„Rodzice Kamila wychowywali go w luksusach jak księcia. Gdy pojawiła się Marta, postanowili nie dopuścić do ich ślubu”

para, która ma problem - rodzice nie akceptują ich związku fot. Adobe Stock, Martinan
„Przyjechali podczas nieobecności syna i po prostu wyrzucili Martę z domu. To było ich mieszkanie, oni dawali na czynsz i opłaty. Zagrozili, że jeśli Marta natychmiast się nie wyniesie sprowadzą policję i oskarżą ją o włamanie”.
/ 15.10.2021 09:44
para, która ma problem - rodzice nie akceptują ich związku fot. Adobe Stock, Martinan

Mam sześćdziesiąt siedem lat. Jestem samotna, a ponieważ zdrowie mi dopisuje, pomagam tym, którzy gorzej sobie radzą.
 Moja przyjaciółka przed śmiercią poprosiła, żebym zaopiekowała się jej mężem, Wincentym; uprała mu, ugotowała, zrobiła większe sprzątanie… Ich rodzina mieszka w mieście, a ja dwa domy dalej, więc się zgodziłam.
 Pomimo podeszłego wieku, Wincenty jest dość samodzielny. Głównie więc rozmawiamy…
 Któregoś dnia, przed kilkoma laty, zapytał mnie:


– Jak myślisz, po co Pan Bóg trzyma tutaj takiego starego grzyba, jak ja? Czemu mnie nie zabiera?

– A ty co, Boga chcesz rozliczać z Jego planów? – oburzyłam się. – Trzyma, bo widocznie jesteś mu tu potrzebny!

– Ciekawe, do czego?

– Przyjdzie czas, to się dowiesz.

No i dowiedział się i to już wkrótce. Wincenty musiał zakończyć trwający od wielu lat konflikt dwóch rodzin – swojej i sąsiada, Błażeja.

Opowiem tę historię od początku...

Przez sąsiada całe jego życie legło w gruzach... W listopadzie 1944 roku na naszych terenach ruszyła reforma rolna.
 Błażej, sąsiad Wincentego, był wtedy młodym, niespełna siedemnastoletnim, pełnym wigoru chłopakiem, nad wiek operatywnym. Pełnomocnik powiatowy do spraw reformy capnął więc go, jak wilk owcę. Jeździli razem po wsiach i „rozkułaczali” gospodarzy mających powyżej pięćdziesięciu hektarów ziemi. Błażej wierzył, że postępują słusznie; jego rodzina gnieździła się na czterech hektarach, a spece od propagandy szybko wbili mu do łba, że wszyscy ludzie są równi i mają takie same żołądki.

Więc odbierał, parcelował, dzielił i karał tych, którzy mieli więcej. Wincenty, na swoje nieszczęście, należał do tej grupy. Był starszy od Błażeja, właśnie się ożenił i czekał na narodziny pierwszego dziecka. Jego rodzina była bogata: mieli duży, ładny dom, młyn, lasy i najlepsze pola. Od pokoleń harowali na swój majątek, więc tych, którzy po niego wyciągali łapy traktowali jak bandytów.
 Kiedy przyszli ci od reformy, Wincenty stanął na progu z siekierą i widłami, gotów bronić majątku. Był dużym, silnym chłopem, więc nie od razu dali mu radę, jednak w końcu musiał się poddać.

W jego obezwładnieniu najbardziej wykazał się Błażej.
 Wincenty opowiadał potem, jak skrępowany i zbity na kwaśne jabłko patrzył na swoją ciężarną żonę. Krzyczała i trzymała się za brzuch…, a po nogach płynęły jej strużki krwi. Dopiero po roku spędzonym w więzieniu Wincenty dowiedział się, że ani jego żony, ani synka nie udało się uratować. Odsiedział, co swoje i kiedy po dziesięciu latach wrócił na wieś, zastał zrujnowane, rozszabrowane gospodarstwo. Cała rodzina wyniosła się na drugi koniec Polski. Został sam. Miał astmę, chore nerki, ale się nie poddał; krok po kroku odbudował dom, co prawda nie tak okazały jak dawniej, ale własny.

Odzyskał też ziemię, jaka mu się należała po reformie i starał się tchnąć nowe życie w gospodarstwo. Wkrótce poznał kobietę; może niezbyt ładną, ale młodą, pracowitą i bardzo do niego przywiązaną. To była właśnie moja przyjaciółka… Po pewnym czasie urodziła mu syna.

Wincenty z nikim się nie kolegował. Nie chodził do kościoła i nie przyjmował księdza po kolędzie, ale mimo to miejscowy proboszcz bardzo go szanował. Dzięki księdzu Wincenty odzyskiwał powoli różne sprzęty i drobiazgi, które ludzie powynosili kiedyś z jego domu. Niektórych, niestety, nie udało się mu odzyskać, jak choćby pięknego, rzeźbionego zegara, który należał do rodziny od lat. Teraz zajmował on honorowe miejsce w domu Błażeja. Nie raz zdarzało się, że goście go odwiedzający chcieli ten zegar odkupić, taki był piękny, ale Błażej zawsze wtedy mówił, że to będzie posag dla wnuka albo wnuczki. On sam wciąż mieszkał w tej samej wsi. Od czasów reformy bardzo się wzbogacił.

Przez parę lat był sołtysem, prowadził różne interesy i na każdym zarabiał niemałe pieniądze. Nic dziwnego, że swojego jedynego syna wykształcił na dobrym uniwersytecie, a potem pomógł mu otworzyć kancelarię notarialną w pobliskim miasteczku. 


Konflikt przeniósł się na drugie pokolenie

Los sprawił, że synowie Wincentego i Błażeja urodzili się w tym samym roku. Byli krajanami, ale prawie się nie znali, aż do lat osiemdziesiątych, gdy polityka po raz kolejny wkroczyła do ich rodzin i skłóciła je na dobre.
Stali po różnych stronach barykady i kompletnie inaczej widzieli przyszłość. Syn Wincentego działał w opozycji, natomiast Błażeja skończył aplikację prokuratorską i zasłynął jako jeden z najostrzejszych oskarżycieli w procesach politycznych stanu wojennego. To jemu syn Wincentego, który właśnie czekał na narodziny swojej córeczki Marty, „zawdzięczał” wyrok trzech lat więzienia za „działalność antypaństwową”. Swoje pierworodne dziecko zobaczył więc po raz pierwszy dopiero, gdy wyszedł na wolność.

W nowej Polsce syn Błażeja powrócił do swojej kancelarii i znów był wziętym notariuszem. Wybudował ogromną posiadłość, kupował luksusowe samochody, a swojego potomka Kamila rozpieszczał niczym księcia.


Marta i Kamil zapałali do siebie wielką miłością

W tym samym czasie rosła też wnuczka Wincentego, Marta. Ani ona, ani Kamil nie mieli pojęcia o konflikcie między swoimi rodzinami. I pewnie nigdy by się o tym nie dowiedzieli, gdyby nie przypadek... Spotkali się w amsterdamskim muzeum Van Gogha. Marta, studentka ASP, oglądała właśnie ostatnie obrazy wielkiego malarza. Miała w oczach taki zachwyt, że przystojny chłopak aż uśmiechnął się na jej widok.

– Genialne, prawda? – zagadnął po angielsku, czując, że nie może odejść, zanim nie dowie się, kim jest ta blondynka o pięknych oczach.


Machnęła dłonią, jakby odganiała natrętną muchę… Zrozumiał, że nie chce, aby jej przeszkadzał. Przez następną godzinę chodził więc za nią krok w krok po wszystkich piętrach, ale jej nie nagabywał.
 Kiedy wreszcie odbierała plecak w szatni usłyszał, jak rozmawia przez komórkę. Po polsku! Był w siódmym niebie.
 Wyszli z muzeum razem i Marta dała się zaprosić Kamilowi na kawę.

Tydzień później już wiedzieli, że chcą być razem do końca życia. Tak bardzo się pokochali, tak do siebie przylgnęli, tak im było ze sobą dobrze i tak do siebie pasowali, jakby byli połówkami jednego jabłka. Młodzi, zdrowi, inteligentni, urodziwi – mieli przyszłość przed sobą. Szybko się zaręczyli i snuli marzenia o ślubie. Nie zakładali, że coś może im się nie udać.
 Kiedy ustalili, że ich rodziny pochodzą z tej samej miejscowości, uznali to za znak!
 Marta natychmiast wysłała SMS-a do swojego taty: „Zakochałam się. On jest cudowny. Nazywa się tak i tak… Jego dziadek nadal mieszka tam, gdzie nasz. Czy to nie fantastyczne?”.


Przeraziła się, kiedy odebrała wiadomość od mamy: „Wracaj do domu. Ojciec miał zawał”.
 Kiedy po wielogodzinnej podróży autokarem wreszcie dotarła do szpitala, była wyczerpana. Nie rozumiała, dlaczego matka przestrzegła ją, by ani słowem nie wspominać ojcu o poznanym w Amsterdamie chłopcu. Przecież jakby nie patrzeć, był jej narzeczonym. Zamierzali się pobrać, i to jak najszybciej!

– Jeśli chcesz, żeby tata z tego wyszedł, to trzymaj język za zębami! – nakazała mama.

– Ale o co chodzi? Kamil jest ze mną… Czeka przy portierni.

 – Więc powiedz mu, żeby sobie poszedł. Tak będzie lepiej dla nas wszystkich...

Rodzina Kamila również nie była zachwycona, gdy wspomniał im o Marcie.
 Przy kolacji oznajmił wszystkim, że ją kocha i pragnie natychmiast zalegalizować ten związek.

– To nasza krajanka… Musicie się znać, choćby ze słyszenia – dodał z uśmiechem.


Ojciec Kamila stracił na moment oddech, zrobił się purpurowy i musiał wziąć dodatkowe leki na nadciśnienie. Kiedy chłopak próbował dowiedzieć się o powód jego wzburzenia, matka poprosiła:

– Nie znęcaj się nad nami… To śliski temat, chyba nie chcesz wpędzić swojego ojca do grobu?!


Rodzinne spory mogłyby udaremnić ich plany

Oboje z Martą zrozumieli, że jest coś, co dzieli obie rodziny, ale postanowili, że nie będą się tym przejmować. Nie pozwolą, żeby ich miłość zniszczyły jakieś upiory z dawnych lat! 
Zamieszkali razem. Każdy wspólny dzień był jak święto. Marta coraz lepiej malowała, jej profesorowie twierdzili, że dojrzała, a jej talent rozkwita, jakby doznała jakiegoś objawienia. Kamil zaliczał wszystkie kolokwia i egzaminy.
 Byli bardzo szczęśliwi.
 Niestety, szybko się przekonali, jak mocna i zajadła może być nienawiść.

Pierwsi zaatakowali rodzice Kamila. Przyjechali podczas nieobecności syna i po prostu wyrzucili Martę z domu. To było ich mieszkanie, oni dawali na czynsz i opłaty. Zagrozili, że jeśli Marta natychmiast się nie wyniesie sprowadzą policję i oskarżą ją o włamanie. Wygadywali straszne rzeczy. Marta nigdy w życiu nie słyszała na swój temat tylu złych słów. Najgorsze jednak było to, że zagrozili odcięciem Kamila od pieniędzy, jeśli ona nadal będzie się przy nim plątać.


– Nici z jego planów! Ani grosza od nas nie dostanie! – krzyczała matka. – Do końca studiów ma jeszcze dwa lata, nie da rady bez naszej pomocy. Bierzesz to na swoje sumienie.

Marta próbowała coś tłumaczyć, ale tylko dolała oliwy do ognia.

– Jesteś cwana! Liczysz na jego kasę?! To wiedz, że on sam nic nie ma; wszystko jest nasze, a ty grosza z tego nie zobaczysz!


Kamil długo nie mógł uspokoić spłakanej i roztrzęsionej Marty. Jego spotkanie z rodzicami skończyło się jeszcze większą awanturą. Postawiono mu ultimatum: „albo miłość, albo rodzina” – musi wybrać.
 Marta też miała problem, bo jej tata powoli wracał do zdrowia i trzeba było uważać, aby się nie denerwował. Próbowała rozmawiać z mamą, by dowiedzieć się, o co właściwie chodzi, ale nie przynosiło to skutku.


– To nie moja sprawa. Jeśli ojciec zechce, to ci kiedyś powie. Na razie trzymaj buzię na kłódkę, bo doprowadzisz do nieszczęścia.


Wincenty postanowił, że musi pomóc młodym

Pewnego dnia Marta wsiadła do autobusu i ruszyła na spotkanie z przeszłością. Pojechała na wieś, do dziadka Wincentego, którego uważała za najlepszego człowieka pod słońcem. „Jeśli ktokolwiek coś wie, to tylko on. Powie mi prawdę” – myślała.

Było to zaraz po naszej rozmowie, kiedy Wincenty zastanawiał się nad swoim życiem i nad tym, dlaczego wciąż jeszcze Pan Bóg nie zabrał go z tego świata. Spotkanie z wnuczką dało mu odpowiedź na to pytanie. Marta była jego oczkiem w głowie, jego ukochaną dziewczynką. Kiedy ją zobaczył wymizerowaną i smutną, od razu zrozumiał, że ma jakiś poważny problem.


– Dziadku, boję się, że to, o czym chcę z tobą porozmawiać może być dla ciebie bolesne... – zaczęła.
– Jeśli to dla ciebie ważne, to mogę rozmawiać o wszystkim, wnusiu.
– Dobrze, więc zacznę od początku…


Podczas, gdy Marta opowiadała o spotkaniu z Kamilem, o miłości, jaka ich połączyła i o rodzicach, którzy nie chcą zgodzić się, aby młodzi byli razem, dziadek milczał. Dopiero na koniec zapytał:


– A ty jesteś pewna, że on jest tym, na którego czekałaś? Serce cię nie zwodzi?


Wtedy Marta się rozpłakała:


– Kocham go i chcę być jego żoną! Nie wiem, co nam jest pisane, ale musimy wszystko przeżyć razem.

– Słuchaj Martuniu, gdybym chciał ci teraz opowiadać o tym, co wydarzyło się wiele lat temu, to tak, jakbym specjalnie dolewał trucizny do słodkiego wina. Po co? Liczy się tylko to, co jest teraz! Tamto minęło i nie wróci… Zresztą to były cudze grzechy, ty nie musisz za nie pokutować. Pomogę ci. Ode mnie się to zaczęło, to i ja to skończę… Tylko pamiętaj; ślub ma być z pompą, i w naszym kościele!


Co Wincenty zrobił, jakich użył argumentów, na kogo nakrzyczał, a kogo pogłaskał – nie wiadomo. W każdym razie obie skłócone rodziny nagle przestały sprzeciwiać się małżeństwu Marty i Kamila.

A takiego ślubu i wesela nie było w naszej wsi od lat!


Główna nawa kościoła i obie boczne tonęły w kwiatach, klęczniki dla Państwa Młodych pokryto aksamitem. Rodzina Kamila ufundowała nawet ornat dla księdza i komeżki dla ministrantów. Wszystko wyglądało więc wyjątkowo odświętnie. Rozpromieniona panna młoda kroczyła przez kościół w długiej, śnieżnobiałej sukni, a włosy spowijał jej koronkowy welon.

Do ołtarza poprowadził Martę jej dziadek – Wincenty. Z dumą oddawał ją w ręce Kamila, obok którego stał inny, równie leciwy senior, dziadek Błażej. Nie krył łez wzruszenia, które spływały mu po białych wąsach. Zresztą, prawie wszyscy w kościele płakali. Mieli świadomość, jak ważnej chwili są świadkami – oto dwie zwaśnione rodziny połączyły się w jedną dzięki miłości swoich dzieci. Jak widać miałam rację, twierdząc, że czas pokaże, dlaczego Bóg tak długo trzymał Wincentego na świecie. Po prostu chciał, aby ten dokończył pewne sprawy...

Czytaj także:
Moje przyjaciółki gadają tylko o wnukach. Mam tego dość
Zostałam kochanką szefowej. Bez tego nie zrobiłabym kariery
Po trzech rozwodach miałem dość kobiet. Skupiłem się na córce

Redakcja poleca

REKLAMA