„Rodzice dziwili się, czemu z Anką tak często chodziłyśmy do kościoła. Nie po to, żeby się modlić, a dla przystojnego ministranta”

Ministranci usługujący do mszy fot. Adobe Stock, ariando
Jako nastolatki niemal codziennie biegałyśmy do kościoła. Wcale nie po to, żeby się modlić…
/ 13.05.2021 13:05
Ministranci usługujący do mszy fot. Adobe Stock, ariando

Już prawie drugą godzinę męczyłam się u fryzjera. Zapach amoniaku i spalonych włosów był nie do zniesienia. Zachciało mi się znowu złocistego blondu, cholera! Fryzjerka prawie się nie odzywała. Przeczytałam stertę nieaktualnych, starych gazet. Duchota, nuda i smród. Wolę już chyba te swoje odrosty…
– Może mi pani podać torebkę? – poprosiłam, bo przypomniałam sobie, że mam jeszcze komórkę.

„Pełni bólu zawiadamiamy, że wczoraj zmarła nasza kochana Mama. Różaniec za jej duszę odbędzie się dziś o godz. 19.00 w kościele św. Antoniego” – przeczytałam SMS-a od Ani, mojej koleżanki z podstawówki.
– Matko Boska! – szepnęłam i widocznie zbladłam, bo fryzjerka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Chyba nigdy się tak nie czułam… Niby ludzie mi bliżsi niż pani Krystyna już odchodzili z tego świata, ale ta informacja całkiem zwaliła mnie z nóg! Choć nie płakałam, dosłownie zwiotczały mi ręce. Ledwo odpisałam: „Tak mi przykro. Myślami jestem z Wami. Przyjadę.” Nie zdziwiło mnie, że nie odpowiedziała. Miała tyle na głowie!

Z trudem doszłam do domu. Włożyłam letnia czarną sukienkę. Wyjęłam z komody kluczyki i pobiegłam do auta. Przede mną było ponad 200 km drogi. Wiedziałam jednak, że zdążę. Przed kościół dotarłam punktualnie. Ania już tam stała. Nasze spojrzenia się skrzyżowały. „Jestem. Trzymaj się!” – powiedziałam jej w myślach. Jej zapłakane oczy, smutek jej dziecka… Nigdy nie zapomnę tego widoku.

Wtedy, stojąc w kościele, zupełnie odleciałam. Nie byłam tu ponad 20 lat! Widok starego, ogromnego ołtarza przypomniał mi nasze dawne szkolne lata. Miałyśmy wtedy może ze 13 lat…

Przypominał nam trochę Seweryna Krajewskiego

– Dziewczynki, co wy tak codziennie chodzicie na te roraty? Ksiądz mówi, że nie są obowiązkowe! – śmiała się pani Krysia, kiedy znów zapukałam do ich mieszkania kiedy jeszcze było ciemno, długo przed lekcjami. Jak zawsze podsunęła mi pysznymi ciasteczka własnej roboty.
– Bo wie pani, my chcemy… – zaczęłam mówić z pełnymi ustami.
– …yyy… mieć wszystkie obrazki, które rozdają na koniec! – wyprzedziła mnie przerażona Ania.

Najwyraźniej myślała, że chcę wygadać jej mamie, jaki naprawdę jest powód naszego nagłego przypływu świętości. Zawsze z panią Krysią lubiłyśmy sobie przecież poplotkować.
– To do jutra! – krzyknęłam i pobiegłyśmy z Anią do kościoła. Stałyśmy pierwsze przed ołtarzem. Wpatrzone w jeden punkt. Po prawej stronie ołtarza siedzieli ministranci, a wśród nich najprzystojniejszy chłopak w naszym mieście.

Miał bujne, czarne włosy, brązowe oczy, szerokie brwi i… odstające uszy. Wyglądał jak Seweryn Krajewski, który od zawsze zerkał na mnie z płyt winylowych mojej mamy. Uwielbiałam Seweryna! Obie z Anią zakochałyśmy się w tym ministrancie. Chodził do innej podstawówki, więc widywałyśmy go tylko w kościele. Tutaj przez prawie godzinę mogłyśmy patrzeć na niego do woli. Nigdy podejść! Bo jak to? My? Po mszy? Niemożliwe! Ależ byłyśmy wtedy głupie… I nieśmiałe!

– Marek przeczyta nam dziś przypowieść o cudzołożnicy – powiedział kiedyś ksiądz, a my aż pisnęłyśmy, bo wreszcie dowiedziałyśmy się, jak nasz wybranek serca ma na imię. Wiedziałyśmy za to w detalach, co i kiedy robi podczas mszy. Trzy razy poruszał dzwonkami przed tym, jak ksiądz wyciągał ręce nad kielichem. Potem podczas ukazania się Hostii trzy razy uderzał w gong. A gdy ksiądz klękał, nasz wybranek poruszał znów dzwoneczkami, itd. Do dziś to pamiętam. I nie tylko to.

Anka opracowała specjalny grafik niedziel – dokładnie wiedziała, o której godzinie nasz ministrant będzie służył do mszy. I, o dziwo, przez ponad dwa lata nie spudłowała. Zaliczałyśmy więc każdą niedzielną mszę, do której służył Marek, a na nasze trzecie wspólne roraty czekałyśmy z utęsknieniem.
– Mam chłopaka. Poznałam go na weselu – powiedziała mi Ania tuż przed kolejnym adwentem. – Już nie będę chodzić tak często do kościoła.
– Ja też nie. To nuda! Muszę się wziąć do nauki. W końcu zdaję do liceum… – odparłam jej na to.

Anka wybrała szkołę zawodową, ja – ogólniak. Weszłyśmy w nowe towarzystwo i widywałyśmy się coraz rzadziej. Częściej niż moją koleżankę spotykałam na bazarku panią Krysię.
– Odkąd Ania ma chłopaka, prawie nie chodzi do kościoła. Ty to umiałaś sprowadzić ją na dobrą drogę! Pamiętam, co niedzielę na mszę, no i te roraty… – przypomniała mi któregoś razu, a ja szybko zmieniłam temat.
– A co u niej? Proszę ją ode mnie pozdrowić. Jakoś nie mamy ostatnio kontaktu. Ja w tym roku zdaję maturę. Myślę o studiach… – pochwaliłam się.
– Ania pracuje w sklepie. Zaręczyła się. Ale co ja ci będę opowiadać! Przyjdź dziś do nas. Upiekę twoje ulubione ciasteczka.

I znów jak przed kilkoma laty rozprawiałam z panią Krysią przy stole. Oczywiście, zajadając ciasteczka.
Chodź, idziemy do kasyna, tego wojskowego. Tutaj sobie nie porozmawiamy, bo mama ciągle cię zagaduje… – postanowiła Anka i wydzwoniła jeszcze dwie koleżanki. Cóż było robić? Poszłam z nimi. Dziewczyny zamówiły piwo. Ja sok. Dziwnie na mnie spojrzały. Nie przejęłam się. Nagle w drzwiach pojawiła się grupa chłopaków, a wśród nich jeden z mocno odstającymi uszami. Spojrzał mi w oczy. Poczułam, że się czerwienię. Usiadł przy stoliku obok. Nie spuszczał ze mnie wzroku. Ja też nieśmiało zerkałam w jego kierunku. Kogoś mi przypominał Te oczy, uśmiech… Skąd ja je znałam?

– Anka? Kto to jest? Ten, który ciągle na mnie gapi. Znasz go?
– Nie mam pojęcia. Widzę go pierwszy raz w życiu! I uspokój mi się tutaj. Nie przyszłyśmy na podryw, tylko rozmawiać! – śmiała się ze mnie. Tak się rozgadałyśmy, że wybiła północ. Koleżanki Ani już dawno poszły, a nam ciągle było mało. Wspominałyśmy dawne czasy i snułyśmy plany. Ania miała jedno marzenie – śliczna córka już za kilka lat.
Ja zresztą też – architektura w Warszawie.

Usiadł – i wtedy mnie olśniło, skąd go znam

– Muszę do toalety – przeprosiła mnie, a po chwili przybiegła do stolika z wypiekami na twarzy. – Ten chłopak, który ci się przyglądał, stoi przy wejściu! Zaczepił mnie i powiedział, że mam bardzo ładną koleżankę. A ja mu na to: „Sam jej to powiedz!”
– Boże! Zwariowałaś! – krzyknęłam.
– Będzie czekał na ciebie…

I rzeczywiście. Kiedy wychodziłyśmy, oczywiście podszedł.
– Jarek jestem. Mogę was odprowadzić? – zapytał z uśmiechem.
– Ja mieszkam blisko. Za to Jowitka, daleko, w tych blokach aż za mostem – powiedziała moja koleżanka.

Jezu! Jak ja jej wtedy nienawidziłam! Zostałam z obcym facetem sama! O czym miałam z nim gadać? Okazało się jednak, że mamy sobie dużo do powiedzenia… Był ode mnie starszy o dwa lata. Już studiował, zaocznie, w Lublinie. Co prawda chodziliśmy do innych podstawówek, ale do tego samego liceum. Obgadaliśmy więc kilku nauczycieli. A jednak to nie z liceum go kojarzyłam…

Kiedy staliśmy pod moim blokiem, zaczął padać deszcz. Chciałam już iść do domu, ale Jarek się ociągał.
– Wejdźmy do środka. Pogadamy jeszcze na klatce – zaproponowałam. Zadowolony wszedł, zapalił światło, usiadł na schodach – i wtedy mnie olśniło. Boże! Przecież to… ministrant! Siedział zawsze obok mojego pięknego Marka. Byli do siebie podobni, dlatego czasami również na niego zerkałam!
– Byłeś ministrantem u św. Antoniego, prawda? – wypaliłam.
– Dawne dzieje – machnął ręką.
– Znasz może Marka? – zapytałam.

Chyba zauważył moje podekscytowanie, bo lekko się skrzywił.
– No wiesz, taki przystojniak… – ciągnęłam. – Czarne włosy, szerokie brwi. Musisz go znać. Siedział obok ciebie. Tak, pamiętam, na pewno!
– No nie wiem… – mruknął.
Opowiedziałam mu jeszcze trochę o Marku i o tym, jak z Anką chodziłyśmy na roraty tylko dla niego. Myślałam, że to go rozśmieszy, ale on był raczej poirytowany. W końcu wycedził:
– Marek to mój starszy brat! A jak jesteś taka ciekawa, to jest w seminarium – i wyszedł, trzaskając drzwiami. I tyle go widziałam!

Potem długi czas zastanawiałam się, czy z tym seminarium to była prawda. A do dziś pozostała mi słabość do… Seweryna Krajewskiego. Pierwsze, co zrobiłam w moim nowym biurze, to powiesiłam sobie jego zdjęcie na ścianie! Koleżanki miały ubaw.

Msza już się skończyła. Zerknęłam jeszcze raz na zapłakaną Ankę. Ona i jej mąż rozmawiali z jakimś młodym księdzem. To był on! Nasz Seweryn! Ania odwróciła głowę i wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Widząc moje osłupienie, uśmiechnęła się kącikiem ust. A ja – puściłam do niej oko. Wiem, może to nie było na miejscu, ale ucieszyłam się, że przez tę sekundę myślała o kimś innym niż o zmarłej mamie… 

Czytaj także:
Po śmierci babci okazało się, że miała nieślubnego syna
Przyznaję - jestem alkoholikiem. Ja wypiję, to jestem zaczepny
Z żoną dzieliliśmy się obowiązkami po połowie. Moja mama była załamana

Redakcja poleca

REKLAMA