„Randki traktuję jak casting. Odrzucam maminsynków i biedaków, a wybieram tych z wypchanym portfelem”

wybredna kobieta fot. Adobe Stock, New Africa
„Nikomu nic do tego, jak szukam miłości. Chociaż w moim przypadku to chyba słowo na wyrost. Nie trafiłam jeszcza na faceta, dla którego otworzyłabym serce. Póki co wolę, jak ten czy tamten otwiera dla mnie portfel.”
/ 25.01.2024 21:15
wybredna kobieta fot. Adobe Stock, New Africa

Nikomu nic do tego, jak szukam miłości. Chociaż w moim przypadku to chyba słowo na wyrost. Nie trafiłam jeszcze na takiego faceta, dla którego otworzyłabym serce. Póki co wolę, jak ten czy tamten otwiera dla mnie portfel.

Koleżanki się dziwiły

Moje koleżanki nie rozumieją mojego sposobu randkowania. Najpierw myślały, że chodzi mi tylko o seks, ale rozwiałam ich wątpliwości.

– Do łóżka za kasę? W życiu – mówiłam, gdy pytały mnie o kolejną zdobycz.

– Nigdy? – dopytywała Natalia.

– Nigdy – odpowiadałam stanowczo.

Owszem, lubię seks, ale nie zniżę się do poziomu, w którym mężczyzna płaciłby za moje wdzięki. Za biżuterię czy ekskluzywną kolację – owszem, ale nie za moje ciało. Często zdarza się, że któryś z kolei traktuje spotkanie jak umowę barterową, licząc na finał w łóżku. Szybko jednak wtedy wyprowadzam ich z błędu. Niech gonią króliczka, tylko że ja nie daję się złapać.

Jakoś do tej pory nie myślałam o mężczyznach w kategorii poważnego związku, a nawet jakiegokolwiek. Według mnie uczciwy i przede wszystkim prawdziwy związek mógł być tylko wtedy, gdy dwoje ludzi połączy kilka rzeczy. Nie tylko temperament, ale też styl życia, podejście do pieniędzy i rodzicielstwa, wykształcenie itd. Nie spotkałam do tej pory faceta, z którym byłabym kompatybilna w tych kwestiach. A przecież jeszcze powinna do tego być jakaś atrakcyjność wizualna i wzajemna fascynacja. To naprawdę dużo czynników, które nijak nie współgrały u jednego faceta.

– Jeszcze trafisz na swoją połówkę pomarańczy – mówiły koleżanki.

Tylko że ja wcale jakoś nie chciałam ani połówki pomarańczy, ani połówki jabłka, ani niczego innego. Nie interesowało mnie osławione połączenie dusz. W tej chwili chciałam korzystać z życia. A ułatwiały mi to pieniądze frajerów poznanych w aplikacjach randkowych.

Aplikacje randkowe znałam na wylot

Buszowanie po profilach mężczyzn zabierało sporo czasu, ale wolałam sama wybierać kandydata na randkę, niż zostać wybraną. Doskonale wiedziałam, że wszyscy lecą na moją ładną buzię, więc skreślałam ich na dzień dobry. Większości nawet nie odpisałam na zaczepne wiadomości. Nie po to natrudziłam się, by stworzyć doskonałą wersję siebie i pokazać, że oczekuję pewnego poziomu, by zadawać się z jakimś chłystkiem bez kasy i kultury.

Jeśli facet rokował po pierwszej randce, szłam z nim jeszcze na drugą, ale to był koniec. Wtedy zazwyczaj każdy zaczynał już sobie za dużo wyobrażać. Kiedyś jeden z nich powiedział, że czuł się jak na castingu i egzaminie w jednym. Niby żartował, ale na koniec stwierdził, że jestem wyrachowana, więc to było nasze ostatnie spotkanie.

Mój czas był cenny, dlatego nie chciałam go marnować na byle kogo. Pierwszą i to dość ostrą selekcję robiłam już w aplikacji. Drugą na randce. Wtedy od razu mogłam zweryfikować, ile facet jest w stanie na mnie wydać. Zresztą to zwykle okazywało się już na etapie planowania randki. Zawsze to ja wybierałam miejsce na miarę moich wysokich standardów. Jeśli facet się zgadzał, wiedziałam, że nie jest dusigroszem.

Kiedyś jednak dostałam nauczkę, bo rzekomy bogaty właściciel dużej firmy po wystawnej kolacji w znanej restauracji, stwierdził, że zapomniał portfela. Pech chciał, że nie można dam było płacić blikiem, więc cały rachunek spadł na moją głowę. Byłam wściekła, szczególnie że gdy zalogowałam się do aplikacji, okazało się, że typ już usunął swoje konto. Ewidentnie trafiłam na naciągacza. Najadł się na mój koszt i zwiał. Od tamtej pory byłam jeszcze bardziej drobiazgowa w ocenie potencjału finansowego danego mężczyzny.

Poznałam Pawła

Tamtego wieczora też miałam iść na randkę, ale chłopak chyba się wystraszył, bo w ostatniej odwołał spotkanie. Byłam już wyszykowana, więc żal było zostać w domu. Zadzwoniłam więc do koleżanki, proponując drinka na mieście, ale odmówiła, bo mieli gościa. Zaprosiła mnie za to do siebie. I tak nie miałam żadnych planów, więc godzinę później zjawiłam się u niej z butelką dobrego wina.

Weszłam do salonu i poczułam, jak bardzo nie pasuję ze swoim wyglądem do tego, co zastałam. Na podłodze siedział mąż Kaśki i jakiś przystojniak. Obaj w dresach grali w jakąś planszówkę.

– Ty pewnie jesteś Karolina? – zapytał przystojniak.

– Tak – wydukałam, nagle tracąc całą pewność siebie. A Ty?

– Paweł. Wróciłem właśnie do miasta i odwiedziłem przyjaciół. Ale widzę, że ty chyba miałaś inne plany? – patrzył na mnie zaintrygowany.

– Karolina miała mieć randkę, ale nie wypaliła – wtrąciła się Kasia.

– Oj tam, zaraz nie wypaliła... Tak wyszło.

– Facet pewnie nie spełniał jej standardów – zaśmiała się Kasia. – Pewnie za mało miał kasy w portfelu.

Paweł popatrzył na mnie jakoś dziwnie, obrócił się i wrócił do planszówek. Poczułam się głupio, bo Kaśka swoim żartem jednoznacznie podkreśliła, że jestem jakąś materialistką. Może było w tym trochę racji, ale bez przesady. W tamtym momencie poczułam się z tym źle. I nie wiedzieć czemu nie chciałam, by Paweł mnie tak postrzegał. Nie czułam się komfortowo, więc po lampce wina stwierdziłam, że muszę już uciekać.

Musiałam to przemyśleć

W ciągu następnych dwóch tygodni jakoś straciłam ochotę na randki. Nawet nie zaglądałam do aplikacji. Cały czas miałam w głowie spojrzenie Pawła. To było wbrew moim zasadom, ale postanowiłam wyciągnąć od Kasi jego numer telefonu. Dała mi, ale okrasiła to komentarzem.

– Paweł taki nie jest.

– Jaki?

– No wiesz, nadziany... A na pewno nie tak, jakbyś tego oczekiwała.

– Daj spokój, nie każdemu zaglądam do portfela – zażartowałam.

– Czyżby? – powiedziała i się rozłączyła.

Kolejny raz poczułam się głupio. Fama, że jestem materialistką wykorzystującą facetów rozeszła się błyskawicznie i nie podobało mi się to. Postanowiłam zaryzykować i umówić się z Pawłem mimo wszystko. Jakoś mnie intrygował.

Niestety, ale mnie spławił. Wymigał się rzekomym brakiem czasu, ale dobrze wiedziałam, o co chodzi. Nie chciał być moją kolejną ofiarą. Jakoś mnie to wtedy dotknęło.

Zrobiłam sobie nawet dłuższy detoks od randek, ale po miesiącu zaczęło mi ich brakować. A może nawet nie tyle samych randek, co dobrej kolacji w knajpie, koncertu w filharmonii czy wyjścia do teatru. No cóż, dopóki są faceci, którzy są w stanie za to zapłacić, to mam zamiar z tego korzystać. Nie sypiam z nimi, więc nie mam żadnych wyrzutów sumienia, że uszczuplę ich budżet, nie dając nic w zamian.

Czytaj także: „Każdy dźwiga swój krzyż, a moim była teściowa. Gdy walczyła o życie, liczyłam, że ze szpitala wyjedzie nogami do przodu”
„Moja sąsiadka robi mi z życia cyrk. Wali w rury i nasyła na mnie policję, bo gotuję obiad”
„Bliscy zrobili z naszego domu ośrodek wczasowy. Miałam im prać, sprzątać i gotować, bo przecież są w gościach”

 

Redakcja poleca

REKLAMA