„Przystojny leśniczy uratował mojej przyjaciółce życie. To świetny facet, ale czy zechce samotną rozwódkę z 3 dzieci?”

przystojny leśniczy fot. Adobe Stock, EVOGRAF.MX
„– Dzieci są najważniejsze, ale przydałby ci się ktoś, na kogo mogłabyś liczyć w potrzebie. Albo choćby ktoś, z kim można pogadać, kiedy dzieci już śpią – powiedziałam. – No dobrze, nie owijajmy w bawełnę. Jesteś jeszcze za młoda, żeby poświęcić się tylko wychowaniu dzieci. Czy w tej okolicy jest jakiś facet, który choć trochę ci się podoba?! – przeszłam do sedna”.
/ 14.03.2023 19:15
przystojny leśniczy fot. Adobe Stock, EVOGRAF.MX

Kiedy Ola zadzwoniła z zaproszeniem, chciałam wymówić się pracą. Nie lubiłam zbierać grzybów. Chodzenie godzinami po lesie i wpatrywanie się w mech nigdy mnie nie bawiło. Ola jednak nalegała, a ja nie umiałam kłamać. Powiedziałam, że przyjadę w piątek.

– Tylko nie później! Potem ludzie wszystko wyzbierają… – zastrzegła.

Bardziej od grzybobrania interesowała mnie Ola, jej dzieci i ich życie w nowym domu. Moja przyjaciółka była bardzo dzielną kobietą. Kiedy dwa lata wcześniej jej małżeństwo z Witkiem się rozpadło, zabrała trójkę dzieci i przeprowadziła się do domu po dziadkach. Był piękny: stary, drewniany, ale stał w małej wsi, na odludziu, prawie na skraju wielkiej puszczy. Mogła nie wyjeżdżać z miasta, ale nie chciała zostać w mieszkaniu, które z mężem odziedziczyli po teściach.

– Niech sobie tam mieszka, razem z tą swoją stewardessą. Dam sobie radę bez jego zakichanego mieszkania – powiedziała mi kiedyś.

Twierdziła, że na wsi, obok lasu, dzieci będą chować się zdrowiej i wyrosną na bardziej samodzielnych, lepiej zahartowanych ludzi niż w miejskim bloku. Uważała też, że w domu dziadków jest dobra energia, która będzie jej pomagała. Znała wszystkie jego zakamarki od dzieciństwa, a las był dla niej jak drugi dom. Martwiła się tylko jednym: choć miała niewiele ponad trzydziestkę, od kilku lat, na skutek dziedzicznej wady, szybko pogarszał się jej wzrok. Nowe okulary zawsze były mniej pilnym wydatkiem niż buty czy podręczniki dla dzieci.

Kazała mi iść całkiem samej

Kiedy zapytałam ją o to, jak zwykle mnie zbyła,  a potem wróciła do tematu grzybobrania.

– Czekamy pojutrze! I weź koniecznie jakieś normalne buty!

Zakończyła rozmowę, a ja zaczęłam przetrząsać szafę w poszukiwaniu trampek. A może wziąć kalosze?!

W piątek po pracy wsiadłam do autobusu. Ola zabrała mnie z przystanku swoją starą furgonetką, która po przeprowadzce była dla niej nieocenioną pomocą. Spędziłyśmy z nią i dzieciakami urocze popołudnie. Wieczorem, kiedy zostałyśmy same, zapytałam Olę, czy nie czuje się samotna. Uśmiechnęła się z politowaniem.

– Naprawdę sądzisz, że kobieta z trójką dzieci może czuć się samotna?

– Wiesz, co mam na myśli – nie dałam się tak łatwo zbyć. – Dzieci są najważniejsze, ale przydałby ci się ktoś, na kogo mogłabyś liczyć w potrzebie. Albo choćby ktoś, z kim można pogadać, kiedy dzieci już śpią. No dobrze, nie owijajmy w bawełnę. Jesteś jeszcze za młoda, żeby poświęcić się tylko wychowaniu dzieci. Czy w tej okolicy jest jakiś facet, który choć trochę ci się podoba?! – przeszłam do sedna.

Ola pokręciła głową.

– Kiedyś, na samym początku poznałam miejscowego leśniczego. Nawet fajny facet, ale raczej nie wpadłam mu w oko. I chyba jest żonaty…

Następnego dnia Ola obudziła mnie o świcie. Nigdy nie rozumiałam, dlaczego ludzie chodzą na grzyby tak wcześnie rano, i w dodatku uważają to za wielką frajdę. Byłam przekonana, że idziemy na grzyby razem, ale przyjaciółka miała zakłopotaną minę.

– Nie mogę z tobą pójść. Ja już byłam, o piątej – nie miałam serca cię budzić o tej porze – pokazała mi wiaderko wypełnione grzybami. – Oskar w nocy gorączkował, teraz śpi. Ale ty idź koniecznie!

Próbowałam protestować, jednak Ola umiała postawić na swoim.

– Chcę ususzyć dużo grzybów na zimę. Jeżeli zbierzesz dwa razy tyle co ja, bardzo nam pomożesz…

W tej sytuacji, oczywiście, ustąpiłam, ale wciąż miałam pewien kłopot.

– Olu, ja się kompletnie nie znam na grzybach. Rozpoznaję tylko kurki. Nie wiem, które mam zbierać…

Ola roześmiała się i podeszła do wiaderka. Wyjęła stamtąd trzy różne grzyby i włożyła je do przygotowanego specjalnie dla mnie wielkiego koszyka. – Masz tu na wzór. Bierz tylko takie, a wszystko będzie dobrze. – I wracaj szybko – przykazała.

– O pierwszej będzie obiad: pierogi z grzybami. Jeżeli się spóźnisz, nie gwarantuję, czy coś zostanie, chłopaki za tym przepadają…

Wyruszyłam do lasu z silnym postanowieniem, że nie zawiodę. Grzybów faktycznie było dużo – na tyle dużo, że nawet ja, osoba zupełnie bez doświadczenia, systematycznie zapełniałam koszyk. Na początku musiałam starannie porównywać to, co zrywam, z tym, co Ola dała mi na wzór, ale szybko zostałam prymusem. Kiedy kosz wypełnił się po brzegi, poczułam się dumna z siebie.

Zgubiłam drogę do domu...

Czas wracać. Oderwałam wreszcie wzrok od mchu i rozejrzałam się wokoło. Wszędzie był las, taki  sam. Przez chwilę obracałam się bezradnie wokół własnej osi, aż w końcu zrozumiałam, że nie mam pojęcia, z której strony znajduje się dom Oli czy nawet jej wieś. Zapatrzona w grzyby, nie pomyślałam, że będę musiała jakoś wrócić. Zgubiłam się. Zupełnie się zgubiłam!

Nie jestem z tych, co boją się własnego cienia, ale ta sytuacja nie należała do przyjemnych. To nie był jakiś mały lasek, tylko potężna puszcza ciągnąca się kilometrami. Dotarło do mnie, że jeżeli nie znajdę drogi, ta leśna przygoda przestanie być zabawna. 

Zaczęłam przedzierać się przez paprocie, raz w jednym, raz w drugim kierunku, w nadziei, że coś rozpoznam, znajdę jakiś punkt zaczepienia, może drogę… Musiałam jednak odejść daleko od jakiejkolwiek drogi, bo poza wąskimi leśnymi ścieżkami nie było tu śladu ludzkiej obecności. Telefon, który oczywiście miałam ze sobą, był zupełnie bezużyteczny – w lesie nie było zasięgu.

Czas mijał, zaczęłam czuć zmęczenie, głód i coś w rodzaju narastającej paniki. Nie wiedziałam, dokąd iść. I miałam świadomość, że nikt mnie tu nie znajdzie. Nadejdzie noc. Zostanę sama w lesie. A jeżeli są tu wilki? Zresztą po zmierzchu dostałabym zawału na widok sarny albo po usłyszeniu najmniejszego szelestu…

Usiadłam na jakimś zwalonym pniu. Byłam bliska płaczu. I nie wiem, co byłoby ze mną dalej, gdyby nie cud, który przydarzył się chwilę później.

W oddali na ścieżce coś się poruszyło, a po chwili zobaczyłam mężczyznę w mundurze – jak się domyśliłam od razu – leśniczego. Byłam uratowana… Chwyciłam kosz z grzybami, który mimo wszystko cały czas dzielnie targałam ze sobą, i prawie biegiem ruszyłam w stronę leśnika. Z bliska okazał się całkiem przystojnym mężczyzną, jeszcze przed czterdziestką. Uśmiał się z mojej przygody i oczywiście zapewnił, że wskaże mi drogę tam, dokąd chcę się dostać. Kiedy wytłumaczyłam, u kogo się zatrzymałam, wydawało mi się, że zobaczyłam w jego oczach nagły błysk zainteresowania.

– Pani Elżbieta… Tak, wiem, gdzie mieszka. Miałem okazję ich poznać, kiedy tu się wprowadzili. Widzi pani, leśniczy zwykle zna wszystkich. Pójdziemy tędy… – wskazał kierunek.

Leśniczy spojrzał na mój kosz. Musiałam wyglądać na zmęczoną.

– Proszę mi dać kosz, poniosę. Już się pani dość z tym umordowała…

Próbowałam zgrywać twardą kobietę, ale wyjął mi kosz z ręki i dopiero teraz przyjrzał się zawartości.

– Niezły urobek, szkoda, że połowa to grzyby trujące…

Jak to trujące?! Niemożliwe! Zbierałam przecież bardzo uważnie… – żachnęłam się natychmiast.

Pięć minut dzieliło nas od tragedii

W odpowiedzi leśniczy wyjął z koszyka jeden z grzybów.

– To jest piekielnie trujący grzyb. Faktycznie, bardzo podobny do koźlaka, dlatego pewnie pani je pomyliła…

Nie od razu dotarł do mnie sens jego słów. Leśniczy cisnął kilka grzybów między drzewa i już ruszył przed siebie ścieżką, ale ja się zatrzymałam. Trujący grzyb podobny do koźlaka. Ola, jej pogarszający się wzrok i za słabe okulary…

To Ola pomyliła te grzyby z koźlakami! Rano zebrała takie same i zrobiła z nich farsz na pierogi! Pierogi na dzisiejszy obiad! Leśniczy zatrzymał się na ścieżce, zdziwiony moim zachowaniem. Spojrzałam na zegarek – była za dwadzieścia pierwsza. Jeżeli nie zdążę na pierwszą, Ola poda dzieciom pierogi z trującymi grzybami! Nieskładnie wykrzyczałam to, co pomyślałam. Leśniczy nie wahał się ani chwili.

– Proszę biec za mną. Zostawiłem samochód na leśnej drodze!

Nie wiem, jak długo biegliśmy, może dwie minuty, a może siedem. Wydawało mi się, że to trwa całą wieczność. W końcu wybiegliśmy na leśną drogę, przy której stała terenówka. Mężczyzna bez słowa otworzył mi drzwi.

– Proszę zapiąć pasy!

Chwilę potem ruszył jak rajdowiec. Liczyła się każda sekunda…

Do domu Oli dojechaliśmy dziesięć po pierwszej. Właśnie uznała, że nie ma sensu dłużej na mnie czekać, i zaczęła nakrywać do stołu. Gdybyśmy tam wpadli pięć minut później, nie dałoby się uniknąć tragedii.

Mój wybawca natychmiast zabrał Olę do samochodu, a ja pobiegłam do kuchni, żeby wyrzucić pierogi… Płukanie żołądka w miejscowym szpitalu zrobiono Oli błyskawicznie. Odrobina zupy, której próbowała w trakcie gotowania, nie zdołała jej wyrządzić wielkiej krzywdy.

Następnego dnia musiałam, niestety, wrócić do miasta i do pracy. Ale Ola nie została sama. Leśniczy zapewnił mnie solennie, że będzie codziennie sprawdzał, jak Ola się czuje i czy ona lub dzieci nie potrzebują jakiejś pomocy. Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Ola ma już nowe okulary,  w których wszystko widzi wyraźnie, ale Michał – bo tak teraz mówimy o leśniczym – chyba wciąż nie przestał odwiedzać domu pod lasem. 

Czytaj także:
„Matka skutecznie odstraszała wszystkie moje kobiety. Kto teraz zechce starego kawalera, który cały życie mieszkał z mamą?”
„Sąsiad to niezłe ciacho, ale nie ma podejścia do kobiet. Zamiast zaprosić mnie na randkę, robi podchody jak przedszkolak”
„Każdy facet mnie zostawiał, nie mogłam znaleźć miłości. Mojego pecha odmienił... słowiański przesąd”

Redakcja poleca

REKLAMA