„Przystojny strażak ugasił mi pożar w mieszkaniu, a w sercu wzniecił ogień. Od tego czasu codziennie podsyca go na nowo”

Mężczyzna, który uratował kobietę fot. Adobe Stock, OscarStock
„Patryk okazał się świetnym facetem. Takim, jakiego szukałam. Takim, który inspiruje mnie do działania. Facetem z pasją, który zaraził mnie miłością do ścianek wspinaczkowych. No i jest strażakiem, a za mundurem panny sznurem, coś w tym jest…”.
/ 28.04.2022 11:47
Mężczyzna, który uratował kobietę fot. Adobe Stock, OscarStock

Zawsze byłam ostrożna, bo nie lubię niepotrzebnego ryzyka. Nie igrałam z ogniem, nie łamałam przepisów, nie podejmowałam pochopnych decyzji. No ale po sześciu latach związku to chyba normalne, że przymierzacie się do jego legalizacji.

Padło takie mało romantyczne sformułowanie, a potem usłyszałam: „chyba nie dojrzałem do tego”, „przepraszam, ale nie wiem, czy chcę z tobą spędzić resztę życia”. Rozsądek na spółkę z dumą podpowiadały: „nie, to nie”, ale serce bolało. Sześć lat i nagle takie teksty… Kazałam mu zastanowić się nad sobą i wystawiłam mu walizki za drzwi.

W pracy był taki kocioł, że nie wiedziałabym, jak się nazywam, gdybym nie przedstawiała się za każdym razem, gdy odbierałam telefon. Centrala wydzwaniała, słała pisma i sprawdzała, a my baliśmy się, że zamkną oddział.

Tego dnia było mi wszystko jedno

Czy mnie zwolnią czy nie. Czy Robert zadzwoni, czy to już definitywny koniec. Czy coś zjem czy nie. Żołądek jednak wiedział swoje i domagał się pożywienia. Został mi po Robercie słoik fasolki po bretońsku.

Nie lubię takich rzeczy, ale wrzuciłam pomidorową breję do garnka i postawiłam na gazie. Uchyliłam okno i poszłam do pokoju przebrać się w domowe ciuchy.

Mogłabym przysiąc, że przysiadłam na łóżku tylko na chwilę. Lekko zakręciło mi się w głowie, więc usiadłam, zamknęłam oczy… Obudziło mnie wycie syren za oknem. Pewnie pogotowie, pomyślałam, i zaczęłam kaszleć. Boże, co się dzieje?!

W domu było pełno dymu! Czarnego, kłębiącego się pod sufitem. Coś się paliło, i to najwyraźniej u mnie! Wstałam i zaraz usiadłam z powrotem, bo nie dało się oddychać. Dym palił w płucach. Przypomniałam sobie, że trzeba poruszać się blisko podłogi. Opadłam na kolana.

Rzeczywiście, było odrobinę lepiej. Czołgałam się w kierunku kuchni, a dymu było coraz więcej, coraz gęstszego. Słyszałam łomotanie do drzwi i walenie własnego serca. Boże, coś się dzieje?

Pali się? Naprawdę? U mnie?!

Weszłam do kuchni, skąd dym buchnął razem z gorącem. Dostrzegłam języki żywego ognia. Więc jednak u mnie. Straż! Trzeba wezwać straż! Wycofałam się w stronę przedpokoju, gdzie zostawiłam torebkę z telefonem. Wstałam, by po nią sięgnąć, i wtedy szturmowane drzwi wejściowe ustąpiły i wypadły z futryny. Wrzasnęłam odruchowo, co wywołało kolejny atak kaszlu.

Pierwszy ze strażaków w dwóch krokach dopadł do mnie i siłą zgiął mi kark. Krzyknął coś do dwóch pozostałych, a potem wytargał mnie z mieszkania jak niesfornego psiaka. Próbowałam się wyrywać, wierzgać, ale on to dopiero miał wszystko gdzieś, poza swoim zadaniem.

– Zostaw… mnie… Sama… pójdę…  – charczałam, gdy mężczyzna ciągnął mnie po schodach.

Przed budynkiem czekała karetka. Strażak przekazał mnie w ręce ratowników, a sam wrócił na górę.

– Trochę im to zajmie, więc niech tu pani grzecznie siedzi i wdycha tlen – jeden z sanitariuszy podał mi maskę, którą posłusznie przyłożyłam do twarzy. Oddychałam głęboko i patrzyłam w okna mojego mieszkania, za którymi szalał ogień. – Będzie pani mieć sprzątania, jak to wszystko obsypią proszkiem – powiedział.

Mina zrzedła mi do reszty

Nie dość, że paliła się moja kuchnia, moja wypieszczona kuchnia, którą odnawiałam ledwie rok temu, nie dość, że będę musiała remontować ją na nowo, kupować wszystkie sprzęty, czyścić z sadzy, to jeszcze proszek gaśnic rozpełznie się pewnie po całym domu.

Zaklęłam w myślach. A jak zaczęłam, nie mogłam przestać. Nie pomagało. Wciąż byłam zła i rozżalona. I jeszcze jakiś strażak wytargał mnie za kark niczym przestępcę… W końcu wyszli, całą trójką, z klatki schodowej.

Zdejmowali kaski, ocierali twarze z potu. Jeden podszedł do mnie. Może ten, który mną szarpał. Był wysoki, wielki i masywny jak góra w tym swoim strażackim kombinezonie. W spoconej, brudnej od sadzy twarzy jaśniały intensywnie niebieskie oczy.

– Starszy kapitan Jan. Pani jest właścicielką mieszkania albo lokatorką?

– Właścicielką.

– Ogień rozprzestrzenił się z kuchenki. Zapaliły się zasłony, prawdopodobnie wiatr skierował tkaninę w stronę ognia. Polecałbym usunąć fikuśnie firanki, rolety są bezpieczniejsze i praktyczniejsze.

– A ja polecałabym kilka lekcji z grzeczności – warknęłam w odpowiedzi. – Wywlókł mnie pan jak wór kartofli!

– Pożar to nie pora na dobre maniery – uciął.

Zmrużył oczy, chyba poirytowany moim zachowaniem. Ja też nie pałałam radością. Może mu się wydawało, że mnie uratował, może był męski, silny i nawet całkiem przystojny pod tą całą sadzą, ale i tak byłam wściekła. Niekoniecznie na niego.

Na wszystko, co się działo, na Roberta, moją robotę, ten cholerny pożar od głupiej fasolki, konieczny remont, kto ich prosił w ogóle, żeby…

Boże drogi, idiotka! Jestem idiotką

To właśnie takie kretynki mają pretensje do strażaków, że ratując im życie oraz zdrowie, nie byli dość uprzejmi i delikatni, a gasząc pożar, by nie strawił całego budynku, narobili jej bałaganu. No, idiotka. Będę miała szczęście, jak nie każą mi płacić za całą akcję.

– Przepraszam. To nie był mój najlepszy dzień. Jeszcze panu nie… – urwałam i odpłynęłam w czerń.

Wylądowałam w szpitalu. Nic poważnego. Stres plus wdychanie dymu. Po zrobieniu podstawowych badań wypuszczono mnie do domu. Mało znowu nie zasłabłam, oceniając straty.

Wyważone drzwi. Wszechobecny smród. Kuchnia czarno-biała, czarna od sadzy, biała od proszku. Reszta mieszkania też pokryta białą jakby mgiełką, ale to da się posprzątać. Za to w kuchni wszystko było do wymiany, malowania i tak dalej.

Załamana, zadzwoniłam do ślusarza, żeby zobaczył, co da się zrobić. Nie chciałam zostać tu na noc z „dziurą wejściową” zamiast drzwi. Poprosiłam sąsiadkę, żeby popilnowała mi domu do jego przyjazdu. Ekipy remontowej zacznę szukać później. Najpierw bowiem musiałam zrobić coś innego.

Pojechałam do jednostki straży pożarnej. Chciałam podziękować kapitanowi, który wyprowadził mnie z domu, i przeprosić go za moje zachowanie. Nie wiedziałam tylko, jak powinno takie podziękowanie wyglądać. Kupić kwiaty? Facetowi? Już lepiej butelkę wina. Albo whisky. A jak nie pije? Zdarza się przecież. No nic, może jak przeproszę, podpowie mi, co lubi, a ja mu to potem wyślę.

Nie lubię przepraszać. Jak zarazy. Ale naprawdę czułam się jak ostatnia idiotka, że nawrzucałam strażakowi, który ratował moje życie. A skoro zrobiłam źle, to wypadało przeprosić.

Wypytałam pierwszą napotkaną osobę o zespół, który wyjeżdżał dziś na Sasankową do pożaru, i udałam się we wskazane miejsce. Było tam kilku strażaków, jeden wyższy i bardziej barczysty od pozostałych. Może to mój kapitan…

Mój? Jaki on twój, głupia!

– Przepraszam… – bąknęłam.

Gdy się odwrócił, nie miałam wątpliwości, że to on. Te zabójcze oczy poznałabym wszędzie.

– Słucham, o co chodzi?

– Chciałam pana przeprosić za moje zachowanie.

– Nie ma za co, była pani w szoku, rozumiem. Słyszymy gorsze rzeczy. Taka praca.

– Mimo wszystko – upierałam się. – Głupio mi. Zachowałam się niewłaściwie i bardzo przepraszam. No i dziękuję. Za ratunek i za ugaszenie pożaru. Za to, że nikomu nic się nie stało i nie mam nikogo na sumieniu. Nie wiedziałam, co pan lubi, wino, czekoladę, może coś mocniejszego, żebym mogła coś kupić…

– Kawę! – zawołał mężczyzna, który chował coś do samochodu strażackiego.

– Słucham?

– Starszy kapitan lubi kawę! Pani go zaprosi na kawę i będziecie kwita – uśmiechnął się szeroko.

– Naprawdę? Da się pan zaprosić? – spytałam, ignorując fakt, że właśnie zapraszam go na jakby randkę, choć dopiero co rozstałam się z kimś po sześciu latach związku, więc chyba nie powinna tak od razu…

Ale niby czemu nie powinnam? Kto mi zabroni? Należy mi się ta randka jak mało komu. Mogłam zadusić się dymem albo spłonąć. Co mi szkodzi zaprosić na kawę przystojnego strażaka? Byłabym naprawdę kretynką, gdybym nie złapała takiej okazji!

Złapałam i na kawie się nie skończyło. Patryk okazał się świetnym facetem. Takim, jakiego szukałam. Nie idealnym, bo ideałów nie ma, ale wystarczająco wspaniałym jak dla mnie. Takim, na którego mogę liczyć w najgorszych momentach.

Który wie, kiedy trzeba mi dać kopa na rozpęd, a kiedy po prostu przynieść koc i czekoladę. Takim, który inspiruje mnie do działania. Facetem z pasją, który zaraził mnie miłością do ścianek wspinaczkowych. No i jest strażakiem, a za mundurem panny sznurem, coś w tym jest…

Całe życie unikałam sytuacji niebezpiecznych i niepewnych. A teraz od trzech lat jestem ze strażakiem, który codziennie naraża się w pracy na niebezpieczeństwo. Kiedyś może nie wrócić albo poważnie się zranić, choć szczerze mu i sobie życzę, by tylko ściągał koty z drzew i gasił zasłony. Byle żadna uratowana babeczka nie zapraszała go już na kawę…

Myślałam, że będę wariować ze strachu o niego, ale tak było tylko na początku. Wytłumaczył mi, że w tym fachu nie można ryzykować ponad miarę, jeśli chce się go wykonywać dłużej, a on jest strażakiem już od dziesięciu lat.

Poznałam Patryka w momencie, kiedy myślałam, że jestem na dnie. W moim życiu osobistymi i zawodowym wszystko się psuło. Traciłam grunt pod nogami. I rzuciłam się na głęboką wodę, która okazała się pociągająca i cudowna, wcale nie tak niebezpieczna, jak sądziłam. Najgorszy dzień stał się początkiem nowego, wspaniałego życia. Pełnego radości, szacunku i miłości.

Kuchnię wyremontowałam na nowo. I oczywiście zamontowałam w oknach rolety. Zresztą wiele w domu zmieniłam, korzystając z podpowiedzi fachowca od ognia. Tylko pożaru w moim sercu nie ugasił. Przeciwnie, wciąż go podsyca na nowo…

Czytaj także:
„Po śmierci męża tyrana odetchnęłam z ulgą. Jego rolę chciała przejąć moja córka. Nie dam sobą więcej pomiatać”
„Byliśmy jak ogień i woda. Ja gasiłam pożary, on je rozniecał. Nienawidziłam go, a jednocześnie nie mogłam bez niego żyć”
„Oświadczyłem się kochance, ale ona mnie ośmieszyła. Dałem się oszukać i wykorzystać, gdzie ja miałem rozum”

Redakcja poleca

REKLAMA