Byłam zestresowana spotkaniem z przyszłymi teściami syna bardziej niż on, ale starałam się tego nie okazywać. Ba, spokojnym tonem zapewniałam Błażeja, że wszystko będzie dobrze.
– Oni są zupełnie z innej bajki – przestrzegał. – Strasznie religijni, wiesz, surowe zasady moralne i tolerancja oscylująca w granicach zera.
– Nie masz chyba na ich temat zbyt dobrego zdania – zauważyłam.
– No raczej – przyznał po chwili zastanowienia. – Przerażają mnie trochę.
Mnie również, synu, pomyślałam. Wyboru nie miałam żadnego, skoro Błażej i Malwina postanowili sformalizować swój związek. Trzeba było zwołać zebranie obydwu rodzin, najpierw wzajemnie się poznać, potem ustalić wspólnie, na co nas stać. Obawiałam się, że nasze priorytety się nie pokryją, a różnice światopoglądowe i status materialny nie ułatwią dogadania się. Wiedziałam od młodych, że zamiast wielkiego weseliska woleliby skromne przyjęcie dla najbliższej rodziny i przyjaciół, co uznawałam za mądre posunięcie. Malwina była przekonana, że rodzice nie pójdą w tej kwestii na kompromis, ale poprosiła, bym jednak spróbowała na nich wpłynąć. Jako samotna matka nie mogłam sobie pozwolić na ekstrawagancje.
Złośliwości na dobry początek?
Z nerwów pogubiłam się w centrum, a zanim znalazłam wolne miejsce parkingowe, miałam ze dwadzieścia minut spóźnienia.
– Szlag by trafił – zaklęłam. – Już na wstępie wyjdę na wyrodną matkę.
Umówieni byliśmy w restauracji, którą polecili młodzi. Kiedy tam dotarłam, towarzystwo kończyło właśnie wybieranie potraw z karty.
– Myślałem, że stchórzyłaś – szepnął mi do ucha Błażej, odsuwając krzesło.
Posłałam mu spojrzenie pod tytułem: „Phi, też miałabym się czego bać” i przeprosiłam wszystkich za spóźnienie.
– To moja mama – powiedziała Malwina.
Podałam rękę kobiecie w markowych ciuchach, ale dobranych bez polotu, i obwieszonej złotem jak choinka. Odniosłam wrażenie, że głównym zadaniem jej garderoby była prezentacja statusu, ale może po prostu zostałam z tyłu za najnowszymi trendami.
– Zakrzewska – powiedziała, ściskając mi dłoń. – Już mieliśmy zgłaszać pani zaginięcie na policji. Błażej się niepokoił, ale wierzyłam, że w końcu pani do nas dotrze – przecież matka nie zawiodłaby jedynaka!
Niezły wstęp, trzeba przyznać. Przebojem weszła w pierwszą trójkę moich wrogów, a spotkanie jeszcze się nawet nie zaczęło.
– Trzeba było dzwonić – też umiałam się słodko uśmiechać. – Może mundurowi pomogliby mi znaleźć wolne miejsce parkingowe.
– Akurat! – włączył się przyszły teść mojego syna. – Jakby oni byli tacy skorzy do pomocy jak do wlepiania mandatów, to w tym kraju zrobiłoby się całkiem znośnie. Paweł Zakrzewski jestem. Bardzo mi miło poznać.
Podałam mu dłoń, a on przytrzymał ją trochę dłużej, niż powinien, i zapytał:
– Czy my się skądś znamy?
Miał rację, widzieliśmy się już. Jeżeli mnie nie poznał od razu, to jedynie dlatego, że ludzie nie zwracają uwagi na kelnerki, a już na pewno nie ludzie zakochani… Paweł Zakrzewski należał do stałych bywalców restauracji, w której pracowałam, zdarzyło mi się nawet założyć z dziewczynami, kim jest kobieta, z którą do nas przychodził. I proszę, dowiedziałam się właśnie, że przegrałam – na pewno nie była jego żoną!
Tamta, choć niewiele młodsza od Zakrzewskiej, na pewno miała lepszy gust. Co tu dużo mówić, była naprawdę atrakcyjna. Lubiłam na nich patrzeć, na ich gesty, spojrzenia, przypadkowe spotkania dłoni pod stołem. Byłam romantyczką i każda para budziła moją sympatię, a oni byli zakochani, i to jak! Wiedziałam, że to naiwne, ale koncepcja, iż są małżeństwem, przemawiała do mnie – w końcu gdzieś muszą istnieć prawdziwe miłości, nawet jeśli człowiek sam ich nie doświadcza, prawda? Kibicowałam im i teraz też więcej sympatii czułam do tamtej kobiety niż do tej, którą właśnie poznałam.
– Jestem kelnerką w restauracji Parkowa – powiedziałam, wpatrując się w twarz ojca Malwiny. – Może tam mnie pan widział?
Drgnął lekko, w jego oczach zobaczyłam panikę. Nic poza tym. Dalej uprzejmie się uśmiechał.
– Nie – zaprzeczył stanowczo. – Nie byłem tam nigdy.
– W takim razie serdecznie zapraszam. Mamy pyszną kawę, prosto z Urugwaju.
Wiedział, że go mam. Zawsze zamawiał co najmniej po dwie kawy i twierdził, że nie ma lepszej w całym mieście.
– Jesteś kelnerką, kochana? – włączyła się do rozmowy jego żona. – W twoim wieku?
Co za babsko, nic dziwnego, że facet znalazł sobie inną.
– Szef twierdzi – powiedziałam, uśmiechając się promiennie – że z taką figurą nie pozwoli mi się marnować na zapleczu. Taki los.
Wzięłam do ręki kartę dań, przeleciałam po niej oczyma, ale z nerwów nie mogłam się skupić, poprosiłam więc o to samo co Błażej.
– Przecież nie lubisz makaronu – zauważył syn.
Nie znosiłam, to prawda, a już polany sosem wzbudzał we mnie odruch wymiotny. No cóż, pozostawało robić dobrą minę do złej gry i wypić piwo, którego się nawarzyło, a raczej zjeść spaghetti, które się zamówiło.
– Zebraliśmy się tutaj – oficjalnym tonem, jakby otwierała posiedzenie Sejmu, zaczęła matka Malwiny – by zaplanować piękny dzień, jakim jest ślub, i rozdzielić między nas, dorosłych, zadania i zobowiązania. Zaplanować wesele nie jest wcale tak łatwo…
Ona uważa, że skromny ślub to wstyd przed rodziną
– Chwila – przerwałam jej. – Może najpierw wysłuchajmy, jak młodzi sobie wyobrażają ten piękny dzień?
– Co oni mają do tego? – prychnęła. – Jakie mają pojęcie o załatwianiu podobnych spraw? Poza tym…
– Poczekaj, Jadwiga – wszedł jej w słowo mąż. – Może rzeczywiście powinniśmy wziąć pod uwagę zdanie dzieci, w końcu to ich wesele, nie nasze.
– No co ty? – żachnęła się. – Znasz ich pogląd: szybki ślub, najlepiej tylko cywilny, i skromne przyjęcie dla przyjaciół. Co by na to ludzie powiedzieli? A rodzina? Byłoby gadania, że oszczędzamy na rodzonym dziecku! Latami by mi wypominali.
– Osobiście jestem skłonna przychylić się do pomysłu młodych – powiedziałam, patrząc z przerażeniem na kelnerkę stawiającą przede mną talerz pełen makaronu z sosem pomidorowym. – To, co powie rodzina, jest dla mnie mniej istotne niż zdanie syna.
– Mowy nie ma! – uniosła się Zakrzewska. – Stać nas na wszystko, co najlepsze, dla naszej córki. Nie pozwolę okraść jej z najpiękniejszych chwil w życiu kobiety tylko dlatego, że ktoś chce przyoszczędzić.
– No nie! – prychnęła Malwina. – Jeżeli to mają być moje najpiękniejsze chwile, to już wolę w ogóle nie wychodzić za mąż.
– Paweł! – Zakrzewska podniosła rękę do czoła, pokazując światu, że głowa pęka jej od tych bzdur. – Słyszysz, co oni wygadują? Bądźże mężczyzną i huknij w stół!
– Dobry pomysł – dołączyłam się do prośby. – Panie Pawle, niech pan zajmie jakieś stanowisko – patrzyłam mu prosto w oczy, starając się, by mój uśmiech nie wyglądał zbyt ironicznie.
– Człowiek poświęca wszystko dla dzieci, a one nie umieją tego docenić – Zakrzewska nie zamierzała czekać na opinię męża. – Zrobimy po naszemu, a może…
– Dość! – przerwał jej. – Ani słowa więcej, Jadwigo. Przestań rozstawiać wszystkich po kątach, jakbyś była księżną Monako. Do twojej wiadomości: nie jesteś. Każdy ma prawo do realizowania własnych marzeń, dlatego to dzieci zdecydują, jakie chcą mieć wesele. My pomożemy w realizacji, czy to jasne?
Spojrzał na żonę takim wzrokiem, że widelec, który trzymała, z brzękiem wypadł na podłogę. Nieczęsto chyba miała okazję widzieć tak zdecydowanego małżonka.
– Zdrowie zakochanych – Zakrzewski wzniósł kieliszek i uśmiechnął się.
Uśmiechnęłam się i ja, zastanawiając się, czy ten toast dotyczył tylko młodej pary czy też wszystkich zakochanych. Szampan był niezły, ale po nim musiałam się skupić na tym, by dokończyć obrzydlistwo, które miałam na talerzu przed sobą. Czego się jednak nie robi dla dobra sprawy.
– Jak ty zdołałaś to zrobić? – spytał Błażej po powrocie do domu.
– Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że jem bigos – powiedziałam.
– Nie mówię o spaghetti – machnął dłonią. – Jak i kiedy urobiłaś ojca Malwiny?
– To inteligentny mężczyzna – powiedziałam, puszczając do syna oko. – Sam się musiał domyślić, co jest ważne w życiu.
Błażej pokręcił z niedowierzaniem głową.
– Jest coś, o czym nie chcesz mówić – stwierdził – ale co tam, najważniejsze, że się zgodzili. Jesteś wielka, mamuś.
– Cholera! – udałam przerażenie. – Wiedziałam, że makaron tuczy, ale że aż tak?
Roześmiał się, dał mi buziaka i tyle go widzieli. Wybiegł z mieszkania, bo już był spóźniony na spotkanie z Malwiną. Jakoś będę musiała się pogodzić z tym, że go tracę. Może i ja powinnam poszukać swojej miłości? Wiek nie ma tu chyba większego znaczenia.
Czytaj także:
„Przez całe życie olewałem córkę, bo nigdy nie chciałem jej mieć. Teraz jej matka choruje i jestem na nią skazany”
„Zdradził mnie i zostawił dla innej. Po latach liczył, że przyjmę go z powrotem i... jeszcze będę utrzymywać!”
„Synowa wybaczyła mężowi zdradę, ale jego nieślubną córkę traktowała potwornie. A dziecko przecież niczemu nie winne”