziej rosła moja frustracja. Dlatego kiedy wreszcie udało mi się zaczepić w pewnym państwowym zakładzie, niemalże skakałam ze szczęścia! Pensja co prawda pozostawiała wiele do życzenia, ale za to miałam najprawdziwszą umowę o pracę, całe mnóstwo dodatków: premię i inne przywileje typowe dla budżetówki. Wystarczy na czynsz, opłaty i jeszcze zostanie – myślałam z uśmiechem.
Mama wierzyła, że nikt nic nie może nam zrobić
Z radością wręczyłam mamie połowę pierwszej wypłaty i robiłam tak potem co miesiąc. Resztę odkładałam, choć wiadomo, że czasem coś tam wydałam na drobne przyjemności. Jednak po pewnym czasie zorientowałam się, że jedzenia w lodówce wcale nie przybywa, za to pustych butelek w koszu na śmieci, owszem. Co gorsza, mój braciszek, niewiele przecież młodszy ode mnie, wcale nie kwapił się do pomocy.
Wręcz przeciwnie, mimo że łapał co chwila jakieś dorywcze fuchy i to całkiem nieźle płatne, bo „na gębę”, żerował na mnie, wyciągając ręce po pieniądze, kiedy tylko mógł. Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, jak w takich warunkach udało mi się jeszcze ciągnąć studia zaoczne. Chyba po prostu od zawsze przyzwyczajona do liczenia każdego grosza, potrafiłam rozsądnie gospodarować nawet bardzo niewielkimi dochodami. Poza tym gnało mnie w świat, byle dalej od tego wszystkiego. Nie lubiłam przebywać w domu, bo tam czekały mnie tylko kolejne obowiązki i kolejne roszczenia, więc w weekendy chętnie wychodziłam na zajęcia. Tak to się ciągnęło przez trzy lata.
Pracowałam, uczyłam się, spotykałam ze znajomymi i unikałam, jak mogłam, domowych spraw. Tyle, co dokładałam się rodzicom do rachunków i kupowałam jedzenie, a reszta mnie nie interesowała. Potem plułam sobie w brodę z tego powodu…
Pamiętam ten dzień doskonale. Wracałam z uczelni cała w skowronkach, bo właśnie obroniłam tytuł licencjata. Uśmiech jednak szybko spełzł mi z twarzy. Jeszcze tego samego dnia otrzymałam pismo od komornika informujące o wszczęciu postępowania egzekucyjnego! Czytałam je chyba z dziesięć razy, zanim dotarło do mnie, że to nie żadna pomyłka. Było zaadresowane na moje imię i nazwisko! Chodziło o dług za… mieszkanie.
Trochę mi zajęło dowiedzenie się, co dokładnie jest grane. Po obdzwonieniu tysiąca miejsc i zadaniu miliona pytań dowiedziałam się, że moi rodzice od dobrych kilku lat zalegają z opłatami za zajmowany lokal komunalny! To wraz z odsetkami i dodatkowymi kosztami dało łączną sumę prawie 40 tysięcy złotych! Co robili z pieniędzmi, które co miesiąc dawałam im do ręki, łatwo się domyślić… Bardziej nurtowało mnie inne pytanie – dlaczego to ja mam spłacać ich dług?!
– Wedle kodeksu cywilnego za czynsz i inne opłaty lokalowe odpowiada najemca solidarnie ze wszystkimi pełnoletnimi osobami, które z nim mieszkają – poinformował mnie wykładowca prawa na mojej uczelni, do którego poszłam po poradę.
– Czyli mają prawo żądać ode mnie tych pieniędzy? – spytałam przerażona. – A mój brat? Przecież skończył już osiemnaście lat. Ma nawet pracę, tyle że na czarno.
– W takim razie oficjalnie jest pani jedynym pracującym członkiem rodziny – usłyszałam.
Byłam zrozpaczona
Co gorsza, podobno takie pisma przychodziły do mnie już od dłuższego czasu, ale rodzice ukrywali je przede mną. Nie wiem, czy to by coś pomogło, gdybym przeczytała je wcześniej, skoro dług był tak duży, ale przynajmniej przestałabym co miesiąc dawać pieniądze mamie. Nie pomogły próby dogadania się, tłumaczenia sytuacji ani żadne błagania. Wkrótce komornik zajął mi część pensji, zostawiając tylko minimum niezbędne do przeżycia, i to samo stało się z dodatkami socjalnymi, które rodzice otrzymywali od państwa.
Znaleźliśmy się na skraju ubóstwa. Jedynym, który z tej sytuacji wyszedł obronną ręką, był mój młodszy brat. I to tylko dlatego, że nie miał podpisanej umowy ze swoim pracodawcą. Myślicie, że to go jakoś ruszyło? A skąd! Nadal w niczym mi nie pomagał, czasem kupił jakieś pieczywo czy wędlinę albo dołożył parę groszy, gdy potrzebowałam na leki, ale większość zarobionych pieniędzy i tak przepuszczał na przyjemności. O spłacie długu nawet nie chciał słyszeć.
– Nie zamierzam za nic bulić! – prychnął, kiedy poprosiłam go o pomoc. Rodzice natomiast byli ostatnimi osobami, z którymi mogłam o tych sprawach dyskutować. Choć to właśnie oni narobili całego tego bałaganu, zachowywali się tak, jakby to ich w ogóle nie dotyczyło. Mama, gdy próbowałam z nią o tym rozmawiać, tylko machała ręką i niefrasobliwym tonem radziła:
– Ty się, córcia, w ogóle nie przejmuj. Wszyscy zawsze tylko kasę chcą z ludzi wyciągać, ale my się nie damy. Nic nam nie mogą zrobić.
Mam 24 lata i grube tysiące złotych do spłacenia
Sęk w tym, że mogli. I zrobili. Wkrótce dostaliśmy nakaz eksmisji. Najwyraźniej długi były zbyt wysokie, a może ktoś tam na górze miał chrapkę na nasze mieszkanie, które znajdowało się w bardzo dobrym punkcie miasta. Przepłakałam całą noc. Najgorsza była chyba świadomość, że jestem z tym wszystkim sama, że nikt mi nie pomoże. Ale to nie koniec… Decyzja o eksmisji zbiegła się z innymi sprawami. Właściwie sama nie wiem, co było najpierw, a co potem, bowiem wydarzenia następowały niemalże jednocześnie i zlewały się ze sobą, tworząc jedną wielką tragedię.
W styczniu zmarła mama. Nagły, rozległy zawał serca. Nawet nie dojechała do szpitala… Lekarze doszli do wniosku, że jedną z przyczyn mogło być długotrwałe palenie papierosów. Ojciec już wtedy niespecjalnie kontaktował. Miał swoje lata i wymagał stałej opieki, której oczywiście nie mogliśmy mu zapewnić, bo i za co? Ponadto byliśmy wtedy w trakcie przeprowadzki do lokalu socjalnego, który miał mieć „obniżony standard”, a ostatecznie okazał się zatęchłą dziurą.
Wszystko tam się psuło. Musieliśmy wspólnie z bratem wziąć pożyczkę na pogrzeb i na podstawowy remont mieszkania. Myślałam, że oszaleję z rozpaczy! Trzy miesiące po mamie umarł tata. Tak po prostu, ze starości albo z tęsknoty za żoną, kto to wie? Zostaliśmy z bratem sami. I oczywiście musieliśmy wziąć kolejny kredyt…
Zapewne słyszeliście o firmach, które udzielają pożyczek na wysoki procent, mimo że dana osoba nie ma zdolności kredytowej. Ja musiałam skorzystać z ich usług, bo nie miałam innego wyjścia. Ale moja styczność z tymi firmami nie ograniczyła się, niestety, tylko do tego. Wkrótce wyszło na jaw, że rodzice dawno temu wzięli u nich dwie całkiem spore pożyczki i oczywiście ich nie spłacili.
Moje własne zobowiązania przy tamtej kwocie, to było nic. Zgadnijcie, co poczułam, gdy dowiedziałam się, że wraz z bratem dziedziczę wszystkie te długi po rodzicach? Już następnego dnia popędziłam na uczelnię błagać o poradę prawną.
– Czy rodzice zostawili pani w spadku coś jeszcze oprócz tych długów? – spytał wykładowca.
– Z tego, co wiem, nic nie mieli… – odparłam, łamiącym się głosem.
– Więc proszę zrzec się spadku. Wraz z nim spada z pani obowiązek spłaty tych należności. Ma pani na to 6 miesięcy od śmierci rodziców… Przynajmniej spłaty tych kredytów udało mi się uniknąć!
To oczywiście nie zmienia faktu, że moja sytuacja nie wygląda ciekawie. Chociaż brat tuż przed śmiercią mamy zaczął wreszcie pracować legalnie i wszystkie długi płacimy po połowie, to wciąż jest to spora suma. Dwa kredyty na pogrzeby rodziców plus należności za zaległy czynsz i opłaty.
Mam więc 24 lata, minimalną pensję, z której spora część idzie na spłaty i mieszkanie, i brak perspektyw na lepszą przyszłość. A najgorsze jest to, że niczym sobie nie zasłużyłam na to, co mnie spotkało. Wszystko robiłam, jak trzeba! Skończyłam szkołę, poszłam do pracy, dyplom obroniłam! Nie chciałam od życia wiele. Tylko odrobinę spokoju…
Czytaj także:
Nie dawałam sobie rady z jednym dzieckiem, a gdy urodziłam drugie, zaczął się obóz przetrwania
Zazdrościłem Jackowi, że jest kawalerem - u mnie tylko kupki i zupki...
Podczas pandemii najgorsza jest samotność. Chciałabym wyjść do ludzi. Ale może wcześniej umrę