„Obowiązkiem mojej matki było obchodzić się ze mną jak z jajkiem. Byłam jej ukochaną córką, więc zasługiwałam na to”

Smutna kobieta fot. Adobe Stock, David L/peopleimages.com
„Martwiłaś się o mnie, wspierałaś, pocieszałaś, jeśli trzeba było, stawiałaś do pionu i zawracałaś na właściwą drogę. A ja? Nigdy ci za to nie podziękowałam. Uważałam, że skoro jesteś moją matką, to mi się to wszystko od ciebie należy. Teraz mogę więc tylko patrzeć w niebo i mówić: pamiętam, mamo”.
/ 07.03.2023 07:15
Smutna kobieta fot. Adobe Stock, David L/peopleimages.com

Umarłaś kilka tygodni temu. Odeszłaś cicho. W samotności. Gdy stałam nad twoim grobem, ogarnęła mnie nagle niewyobrażalna rozpacz. Płakałam, bo dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że w całym swoim czterdziestoletnim życiu nie miałam nigdy wierniejszej, bardziej oddanej przyjaciółki niż ty.

Choć nie było ci lekko, bo wychowywałaś mnie sama, byłaś przy mnie zawsze, gdy cię potrzebowałam. Martwiłaś się o mnie, wspierałaś, pocieszałaś, jeśli trzeba było, stawiałaś do pionu i zawracałaś na właściwą drogę. A ja? Nigdy ci za to nie podziękowałam. Uważałam, że skoro jesteś moją matką, to mi się to wszystko od ciebie należy. Teraz mogę więc tylko patrzeć w niebo i mówić: pamiętam, mamo.

Pamiętam, jaka byłaś dumna, gdy w podstawówce wybrano mnie do szkolnego przedstawienia o Czerwonym Kapturku. Miałam grać główną rolę. Przez dwie noce szyłaś mi strój, bo o wypożyczalniach w tamtych czasach można sobie było tylko pomarzyć. Gdy naszedł dzień występu, ogarnęła mnie wielka trema. Bałam się, że zapomnę tekstu. „Poradzisz sobie, jestem tego pewna. Ale gdyby coś było nie tak, popatrz na mnie” – powiedziałaś wtedy.

W czasie przedstawienia usiadłaś w pierwszym rzędzie i bezgłośnie recytowałaś razem ze mną. Nauczyłaś się na pamięć całej roli, by w razie potrzeby mi pomóc. Chciałaś, żebym wypadła jak najlepiej. I wypadłam. Na koniec roku miałam piątkę z polskiego. Jako jedyna w klasie… Wierzyłaś wtedy we mnie i za to jestem ci wdzięczna.

Pamiętam, jaka byłaś zła, gdy w liceum przefarbowałam włosy na czerwono i pocięłam najlepsze spodnie. Ale wściekłaś się dopiero wtedy, gdy zobaczyłaś moje pikujące oceny. Do niedawna przynosiłam ze szkoły czwórki i piątki. A teraz? Ledwie tróje z minusem. Zabroniłaś mi wychodzić z domu, spotykać się z chłopakiem i słuchać tej diabelskiej muzyki, jaką był dla ciebie punk rock. Chciałaś, żebym zajęła się nauką.

Nie podobało mi się to, więc pyskowałam, buntowałam się, kłóciłam. Ale ty postawiłaś na swoim i w końcu przysiadłam nad książkami. Na wszelki wypadek zgłosiłaś się jednak do pomocy przy maturze. „Gdybyś czegoś nie wiedziała, daj znać. Przyniosę ci ściągę w kanapce” – szepnęłaś tuż przed pierwszym egzaminem. Po wszystkim równie blada i przejęta jak ja gryzłaś palce, czekając na wyniki. Odetchnęłaś dopiero wtedy, gdy zdałam, a potem dostałam się na studia.

Wzięłaś pożyczkę na moje wesele

Pamiętam słoiki i pudełeczka, które wkładałaś mi do walizki, gdy po weekendzie w domu jechałam na uczelnię. Ogórki kiszone, grzybki w occie, schab w galarecie, pierogi, kotlety schabowe… Nikt nie gotował tak świetnie jak ty. Przyjechałaś nawet sprawdzić, jak się odżywiam i gdzie mieszkam. Nie byłaś zadowolona, że po akademiku kręcą się chłopcy, nie podobała ci się moja wyzywająco ubrana i paląca papierosy współlokatorka. Chciałaś, żebym przeprowadziła się na stancję do jakiejś statecznej starszej pani.

Odmówiłam. Widziałam, że byłaś niezadowolona, ale nie starałaś się mnie przekonywać. „Jesteś mądra, rozsądna, więc wierzę, że nie wpakujesz się w żadne kłopoty ” – powiedziałaś wtedy. Myślę jednak, że przez następne miesiące i lata drżałaś o mnie nieustannie. Bałaś się, że się pogubię w wielkim mieście. Wpadnę w złe towarzystwo, zacznę brać narkotyki, zajdę w przypadkową ciążę… Uspokoiłaś się dopiero wtedy, gdy przyjechałam z Szymonem.

Pamiętam, jak ci go przedstawiłam. Spokojny, rzeczowy student prawa od razu zawojował twoje serce. Pękałaś z dumy, gdy aż czerwony z emocji prosił o moją rękę, a potem prowadził do ołtarza. Zaciągnęłaś horrendalną pożyczkę pod zastaw mieszkania, żeby wyprawić mi wesele, o jakim zawsze marzyłam. Wystawne jedzenie, droga restauracja, najlepsza orkiestra i zabawa aż po świt.

Do dzisiaj wszyscy znajomi z rozrzewnieniem wspominają mój ślub. Dostaliśmy z Szymonem w prezencie trochę pieniędzy, więc chciałam ci pomóc w spłacie kredytu, ale stanowczo odmówiłaś. „Nie ma takiej potrzeby, dziecko. Przecież dopiero zaczynacie, macie wydatki” – uśmiechnęłaś się. Spłacałaś tę pożyczkę przez następne dziesięć lat. Choć nie zarabiałaś wiele, bo byłaś tylko zwykłym pracownikiem biurowym w państwowej firmie.

Pamiętam, jak urodziła się Kasia. Przyszłaś na oddział, przyszłaś do sali, w której leżałam. Podeszłaś cicho na palcach, pochyliłaś się nade mną, zmęczoną i zapłakaną, i od razu poczułam się lepiej. Byłaś przy pierwszej kąpieli i karmieniu, parzyłaś koperek, gdy małą męczyły kolki, nosiłaś ją na rękach, gdy darła się wniebogłosy, a ja odchodziłam od zmysłów, że coś jej dolega. „Nie martw się, nic jej nie jest.

Dzieci po prostu lubią sobie czasem popłakać” – mówiłaś uspokajająco, gdy chciałam wzywać pogotowie. I zawsze miałaś rację. Wprowadziłaś się do mnie i pomagałaś przy Kasi. I nigdy nie usłyszałam od ciebie ani słowa wymówki czy skargi. Matki moich koleżanek wykręcały się od opieki nad wnukami, jak tylko mogły.

Ty cieszyłaś się, że możesz pomóc

Pamiętam, jaka byłaś zdruzgotana, że rozstaję się z Szymonem. Początkowo nie potrafiłaś pojąć, dlaczego wyrzuciłam go z domu, gdy okazało się, że mnie zdradza z inną kobietą. Był przecież zięciem twoich marzeń. „Walcz o niego! Życie samotnej matki nie jest łatwe. Wiem coś o tym. Macie przecież dziecko” – przekonywałaś. Nie słuchałam. Nie byłam w stanie mu wybaczyć, a i on nie błagał zbyt mocno o wybaczenie.

Widziałaś to. Kiedy więc po ostatniej sprawie rozwodowej wyszłam z sali sądowej, bez słowa chwyciłaś mnie pod ramię i wyprowadziłaś na zewnątrz. Nawet się nie obejrzałaś za zięciem z marzeń. Znowu wprowadziłaś się do mnie, jak wtedy, gdy urodziła się Kasia, i chuchałaś, dmuchałaś na mnie. Bałaś się, że wpadnę w depresję, nie poradzę sobie sama.

Wróciłaś do siebie dopiero wtedy, gdy… zdałam egzamin na prawo jazdy. Szymon zawsze mi wmawiał, że nie nadaję się na kierowcę, więc wcześniej nawet nie próbowałam zapisać się na kurs. Wzięłaś kolejną pożyczkę, by dołożyć mi do kupna nowego samochodu. Zamierzałam kupić używany, ale się uparłaś. Chciałaś, żebym z fasonem ruszyła w nowe życie.

Bałaś się, że też mnie skrzywdzi

Pamiętam, jaka byłaś nieufna, gdy przywiozłam do ciebie Wojtka. Przez cały wieczór patrzyłaś na niego spod oka, jakby był jakimś wrogiem, a nie mężczyzną, który zamierzał spędzić ze mną resztę życia. Po kolacji prawie siłą zaciągnęłaś mnie do kuchni. „Czy na pewno chcesz zaryzykować? Jesteś przekonana, że was nie skrzywdzi? Nie chcę, żebyście znowu cierpiały” – dopytywałaś się rozgorączkowana.

Nie zapomniałaś, jak bardzo cierpiałam z powodu zdrady Szymona. Wtedy i potem jeszcze ze sto razy musiałam powtarzać, że chcę, jestem pewna, zanim odpuściłaś. Chyba się nawet ucieszyłaś, że będę kogoś miała. Sama przecież mówiłaś, że samotnej kobiecie z dzieckiem jest bardzo ciężko. Ostatecznie przekonały cię chyba zapewnienia Kasi, że Wojtek jest najfajniejszym wujkiem na świecie i ona chce, żeby z nami zamieszkał.

Zaprosiłaś go wtedy do siebie po raz drugi i podałaś swoje popisowe danie: indyka w brzoskwiniach. Gdy to zobaczyłam, uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Zrozumiałam, że go zaakceptowałaś. Kiedy wychodziliśmy, zatrzymałaś mnie jednak na chwilę. „Uprzedzam, że jeśli przez niego będziesz płakać, do następnej porcji dosypię trutki na szczury” – wyszeptałaś. Nigdy nie było takiej potrzeby, bo Wojtek kochał i ciągle kocha mnie nad życie, ale jestem pewna, że mówiłaś poważnie.

Przepraszam cię za to, mamo…

Wreszcie pamiętam, jak zachorowałaś. Zadzwoniłaś i powiedziałaś, że ostatnio coraz częściej pobolewa cię serce. Byłam zaskoczona, bo nigdy wcześniej nie skarżyłaś się na zdrowie. Powinnam natychmiast wsiąść w samochód i do ciebie pojechać, ale tego nie zrobiłam. W firmie z powodu ciągle trwającej pandemii grożono kolejnymi zwolnieniami i bałam się, że jeśli poproszę o urlop, natychmiast mnie wyrzucą.

Poradziłam ci więc, żebyś skontaktowała się z lekarzem, i obiecałam, że jak tylko sytuacja się wyjaśni, to natychmiast cię odwiedzę. „Nie spiesz się, córeczko. Twoje sprawy są najważniejsze” – powiedziałaś cicho do słuchawki. Kilka dni później dowiedziałam się od twojej sąsiadki, że umarłaś… Odeszłaś cicho. W samotności. Przepraszam cię za to, mamo…

Czytaj także:
„Moja mama nie umiała być wierna i ciągle latała za facetami. Kiedy wzięła się za moich kumpli powiedziałem >>dość<<"
„Latami nie potrafiłam wybaczyć ojcu przyjaciółki. Był ginekologiem i moja mama zmarła przez jego błędną diagnozę”
„Swoje niespełnione ambicje moja mama przenosiła nie tylko na dzieci, ale potem na wnuki”

Redakcja poleca

REKLAMA