„Przyjęłam pod swój dach kuzynkę, a ona traktuje go jak darmowy hotel. Ale to ja jestem ta najgorsza, bo niby ciągle się czepiam”

współlokatorki podczas kłótni fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro
„Sprawa wydawał się jasna: czynsz i opłaty dzielimy po połowie, lodówkę zapełniamy według potrzeb, sprzątamy na bieżąco po sobie, a grubsze porządki robimy na zmianę. Nic wielkiego, normalne zasady obowiązujące współlokatorów. Byłam pewna, że Ewa je zna, rozumie i akceptuje. Niestety…”.
/ 14.09.2022 09:15
współlokatorki podczas kłótni fot. Adobe Stock, WavebreakmediaMicro

Urodziłam się na wsi. Już w liceum wiedziałam, że gdy tylko dorosnę, ucieknę do miasta. Po maturze wyjechałam do Warszawy. Nie było mi łatwo. Mimo że znalazłam pracę i dorabiałam sobie sprzątaniem w prywatnych domach, żyłam z ołówkiem w ręku. Zapisałam się na studia zaoczne na prywatnej uczelni a te, jak wiadomo, kosztują majątek. No i musiałam gdzieś mieszkać. By zaoszczędzić, wynajęłam małe mieszkanko z przyjaciółką. Solidarnie płaciłyśmy rachunki. Żyło nam się całkiem wygodnie i spokojnie.

Niestety, trzy miesiące temu przyjaciółka oświadczyła, że wkrótce się wyprowadza do swojego chłopaka. Wiedziałam, że sama nie dam rady płacić czynszu za wynajem, więc na gwałt zaczęłam szukać współlokatorki. Już nawet prawie dogadałam się z koleżanką z uczelni, bardzo miłą, spokojną i odpowiedzialną dziewczyną. Ale właśnie wtedy zadzwoniła ciocia Marysia, rodzona siostra mamy. Jej córka była ode mnie dwa lata starsza i też studiowała w Warszawie.

– Słyszałam, że masz wolny pokój… To wspaniale się składa! Bo Ewunia nie może dogadać się z dziewczyną, z którą w tej chwili mieszka i też szuka jakiegoś lokum. Może zamieszkacie razem? – zaproponowała.

Jak można być aż taką egoistką?

Nie znałam dobrze siostry ciotecznej, bo mieszkała sto kilometrów od nas i spotykałyśmy się tylko z okazji uroczystości rodzinnych, ale zgodziłam się. Raz, że głupio mi było odmówić cioci, dwa, pomyślałam, że lepiej przecież mieszkać z kimś bliskim niż z obcą dziewczyną. Nawet bardzo miłą. Co prawda, w rodzinie szeptano, że Ewka jest rozpieszczona, ma przewrócone w głowie i uważa się za księżniczkę, ale pomyślałam, że to pewnie złośliwe plotki. Przeprosiłam więc koleżankę z uczelni za zamieszanie i gdy przyjaciółka wywiozła swoje rzeczy do chłopaka, pozwoliłam wprowadzić się Ewie.

Wydawało mi się, że nie muszę z nią ustalać dokładnie szczegółów wspólnego mieszkania, że sprawa jest jasna: czynsz i opłaty dzielimy po połowie, lodówkę zapełniamy według potrzeb, sprzątamy na bieżąco po sobie, a grubsze porządki robimy na zmianę. Nic wielkiego, normalne zasady obowiązujące współlokatorów. Byłam pewna, że Ewa je zna, rozumie i akceptuje. Niestety…

Już po kilku pierwszych dniach życia pod wspólnym dachem przekonałam się, że siostra wszelkie reguły ma za nic. Tylko ja robiłam zakupy i sprzątałam. Ona wpadała po zajęciach do domu głodna jak wilk, wyjadała wszystko, co schowałam do lodówki, zostawiała po sobie brudne naczynia na stole i znikała. W przeciwieństwie do mnie nie musiała pracować, bo rodzice sponsorowali jej studia i utrzymanie, więc wolny czas spędzała głównie na imprezach i spotkaniach towarzyskich.

Wracała często zawiana, zrzucała ciuchy gdzie popadnie i waliła się na chwilę do łóżka. Rano wstawała półprzytomna, doprowadzała do ruiny łazienkę, robiła bajzel w kuchni i szła na wykłady. A potem znowu na imprezę… I tak każdego dnia.

Na początku cierpliwie to znosiłam. Myślałam, że się opamięta, bo ja nie potrafiłabym zostawiać wszystkiego na czyjejś głowie i częstować się non stop cudzym jedzeniem, korzystać z kawy i herbaty. Przyzwoitość by mi na to nie pozwoliła. Ale Ewka chyba o takim słowie w ogóle nie słyszała!

Nie jestem przesadną pedantką, ale w chlewie mieszkać nie lubię. Nienawidzę też, gdy ktoś mnie najzwyczajniej w świecie okrada i wykorzystuje. Po trzech tygodniach, gdy znowu zastałam zalaną łazienkę, w kuchni górę brudnych naczyń i pustki w lodówce, nie wytrzymałam. Poczekałam, aż siostra wróci z imprezy i w krótkich żołnierskich słowach wytłumaczyłam, że nie zamierzam być dłużej jej służącą i sponsorką. Myślicie, że się tym przejęła? Najpierw patrzyła na mnie zdumiona, jakby nie rozumiała o czym mówię, a potem prychnęła, że przesadzam, czepiam się drobiazgów. A w ogóle to nie ma siły teraz rozmawiać, bo jest zmęczona.

Z opłacaniem rachunków też był problem

– Możemy pogadać jutro? Może będę w lepszym nastroju niż teraz – mruknęła. A potem ostentacyjnie ziewnęła, odwróciła się na pięcie i poszła do pokoju.

Po chwili smacznie chrapała. Ze złości i bezsilności chciało mi się płakać… Obiecałam sobie, że następnego dnia postawię jej twarde warunki: albo stosuje się do zasad, albo fora ze dwora.

Do drugiej rozmowy nie doszło. Ani następnego dnia, ani kolejnego. Ewka ciągle się wykręcała. Gdy tylko zaczynałam coś wspominać o zasadach, mówiła, że boli ją głowa, musi pilnie do kogoś zadzwonić albo się pouczyć. I zamykała się na klucz w swoim pokoju. Doprowadzało mnie to do białej gorączki. Zwłaszcza że w jej zachowaniu nic się nie zmieniło. Nadal bałaganiła i właściwie nie robiła zakupów. No może raz czy dwa kupiła kilka plasterków sera, ale chleb zjadała mój. Na dodatek pod koniec miesiąca pojawił się kolejny problem: rachunki do zapłacenia.

Zawsze regulowałam wszystko na czas, bo wiedziałam że właściciel mieszkania jest na tym punkcie wyjątkowo czuły. Mówił, że nie chce mieć żadnych kłopotów. Przyjeżdżał po pieniądze za wynajem i sprawdzał, czy zapłaciłam za prąd i wodę. Ewka o tym wiedziała, bo rozmawiałyśmy na ten temat, zanim się jeszcze wprowadziła. I co? Gdy nadszedł termin, oświadczyła, że nie może dołożyć swojej części, bo musiała sobie kupić ciuchy na wesele przyjaciółki. Przecież nie pójdzie w tym, w czym ją już widzieli.

– Możesz za mnie założyć? Oddam ci w następnym miesiącu, jak rodzice przyślą mi kasę – powiedziała lekkim tonem. Jakby chodziło o złotówkę, a nie tysiąc pięćset złotych…

Aż mi się ciemno ze złości przed oczami zrobiło, gdy to usłyszałam. Przecież doskonale znała moją sytuację finansową. Wiedziała, że ledwie wiążę koniec z końcem, że jeśli za nią zapłacę, to nawet na bułkę nie będę miała. A mimo to wykręciła mi taki numer. Dostałam szału!

Wrzeszczałam, że mam jej już serdecznie dosyć, że teraz rozumiem dlaczego poprzednia współlokatorka nie mogła z nią wytrzymać i najlepiej będzie, jak natychmiast spakuje swoje rzeczy i się wyprowadzi. Ale najpierw poprosi rodziców o pieniądze na czynsz, bo nie mam zamiaru przez nią głodować… Myślicie, że coś do niej dotarło? Nic z tego! Gdyby przeprosiła, obiecała poprawę, pewnie złość by mi przeszła i jakoś doszłybyśmy do porozumienia. Ale ona się obraziła! Wysyczała przez zęby, że proszę bardzo, może się wynieść, że ma już dość moich wiecznych pretensji i czepiania się o wszystko.

Ciotka musi poznać prawdę

Wyprowadziła się trzy dni później. Gdy wróciłam z pracy już jej nie było. Pieniędzy za wynajem też nie… Za to tydzień później odezwała się do mnie mama. Była zmartwiona, bo odwiedziła ją ciocia Marysia i bardzo się na mnie skarżyła. Stwierdziła, że jestem bez serca, bo wyrzuciłam jej córkę z mieszkania z dnia na dzień, bez powodu! Gdy tego słuchałam, nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać.

Nie zamierzam tego tak zostawić. Nie pozwolę, by w rodzinie uważano mnie za potwora! Szczęśliwie wszystkie egzaminy mam już za sobą, w pracy też należy mi się urlop. Za kilka dni wybieram się więc do rodziców. Muszę wytłumaczyć mamie, jak to było naprawdę. A potem wszyscy pojedziemy do ciotki Marysi. Nie winię jej za to, że ujęła się za córką, bo pewnie nie znała wszystkich faktów. Czas najwyższy, by je poznała. Ewka musi dostać za swoje! No bo nie dość, że mnie perfidnie wykorzystała, to jeszcze mnie oczerniła.

Czytaj także:
„Mąż odszedł do kochanki, a potem szarpał się ze mną o kasę. Był gotów okraść własne dzieci, byle wyszło na jego”
„Siostrę rodzice wychwalają pod niebiosa, a mnie ciągle krytykują. Widać chcą mieć niegrzeczną córkę, więc będą ją mieli”
„Sąsiedzi to pijacy i nieroby. Mnożą się jak króliki i zaniedbują dzieci. Ja byłbym dobrym ojcem, ale nie mogę nim być…”

Redakcja poleca

REKLAMA