Kiedy mąż powiedział, że porwie mnie w weekend na koniec świata, bardzo się ucieszyłam. Potrzebowaliśmy romantycznego wyjazdu, aby przypomnieć sobie, jak smakuje odrobina słodkiego szaleństwa tylko we dwoje. Olaf nie chciał powiedzieć, gdzie jedziemy. To miała być niespodzianka. Wyruszyliśmy w drogę w piątek po pracy. Jazda samochodem zawsze działa na mnie usypiająco, więc już po godzinie odchyliłam oparcie siedzenia i odpłynęłam. Gdy się obudziłam, byliśmy na miejscu. Z rozczarowaniem zobaczyłam, że nie zaparkowaliśmy pod eleganckim hotelem czy choćby urokliwym pensjonatem.
Znajdowaliśmy się „pośrodku niczego”, na jakiejś zarośniętej chaszczami działce
Oprócz drzew i krzaków była tam jeszcze stara, drewniana buda, która bardziej przypominała szopę na narzędzia niż domek. Jeżeli mam tam spać, to już wolałabym po staremu spędzić weekend na kanapie, z telefonem w ręku – pomyślałam. Ale mimo irytacji starałam się robić dobrą minę do złej gry. Mój mąż chciał dobrze, prawda?
– Dwa dni na łonie natury! Cieszysz się? – zapytał z rozbrajającą naiwnością.
– Wiesz, że nie jestem miłośniczką spartańskich warunków – westchnęłam. – Co w ogóle będziemy tutaj robić? Słuchać bzyczenia much i opędzać się od komarów?
– Będziemy słuchać cykania świerszczy i śpiewu ptaków. A ty będziesz opędzać się ode mnie… – poruszył zabawnie brwiami. – Nie martw się, nuda ci nie grozi. Wręcz przeciwnie! Mam w zanadrzu jeszcze kilka niespodzianek.
Hm, coś podejrzewam, że może mi się nie spodobać to, co wymyślił…
Zanieśliśmy rzeczy do szopy, która na szczęście w środku prezentowała się dużo lepiej niż z zewnątrz, a potem poszliśmy na spacer po łące. Zaskoczyło mnie, jakie to przyjemne – tak po prostu iść po zielonej trawie, co jakiś czas przystawać, żeby powąchać kwiatek, nigdzie się nie spiesząc, o niczym nie myśląc. Poczułam się, jakbym znowu była małą dziewczynką, która przyjechała na wieś do babci.
Spacerowaliśmy aż do zmierzchu, a gdy na niebie pokazały się gwiazdy, położyliśmy się obok siebie i w milczeniu wpatrywaliśmy się w fascynująco piękną twarz kosmosu. Bardzo romantycznie… A po powrocie na działkę namiętnie się kochaliśmy i zaraz potem zasnęłam. Obudziło mnie światło wpadających przez szybę promieni i głośny świergot ptaków. Przeciągnęłam się leniwie i spostrzegłam, że Olafa nie ma obok mnie w łóżku.
– Może poszedł do lasu, żeby upolować zająca na śniadanie, jak przystało na szanującego się dzikusa – mruknęłam do siebie, po czym sięgnęłam do torebki po telefon, ale… Nie było go! – Cholera! – zaklęłam.
To niemożliwe. Moja komórka była schowana w zapiętej na zamek kieszonce, nie mogła stamtąd wypaść. Nie było też możliwości, aby ktoś mi ją ukradł na tym bezludziu, więc…
– Olaf, brałeś moją komórkę?! – krzyknęłam tak, że głuchy by mnie usłyszał.
– Jezu, nie drzyj się tak – uchylił drzwi i wsunął głowę. – Pali się, czy co?
– Brałeś moją komórkę? – powtórzyłam ciszej, ale nie mniej groźnym tonem.
To było pytanie retoryczne, dobrze wiedziałam, że ją wziął. Choć milion razy mówiłam, żeby nie ruszał mojego telefonu, bo dla mnie to rzecz tak osobista jak pamiętnik. I niezbędna jak jemu samochód.
– Tak. Ale nie bój się, nie wziąłem jej, żeby cię szpiegować.
– Więc po co?
– Chciałem, żebyś prze te dwa dni jej nie używała.
– Chyba oszalałeś!
– Ja? To ty nie potrafisz się na niczym skupić, bo co chwilę patrzysz, co nowego w internecie. Wiecznie nieobecna – w jego głosie zabrzmiały smutek, wyrzut i troska.
To mnie zdziwiło i przestraszyło. Spróbowałam go przekonać, że przesadza:
– Wczoraj przecież poszłam na spacer bez komórki.
– A wiesz, ile razy odruchowo sięgałaś ręką, jakbyś chciała wyciągnąć ją z torebki? Wiesz, że kiedy ze mną rozmawiałaś, ruszałaś kciukiem prawej dłoni, tak jakbyś przesuwała nim po ekranie?
– Niemożliwe…
– Tak było.
Czułam się atakowana, ale mimo rozdrażnienia i pretensji, wiedziałam, że Olaf nie kłamie
Czyli pewnie miał rację, co do tego, że za bardzo zżyłam się z moim telefonem. Uświadomiłam sobie, że zaledwie chwilowy brak komórki doprowadził mnie do stanu roztrzęsienia. Byłam gotowa pokłócić się z mężem i zepsuć nasz wspólny weekend tylko dlatego, że na chwilę zabrał mi dostęp do wirtualnego świata. Do mediów społecznościowych, plotkarskich portali, internetowych sklepów. Do miejsc, w których czas codziennie przeciekał mi przez palce. A przecież nie było tam nic, co miałoby dla mnie autentyczną wartość. Cholera, to naprawdę wygląda jak początki uzależnienia. Albo co gorsza, dawno mam te początki za sobą…
– Ej, nie rób już takiej smutnej miny – z zamyślenia wyrwał mnie głos Olafa. – Oddam ci ten telefon.
– Nie oddawaj! Nie muszę go mieć.
– Okej – zgodził się natychmiast.
Dziwne ukłucie rozczarowania rozproszył długim pocałunkiem i jeszcze na chwilę wróciliśmy do łóżka.
To ja wszystko psułam, bo jestem uzależnioną od komórki jędzą!
Kiedy z niego wyszliśmy, dochodziło południe. Zrobiliśmy sobie w ramach spóźnionego śniadania piknik na trawie, a potem wyruszyliśmy na spacer do pobliskiego lasu. Przez jakiś kwadrans zachwycałam się urodą drzew, zielenią liści i śpiewem ptaków, ale szybko zaczęłam się nudzić. Gdybym tylko mogła zrobić telefonem kilka zdjęć i wrzucić je do sieci – pomyślałam z żalem. Przyzwyczaiłam się do robienia fotek, kiedy tylko działo się coś fajnego. Przecież nie ma nic złego w uwiecznianiu chwil i w dzieleniu się nimi ze znajomymi, usprawiedliwiałam się sama przed sobą.
W głębi serca wiedziałam jednak, że się oszukuję. Bo na przykład trudno mi było przypomnieć sobie, co czułam, kiedy pozowałam do selfie na hiszpańskiej plaży w trakcie ostatniego urlopu. Nie pamiętałam z tamtego wyjazdu ani smaku jedzenia, ani temperatury wody, ani koloru nieba, ani tego, co zwiedziłam. Dlaczego? Bo świat przesłaniała mi komórka. Robiłam nią setki zdjęć i nawet ich wszystkich nie obejrzałam. Gdziekolwiek bym była ciałem, tak naprawdę tkwiłam uwięziona w internetowym świecie. Im wyraźniej to do mnie docierało, tym gorzej się czułam. Olaf zauważył mój fatalny nastrój.
– Hej, księżniczko, rozchmurz się!
Jego promienny uśmiech, który zwykle działał rozczulająco, teraz wyprowadził mnie z równowagi.
– Co się tak szczerzysz? Daj mi spokój! – warknęłam.
– Co się dzieje? Nie podoba ci się tu? – widziałam, że sprawiłam mu przykrość i moje rozdrażnienie natychmiast zmieniło się w wyrzuty sumienia.
On się postarał, zorganizował wspólny wyjazd, a ja wszystko psułam, bo jestem uzależnioną od komórki, niewdzięczną jędzą. Tak mnie to zdołowało, że aż się rozpłakałam. Olaf nic już nie mówił, tylko objął mnie i tulił, dopóki się nie uspokoiłam. Potem wręczył mi chusteczkę higieniczną.
– Wytrzyj nos i mów. Co jest grane?
– Odbija mi bez komórki. Chyba to większy problem niż sądziłam. Mam huśtawkę nastrojów, jestem podenerwowana, wkurzona, smutna. Jakbym była w ciąży. Czuję się okropnie! – skarżyłam się.
A mój mąż, moja ostoja, wcale nie wyglądał na zaniepokojonego, wręcz przeciwnie, jakby odetchnął z ulgą.
– Każdy nałogowiec na odwyku przez to przechodzi. Musi być ciężko, żeby potem było lepiej. Najważniejsze, że nie zaprzeczasz. Bo tego się bałem – wyznał mi.
– Mam rozumieć, że od początku to planowałeś? Ten wyjazd miał być początkiem mojej terapii? Nie chodziło o romantyczną przygodę?
– Jedno drugiego nie wyklucza – odparł i zaczął mnie całować.
Zamknęłam oczy i pomyślałam, że życie w realu też jest piękne…
Reszta weekendu upłynęła nam na rozmowach, spacerach i ciągłym obściskiwaniu się. Nie ukrywam, chwilami strasznie brakowało mi internetu, ale wtedy zajmowałam myśli czymś innym i dawałam radę. Po powrocie zamieniłam swój smartfon na komórkę starego typu. Już trzeci tydzień jestem „offline” i wciąż żyję…
Czytaj także:
Zaszłam w ciążę z młodym kochankiem. Nie powiem mężowi
Dopiero po śmierci żony pogodziłem się z jedynym synem
Kiedy spalił się nam dom, dowiedzieliśmy się na kogo możemy liczyć