„Przyjęłam młodą lokatorkę i szybko zawołałam o pomstę do nieba. Dałam na tacę, żeby diabli wzięli mi tę syfiarę sprzed oczu”

Kobieta, która sprząta fot. Adobe Stock, zinkevych
„Całe mieszkanie, po sufit, zawalone było kartonami, workami, gratami, które Marta przykrywała szmatami. Przestałam wierzyć, że nie zdążyła się rozpakować. Chodziło o coś innego. Albo nie miała w zwyczaju sprzątać, albo była zakupoholiczką, albo chorobliwą zbieraczką”.
/ 16.11.2022 11:15
Kobieta, która sprząta fot. Adobe Stock, zinkevych

Podobno nie należy oceniać książki po okładce, ani przesądzać o czyjejś wartości po wyglądzie czy pierwszym wrażeniu. Ja wrażenie na temat Marty odniosłam wyśmienite. Spadła mi jak z nieba. Gdy przeniosłam się za miasto, do mamy, postanowiłam wynająć swoją kawalerkę. Pierwszy lokator zamieszkał „po znajomości”, ale szybko mi te znajomości wyszły bokiem, bo okazało się, że „miły pan Stasiu” ma problemy z alkoholem.

Kłócił się z gospodarzem bloku i z sąsiadami. No ale ponieważ płacił w terminie, niczego nie niszczył i nie hałasował, nie miałam podstaw, żeby wypowiedzieć mu umowę przed terminem. Autentycznie ulżyło mi, kiedy oznajmił, że stracił pracę i musi się wynieść, bo nie stać go na dalszy wynajem. Co za niefart… Wiedziałam, dlaczego ją stracił, i pomyślałam: krzyż na drogę. Następna lokatorka mieszkała u mnie bardzo krótko, bo na studiach zaprzyjaźniła się z nową koleżanką i postanowiła przenieść się do niej do akademika.

Potem nastąpił okres zastoju

Ludzie dzwonili, przychodzili oglądać mieszkanie, ale nic z tego nie wychodziło. A to komuś nie pasował widok, a to wyposażenie. Jedni mówili, że za dużo mebli, inni – że za mało. Zeszłam z ceny, ale to też nie pomogło. Mijały miesiące, a ja byłam coraz bardziej sfrustrowana. Musiałam płacić raty, czynsz, od czasu do czasu posprzątać, a mieszkanie stało puste.

Aż pojawiła się Marta. Na spotkanie przyszła pięć minut przed czasem. Miała na sobie jasne dżinsy, białe trampki, zwiewną bluzkę. Plus delikatny makijaż i szczery uśmiech. Długie ciemne włosy upięła w kitkę. Była idealna. Ani zbyt paniusiowata, żeby narzekać na zabudowę kuchni, która nie należała do najmodniejszych, ani zbyt niechlujna, żebym nabrała obaw, że zapuści chałupę. Od razu ją polubiłam. Zwłaszcza gdy powiedziała:

– Super! Mieszkanie wygląda jeszcze lepiej niż na zdjęciach. Kiedy mogę się wprowadzić?

– Choćby jutro – odparłam z radością.

Następnego dnia spotkałyśmy się znowu. Przyniosłam umowę i klucze. Załatwiłyśmy formalności, przyjęłam kaucję i życzyłam Marcie przyjemnego mieszkania. Umowę podpisałyśmy na rok, ale dziewczyna powiedziała, że pracuje dwie przecznice dalej, więc to dla niej idealna lokalizacja i będzie chciała mieszkać u mnie jak najdłużej. Nie widziałam przeszkód.

Niemniej uprzedziłam, że będę co miesiąc przychodzić po pieniądze. Mogę ją lubić i darzyć względnym zaufaniem, ale wolałam mieć na nią oko. Poza tym chciałam od czasu do czasu pojawić się w okolicy, by pogadać z gospodarzem i sąsiadami na temat nowej lokatorki.

Sąsiedzi wypowiadali się o Marcie w samych superlatywach. Nie paliła na klatce, mówiła dzień dobry i do widzenia. Wprawdzie przy okazji pierwszej wizyty zdziwiło mnie, że Marta nadal nie rozpakowała worków i pudeł, którymi zastawione były wolne kąty, ale wyjaśniła, że często zostaje w pracy po godzinach i nie miała czasu uporać się z pakunkami. Mnie też zdarza się mieć nadgodziny, więc wykazałam się zrozumieniem. Wręczyła mi odliczoną kwotę i umówiłyśmy się na kolejne spotkanie.

Miesiąc później okazało się, że worki i pudełka dalej piętrzą się pod ścianami, tylko jakby ich przybyło. Kanapa zawalona była siatkami i ciuchami, wokół walały się buty. Część sypialniana była zamknięta, bo ponoć Marta nie zdążyła tam posprzątać. Hm, część dzienna też nie wyglądała na uładzoną…

A potem zaczęły się schody

A to zgubiła klucze i prosiła o zapasowe. A to w ostatniej chwili przełożyła spotkanie, bo musiała pojechać do mamy, która nagle źle się poczuła. Jeszcze innym razem poprosiła o przesunięcie płatności, bo bankomat zjadł jej gotówkę. Ciągle coś. Nigdy nie umawiała się ze mną pierwsza. To ja musiałam jej szukać, gdy zbliżał się termin. Niby zawsze płaciła, ale co się musiałam naprosić, naczekać, to moje.

Jednak najgorszy był bałagan. Ani razu go nie skomentowałam, ale nie mogłam uwierzyć, że ktoś potrafi żyć w takich warunkach. Całe mieszkanie, po sufit, zawalone było kartonami, workami, gratami, które Marta przykrywała szmatami. Przestałam wierzyć, że nie zdążyła się rozpakować. Chodziło o coś innego. Albo nie miała w zwyczaju sprzątać, albo była zakupoholiczką, albo chorobliwą zbieraczką.

Kiedyś musiałam pilnie skorzystać z toalety. To, co zobaczyłam w środku, wołało o pomstę do nieba. Lustro pokrywały białe zacieki, umywalkę znaczyły czarne smugi zastygłego kurzu i brudu. W klozecie pyszniła się brązowa obwódka rdzawej wody. Bałam się usiąść na desce, żeby nie złapać jakiejś gangreny. Na dodatek wszędzie walały się puste rolki po papierze i kosmetyki.

Kiedy wyszłam z łazienki, zachowałam kamienną twarz, choć postanowiłam, że następnym razem przyjdę z przyjaciółką. Potrzebowałam świadka, który potwierdzi, że nie przesadzam. Jednak nim zdążyłam zrealizować mój podstępny plan, Marta oznajmiła, że musi skorzystać z prawa do miesięcznego wypowiedzenia, ponieważ znalazła pracę na drugim końcu miasta.

Miałam ochotę ją uściskać! 

Rozpoczęłam więc poszukiwania kolejnych lokatorów. Zgodnie z umową mogłam ich przyprowadzać w okresie wypowiedzenia. Zrobiłam to dwa czy trzy razy, lecz szybko zrozumiałam, że to się mija z celem, bowiem każdego potencjalnego najemcę odstręczał panujący w mieszkaniu bałagan. Postanowiłam poczekać, aż Marta się wyprowadzi. Mam przez tę dziewczynę kilka siwych włosów więcej. To i tak mała cena…

Oczywiście dziewczyna nie byłaby sobą, gdyby i w tej kwestii nie robiła mi problemów. W dniu, w którym umówiłyśmy się na odbiór mieszkania, zadzwoniła, że przeliczyła się z siłami i nadal nie wywiozła wszystkich rzeczy. Zgodziłam się dać jej kilka dodatkowych godzin. Kiedy już byłam w drodze, znowu zadzwoniła, że zostało tylko to, co przeznaczyła do wyrzucenia, ale nie zdążyła się z tym jeszcze uporać. W jej głosie brzmiała błagalna nuta, ale już na mnie nie działała. Obawiałam się, że jeśli dam jej jeszcze jeden dzień, nigdy się nie wyprowadzi.

Pomijając fakt, że właśnie jechałam pociągiem z mojej wsi. Ustaliłyśmy więc, że Marta zostawi niechciane graty, odda klucze, a ja odliczę od kaucji kwotę za sprzątanie. Kiedy pożegnała się ze mną i wyszła, z uczuciem ulgi padłam na kanapę. A raczej na stertę śmieci po lokatorce. Postanowiłam, że zaoszczędzę i posprzątam sama. Potem plułam sobie w brodę, bo usuwanie jej maneli i sprzątanie zajęło mi bite trzy dni. Tak, musiałam wziąć urlop, by wyrzucać, a potem sprzątać, odkurzać i myć! Zrozumiałam, dlaczego Marta nie sprzątała. Przy takiej ilości gratów zwyczajnie się nie dało.

Wyniosłam do kontenerów cztery wielkie worki ubrań. A więc fleja i zakupoholiczka. Wyrzuciłam dziesiątki napoczętych opakowań po herbatach, makaronach, kaszach. Roniłam łzy nad gnijącymi resztkami jedzenia, pootwieranymi słoikami, śmierdzącymi butelkami po alkoholu i furą pudełek po pizzy. Co gorsza, w kuchni leżał martwy karaluch, choć wcześniej żadnych robaków nie było.

Pogubiła się dziewczyna w życiu

To jeszcze nic – wśród sterty śmieci znalazłam pisma od firm windykacyjnych. Marta kupowała tyle, że narobiła sobie długów. Pogubiła się dziewczyna w życiu. Na zmianę współczułam jej i byłam na nią wściekła za to, co zrobiła z moim mieszkaniem. Na szczęście miałam ją z głowy.

A przynajmniej tak mi się wydawało. Parę dni później dostałam wezwanie na komendę. Okazało się, że Marta wymeldowała się spod swojego adresu, a mój podała jako korespondencyjny. Policjant chciał wiedzieć, kim jest dla mnie ta kobieta i czy mam z nią kontakt. Czemu? Bo była poszukiwana w sprawie o kradzież i oszustwo!

Wyjaśniłam, zgodnie z prawdą, że wynajmowała moje mieszkanie, ale niedawno się wyprowadziła i nie mam na nią namiaru. Funkcjonariusz spisał moje wyjaśnienie i puścił wolno. Uff… Serce waliło mi jak młotem.

Dałam na mszę, że mam tę dziewczynę z głowy, i w intencji, by nasze drogi już nigdy więcej się nie przecięły. Przybyło mi przez nią kilka siwych włosów i nauczyłam się, że z pozoru idealna lokatorka może oznaczać poważne kłopoty. Z wynajmem mieszkania nigdy nie wiadomo. Albo trafi się dobrze, albo źle, nie ma na to rady. Bo nawet najlepsza weryfikacja potencjalnego najemcy nie wykaże, co człowiek ma za uszami, jakie nałogi i problemy skrywa. Są jak cień, którego nie widać…

Czytaj także:
„Życie na spokojnym osiedlu zamieniło się w koszmar. Żałowałam, że spełniliśmy marzenie o domu na wsi”
„Odkryłam, że mój facet… rozbiera się dla pieniędzy! Dopiero wtedy zaczął mnie pociągać jako mężczyzna”
„Swoją wielką szkolną miłość spotkałam spocona, z rozmazanym makijażem i w piżamie. Potem było już tylko gorzej...”

Redakcja poleca

REKLAMA