Słońce zaszło kilka minut po dwudziestej pierwszej, lecz niebo wciąż zdawało się płonąć żywym ogniem. A tam, gdzie linia horyzontu stykała się z morzem, wzbijały się w powietrze fontanny złotej lawy, jakby tuż pod powierzchnią wody doszło do erupcji wulkanu. Urlop nad morzem tak miło się zapowiadał... Stałam na mokrym piasku i obserwowałam te cuda natury z niesłabnącym od lat zachwytem oraz nutką nostalgii, pewnie tej samej, która towarzyszyła kiedyś przemierzającym oceany, żeglarzom. Bałtyk szumiał sennie i oblewał mi stopy chłodną, sycząca pianą.
Było cudownie
– O, rany. Piękna sprawa – mruknęłam mało elokwentnie, bo 12-godzinna podróż koleją i nadmiar tlenu skutecznie zamuliły mi umysł.
– No – przytaknęła siedząca na kocu Renata, moja najlepsza przyjaciółka – Jak człowiek gapi się od rana do nocy na szpitalne mury, to potem byle ładny obrazek wydaje mu się piękny. Proponuję, żebyś wylazła wreszcie z tej wody i włożyła skarpetki. Dopiero czerwiec, morze się jeszcze nie nagrzało. Przeziębisz się, zasmarkasz i resztę urlopu spędzisz w łóżku. Zresztą, co ja ci będę tłumaczyć? W końcu jesteś pielęgniarką.
Byłam, to prawda.
– Gdzie oni poszli? – zmieniła nagle temat. – Przecież sklep jest zaraz przy zejściu na plażę, a smażalnia, tuż obok.
Ci „oni” to nasi mężowie: Kacper i Paweł. Godzinę wcześniej wysłałyśmy ich po ryby i piwo, bo bez dorsza w panierce i jasnego z pianką przywitanie z morzem straciłoby sens. Wróciłam na koc i wsunęłam mokre stopy pod sweter.
– Może stoją, biedacy, w kolejce? – zasugerowałam.
– Akurat! Raczej siedzą przy stoliku z kuflami i ślinią się na widok skąpo odzianych panienek – sprowadziła mnie na ziemię przyjaciółka. – Trudno. Ich strata. Napijesz się?
– Że co? – nie zrozumiałam.
Zamiast odpowiedzieć wyciągnęła ze swojej przepastnej torby piersiówkę Jarzębiaku. Nie lubię mocnych trunków, ale pomyślałam, że alkohol mnie rozgrzeje i zapobiegnie ewentualnemu katarowi. Pociągnęłam łyk albo dwa i oddałam butelkę przyjaciółce. Ta przyssała się do niej jak pijawka i na efekty nie trzeba było długo czekać. Kilka minut później zawiązała sobie na głowie fikuśny turban i zaczęła biegać po pustej plaży, śpiewając stary przebój Andrzeja Zauchy. Nagle zamilkła, a na jej rozbawionym obliczu pojawiło się zdziwienie.
– Ty, Kaśka, chyba widzę jasność! – poinformowała mnie zaniepokojonym tonem.
– A głosów przypadkiem nie słyszysz? – zażartowałam.
– Mówię serio. Rusz tyłek, to sama się przekonasz.
UFO jakieś, czy co?
Podniosłam się i podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem. Auto zahamowało kilka metrów przede mną Miała rację. Od zachodu zbliżały się do nas tajemnicze światła, ale z całą pewnością nie emitowały go statki z obcych planet.
– To auta – oceniłam. – Przenieśmy lepiej ten nasz piknik, bo nam jeszcze tyłki rozjadą – powiedziałam i przeciągnęłyśmy koc bliżej wydm.
Kilka minut później brzegiem morza tuż obok nas, mknęły dwa sportowe samochody, tzw. terenówki. Spod ich kół wystrzeliwały w górę gejzery piasku i wody, a długie światła cięły zapadający mrok.
– Powinnyśmy zadzwonić po policję – denerwowała się Renata. – Przecież gołym okiem widać, że to jakieś dzieciaki na haju.
– Daj spokój. Nie nasza sprawa – nie chciałam robić zamieszania.
– Nie nasza? A jak się rozbiją albo nie daj Bóg, potrącą jakiegoś spacerowicza? – upierała się przy swoim.
– Oj tam, oj tam – zlekceważyłam jej słowa i machnęłam ręką.
Renata tylko prychnęła pod nosem, wróciła na koc i znów przyssała się do butelki. Pierwsze auto minęło nas w bezpiecznej odległości. Drugie odbiło w prawo, wjechało na plażę i zatrzymało się kilka metrów od moich stóp, ostro przy tym hamując. Manewr był tak niespodziewany, że nie zdążyłam ani odskoczyć, ani zakryć oczu przed falą wzburzonego piasku. Usłyszałam tylko radosny śmiech pasażerów i zobaczyłam zadowoloną gębę siedzącego za kierownicą chłopaka, który myślał chyba sobie, że udało mu się zrobić świetny dowcip.
– Debil!!! – wrzasnęłam na całe gardło i pogroziłam mu pięścią.
W odpowiedzi pokazał mi środkowy palec prawej ręki, po czym zatrąbił i błyskawicznie się oddalił.
Co za dzieciaki!
– Widziałaś gnoja? Pożyczy taki brykę od tatusia i wydaje mu się, że jest panem świata – warknęłam złym głosem, otrzepałam się i odwróciłam w stronę przyjaciółki.
Zamiast siedzieć leżała i wpatrywała się szklanym wzrokiem w ciemniejące niebo, opróżniona do połowy piersiówka leżała obok niej.Z początku nie dostrzegłam w jej zachowaniu niczego niezwykłego. Zdziwiło mnie tylko, że wybryk młodzieńca ani trochę jej nie zirytował.
– Hej! Upiłaś się? – spytałam, ale nie odpowiedziała. – Przestań się już wygłupiać! – poprosiłam i poczułam na karku nieprzyjemne mrowienie, kiedy jakieś pół metra od jej głowy, między torbą, a krawędzią koca, zobaczyłam wbitą w piasek felgę.
Nie było jej tam wcześniej, a to mogło oznaczać tylko jedno, że oderwała się od koła terenówki. Tknięta nagłym niepokojem, opadłam na kolana i dotknęłam dłonią policzka przyjaciółki. Musiała stracić przytomność, bo nie zareagowała, a jej włosy, tuż nad czołem, zrobiły się ciemne i wilgotne. Kiedy musnęłam je opuszkami, zostawiły na mojej skórze rdzawe plamy... To była krew. Serce podskoczyło mi do gardła. Wystukałam pospiesznie numer alarmowy, wezwałam pomoc i dopiero potem zbadałam ranę. Nie była głęboka, ale dało wyczuć się pod palcami podłużne wgłębienie, jakby kość została w tym miejscu uszkodzona.
„Niedobrze” – pomyślałam, bo pęknięcie mogło spowodować obrzęk mózgu, a nawet krwotok wewnątrzczaszkowy.
Najgorsze stało się jednak chwilę później, gdy zdałam sobie sprawę, że Renata przestała oddychać, że jej klatka piersiowa zastygła w całkowitym bezruchu. Instynktownie zrobiłam to, czego nauczono mnie w szkole i na kursach – opanowałam emocje i zaczęłam ją reanimować. Wiedziałam, że z urazami głowy, trzeba postępować niezwykle ostrożnie i że każdy nieopatrzny ruch może je pogłębić. Dramatyczna walka o życie przyjaciółki trwała kilka minut. Tak sadzę, bo straciłam rachubę czasu – dla mnie to była wieczność. Nie pamiętam szczegółów, jak reanimowałam Renatę. Wiem tylko, że mimo wielkiego zapamiętania moje wysiłki nie przynosiły spodziewanego rezultatu, bo masowane serce nie podejmowało pracy...
Czułam się bezradna i kompletnie zagubiona
Nie mogłam uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę i że ten pierwszy dzień urlopu zmienił się niespodziewanie w koszmar. W chwili, gdy ogarnęło mnie zwątpienie i gdy postanowiłam dać za wygraną, dotarło do moich uszu odległe wycie syren. Pomyślałam sobie wówczas, że nie mogę się poddać, że szansa na ocalenie ciągle istnieje!
– Nie umieraj, do cholery! – krzyknęłam i zaczęłam wszystko od nowa.
Zauważyłam go dopiero wówczas, gdy przyklęknął obok i złapał mnie za ręce. Wyglądał zwyczajnie, jak turysta. Miał jasne włosy i błyszczące oczy, a na sobie dżinsy i biały tiszert. Był młody. W każdym razie młodszy ode mnie. Tyle udało mi się zapamiętać. Nie potrafię tego racjonalne wyjaśnić, ale jego bliskość sprawiła, że poczułam dziwną ulgę. Jakby ktoś wstrzyknął mi do żyły mocny środek psychotropowy.
– Co się stało? – spytał niskim, łagodnym głosem.
– Felga rozbiła jej czaszkę. Nie oddycha – wyjaśniłam i chciałam kontynuować masaż serca, ale mężczyzna mi na to nie pozwolił.
– Odpocznij, teraz moja kolej – powiedział, a ja, bez słowa sprzeciwu, klapnęłam na piasek i oddałam mu inicjatywę.
Nie wiem, co sobie myślałam. Chyba miałam nadzieję, że to lekarz i że zajmie się Renatą z większym profesjonalizmem. Byłam potwornie zmęczona i bliska histerii, a on opanowany i nieludzko spokojny. Wyjąca syrena karetki pogotowia zaczęła zagłuszać pomruki głębin, a pół kilometra na zachód, między rosnącymi na bulwarach drzewami, pojawiło się migoczące, niebieskie światło. Od strony molo biegli w naszym kierunku jacyś ludzie. Z trudem, rozpoznałam sylwetki Kacpra i Pawła.
– Są. Jadą – poinformowałam nieznajomego radosnym tonem, bo wstąpiła w moje serce nowa nadzieja.
Po chwili zgasła i zmieniła się w przerażenie, bowiem mężczyzna nie podjął reanimacji, tylko położył dłoń na czole przyjaciółki i lekko się skrzywił.
– Odchodzi – wymruczał pod nosem z wyraźnym niezadowoleniem – Muszę ją zatrzymać.
„Chryste. To nie lekarz. To świr!” – przebiegło mi przez głowę.
Chciałam się podnieść i odciągnąć go od Renaty. Chciałam wrzasnąć, żeby jej nie dotykał, ale byłam jak sparaliżowana. Z moim umysłem działo się coś dziwnego. Obrazy wydawały się zamazane, dźwięki przytłumione, a zapachy niezwykle intensywne. Czułam duszącą woń kwiatów. Miałam wrażenie, że czas zwolnił swój bieg, że tracę świadomość i odpływam w błogi niebyt.
– To jeszcze nie jej pora – kontynuował facet w tiszercie, a jego głos zdawał się docierać do mnie z bardzo daleka. – Przejście jest zamknięte. Jeśli zabłądzi, niełatwo będzie ją znaleźć. Utknie między dwoma światami na wieki.
Po tych słowach zamilkł i zamknął oczy, a na jego twarzy pojawił się wyraz skupienia.
– Wróć! – rozkazał przyjaciółce. – Tam nikt na ciebie nie czeka. Proszę, wracaj!
Zgłupiałam
Nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy płakać. Irracjonalność tego, co się działo, wymykała się wszelkim osądom. Doznałam wstrząsu i nie mogłam się ruszyć. Renata umarła, a jakiś oszołom z kompleksem Boga próbował tchnąć w jej ciało iskrę życia. To było totalne wariactwo i przestałam je w pewnej chwili ogarniać. Nagle stał się cud. Płuca przyjaciółki spazmatycznie wciągnęły powietrze, a z gardła wydobył się bolesny jęk. Nie mogłam w to uwierzyć...
Byłam przekonana, że szok spowodował u mnie omamy, lub że zemdlałam i widzę rzeczy, które dzieją się tylko w mojej podświadomości. Mężczyzna podniósł się z kolan i szeroko uśmiechnął. Jego ciało otaczała aura migotliwego światła. Chciałam zapytać go, kim jest, ale ciągle tkwiłam w szponach osobliwej niemocy i głos odmówił mi posłuszeństwa.
– Tym, który wskrzesza umarłych – odparł, jakby czytał w moich myślach. – Karetka – dodał po chwili i wskazał palcem na coś za moim plecami.
Paraliż mięśni ustąpił. Odwróciłam głowę i ze zdumieniem odkryłam, że kilka metrów dalej zatrzymał się ambulans i że wybiegło z niego dwóch ratowników. Nie słyszałam, kiedy nadjechała karetka. Moje zmysły nie zarejestrowały pracy silnika, wycia syreny i pulsującego koguta. Czułam się tak, jakbym zemdlała i ocknęła się w całkiem nowej rzeczywistości. Po chwili znalazłam się w ramionach męża.
– Co się tutaj stało? – pytał.
Nie odpowiedziałam. Straciłam przytomność – tym razem naprawdę. 19-letni kierowca terenówki został szybko odnaleziony i trafił na trzy miesiące do aresztu. Renata wraca powoli do zdrowia. Przeszła dwie operacje głowy, na szczęście obie zakończyły się sukcesem. Jeśli chodzi o sam wypadek, niczego nie pamięta. Ciągle jest słaba i mało komunikatywna. Tajemniczy mężczyzna, który uratował jej życie, zniknął bez śladu. Co ciekawe, Kacper i Paweł, zgodnie twierdzą, że tamtego feralnego wieczoru nikogo poza mną na miejscu wypadku nie widzieli. Gdy opowiadam im o młodym człowieku w białym tiszercie i jego osobliwych metodach udzielania pomocy, wymieniają między sobą znaczące spojrzenia. Myślę, że mi nie wierzą i trudno się temu dziwić, bo chwilami sama sobie nie wierzę.
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”