„Rehabilitantka osaczyła mnie swoją miłością. Prawdę o tej kobiecie poznałem po telefonie z więzienia”

załamany smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed
„Policjanci przesłuchiwali mnie kilka godzin. Pytali o moją znajomość z Basią, o poprzedni wieczór, o moje stosunki z kobietami, o moją byłą żonę. Pobrali ode mnie próbki DNA, obfotografowali z każdej strony. W końcu zostałem wypuszczony do domu”.
/ 29.07.2023 19:15
załamany smutny mężczyzna fot. Adobe Stock, TheVisualsYouNeed

To ona postawiła mnie na nogi. Motywowała, zagrzewała do walki o sprawność. Dlatego chętnie się z nią spotkałem po wyjściu ze szpitala. I to był początek problemów…

Wszystko zaczęło się od wypadku motocyklowego. Pojechałem z kolegami poszaleć na torze motocrossowym na Mazurach. Robiłem to już setki razy. Dlatego gdy w powietrzu poczułem, że tracę kontrolę nad lotem motocykla, jeszcze się łudziłem, że jak zawsze skończy się na strachu.

Mogło skończyć się tragicznie

Ocknąłem się w karetce. Pochylał się nade mną Krzysiek.

– Rysiek, Jezu… Żyjesz. Nie ruszaj się, błagam. Ratownicy mówią, że masz uszkodzony kręgosłup. Nie wiedzą jeszcze, jak bardzo, ale nie wolno ci się ruszać. – pochylał się nade mną Krzysiek.

Spróbowałem coś powiedzieć, ale odpłynąłem znowu. Kolejne dni to ciemność i chwilowe przebłyski świadomości. Różne światła, ludzie, jakieś rozmowy nade mną.

– Panie Ryszardzie. Czy pan nas słyszy? Jeśli tak, proszę spróbować otworzyć oczy – z niebytu wyrwał mnie zdecydowany głos.

Bardzo chciałem jeszcze pospać, ale ten głos nie dawał mi spokoju. W końcu powoli podniosłem powieki. W białej sali stali lekarze, Krzysiek, mój brat Mariusz i jego żona Anka. Co to za zbiegowisko?

Lekarz coś mówił, brat ściskał mnie za rękę, Anka miała łzy w oczach. Umieram? Po dłuższej chwili dotarło do mnie, że nie jest tak źle. Będę żył i chodził. Po długiej rehabilitacji jest szansa, że będę prawie tak sprawny jak przed wypadkiem.

– Miał pan mnóstwo szczęścia. A teraz przed panem dużo ciężkiej pracy – zakończył lekarz.

W ten sposób poznałem Basię. Zjawiła się w moim pokoju już następnego dnia.

– Dzień dobry, jestem Baśka i spróbuję pana postawić na nogi. Uprzedzam, będzie ciężko, będzie bolało, będzie pan mnie wyzywał od najgorszych, będzie pan chciał się poddać. Ale ja na to nie pozwolę. I obiecuję, że postawię pana na nogi – oznajmiła z szerokim uśmiechem.

I kazała spróbować mi wstać.

– Oszalała pani? Ja mam złamany kręgosłup, nie wolno mi się ruszać! Pani nie ma pojęcia o tej robocie! Proszę się wynosić! – zacząłem wrzeszczeć.

Ale Basia nie dała się zbyć. Przez kolejne tygodnie było dokładnie tak, jak zapowiedziała – pot, ból i łzy. Oraz bardzo dużo momentów zwątpienia.
Ale gdy po raz pierwszy samodzielnie przeszedłem trzy kroki, były też łzy wzruszenia, śmiech i wielka ulga. Chyba jednak nie będę inwalidą!

Przez te wszystkie tygodnie myślałem tylko o tym, co będzie, jak się nie uda, i zostanie mi wózek. Od dziecka jestem bardzo aktywny. Nie było sportu, którego nie chciałbym spróbować. Tenis, rower, koszykówka, narty, windsurfing, motocykl. Lubiłem szybkość, ale i zmęczenie.

Uwielbiałem przed snem skatować się na siłowni, a potem z samego rana iść pobiegać. Żeby nie zwariować, czytałem więc w internecie o wszystkich sportach, jakie można uprawiać na wózku. Okazało się, że jest tego całkiem sporo. Wydawało mi się, że jestem już prawie pogodzony z tym, że będę musiał zmienić swoje życie. Dopiero gdy okazało się, że nie muszę, zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Jak bardzo nie byłem gotowy.

Basia wspierała mnie cały czas

Gdyby nie Basia, byłbym w tym szpitalu zupełnie sam. Jestem dawno rozwiedziony, dzieci nie mam. Brat i bratowa mieli swoje sprawy w Warszawie, koledzy też. Widywałem ją codziennie przez kilka godzin.

Rozmawialiśmy – o życiu, sporcie. Mówiła, że marzy o dzieciach i rodzinie. Zdarzało się, że była wyciszona, nieobecna. O nic nie pytałem. Każdy ma swoje problemy. Ale bywały dni, że moja rehabilitantka kipiała energią.

– Ryszard! Dziś idziemy ćwiczyć do parku! No już! Wkładaj dres – wołała od progu. – Dawaj, dawaj, i zostaw te kule. Co ty, jakiś inwalida jesteś? Ruchy, ruchy!

Bywała nieprzewidywalna, ale jej metody działały. Czasami robiłem kolejne ćwiczenie już tylko dlatego, żeby jej nie zawieść. Choć nie miałem siły, choć bolało.

Po dwóch miesiącach wreszcie usłyszałem, że mogę wracać do Warszawy, do swojego mieszkania.

– Ale koniecznie poszukaj innego rehabilitanta. Jeszcze sporo przed tobą – zapowiedziała Basia.

Na zakończenie leczenia przyniosłem jest wielgachny bukiet kwiatów.

– Wiesz, że jesteś najlepszym katem, jakiego poznałem – powiedziałem na pożegnanie. – Gdybyś kiedyś czegoś potrzebowała albo była akurat w Warszawie, koniecznie dzwoń. Jestem twoim dłużnikiem.

– Jasne, na pewno wpadnę sprawdzić, jak sobie radzisz – rzuciła i poklepała mnie po plecach.

To był miły wieczór... Do czasu

Zadzwoniła miesiąc później.

– Jak się miewa mój ulubiony pacjent? Może chciałby mi postawić piwo, jestem do wieczora w Warszawie – usłyszałem.

Ucieszyłem się. Naprawdę zdążyłem Basię polubić. Pomyślałem, że miło będzie posłuchać ploteczek z jej szpitala. Przez dwa miesiące poznałem wszystkich lekarzy, pielęgniarki, salowe. Spotkaliśmy się w knajpce w pobliżu dworca.

– Mam pociąg o 22, pilnuj mnie – zapowiedziała od razu.

Pamiętałem o tym gdzieś do drugiej butelki wina. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, tańczyliśmy. Gdy znowu spojrzałem na zegarek, była 22.40.

– Ups, Basia, chyba uciekł ci pociąg… – Baśka wyglądała na dużo mniej przejętą niż ja.

Zrzuciłem to na karb wypitego alkoholu.

– Trudno, wiesz, praca nie zając – zaśmiała się i sięgnęła po kieliszek.

Sprawdziłem, że kolejny pociąg jest o 6 rano.

– No to nie ma wyjścia. Prześpisz się na mojej kanapie. Zapraszam! – zaproponowałem.

W mieszkaniu pościeliłem Basi na kanapie, dałem jej koszulkę i ręcznik. Potem powiedzieliśmy sobie dobranoc.

Było jeszcze zupełnie ciemno, gdy usłyszałem, że ktoś jest w mojej sypialni. Basia. Po chwili siedziała na mnie okrakiem i całowała mnie po twarzy. Jednocześnie jej ręka zaczęła wędrować pod gumkę moich spodni od piżamy.

– Baśka, opanuj się – złapałem ją za nadgarstki. – Co ty wyprawiasz?

– Kocham cię. I pragnę. A ty mnie, prawda? Prawda? – pytała.

Zepchnąłem ją z siebie i zapaliłem lampkę. Basia była kompletnie naga. Złapałem koc i zarzuciłem go jej na ramiona.

– Nie wygłupiaj się, przecież wiem, że mnie chcesz, no już, powiedz to –

Baśka nie dawała za wygraną i próbowała się do mnie przytulić.

– Baśka, przestań. Bardzo cię lubię, jestem ci bardzo wdzięczny, ale to wszystko. Przepraszam, jeśli odniosłaś wrażenie, że jest inaczej. Przepraszam – mówiłem do niej łagodnie, ale ona wpadła we wściekłość.

Zaczęła krzyczeć, próbowała mnie kopnąć. Potem usiadła na podłodze i zaczęła głośno płakać. Podniosłem ją, zaprowadziłem na kanapę. Poczekałem, aż uśnie.

Chciała się zemścić za odrzucenie

Gdy rano wstałem, już jej nie było. Poszedłem do biura. Próbowałem dodzwonić się do Basi, chciałem sprawdzić, czy dotarła bezpiecznie do domu, ale jej telefon był wyłączony.

Gdy wracałem z pracy, na podwórku przed moim domem stał radiowóz. Kiedy zobaczyłem, że policjanci wysiadają z niego na mój widok, wystraszyłem się, że coś stało się Basi.

– Pan pozwoli z nami. Jest pan oskarżony o gwałt – policjant popatrzył na mnie groźnie.

Nic nie zrobiłem, ale i tak poczułem, jak miękną mi kolana. Jak mogła mnie oskarżyć?

Policjant złapał mnie za rękę.

– Proszę mi tylko tu nie mdleć – ton mu trochę złagodniał. – Musimy wszystko wyjaśnić.

Poszliśmy na górę. Po chwili zjawili się technicy. Zabrali moją pościel i szklanki, z których piliśmy wieczorem wodę. Pojechaliśmy na komisariat. Zaczęło do mnie docierać, że Baśka wcale nie pojechała do domu, tylko złożyła na mnie doniesienie. Oskarżyła mnie o gwałt.

Policjanci przesłuchiwali mnie kilka godzin. Pytali o moją znajomość z Basią, o poprzedni wieczór, o moje stosunki z kobietami, o moją byłą żonę. Pobrali ode mnie próbki DNA, obfotografowali z każdej strony. W końcu zostałem wypuszczony do domu. Gdy wychodziłem, mignęła mi przed oczami Basia. Szła po korytarzu z policjantką. Zawołałem ją, ale zniknęła za jakimiś drzwiami.

– Proszę nie wyjeżdżać z miasta. Na pewno się jeszcze zobaczymy. I proponuję zatrudnić adwokata – doradził mi na pożegnanie oficer, który mnie przesłuchiwał.

Przez trzy dni nic się nie działo. Chodziłem do pracy, jadłem, spałem. I czekałem. Poszedłem do znajomego adwokata. Chciałem wiedzieć, jakie mam opcje.

– Nie ma na co czekać. Trzeba działać. Jeżeli jesteś absolutnie pewien, że nie dotknąłeś tej dziewczyny, musisz natychmiast przystąpić do kontrataku. Złożymy pozew o zniesławienie, niesłuszne oskarżenie i co tam jeszcze się da. Możesz się nawet domagać od niej odszkodowania. Tylko czy jesteś pewien, że prokuratura nic ci nie udowodni? – dopytywał mnie mój obrońca.

Zapewniłem go, że nie. I poczułem się trochę lepiej. Może nie jestem w tak beznadziejnej sytuacji, jak mi się zdawało?

Jej brat powiedział, że jest chora

– Czy przyjmie pan na swój koszt połączenie z zakładu karnego? – usłyszałem odbierając telefon.

Znałem to zdanie z filmów sensacyjnych, ale nie spodziewałem się, że usłyszę je kiedyś w słuchawce. Nie znałem nikogo, kto siedziałby w więzieniu. Mimo to się zgodziłem.

– Pan Ryszard? Dziękuję, że zgodził się pan ze mną porozmawiać. Mam na imię Jerzy. Jestem bratem Basi. Proszę się nie bać, to nie jest żadna zasadzka. Chcę panu pomóc. I pana przeprosić. Wiem, co panu zrobiła. Basia była u mnie na widzeniu. Opowiadała mi o panu. –  zaczął mi opowiadać. 

Basia mówiła mu, że idziemy na kolację. I że jesteśmy w sobie zakochani, że niedługo sprowadzi się do Warszawy, że teraz będzie szczęśliwa.

– Myślałem, że to wszystko prawda. Zadzwoniłem następnego dnia zapytać, jak jej poszło. Ziała nienawiścią. Twierdziła, że najpierw ją pan czarował, zaprosił do ciebie, a potem dał kosza. Ale że nie z nią takie numery i że dała panu popalić. Proszę się nie rozłączać, błagam. Basia potrzebuje pomocy. Ona ma chorobę dwubiegunową. Od kilku lat… – powiedział.

Byłem zszokowany tym co słyszę, ponieważ nic nie podejrzewałem. 

– Wszystko jest dobrze, jak bierze leki. Ale ja jestem tu, a ona nie ma nikogo innego. I nie ma jej kto pilnować. Teraz już wiem, że przestała łykać leki kilka tygodni temu. Bo, jak mówi, „przymulały ją”. Ja bardzo pana przepraszam, ja ją przekonam, żeby wycofała te oskarżenia, słowo. Tylko proszę jej nie ścigać. Nie oskarżać o zniesławienie. Błagam. Ona sobie z tym nie poradzi –  prosił mnie złamanym głosem.

Byłem totalnie skołowany. Choroba psychiczna, telefon z więzienia, gwałt. Czy to wszystko się dzieje naprawdę? Próbowałem zebrać myśli.

– Jest pan tam? – usłyszałem w słuchawce. – Halo? Panie Ryszardzie, ja nie jestem żadnym gangsterem. Siedzę za zabójstwo, ale nie jestem mordercą. Byłem pijany. W czasie bójki w knajpie popchnąłem jednego gościa za mocno. Uderzył się o kant stołu i zmarł. Dostałem cztery lata. Sędzia się chciał wykazać… A teraz inny nie chce mnie stąd warunkowo zwolnić. Bo ma takie prawo. Wiem, że to moja wina, że jestem idiotą. I że przeze mnie Baśka została sama. Nienawidzę się za to. Proszę mnie zrozumieć. Proszę.

Rozmowa się skończyła. Zastanawiałem się, czy powinienem temu facetowi wierzyć. W końcu to przestępca. I co będzie, jak ja nie założę sprawy Basi, a ona wcale nie wycofa oskarżenia? Tu chodziło o moje życie!

Spróbowałem jeszcze raz zadzwonić do Basi, ale telefon dalej milczał. Nie miałem pojęcia, gdzie jej szukać, czy była w Warszawie, czy wróciła do domu.

Przyszła mnie przeprosić

Było już po 23, gdy usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Na wycieraczce stała Basia. Zupełnie przemoczona, bo na dworze lało. Trzęsła się. Po chwili wahania wpuściłem ją do środka. Napełniłem wannę wodą, dałem jej ręcznik i dres. Gdy wyszła z łazienki, zaparzyłem herbatę. Do tego momentu nie zamieniliśmy ani słowa. Czekałem na jej ruch.

– Wiem, że dzwonił do ciebie Jurek – odezwała się w końcu. – On mówił prawdę. O mojej chorobie. O, tu są moje leki.

Basia pokazała mi buteleczkę pełną białych pigułek.

– Dziś już łyknęłam jedną. Naprawdę. Jurek na mnie bardzo nakrzyczał. Groził, że się potnie, płakał. Przekonał mnie. Jak odstawiłam te leki, czułam się wspaniale, lekko. Miałam ochotę góry przenosić. I wydawało mi się, że sobie świetnie radzę. Byłam pewna, że się w tobie zakochałam, i to z wzajemnością. Przecież kupiłeś mi te piękne kwiaty, zaprosiłeś do siebie. Przepraszam… – tłumaczyła mi wszystko spokojnie.

Basia zamilkła. Wziąłem głęboki oddech. Po raz pierwszy od kilku dni. Ten koszmar jeszcze się nie skończył, ale zobaczyłem światełko w tunelu.

– Wiesz, że narozrabiałaś. Musisz to odkręcić. Pójdziesz jutro na policję?

Basia skinęła głową.

– Powiesz im prawdę? – chciałem się upewnić.

Kolejne skinięcie.

– Masz się gdzie zatrzymać? – zapytałem z obawą.

Tym razem Basia pokręciła głową. Westchnąłem. Poszedłem do sypialni po kołdrę i poduszkę i pościeliłem jej na kanapie.

– Nie to, że ci nie ufam, ale tym razem zamknę drzwi sypialni na klucz – zapowiedziałem i poszedłem się położyć.

Obudził mnie zapach kawy i smażonych jajek. Basia krzątała się po kuchni.

– Podwiozę cię na komisariat. Potem do mnie zadzwoń. Na razie powstrzymam mojego adwokata. Mam nadzieję, że już mi nie wytniesz żadnego numeru – zapowiedziałem.

Basia zadzwoniła dwie godziny później.

– Już po wszystkim – oznajmiła ze spokojem.

Rozłączyłem się i zadzwoniłem do adwokata. Po godzinie potwierdził, że wszystkie zarzuty wobec mnie zostały wycofane.

– Ale pamiętaj, więcej się z tą panią nie kontaktuj. Obiecujesz? – jego głos był stanowczy.

Jasne, że obiecałem. Miałem nadzieję, że więcej Basi nie zobaczę, a moje życie wróci wreszcie do normy.

Gdy wracałem z pracy, zobaczyłem ją na ławce na moim podwórku. Zamarłem.

– Co ty tu robisz?! – warknąłem. – Znowu coś kombinujesz?

– Nie, skąd. Naprawdę – Basi łzy płynęły po policzkach. – Tylko ja nie mam dokąd wracać. Ja wierzyłam, że jadę do ciebie, żeby zacząć z tobą nowe życie. Rzuciłam pracę, wypowiedziałam mieszkanie. Walizki mam w przechowalni na dworcu. W Olsztynie nie mam nikogo. Jurek jest tu, w więzieniu. Ja nie wiem, co teraz…

Wiedziałem, że mój adwokat nie będzie zadowolony. Ale nie mogłem jej zostawić na ulicy. W końcu to dzięki niej byłem sprawny. A choroba to nie jej wina.

Postanowiłem jej pomóc

Przez miesiąc Baśka mieszkała u mnie. Codziennie rano liczyłem pigułki w butelce. Wiedziałem, że jak zechce, to i tak mnie oszuka. Ale i tak to robiłem. Poznałem Jurka. Odwiedziliśmy go w więzieniu. Wielki gość, umięśniony. Ale w jego oczach zobaczyłem, że bardzo kocha siostrę. I zrobi dla niej wszystko.

– Obserwuj ją. Każda zmiana nastroju to może być znak, że coś jest nie tak. Że albo znowu nie bierze leków, albo że zbliża się atak – radził mi. – Ja wiem, że to ja powinienem się nią opiekować. Jestem wściekły, głównie na siebie, że nie mogę tego robić. I naprawdę nie wiem, jak ci dziękować. Jak tylko stąd wyjdę, to się odwdzięczę. Nie wiem jak, ale to zrobię. Słowo.

Polubiłem go. I postanowiłem mu pomóc. Mój adwokat o mało nie spadł z fotela, gdy powiedziałem mu, że chcę, żeby pomógł bratu Basi dostać warunkowe zwolnienie.

Przez kolejne tygodnie Basia mieszkała ze mną i szukała pracy. Dostała ją szybko. I równie szybko straciła.

– Szefowa się mnie czepiała – skwitowała.

Nie udało mi się wydobyć z niej więcej. Sytuacja powtórzyła się dwa razy.

Kolejną pracę znalazłem jej ja. Pokazałem w klinice moje wyniki badań przed wypadkiem i po. Szef był pod wrażeniem.

– Ta dziewczyna umie robić cuda. Tylko trzeba jej pozwolić – postanowiłem, że będę szczery. – Basia jest chora. Ona nie może się dowiedzieć, że o tym panu powiedziałem. Ale sam pan widzi, że jest świetnym fachowcem. Jestem pewien, że sobie poradzi. Wystarczy jej nie zniechęcać. Nie strofować, nie pouczać. Dać jej się wygadać, gdy ją najdzie… Proszę dać jej szansę.

Udało się. Basia od trzech miesięcy ma stałą pracę. Na razie mieszka ze mną – ale już szuka swojego lokum. Może wkrótce dołączy do niej Jurek. Mój adwokat, choć przewracał oczami, już prawie załatwił Jurkowi zwolnienie.

– Jezu, jak ja ci się odwdzięczę, człowieku. Uratowałeś Baśkę, teraz ratujesz mnie. Nie wiem, chyba cię będę na rękach nosił do końca życia – Jurek nie umiał ukryć łez.

– Daj spokój, przecież robię to dla siebie. Żeby odzyskać kanapę – zażartowałem.

Wczoraj Baśka się wyprowadziła. Pomogłem jej zawieźć do nowego mieszkania jej rzeczy. Posiedziałem, wypiłem kawę.

– To na mnie już pora. Do zobaczenia, odzywaj się koniecznie. I daj znak, kiedy wychodzi Jurek. Pojedziemy po niego razem – wstałem i pochyliłem się, żeby pocałować Basię w policzek na pożegnanie.

Przytrzymała moją głowę ręką. Poczułem jej usta na swoich.

– Ale wiesz, że ja nigdy nie przestanę cię kochać? – wyszeptała. – Nigdy, rozumiesz? Nigdy.

Oderwałem ją od siebie i wybiegłem na korytarz. „To choroba, przecież wiesz”
– tłumaczyłem sobie, ale i tak cały się trząsłem. Niech już ten Jurek wyjdzie na wolność, bo dłużej nie dam rady…

Czytaj także: 
„Syn nie potrafił zaakceptować mojego partnera, więc wrobił go w przestępstwo. Dziś żałuję, że uwierzyłam dziecku”
„Od początku czułam, że z dziewczyną mojego szwagra jest coś nie tak. Okazało się, że chciała go wrobić w dziecko”
„Ksenia chciała zrujnować życie lekarzowi, bo odrzucił jej zaloty. Wykorzystała mojego syna, żeby zajść w ciążę”

Redakcja poleca

REKLAMA