„Przyszli teściowie córki to banda wybrednych mieszczuchów. Przyjechali na wieś i zamiast kaszanki, chcieli włoski makaron”

wściekła teściowa fot. Adobe Stock, Krakenimages.com
„Młoda nie zjadła żuru, bo kwaśny, Marzena białej kiełbasy, bo anatomicznie wygląda, a Radek dostał spazmów na widok smażonych warzyw – co to, on królik jest? Ale wybredni nie są, skądże, wystarczy im cokolwiek!”.
/ 18.01.2023 16:30
wściekła teściowa fot. Adobe Stock, Krakenimages.com

Wszystkie koleżanki wróżyły, że kiedy dzieci już na dobre wyprowadzą się z domu, będę przeżywać syndrom „pustego gniazda”, ale póki co, a minął już rok, wcale się na to nie zapowiada. Prawdę mówiąc, dawno nie byliśmy z Maćkiem tacy szczęśliwi, chyba tylko zaraz po ślubie. Nareszcie nie trzeba nikomu dogadzać ani znosić niczyich humorów!

A teraz jeszcze, gdy i mąż jest wreszcie na upragnionej emeryturze, żyjemy sobie po prostu jak pączki w maśle. Jak to stwierdził syn, gdy przyjechał na urlop z Anglii – każde w swoim matriksie.

Maciek ma czas na wędkowanie, ja na ogród, i Bogiem a prawdą, dopiero teraz, jesienią, spędzamy więcej czasu razem niż osobno. Czasem mam aż wyrzuty sumienia: może zanadto sobie dogadzamy? Ale mąż tylko puka się w czoło – trzeba korzystać z życia! Kto wie, kiedy zaczniemy chorować, wypadki też chodzą po ludziach… I, ostatecznie, nie ma żadnych gwarancji, że dzieciom zawsze będzie się dobrze układać. Może nagle któreś zwali nam się na głowę – i żegnaj, wolności!

Tak sobie to wszystko wyklarowaliśmy, byle się pławić dalej w hedonistycznym upojeniu, i masz... Zadzwoniła córka z prośbą. Jej niby-teściowie bardzo by chcieli wybrać się na prawdziwe grzybobranie. Czy moglibyśmy ich zaprosić na któryś z wrześniowych weekendów?

– W sumie nie widzę problemu – powiedziałam ostrożnie i zerknęłam na Maćka, który siedział obok mnie i wszystko słyszał.

Teraz wzruszył ramionami, że nie ma nic przeciwko.

– To super – ucieszyła się Natalia. – Wydaje mi się, że powinniście się polubić. Kto wie, może zyskacie fajnych nowych znajomych?

Może… Nie można powiedzieć, żebyśmy mieli takich zbyt wielu. Jakoś tak się dzieje, że z wiekiem raczej się wykruszają niż ich przybywa. Uzgodniliśmy więc, że Natalia da rodzicom swojego partnera nasz numer telefonu i resztę będziemy już dogadywać między sobą. Zadzwonili po trzech dniach z podziękowaniami. Przyjadą z młodszą córką, bo smarkula jest teraz w takim wieku, że strach ją samą zostawiać. Wiadomo, gimnazjalistka!

Jest okazja, żeby się nareszcie poznać

Jeśli nasze dzieci zdecydują się na ślub, będziemy mieli za sobą przynajmniej to. Zapytałam, jak sobie wyobrażają z grubsza grzybobranie, stwierdzili, że zamierzają całe dnie spędzać w lesie. Byłoby fajnie, gdybyśmy przynajmniej pierwszy raz poszli z nimi i pokazali im miejsca. I przywiozą ze sobą suszarkę do grzybów, a za prąd zwrócą.

– Nie chcemy was narażać na żadne koszty – zapewniła matka Jaśka. – Będziemy zupełnie niekłopotliwi!

Zapytałam od razu, jak z ich preferencjami żywieniowymi, bo chciałabym się przygotować. Może mają alergie na jakieś pokarmy albo czegoś nie lubią?

– Absolutnie nie – zapewnili zgodnym chórem. – Lubimy wszystko.

– Na pewno?

– Na sto procent.

Przyznam szczerze, odkąd dzieci nie ma w domu, gotowanie nie sprawia mi już takiej przyjemności jak kiedyś. Dla żadnego z nas rozkosze podniebienia nie są warte kilkugodzinnego stania przy garnkach, toteż jak już najdzie nas chęć na coś wykwintnego, najczęściej jedziemy do restauracji. Na co dzień jadamy prosto i szybko.

A im mniej praktyki, tym więcej stresu, więc zdecydowałam, że wszystkie potrawy przewidziane na czas wizyty gości zrobię wcześniej, a potem będę tylko odmrażać i dokańczać. W końcu chciałabym też powłóczyć się po lesie – w tym roku jest taki urodzaj!

Maciek zaoferował pomoc i w trymiga ułożyliśmy popisowe menu: w piątek wieczorem na powitanie leczo, w sobotę żurek z kiełbasą i chlebki pita ze smażonymi warzywami, w niedzielę, na pożegnanie, naleśniki z różnymi nadzieniami – goście będą mieli możliwość zabrania ich do domu. Na ostatnią chwilę zostało tylko zrobienie sernika z bakaliami, ale to już drobiazg.

Miałam nadzieję, że to spotkanie będzie początkiem miłej znajomości. Nie, żebyśmy od razu mieli się zaprzyjaźniać, lecz jednak dobrze byłoby, gdyby udało nam się dogadać. Wszystko wskazywało na to, że wkrótce zostaniemy jedną rodziną.

W piątek rano rodzice Jaśka zadzwonili, że będą mieć poślizg czasowy. Planowali, że młoda nie pójdzie tego dnia do szkoły, ale okazało się, że ma ważny sprawdzian z matematyki i mogli wyjechać dopiero po trzeciej. Dojadą pewnie wieczorem, więc inauguracja leśnych przyjemności dopiero w sobotę. No i czyż nie dobrze wymyśliłam, żeby wszystko przygotować wcześniej? Odmrozić można zawsze.

Rzuciliśmy się więc z Maćkiem do swoich zajęć, do tego nigdy nie trzeba nas namawiać. W końcu jednak i mąż wrócił z ryb, i ja skończyłam sadzić tulipany, nawet zdążyłam posegregować dalie w piwnicy, a gości ciągle nie było. Zastanawialiśmy się, czy dzwonić, gdy przed bramą zatrzymał się granatowy passat.

„Raz kozie śmierć – pomyślałam. – Mam nadzieję, że nie pokrzyżujemy córce planów matrymonialnych”.

Kiedy na prezent powitalny dostałam różę historyczną, byłam pewna, że będziemy się dobrze dogadywać. Ktoś tu odrobił lekcje i zapytał Natalię, co sprawiłoby mi największą przyjemność… Lubię taką dbałość, to zupełnie co innego, niż obdarowywać taśmowo wszystkich narzędziami kuchennymi czy serwetkami.

– Wiem, że powinnam powiedzieć „nie trzeba było”, ale marzyłam o takiej róży – cmoknęłam Marzenę, bo tak miała na imię przyszła teściowa córki. – Postaram się, żebyście nazbierali więcej prawdziwków niż zdołacie przejeść.

Co zrobić z taką ilością resztek?

Miałam wrażenie, że Maciek też znalazł wspólny język z jej mężem, bo już go ciągnął do garażu, pewnie żeby pokazać sprzęt wędkarski. Róża, ich córka, wsiąkła przy koszyku z kociętami. Pomyślałam, że może uda nam się wetknąć im któregoś. Maciek poszedł pokazać gościom pokój, ja nakroiłam chleba i podgrzałam leczo. Usiedliśmy do stołu.

– Ale ostre – jęknęła Marzena. – Co wy tam dodaliście?

A co mieliśmy dodać, arszenik? Chyba wiadomo, że paprykę, w końcu to węgierska potrawa! Poradziłam jej, żeby przepijała zimną wodą lub piwem, ale tylko skubała chleb. Ten, który akurat nie smakował jej córce, bo był z czosnkiem… Przyniosłam kupne bułki, masło, pomidory i postawiłam na stole. Trudno. Na deser podałam sernik i tym razem przyszły teść Natalii się popisał, wydłubując z niego rodzynki.

– Sorry, ale zawsze się ich brzydziłem – wyjaśnił. – Wyglądają zupełnie jak kozie bobki.

Młoda przestała jeść, gdy się wygadałam, że ser dostaliśmy od sąsiadki, która ma krowę.

– Róża lubi tylko kupne, bo domowe nie tylko mają mnóstwo kalorii, ale i bakterie – wyjaśnił Radek.

– To czym my mamy was karmić? – wyrwało mi się w desperacji.

– Nie przejmuj się nami – zapewniła Marzena. – Zjemy cokolwiek.

W końcu poszli spać, a nam zostało sprzątanie pobojowiska na stole.

– Wrzuć do wiaderka – poradził Maciek. – Da się sąsiadom, kury zjedzą.

– Dobrze, że jest przynajmniej taka możliwość – serce by mi pękło, jakbym miała tyle dobra wyrzucić!

Rano pojechaliśmy wszyscy do lasu, było super: miłe towarzystwo, do tego naprawdę mnóstwo grzybów i nie schylaliśmy się po byle co, o nie. Same prawdziwki i kurki, grzybowa śmietanka. Cóż z tego, skoro przynajmniej raz na kwadrans myślałam o żurku z kiełbasą, który czekał w domu, i snułam czarne scenariusze?

A może ja przesadzam?

Maćka cała sytuacja raczej bawiła, jak to jego… Czasem mu zazdroszczę tego luzu i beztroski. Kiedy Róża zapytała, co będzie dziś na obiad, odpowiedział krótko „cokolwiek” i zaniósł się śmiechem. A było się czego bać, niestety, bo ledwo po powrocie wystawiłam jedzenie na stół, znów zaczęło się dziobanie i odsuwanie większości na bok talerza.

Młoda nie zjadła żuru, bo kwaśny, Marzena białej kiełbasy, bo anatomicznie wygląda, a Radek dostał spazmów na widok smażonych warzyw – co to, on królik jest? A właściwie, to oni by zjedli spaghetti. No świat zwariował. Ale wybredni nie są, skądże, wystarczy im cokolwiek!

– Ja tego dłużej nie wytrzymam – pożaliłam się w kącie mężowi. – To takie frustrujące!

– To może jutro niech oni coś ugotują? – zaproponował Maciek.

– Jestem ciekaw, co właściwie jedzą.

Uznałam jednak, że to byłoby niegrzeczne. Skończyło się na tym, że po niedzielnym grzybobraniu zabraliśmy wszystkich do zajazdu na obiad. Kilka dni później zadzwoniła Natalia, żeby zapytać, czy jej przyszli teściowie przypadli nam do gustu. Naprawdę nie wiedziałam, co odpowiedzieć… Mili, serdeczni ludzie, ale nigdy w życiu nie czułam się tak zlekceważona jako gospodyni. Ja nie zachowałabym się tak u nikogo! I wcale nie chciałabym gościć ich kolejny raz, chyba tylko kury sąsiadki powitałyby ich z radością!

Czytaj także:
„Przez kłótnie z teściową prawie poroniłam. Dopiero wtedy mój mąż zrozumiał, że powinniśmy zamieszkać sami”
„Mój mąż uważał, że 2-letnie dziecko powinno chodzić na tenis i angielski. Czy on oszalał?”
„Mój mąż to tyran, ale przed wszystkimi udaje pana idealnego. Nawet moja matka uważa, że przesadzam, chcąc odejść”

Redakcja poleca

REKLAMA