Chyba jak każda matka zawsze byłam trochę zwariowana na punkcie swojego syna. Może dlatego, że nie wyszło mi w małżeństwie, które właściwie od początku było skazane na porażkę. Ślub był trochę na siłę, bo zaszłam w ciążę. Powinnam wiedzieć, że stary kawaler, synuś mamusi, nie nadaje się na męża i ojca. Chwila zapomnienia sprawiła, że moje życie bardzo się zmieniło. Liczyłam na to, że po ślubie i mój ukochany przejdzie cudowną przemianę w odpowiedzialnego mężczyznę.
Cóż, nadzieja matką głupich, jak to mówią...
Teraz wiem, że papier niczego nie zmienia. Poza nazwiskiem nie mam już z moim mężem nic wspólnego. Spotykamy się rzadko, dzielą nas nie tylko kilometry. Marną pociechę stanowi fakt, że jego drugie małżeństwo też się rozpadło i także pośrednio z powodu mamusi... Po rozwodzie moim całym światem stał się syn. Właściwie wynagradzał mi wszystko. Był cudowny! Śliczny, mądry, utalentowany.
Nawet stosunkowo mało chorował w dzieciństwie, jak gdyby wiedział, że nie bardzo mogę zbyt często brać zwolnień lekarskich. Na moich rodziców nie mogłam liczyć, bo wyjechałam z rodzinnego miasta już na studiach i od początku wiedziałam, że tam nie wrócę. Byłam więc zdana tylko na siebie. Rozpieszczałam syna, chciałam mu wynagrodzić nieobecność ojca, którego zainteresowanie dzieckiem ograniczało się do regularnego wpłacania alimentów na moje konto.
Dobre i to. Michał miał wszystko, co chciał, a nawet to, o czym nie zdążył jeszcze zamarzyć. Nie żal mi było wydawać na niego pieniędzy, bo wiedziałam, że nie pójdą na marne.
Nieświadomie powielałam schemat rodziny mojego męża
– Kocham cię, mamo, wiesz o tym, prawda? – powtarzał często. Potrzebowałam tych słów. Zupełnie nieświadomie powielałam schemat rodziny mojego męża, który był wręcz uzależniony od swojej matki. Ja oczywiście cały czas twierdziłam, że mam wszystko pod kontrolą i nigdy nie będę wobec niego zaborcza. Obiecałam sobie, że gdy mój syn się ożeni, będę wspaniałą teściową. A przynajmniej się postaram. No cóż, póki co sytuacja nie wymagała spełniania tych deklaracji.
Michał co prawda spotykał się od czasu do czasu z różnymi dziewczynami, ale jak na razie z żadną nie łączyło go głębsze uczucie. I już pewnie nie połączy...
– Jesteś głupia – mówiła moja przyjaciółka Iza.
– Takiego starego konia utrzymujesz? Wzruszałam tylko ramionami i zbywałam ją milczeniem. No cóż, taki układ z synem bardzo mi odpowiadał. Dzięki temu nie czułam się samotna. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby Michał się wyprowadził i nagle musiałabym zamieszkać sama. Ta perspektywa mnie przerażała, choć oczywiście nie chciałam się do tego przyznać ani przed przyjaciółką, ani nawet przed samą sobą.
Zarabiałam tyle, że wystarczało na nas dwoje. Do tego moja mama zabezpieczyła mnie finansowo. Po śmierci ojca sprzedała dom i zamieszkała w Domu Emerytowanego Nauczyciela. Prosiłam ją, żeby przyjechała do Warszawy, ale nie chciała o tym słyszeć. Powiedziała, że wychowała się na prowincji, tam pracowała i tam zamierza spędzić resztę życia. Część pieniędzy ze sprzedaży domu podarowała mnie. Większość ulokowałam na koncie oszczędnościowym, ale... nie wszystko.
Modliłam się, by Michał przeżył...
Pomyślałam bowiem, że nadarza się dobra okazja, by sprawić niespodziankę mojemu jedynakowi. Michał od dawna marzył o motorze. Dzięki zastrzykowi gotówki mogłam spełnić jego marzenie. To był prezent na 25 urodziny. Nawet się nie domyślał. Nie lubiłam motorów. Uległam z miłości. Największym podziękowaniem była radość w oczach mojego syna. Niestety, długo nie cieszył się swoim rumakiem. A tak przyrzekał, że będzie rozsądny, odpowiedzialny, że nie będzie szybko jeździł... Wierzyłam mu, jak każda matka.
– Przepraszam, mamo – usłyszałam zaraz potem, gdy go wybudzono ze śpiączki farmakologicznej. Tylko że to już niewiele zmieni. Michał będzie kaleką do końca życia. No, może postęp medycyny sprawi, że dzięki rehabilitacji zacznie kiedyś chodzić. Liczę na cud i postęp medycyny. Codziennie po południu, wracając z pracy, wstępuję do kościoła i modlę się o to, by mój syn odzyskał zdrowie. W ciągu dnia przychodzi do niego kuzynka mojej przyjaciółki Izy.
Michał jeździ na wózku, miał potrzaskane i połamane obie nogi, miednicę, ręce i żebra. Głowę uchronił kask. Przeklinam tegoroczną długą zimę, bo gdyby w marcu nie spadł śnieg i nie leżał prawie do kwietnia, mój syn zauważyłby tamten krawężnik. A tak odbił się od niego i wyleciał w powietrze jak z katapulty, uderzając przy upadku o latarnię uliczną. Gdyby jechał wolniej, obrażenia byłyby dużo mniejsze…
Dziś można już tylko „gdybać”. Gdybym nie kupiła mu tego motoru… Wciąż odtwarzam w pamięci tamtą chwilę, gdy zadzwonił telefon i w słuchawce usłyszałam słowa: – Pani syn miał wypadek. Jego stan jest krytyczny. Proszę jak najszybciej przyjechać. To cud, że sama nie spowodowałam wtedy wypadku. Pędziłam do szpitala, a łzy zalewały mi oczy. Modliłam się, by Michał przeżył. Potem wzięłam urlop z pracy i siedziałam przy nim, na ile pozwalały mi siły.
Na początku lata Michał został wypisany ze szpitala. Niestety, w złym stanie psychicznym. Gdy dowiedział się, że prawdopodobnie do końca życia będzie jeździł na wózku, przestało mu na czymkolwiek zależeć. Popadł w depresję. Stwierdził, że jego życie już się dla niego skończyło. A moje? Jest mi ciężko, ale staram się nie poddawać.
Chcę być silna za nas dwoje. Ale nie potrafię pozbyć się poczucia winy. Czy kiedykolwiek wybaczę sobie to, co się stało?
Czytaj także:
„Przed laty lekarz namawiał mnie na aborcję, ale dokonał złej diagnozy. A mogłam zabić własne dziecko”
„Mąż odszedł do innej przez mój brak czułości i pracoholizm. Nie mogę popełnić tego samego błędu z synami”
„Jestem stary, więc syn - wielki dyrektor - traktuje mnie jak piąte koło u wozu. Obcy stali się moją rodziną”