„Rodzice mają pretensje, że wyjechałam do USA, by spełnić marzenia. Uważają, że ich zostawiłam na starość”

kobieta z problemami osobistymi fot. Adobe Stock
„Im dłużej siedziałam z rodzicami pod jednym dachem, tym bardziej się dusiłam. Oni się na swój sposób kochali, szanowali, poukładali sobie tak, a nie inaczej to życie i przyzwyczaili się do niego. Ale mnie to nie odpowiadało”.
/ 30.03.2021 21:57
kobieta z problemami osobistymi fot. Adobe Stock

Wracając po siedmiu latach ze Stanów, liczyłam na nieco serdeczniejsze powitanie. Ale rodzice mieli już swój plan…

Kiedy byłam mała, przeprowadzaliśmy się dość często. Rodzice nie byli zbyt zamożni i kiedy tylko udało im się znaleźć na wynajem coś tańszego, od razu z tego korzystali. Ze dwa razy zdarzyło się też, że nas eksmitowali. To właśnie wtedy postanowiłam sobie, że choćby nie wiem co się stało, kiedy dorosnę, kupię własne mieszkanie. I zrobię to w miarę możliwości jak najszybciej i z jak największym własnym wkładem finansowym.

Na szczęście miałam łatwość uczenia się języków obcych. Całe wieczory poświęcałam na naukę angielskiego. Dzięki koleżance zaraz po maturze dostałam namiary na agencję pracy, która wysyłała młode dziewczyny jako au-pair do Stanów Zjednoczonych. Udało mi się trafić do Bostonu, do wspaniałej rodziny z trójką dzieci: trzyletnimi bliźniaczkami Mary i Rose oraz czteroletnią Sally. Mieszkałam u nich, jadłam z nimi, jeździłam prawie co weekend nad ocean, by opiekować się dziewczynkami.

Starałam się pomagać, ile mogłam – nie tylko w opiece nad dziewczynkami, ale też w gotowaniu, sprzątaniu, pracach w ogrodzie. Dzięki temu często dostawałam ekstra kilkadziesiąt dolarów. Wszystko skrzętnie odkładałam. Nie musiałam prawie nic wydawać – miałam dach nad głową, jedzenie, opłacane wycieczki. Od czasu do czasu poszłam z panią Kate na wyprzedaż, ale i tam zazwyczaj ona płaciła za moje zakupy. Kazała mi to traktować jako premię.

Bardzo dobrze mi się tam żyło

Co dwa miesiące wysyłałam do rodziców list, starałam się też chociaż trochę wspierać ich finansowo. Ale czas mijał, dziewczynki rosły, poszły do szkoły i nie potrzebowały już tyle mojej uwagi. Odprowadzałam je na lekcje, potem odbierałam i pomagałam w nauce, ale wiedziałam, że za chwilę i te obowiązki mi odejdą. Po ponad sześciu latach pracy pani Kate wezwała mnie na rozmowę. Wiedziałam już, co usłyszę. Na szczęście i tym razem moi pracodawcy okazali mi dużo serca. Zaraz po tym, jak Kate wyjaśniła, że zamierzają przestać korzystać z usług mojej agencji, dodała:

– Oczywiście nie wyrzucimy cię z dnia na dzień. Do wakacji jeszcze pół roku, uznajmy, że to czas, żebyś coś dla siebie znalazła. Oboje ci pomożemy zarówno z pracą, jak i z mieszkaniem. Wreszcie będziesz mogła się nieco usamodzielnić i zasmakować amerykańskiego życia – mruknęła do mnie okiem.

Potem zapewniła jeszcze, że na tym ich pomoc się nie skończy, i że zawsze będę się mogła do nich zgłosić, gdybym czegoś potrzebowała. Byłam jej bardzo wdzięczna. Z jednej strony spodziewałam się, że to mnie czeka, z drugiej, nie wiedziałam, że tak szybko. Chociaż czy to było tak szybko? Miałam już 26 lat, nie mogłam przecież w nieskończoność u nich mieszkać.

Na lotnisku nikt na mnie nie czekał. Ojciec znów „zapił” Początkowo oczywiste dla mnie było, że wrócę do Polski. Taki miałam przecież plan – wyjechać, zarobić, wrócić, kupić mieszkanie i zacząć nowe życie. Udało mi się naprawdę sporo odłożyć. Może nie starczyłoby mi na nowy apartament, ale większą część na kupno własnego mieszkania miałam. Dlatego powiedziałam pani Kate, że jestem jej niezmiernie wdzięczna za wszystko i okazaną chęć pomocy, ale mam zamiar wrócić do kraju.

– Pamiętaj, że zawsze możesz przylecieć nas odwiedzić, będzie nam niezmiernie miło! A gdybyś kiedyś zechciała wrócić do Bostonu, postaramy się w miarę możliwości pomóc. – powiedział pan James. Miałam mnóstwo szczęścia, że trafiłam do tak cudownych ludzi. Kiedy żegnałam się z dziewczynkami, nie miałam łez w oczach. Ja wyłam! Wyłam jak bóbr! Nie spodziewałam się, że będzie mi aż tak ciężko, ale w końcu ostatnie siedem lat spędziłam z tymi ludźmi, w tym domu! Zżyłam się z nimi, stali mi się bliscy, najbliżsi! Płakałam w domu, w drodze na lotnisko, mijając wszystkie znajome kąty.

Tutaj chodziliśmy na lody, a tu na obiady w niedzielę. Nasz ulubiony plac zabaw… O, a tam sprzedawali najlepsze pączki! Wszystko mi się z czymś kojarzyło, coś przypominało. Płakałam na lotnisku, podczas odprawy, podczas lotu… A potem płakałam też w Polsce, kiedy zorientowałam się, że nikt na mnie nie czeka.

Informowałam rodziców od kilku miesięcy, że wrócę z początkiem wakacji. Od trzech tygodni znali dokładny termin. Jeszcze poprzedniego dnia dzwoniłam i pytałam, czy tata będzie mógł mnie odebrać.

– No, przecież przyjedzie, co ma nie przyjechać! – mówiła jakby lekko zniecierpliwiona mama.

I co? Stałam przed budynkiem z czterema wielkimi walizkami i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Próbowałam dodzwonić się do taty, jednak bezskutecznie. Wreszcie mama odebrała i poinformowała mnie, że jednak nie przyjadą.

– Wczoraj wpadł Wiesiek i ojciec z tej radości, że wracasz, bimbru postawił. A ty tak rano musiałaś akurat wylądować… No, nie wstał jeszcze.

Usiadłam na ławce i poczułam znajomy ucisk w żołądku. Tata zawsze lubił zaglądać do kieliszka, między innymi dlatego mieliśmy ciągłe problemy z mieszkaniem i  pieniędzmi. Kiedy przez te siedem lat kilka razy przylatywałam do Polski, widziałam, że problem jeszcze się pogłębił. Najgorsze jednak było to, że mama tak to bagatelizowała! Broniła ojca, choć widziałam, że nie jest jej lekko. Ale teraz uznałam, że przesadzili. Ja nie pojechałam na zakupy, nie byłam na tygodniowych wczasach. Ja wracałam po siedmiu latach z USA! Chyba nie spodziewali się, że wrócę tylko z torebką! I co, miałam niby zabrać swoje bagaże do ręki i iść ponad sto kilometrów do domu? Nie pomyśleli o tym?

Moje prawdziwe życie zostało tam. Wracam

Zrezygnowana zamówiłam taksówkę. Wiedziałam, że zapłacę majątek, ale nie miałam wyjścia. Na szczęście trafiłam na bardzo sympatycznego kierowcę. Widząc, w jakim jestem nastroju, nie próbował mnie zagadywać, nie zmuszał mnie do mówienia. Przez całą drogę zabawiał żartami i anegdotami z życia taksówkarza, a na koniec dał mi nawet niewielki rabat.

W domu nie powitano mnie chlebem i solą, chociaż widziałam, że mama była wzruszona. Ojciec też nawet mnie przytulił po przebudzeniu, a upomniany przez mamę, poszedł po świeże bułki, ogolił się i zasiadł z nami do stołu. Widziałam, że rodzice się starali, ale jakoś nie mogliśmy się porozumieć. Dla nich niezrozumiałe było, że chcę kupić mieszkanie, najlepiej w większym mieście, tam znaleźć pracę i zacząć nowe życie.

– Po co ci mieszkanie? A z nami ci tu źle? Dołożysz połowę do opłat, przecież odstąpimy ci pokój. My w gościnnym możemy spać. Tu do roboty pójdziesz, jedzenie będziesz kupować, to matka ci ugotuje, wypierze, posprząta – mówił ojciec. Zastanawiałam się, czy cieszyli się z powrotu córki, czy raczej potencjalnej sponsorki, która ich utrzyma w zamian za dach nad głową, marny, ale jednak, i posprzątanie pokoju. Miałam jednak większe ambicje. Myślałam nawet o studiach.

– Studia? No coś takiego! W głowie się jej poprzewracało, wielka pani z Ameryki! – grzmiał tata.

– Władek, uspokój się! – strofowała go matka, lecz bez przekonania. Im dłużej siedziałam z rodzicami pod jednym dachem, tym bardziej się dusiłam. Oni się na swój sposób kochali, szanowali, poukładali sobie tak, a nie inaczej to życie i przyzwyczaili się do niego. Ale mnie to nie odpowiadało. Może rzeczywiście miało znaczenie siedem lat w innym świecie?

W każdym razie po kilku czy kilkunastu dniach zaczęłam się jednak zastanawiać nad propozycją pani Kate. Może jednak mogłabym wrócić do Stanów i tam zostać? Sama już nie wiedziałam… W końcu sprawa rozwiązała się sama.

Zadzwoniła do mnie pani Kate, miała pewną propozycje. W pobliżu ich domu jej znajomi otwierali prywatne przedszkole. Szukali osób do pomocy.

– Poleciłam ciebie. Ashley cię zna, od razu się zgodziła. Mogłabyś zacząć od września, a twoje zarobki byłyby porównywalne do tego, co zarabiałaś u nas. Ale jeśli ukończysz studia pedagogiczne, częściowo sponsorowane przez pracodawcę, dostaniesz oczywiście awans i podwyżkę! Co ty na to, Agnes? W pierwszej chwili byłam w takim szoku, że zupełnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Potem jednak uznałam, że w Polsce nic mnie nie trzyma. Dlatego po namyśle zgodziłam się przyjąć tę propozycję.

Rodzice oczywiście nie byli zachwyceni. Nasłuchałam się, że zostawiam ich na pastwę losu, że tylko mi hulaszcze życie w głowie. Chyba już zawsze będą mnie nazywać „wielką panią z Ameryki”… To przykre, ale wierzę, że w głębi duszy wcale tak nie myślą. Z pomocą pana Jamesa udało mi się wynająć kawalerkę w niewielkiej odległości od przedszkola. Tak oto na początku sierpnia znów zabrałam swoje walizki i wróciłam do Stanów. Byłam pewna, że tym razem wyjeżdżam na zawsze. A przynajmniej na bardzo, bardzo długo. Za kilka dni zaczynam pracę, a także studia. Jestem szczęśliwa i czuję, że tutaj jest moje miejsce. I chociaż na razie tylko wynajmuję kawalerkę, to wierzę, że w przyszłości spełnię swoje marzenie o własnym mieszkaniu. Mam nadzieję, że w Bostonie.

Zobacz więcej prawdziwych historii:
Śmierć psa przeżyłam mocniej, niż śmierć matki
Córka w wieku 6 lat zobaczyła, jak uprawiam seks z kochankiem
Przyłapałam na zdradzie moją 80-letnią babcię

Redakcja poleca

REKLAMA