Przez wiele lat bardzo się starałam, by zapomnieć o przeszłości. Wzięłam sobie do serca rady różnych mądrych ludzi, między innymi tę, że pielęgnowanie uraz krzywdzi nas jeszcze bardziej niż to, co już się zdarzyło. Że wtedy wciąż tkwimy w kręgu cierpienia, tylko że teraz na własne życzenie.
Nie było to łatwe, ale jakoś się pozbierałam po strasznych wydarzeniach w moim życiu. Udało mi się skończyć szkołę, znaleźć mieszkanie i dobrych ludzi, którzy mi pomogli. W końcu okrzepłam, choć wciąż od czasu do czasu budziłam się z krzykiem na ustach, spocona, z wrażeniem, że się duszę.
Minęło dwanaście lat. Tamtego dnia jak zwykle pojawiłam się na porannym dyżurze. Od dwóch lat pracowałam jako pielęgniarka w szpitalu miejskim. Pół godziny wcześniej patrol policji przywiózł bezdomnego starszego mężczyznę, który wyglądał, jakby ostatnie pół roku spędził na śmietniku.
– Zajmij się nim – powiedziała przełożona i podała mi kartę przyjęcia. – Weź do pomocy salowego. Staruszek co prawda chudy, ale wysoki.
– Co mu jest?
– Prawdopodobnie zapalenie płuc. Patrol znalazł go z załomie murów przy dworcu PKP. Gorączkuje. Jakby odzyskał przytomność, spytaj go, jak się nazywa. Nie ma przy sobie dokumentów.
Mężczyzna był zarośnięty, brudny i trochę śmierdział. Jego ubranie posłałam do pralni.
Przez godzinę ja i salowy Józek myliśmy chorego gąbką, uważając, by się bardziej nie wyziębił. W końcu był mniej więcej czysty. Co ciekawe, mężczyzna nie był zawszony, co sugerowało, że dopiero od niedawna żyje na ulicy.
Kiedy skończyliśmy, założyłam choremu wenflon, dałam zastrzyk i podłączyłam do kroplówki. I poszłam do innych zajęć. Kilka godzin później bezdomny odzyskał przytomność. Nie było mnie przy tym. Jego nazwisko poznałam później, tuż przed wyjściem do domu, gdy wpisywałam do karty pobrane lekarstwa.
Witold M.. Lat siedemdziesiąt dwa. Adres – nie chce podać. Z kim mamy się skontaktować – chory odwraca głowę i milczy.
Poczułam, jak długopis wypada mi z ręki. I wbrew sobie znów usłyszałam te pochrząkiwania. Charkot i sapanie. I ponownie ogarnęło mnie to poczucie totalnej bezradności, bezsilności.
– Dobrze się czujesz? – spytała Joasia, pielęgniarka. – Strasznie zbladłaś. Jakbyś ducha zobaczyła.
– Można tak powiedzieć – wyszeptałam z trudem. – Mogłabyś dokończyć? Proszę. Rzeczywiście, jakoś źle się poczułam. Idę do domu.
Jego ojciec
Wybiegłam ze szpitala, jakby mnie goniły demony. A dokładnie trzy. Całą drogę do domu – miałam do przejścia cztery przecznice – w głowie wirowały mi wspomnienia. Trzech facetów, wielkich, ciężkich, spoconych, i ja. Nie miałam nawet siły krzyczeć, cielska przyduszały mnie, moje płuca ledwie się unosiły, walczyłam o każdy dech. I właściwie tylko to pamiętam z gwałtu – walkę o oddech.
Zatrzymałam się przed drzwiami mieszkania i wreszcie udało mi się opanować. Marek nie mógł zobaczyć mnie w tym stanie. Nie chciałam pytań, trwożliwych spojrzeń. Mój jedenastoletni syn był wrażliwy i inteligentny.
Marek był w domu i odrabiał lekcje. Zrobiłam obiad, porozmawiałam z nim. Codzienne czynności, tak uspokajające, zwykłe, oczyściły mnie. Ustawiły w odpowiednim miejscu – w teraźniejszości.
Przeszłość już nie istnieje. Nie istnieje.
Była niemal dziewiąta, kiedy Marek zasnął, a ja ułożyłam się w wannie, czując, jak gorąca woda rozgrzewa i rozluźnia moje zmęczone ciało. Przymknęłam oczy. Nie miałam sił walczyć z napływającymi wspomnieniami.
Maćka poznałam na obozie dla dzieci z domów dziecka zorganizowanym przez radę gminy. To był mój ostatni rok w domu dziecka, kończyłam osiemnaście lat i z pewnym lękiem, a jednocześnie ekscytacją czekałam na nowy etap życia. Chciałam zostać pielęgniarką, skończyć odpowiednie studia. Byłam dobrą uczennicą i obiecano mi pomoc.
Na obozie byłam wychowawczynią najmłodszej grupy dziewczynek. Maciek miał dwadzieścia trzy lata i był wolontariuszem – pracował jako wychowawca najstarszej grupy chłopaków. Z początku miał z nimi trochę kłopotów, bo nic o nich nie wiedział. Ja znałam te bestie doskonale, więc pomogłam przystojnemu chłopakowi. I tak się zaczęło. Pod koniec miesięcznego obozu byliśmy już parą, a ostatniej nocy Maciek poprosił mnie o rękę.
– Mój ojciec ma sady – jabłonie, grusze, śliwy – zachwalał mi nasze przyszłe życie. – Ja kończę studia i będę z ojcem prowadził interes. A ty będziesz moją żoną. Skończysz swoje studia i jak będziesz chciała być pielęgniarką, to w miasteczku mamy dużą przychodnię. A może zechcesz być lekarką?
Śmiałam się szczęśliwa i zapewniłam, że bycie pielęgniarką w zupełności mi wystarczy.
Kiedy skończyłam osiemnaście lat, po maturze, przyjechałam do domu Maćka, a on przedstawił mnie rodzicom – cichej matce o ciepłym spojrzeniu i groźnie wyglądającemu ojcu. Od razu wyczułam, że nie darzy mnie sympatią. Pomyślałam, że z czasem, kiedy bliżej mnie pozna, zmieni swój stosunek do mnie.
Myliłam się. Pan Witold nigdy nie dał mi szansy. Z początku odnosił się wrogo, potem nie zauważał mnie, jakbym była powietrzem. Ale Maciek się nie dawał.
– Nie przejmuj się – uspokajał mnie. – Mam dom po dziadku, wyremontuję go i tam wprowadzimy się po ślubie. A poza tym ojciec w końcu pójdzie po rozum do głowy. Jestem jego dziedzicem. Będzie musiał się ugiąć – przekonywał.
– Ja myślę, że on czegoś chce – powiedziałam. – Ma wobec ciebie inne plany, które ja mu niszczę. Dlatego tak mnie nienawidzi.
W oczach Maćka dostrzegłam błysk.
– Ty wiesz, o co mu chodzi. Powiedz – nalegałam.
Mój narzeczony westchnął ze znużeniem.
– Ojciec od lat chce mnie ożenić z córką sąsiada. On ma winnicę za miastem, a mój tata marzy o produkcji wina. Ale ja nie chcę żenić się z dziewczyną, której nie kocham. Moi rodzice są małżeństwem biznesowym. Nie, dziękuję. Nie ugnę się. Będzie musiał wybrać.
Myślę, że Maciek nie znał swojego ojca. Nie wiedział, do czego on będzie w stanie się posunąć, żeby osiągnąć cel.
Co się z nim stało?
Woda się wychłodziła, dostałam dreszczy i wróciłam do rzeczywistości. Od tamtych dni minęło dwanaście lat. Nie miałam kontaktu z Maćkiem. Nie wiem, co się u nich wydarzyło. A przecież coś musiało, skoro straszny Witold jest teraz bezdomnym.
Następnego dnia miałam także poranny dyżur. Przywitałam się z koleżankami, wypełniłam pierwsze obowiązki, a przechodząc bok sali, gdzie leżał mój niedoszły teść, zajrzałam do środka. Podłączony do kroplówek, wychudzony, postarzały, nie wyglądał już groźnie.
Te lata nie były dla niego łaskawe. Wtedy był postawnym mężczyzną, z zaczątkami brzucha. Maciek był do niego fizycznie podobny. I równie jak on uparty i silny.
– Czujesz się już dobrze?
Obróciłam się. Za mną stała Jadwiga, pielęgniarka przełożona. Kobieta, która – można powiedzieć – uratowała mi kiedyś życie.
– Tak – odparłam.
– To on, prawda? – spytała. – Pamiętam to nazwisko, kiedy je wypłakiwałaś.
Głos Jadzi był łagodny, kojący. Była ode mnie starsza prawie dwadzieścia lat. Ona załatwiła mi internat przy szkole, lekarza, potem żłobek. A przede wszystkim przywracała mi wiarę w siebie. Moją żałość zamieniała w złość. Poczucie upokorzenia – w gniew. Te emocje były mi wtedy bardzo potrzebne. One zbudowały tę kobietę, którą jestem teraz. Samodzielną i pewną siebie.
– On – potwierdziłam.
Skinęła głową.
– Nie musisz się nim zajmować – powiedziała. – Przydzieliłam tę salę Kindze. I pamiętaj, on już nie może cię skrzywdzić. Teraz on jest tym słabszym.
To nie były dla niego miłe dni. Kinga, której generalnie pacjenci nie lubili, była z natury opryskliwa, arogancka i kłótliwa. Kiedy stary zażądał rozmowy z pielęgniarką przełożoną, Jadwiga zimnym tonem wyjaśniła, że każdy ma taką opiekę, na jaką zasługuje.
– To ja wezwę policję, że mnie tu torturują! Ja mam swoje prawa! – groził.
Stałam w drzwiach i widziałam, jak Jadzia prostuje się na całą swoją niemałą wysokość – metr siedemdziesiąt pięć.
– Policja? Proszę bardzo. Możemy porozmawiać o zbrodni, którą pan popełnił dwanaście lat temu.
– Że co? – nie zrozumiał.
Serce biło mi jak szalone, nogi drżały, ale podeszłam i stanęłam obok przyjaciółki. Witold spojrzał na mnie bladymi oczami. Nie poznał mnie w pierwszej chwili.
Aż wreszcie dostrzegłam, jak jego źrenice się rozszerzają.
– Ha – zaskrzeczał ochrypłym głosem. – Wiedziałem, że z ciebie mściwa zołza.
Jadwiga popatrzyła na mnie, chwyciła za rękę i wyciągnęła z pokoju. Dobrze zrobiła, bo czułam, że jeszcze chwila i się rozpadnę.
– Nie rozumiem – jęknęłam. – Jak można być takim złym człowiekiem? Czy jego własny los niczego go
nie nauczył?
– A kto wie, co mu się przydarzyło. Weź się w garść. I zrób to, na co masz teraz szansę – nachyliła się do mojego ucha i wyszeptała: – Zemścij się. Zemsta zamknie przeszłość na zawsze i da ci spokój duszy. Uwierz mi.
Nie miałam wiele do zaforeowania
Zemsta. Po dyżurze wróciłam do domu, postawiłam na stole zakupy i usiadłam ciężko na krześle. Nie powiem, propozycja była kusząca. Przez kilka minut przez myśli przelatywały mi różne pomysły. Wstałam i zaczęłam przygotowywać obiad. Marek miał dzisiaj trening i wróci po siódmej. Obierałam więc warzywa i zastanawiałam się, jaka forma zemsty jest dla mnie możliwa.
Oko za oko, ząb za ząb, wyszeptał mi do ucha jakiś wewnętrzny głos. Oko za oko…
I znów moje myśli ześlizgnęły się w przepaść przeszłości.
– Oko za oko, ząb za ząb – śmiał się Maciek, ścigając mnie w sadzie.
Uciekałam, śmiejąc się w głos. Już nie pamiętam, jaki psikus mu zrobiłam, ale chciał się odwdzięczyć. Dopadł mnie, zaczął łaskotać i całować.
Tak bardzo go kochałam. Był sierpniowy ciepły wieczór, w pobliskim stawie kumkały żaby. Grały świerszcze w trawach. Czułam, że mój mężczyzna się rozgrzewa. A i ja powoli traciłam rozsądek.
– Maciej… – szepnęłam i zatrzymałam jego dłoń błądzącą po moim ciele. – Umówiliśmy się przecież.
– To już za dwa miesiące – wymruczał. – Prawie już.
– Właśnie, tylko dwa miesiące. Proszę.
To była nasza wspólna decyzja, by nie iść do łóżka przed ślubem. Ja byłam dziewicą, Maciek zapewne nie, ale wiadomo, jak to jest w małych miejscowościach. Nie miałam wiele do ofiarowania rodzicom Maćka, jedynie swoją, jak to nazywali, „czystość i niewinność”. Dowód, że nie jestem dziewczyną lekkich obyczajów. Że mój charakter i miłość do Maćka zastąpią bogate wiano. I nie miałoby żadnego znaczenia, że to mój przyszły mąż odebrał mi wianek. „Puściła się przed ślubem” – tak by mówili. Nie mogliśmy do tego dopuścić.
Tamtego wieczoru, kiedy Maciej z westchnieniem, niechętnie odsunął się ode mnie i opadł na pachnącą trawę sadu, nie wiedziałam, kim byli moi rodzice. Tyle że umarli w wypadku. Więcej wiedzy ani ja, ani Maciek nie potrzebowaliśmy do szczęścia. Jednak kilka dni później, chcąc nie chcąc, dowiedziałam się gorzkiej prawdy.
Byłam sierotą, dzieckiem pary narkomanów, którzy w pustostanie zażyli skażony narkotyk i razem umarli. Miałam wtedy półtora roku i kiedy oni odchodzili, ja bawiłam się obok zabawką. Znajomi rodziców znaleźli mnie tam dzień później. Byłam brudna i płakałam wniebogłosy.
O tym wszystkim poinformował mnie ojciec Macieja. W jego głosie usłyszałam niebotyczną pogardę.
– I ja mam się zgodzić, by takie robactwo skaziło mój ród? – syczał. – Nigdy.
Na stole w kuchni leżały akta, które skądś wydostał. I zamierzał pokazać Maciejowi. Mój narzeczony wyjechał na dwa dni podpisać kontrakt na dostawę jabłek. Ja mieszkałam w częściowo wyremontowanym domu jego dziadka. I tu właśnie przyszedł Witold i kazał mi się wynosić. Rzucił na stół grubą kopertę.
– Tu masz dwadzieścia tysięcy. Chyba wystarczy. Kiedy Maciej się dowie…
– Zaśmieje się panu w twarz – nie wytrzymałam.
Miałam dosyć. Jak długo można znosić obelgi z pokornie pochyloną głową, z głupkowatym uśmiechem?
– On wie, że ja nie mam z tym nic wspólnego, nie wybierałam sobie rodziców. Cokolwiek pan powie, nie zmieni pan jego zdania. Zbyt jesteście do siebie podobni. Powinien pan być z niego dumny – powiedziałam.
Ojciec Macieja patrzył na mnie, a ja poczułam, jak ogarnia mnie lęk. Coś takiego było w jego oczach…
Ale na przekór wyprostowałam się i uniosłam głowę.
– Skoro tak to zamierzasz rozegrać… – powiedział nagle, odwrócił się i wyszedł.
Myślałam, że na tym koniec. Myliłam się. Jeszcze tej samej nocy, gdy spałam, do domu weszło trzech mężczyzn. Zgwałcili mnie. Porobili zdjęcia. Oczywiście bez swoich twarzy – tylko ja, naga, krzycząca. Wybrali takie ujęcia, że nie widać było mojej walki, przerażenia. I wysłali zdjęcia Maciejowi.
Wiedziałam, że mi wierzy, że padłam ofiarą gwałtu. Razem ze mną naciskał na policję, by znaleźli winnych, ale jak niby miałam opisać sprawców. Że byli wielcy, ciężcy i sapali? Wiedziałam, że napuścił ich stary Witold. Pewnie im za to zapłacił. Ale nie miałam dowodów. Kiedy w końcu powiedziałam to Maciejowi, zrozumiałam, że przekroczyłam pewną granicę.
– Mój ojciec nie jest ideałem – powiedział z dziwnym chłodem – ale nie jest też potworem. Nie zrzucaj na niego winy, bo to jest ciebie niegodne.
Jakoś byśmy przezwyciężyli ten pierwszy rozdźwięk między nami, ale kiedy miesiąc później okazało się, że jestem w ciąży, Maciej… zapadł się w sobie. Wiem, że ożeniłby się ze mną, wciąż mnie kochał, ale nigdy nie byłby szczęśliwy, wychowując nie swoje dziecko, owoc gwałtu. I on, i ono byliby nieszczęśliwi. A ja cierpiałabym w dwójnasób.
Kiedy odchodziłam, Maciej nie zatrzymywał mnie. Odwiózł mnie do miasta, gdzie miałam studiować pielęgniarstwo, opłacił stancję za trzy miesiące. Pocałował mnie w czoło i szybko się odwrócił, bym nie widziała łez w jego oczach. Więcej o nim nie usłyszałam.
A teraz, po dwunastu latach, miałam szansę zemścić się na tym, kto zniszczył moje szczęście.
Los podsunął mi okazję?
Następnego dnia przyszłam do pracy kwadrans przed czasem. Pół nocy nie spałam, wymyślając zemstę, a gdy zasnęłam, śniło mi się to ze szczegółami. Niestety, nie jestem geniuszem zbrodni i moja wyobraźnia jest pod tym względem mocno ograniczona. Kiedy Jadzia spytała, co wymyśliłam, powiedziałam jej o środkach przeczyszczających. Prychnęła.
– I my będziemy po nim sprzątać? Nie, ja mam coś lepszego – zniżyła głos i rozejrzała się.
Byłyśmy przy biurku same. Pokazała mi małą tabletkę.
– Co to? – spytałam.
– Psychotrop. Trochę się wystraszy. Daj mu to na noc, wtedy najsilniej działa. Mam jeszcze trzy. Potem będzie się już nadawał tylko do wariatkowa.
– Ale… – zawahałam się.
– Podziękujesz mi, jak drań zacznie toczyć ślinę z pyska. I nie zastanawiaj się – los pcha ci tę okazję do rąk. Znaczy, że siły wyższe akceptują.
Poklepała mnie po ramieniu i wyszła.
Cały dzień biłam się z myślami. W końcu podjęłam decyzję. Oko za oko, stary draniu. Jadwiga, uśmiechając się, wpisała mnie na następny dzień na wieczorny dyżur. Marek był już na tyle duży, że mógł sam zostawać w domu.
Cały następny dzień ogarniałam dom, gotowałam obiad, potem pomogłam synkowi odrobić lekcje. O siedemnastej pocałowałam go w czoło i poszłam do pracy. Kiedy przyszedł czas, rozłożyłam leki i rozniosłam po salach.
Stary spał. Zapalenie płuc go wycieńczyło, ale wiedziałam, że powoli dojdzie do siebie. Powinnam go była obudzić, ale jakoś… nie mogłam. Postawiłam kubeczek z lekami i szklankę z wodą na stoliku obok łóżka i wyszłam. Serce biło mi szaleńczo, w głowie wirowało. Dłonie drżały. Stało się. Zrobiłam to. Jeszcze trzy dni i zemsta będzie pełna. Tylko dlaczego było mi niedobrze i wcale nie czułam się usatysfakcjonowana?
„Zemsta jest czarnym smokiem śmierci, który zabija mszczącego się”. To zdanie przeczytałam w jakiejś powieści.
Usiadłam za biurkiem, by napisać raport, i wbrew sobie słyszałam w głowie własne słowa, które kierowałam do mojego synka: nie poddawaj się zemście i nienawiści, bo to one zmieniają nasze czyste serca w zrobaczywiałe ochłapy. I jedynie miłość tak naprawdę zmienia świat.
Zerwałam się z krzesła i pobiegłam do pokoju Muchy. Właśnie wysypywał na dłoń leki z kubeczka.
– Proszę poczekać – powiedziałam. – To pomyłka – nachyliłam się i zabrałam małą tabletkę.
W jego oczach błysnęło. Był zły, ale nie głupi.
– Co miało mnie spotkać? – zapytał.
– Czy to ważne?
– Więc czemu się wycofałaś?
– Mam nowe życie, ukochanego synka. Nie warto dla kogoś takiego jak pan obciążać sobie sumienia.
– Syna? Jak możesz go kochać?
Ten człowiek wciąż wprawiał mnie w osłupienie.
– A jak można go nie kochać? – odparłam. – Dobry, inteligentny. A że pochodzenie trochę… bulwersujące? To nie ma nic do rzeczy. A poza tym odebrał mi pan wszystko, co kochałam, musiałam więc znaleźć sobie coś nowego. Człowiek nie może żyć bez miłości. Bo wtedy zmienia się w… – ugryzłam się w język.
– W kogoś takiego jak ja? – powiedział cicho. – Zawziętego, pełnego nienawiści i pretensji.
– Nieszczęśliwego – poprawiłam. – Może pan spać spokojnie. Już z panem skończyłam.
Naprawdę czułam się lepiej. Wychodziłam, kiedy usłyszałam jego głos.
– Wysłałem tych ludzi do ciebie. Mieli milczeć, ale rok temu jeden z nich zaczął mnie szantażować. Maciek dowiedział się o tym i wściekł się. Wyrzucił mnie z domu. A ja to wszystko robiłem dla niego. Chciałbym umrzeć.
Położył się na łóżku i odwrócił się do mnie plecami.
Wyszedł ze szpitala kilka dni później. Nie wiem, co się z nim dalej stało. Ale to, co się wydarzyło, naprawdę zamknęło przeszłość tam, gdzie jej miejsce. Bo nie wystarczy starać się zapomnieć i milczeć. Trzeba wybaczyć. Tylko wtedy może nas ogarnąć prawdziwy spokój.
Czytaj także:
„Teściowa miała mieszkać z nami tylko chwilę, a mijają 3 lata. Wepchnęłam ją w ramiona rubasznego sąsiada, żeby się jej pozbyć”
„Muszę się pozbyć teściowej, bo jest ważniejsza niż ja i dzieci. My żyjemy w chorym trójkącie”
„Moja siostra ukradła mi faceta, nie umiałam jej tego wybaczyć. Nawet gdyby to miało być jej ostatnie życzenie przed śmiercią"