Miasto? Nigdy za nim nie przepadałam, choć mieszkałam tam od dzieciństwa. Najszczęśliwsze chwile mojego życia to były wyjazdy do domu ciotki, siostry mojej mamy. To ona przejęła dom na wsi po dziadkach, bo mama wyjechała na studia i została w mieście. Zawsze zapraszała mnie na wakacje i czekałam na to jak na zbawienie duszy. Uwielbiałam z nią zrywać truskawki i maliny, chodzić na grzyby do lasu, pasać dwie krowy, dzięki którym było mleko, sypać ziarno kurom i wybierać jajka z gniazda…
No i biegałam po łąkach z tutejszymi dziećmi, łaziliśmy po drzewach i pluskaliśmy się w strumieniu. Szukaliśmy jeżyn i niezapominajek w rowach przy ulicy i śmialiśmy się do rozpuku z byle czego. Wspaniałe dni, niezapomniane.
Gdy dorosłam i rozglądałam się za własnym miejscem na ziemi, skoncentrowałam się na wsiach. W końcu mi się udało, znalazłam coś w sam raz. Na szczęście mój mąż, który pracował w mieście i musiałby codziennie dojeżdżać, powiedział:
– Wygoda dojazdu do pracy to jedno, a możliwość powrotu z tej pracy do domu z ogrodem, w którym czeka szczęśliwa żona, to drugie.
Dobrego sobie męża wybrałam.
Miał spędzić u nas całe lato
Sprzedał małe mieszkanie po dziadkach, wzięliśmy kredyt i kupiliśmy drewniany, stary dom, który odnowiliśmy z pomocą fachowców i własnymi siłami. Włożyliśmy w niego mnóstwo pracy, wysiłku, potu, krwi i miłości. Uwielbialiśmy to miejsce.
A ponieważ nie chcieliśmy się w nim kisić sami, zapraszaliśmy rodzinę i znajomych, by wpadli choć na kilka dni, odpoczęli od zgiełku i smrodu miasta. I rzeczywiście, przyjeżdżali, a wyjeżdżali zachwyceni, dotlenieni i wypoczęci. Nawet zaczęliśmy planować z mężem, by dobudować drugi budynek i otworzyć w nim agroturystykę. Póki co on pracował w banku, a ja moje małe biuro projektowe mogłam prowadzić z każdego miejsca.
Z zaproszenia do nas nie chciała skorzystać tylko moja siostra, która nienawidziła takich wiejskich klimatów. W dzieciństwie nigdy nie pojechała ze mną do cioci na wakacje. Wolała się kisić między blokami. A gdy dorosła, urlopy chciała spędzać nad ciepłym morzem wśród palm, a nie w zabitej deskami wiosce. Jej syn też nie palił się do odwiedzin u nas. Jeździł na obozy językowe i sportowe, chodził na półkolonie w mieście, a potem wygrzewał się z rodzicami na tropikalnych plażach. Od naszej swojskiej okolicy wolał trzymać się z daleka.
Sytuacja się zmieniła, gdy szwagier uległ wypadkowi. Przez kilka miesięcy nie mógł pracować, a że miał własną firmę, ich dochody spadły na łeb na szyję. Tego lata nie było ich stać na egzotyczne wakacje, zresztą myśleli bardziej o tym, by rehabilitacja Zbyszka przyniosła efekt, a nie o urlopowych wojażach. Martwili się tylko, że ich Szymek straci lato…
Dlatego siostra poprosiła mnie o przysługę, a ja się oczywiście zgodziłam, by Szymon przyjechał do nas na całe dwa miesiące wakacji. Rodzina powinna się wspierać. Mój mąż zgarnął Szymona po drodze z pracy i przywiózł do nas. Nie widziałam go kilka miesięcy i ledwie młodego poznałam. Przywitałam go serdecznie. Przynajmniej chciałam…
– To tu mam spędzić całe wakacje? – spytał, odsuwając się. – Ale dno!
Żadnego dzień dobry, cześć, hej, jak się macie, tylko od progu krytyka. Zrzedła mi mina po takim powitaniu. Marek sam zatachał walizkę i dwie torby do pokoju gościnnego, bo chłopak nie kwapił się do pomocy. No nic, może musi się oswoić z sytuacją. Zwykle miał zupełnie inne atrakcje, a w tym roku całe lato będzie musiał spędzić u nas. Na pewno też martwił się stanem swojego taty. Potrzebował czasu – tak sobie mówiłam. Postanowiłam zapewnić mu spokój w trakcie tego wzajemnego oswajania się.
Młody na wszystko kręcił nosem
Na obiad przygotowałam pieczeń z młodymi ziemniakami, kilka surówek do wyboru i panna cottę na deser.
– Ciocia chyba raczy żartować – wycedził, ściągając usta.
Jego matka też tak robiła, gdy coś jej nie pasowało. Nie cierpiałam tego grymasu, bo zwykle po nim następowała jakaś przykra uwaga. A teraz, proszę, synuś go po niej odziedziczył.
– A co dokładnie ci się nie podoba? – spytałam, pełna dobrych chęci.
– Nie będę jadł trupa. A w tym niby deserze jest żelatyna, czyli – wykrzywił się z obrzydzeniem – żelik z pomordowanych zwierząt.
Przyznam, że mnie zatkało. Okej, każdy ma prawo nie jeść tego, czego nie lubi albo nie toleruje, czy to ze względów zdrowotnych, czy ideologicznych. Ale to był trzynastolatek w fazie wzrostu, i na mój zdrowy, chłopski rozum powinien jeść dużo białka. No ale ok, nie chce, to nie. Tylko czemu, u licha, nikt mnie uprzedził, że odwiedzi nas wegetarianin?
– Twoja mama nie wspomniała, że zmieniłeś dietę. Przepraszam, naprawdę nie wiedziałam.
Nałożyłam dzieciakowi porcję ziemniaków i surówki na talerz.
– Cóż, nie wyszedł nam ten powitalny obiad, ale mam nadzieję, że dalej będzie lepiej – trajkotałam, zastanawiając się, dlaczego Marta nie puściła pary z ust, że jej synek stał się wrogiem mięsa. Przecież to chyba dość ważna informacja. – Szymek, a może ty masz jakieś alergie pokarmowe?
Co prawda, na rodzinnych spędach, o ile dobrze pamiętałam, jadł, co serwowano, nie wybrzydzał ani nie zgłaszał zastrzeżeń, ale wolałam spytać, tak na wszelki wypadek.
– Po prostu nie jem świństw! – Szymek wstał od stołu, zostawiając pełen talerz, i poszedł do swojego pokoju. Nie omieszkał trzasnąć drzwiami.
– Oho, to będą cudowne wakacje… – mruknął Marek.
– Oj, nie przesadzaj, chłopak został wyrwany ze swojego środowiska, niejako wbrew sobie. Nagle skończyły mu się obozy i wycieczki zagraniczne, nic dziwnego, że jest rozżalony.
Miałam nadzieję, że minie dzień, dwa i Szymon się przyzwyczai. Poprosiłam męża, by pojechał do sklepu i kupił trochę wegańskich produktów, żebym mogła przygotować młodemu coś więcej niż kanapkę posmarowaną dżemem. A Szymka spytałam, czy nie miałby ochoty pomóc mi przy kurach albo wybrać się ze mną na maliny.
– Nie przyjechałem tu do roboty – warknął i odwrócił się plecami do mnie. – No, chyba że muszę odpracować te… wspaniałe wakacje – rzucił drwiąco przez ramię.
Trafił nam się zbuntowany nastolatek
Aż ręka mnie zaswędziła. Potarłam dłonią o spodnie, bo może tylko się spociła, a nie zaświerzbiła, by komuś przyłożyć.
– Nie sądzę, bym chciała takiego pracownika – odcięłam się. – Poza tym jesteś u nas w gościach. Po prostu pomyślałam, że chciałbyś spróbować czegoś kompletnie innego niż to, co robiłeś do tej pory. W szopie stoją nasze rowery, możesz się wybrać na przejażdżkę. Możesz pochodzić po lesie, pójść nad staw ryby połowić. A w wiosce są dzieciaki w twoim wieku, jeśli przejdziesz się do rynku, na pewno ich spotkasz, znajdziesz kolegów, to nie…
– Nie chcę – uciął. – Nie planuj mi rozrywek… ciociu, z łaski swojej. A już na pewno nie zmuszaj mnie do zadawania się z… tubylcami.
Znowu potarłam dłonią o spodnie. I drugą też. W jego wykonaniu słowa „ciocia” i „tubylcy” brzmiały obraźliwie. A dalej nie było lepiej…
Po dwóch tygodniach znoszenia humorów, bezczelnych odzywek oraz ignorowania próśb o cokolwiek, miałam serdecznie dość. I przestałam stawać na głowie, by dogodzić siostrzeńcowi-dąsaczowi, skazanemu na lato na wsi. Jedzenie w lodówce miał, posiłki serwowałam o stałych godzinach. Jak zgłodnieje, to sobie coś weźmie. Bo właśnie tak działał: robił, co chciał, a czego nie chciał, nie robił.
Nie doczekaliśmy się z mężem dzieci i nie zamierzaliśmy się o nie starać jak o przepis na nieśmiertelność. Będą, to będą, a jak nie, to nie. Łatwo się było z tym pogodzić, patrząc na występy gościnne Szymona. Trafił nam się zbuntowany nastolatek, który od rana do wieczora był niezadowolony z faktu, że rodzice, mając większy problem na głowie, wysłali go do nas na wakacje. No zbrodnia po prostu. Bidulek.
– Rower znalazłem w rowie – powiadomił mnie mąż, gdy kładliśmy się spać. – Wziął go z szopy i po prostu tam zostawił, jakby to był śmieć.
– Śmiecić po rowach też nie wolno – wtrąciłam, ale tylko dla porządku.
Nie miałam siły na poważne tyrady wychowawcze po nocy.
Za rok zaplanujemy lato bez gości
Tego dnia łapałam kury po całym podwórku i grzędach, bo Szymek nie zamknął furtki w ogrodzeniu. Byłam ledwie żywa. A takie akcje zdarzały się codziennie. Wypuszczone kury, zużyta cała gorąca woda, wyrzucone do śmieci wegańskie jedzenie, bo leżało na tej samej półce w lodówce, co śmierdzący trup, czyli kurczak. Objadanie się na naszych oczach czipsami, lodami i batonami, bo to jakoś nie zasługiwało na miano „świństwa”. Ręce opadały i świerzbiły coraz bardziej.
Zaciskałam zęby, tolerując pewne rzeczy, w innych przypadkach prosiłam, tłumaczyłam, wyjaśniałam… Jak grochem o ścianę. Szymek był wiecznie obrażony i nadąsany, że nasza wioska nie zmieni się nagle w Lazurowe Wybrzeże. Ja piłam coraz więcej melisy, mój mąż łykał tabletki na ból głowy jak cukierki. Odliczaliśmy dni do końca tych wakacji i obawialiśmy się, że potrzebny nam będzie jakiś urlop dla poratowania zdrowia po tym lecie z koszmarnym siostrzeńcem w roli głównej.
Gdy moja siostra przyjechała go odebrać, Szymek – ten złośliwy, niewdzięczny smarkacz – na pytanie, jak było, podsumował lato u nas krótko:
– Nuda, syf, paskudne żarcie, przedpotopowe rowery, łazienka bez wody i jeszcze chcieli, bym u nich tyrał w zamian za takie atrakcje.
Moja siostra popatrzyła na mnie, jakby mi rogi nagle wyrosły.
Odpowiedziałam hardym spojrzeniem. No, tylko coś powiedz, spróbuj mnie skrytykować, tylko ściągnij usteczka w ciup jak twój rozpuszczony synalek, a nie wytrzymam i w końcu naprawdę dojdzie do rękoczynów.
Moja siostra chyba dobrze mnie znała, swojego syna też, bo tylko westchnęła ciężko.
– Pakuj się – rzuciła do gagatka – i już nic więcej nie mów, bo nóż się w kieszeni otwiera. Trzeba ci było pozwolić gnić we własnym pokoju, skoro nie umiesz docenić tego, co inni dla ciebie robią. Im szybciej pojmiesz, że nie jesteś pępkiem wszechświata, tym lepiej. A tata ma się lepiej, tak na marginesie.
Przyznam, że mi szczęka opadła. Mój mąż też darował sobie perorę, jaką przygotował. Pożegnawszy naszego uciążliwego gościa, obiecaliśmy sobie, że za rok zaplanujemy całe lato pod siebie. Najlepiej w samotności, bez innych ludzi wokół, tylko my dwoje i przyroda.
Nie wiem, czy Szymek robił to w pełni świadomie. Czy to kwestia dorastania, czy charakteru. Czy karał nas za swoje „wsiowe lato”, czy nie miało to nic wspólnego z nami i zachowywałby się tak samo bez względu na miejsce i gospodarza. Może martwił się o tatę bardziej, niż po sobie pokazywał, a może samolubnie obraził się na cały świat, los, a nawet na ojca, że miał wypadek, który wywrócił ich życie do góry nogami. Szczerze mówiąc, cieszę się, że to nie mój problem, i już współczuję siostrze.
Czytaj także:
„Córka nie dostała w prezencie smartfona, więc postanowiła zdobyć go inaczej. Przez smarkulę najadłam się wstydu jak nigdy”
„Cieszyłam się, że mąż pojedzie za granicę i zarobi na mieszkanie. Przyjaciółka uświadomiła mi, że nie mogę go puścić”
„Ukrywam przed swoją dziewczyną, że nie mogę mieć dzieci, bo boję się, że mnie zostawi. Pytanie jak długo można kłamać?”