Metamorfoza – tak nazywa się salon fryzjerski, w którym od pewnego czasu obie z Anką pracowałyśmy. Nie miałyśmy na co narzekać: szefowa była w porządku, a ruch w zakładzie pozwalał nam całkiem nieźle zarobić. Jednak moja przyjaciółka była, jak to się mówi, fryzjerką z ambicjami. Marzyła o własnym salonie i często wspominała, że prędzej czy później pójdzie na swoje.
– Nie wiem, po co ci to – kręciłam głową z dezaprobatą.
– Może nie zarobię więcej, ale sama będę sobie panią – mówiła zdecydowanie.
Anka z trudem znosiła bycie czyjąś podwładną
Była niezależną kobietą i pragnęła samodzielnie działać. Dodatkowo w tym pomyśle wspierał ją mąż Damian, który od lat w naszym niewielkim miasteczku prowadził zakład wulkanizacyjny i nieraz chwalił prowadzenie własnego biznesu. Gorąco namawiał ją do założenia nawet małej, ale własnej firmy.
– Człowiek wie po prostu, na co pracuje, a wszystko, co ma, zawdzięcza tylko sobie – mówił, a Anka potakiwała wpatrzona w niego jak w obrazek.
Kiedy więc po pewnym czasie, szczęśliwym dla Anki zbiegiem okoliczności okazało się, że nasza szefowa przeprowadza się do innego miasta i w związku z tym chce sprzedać nasz zakład wraz z całym wyposażeniem i załogą, Anka nie czekała ani chwili, tylko rozpoczęła negocjacje. Zapożyczając się u rodziny, szybko zorganizowała potrzebną gotówkę i stanęła do biznesowych rozmów niczym wytrawny strateg. Przyznam, że trochę byłam rozczarowana zachowaniem przyjaciółki. Uważałam, że powinna mi zaproponować udział w tym interesie. Albo przynajmniej zapytać, czy nie byłabym zainteresowana. Znałyśmy się dobrze i mogłyśmy na sobie polegać, o czym nie raz miałyśmy okazję się przekonać. Jednak najwyraźniej Anka była innego zdania. Może wzięła sobie do serca to, co wcześniej mówiłam o prowadzeniu własnej firmy? A może to Damian namówił ją do samodzielnego przejęcia zakładu? Nie wiem...
W każdym razie było mi to nie w smak
Kiedy Anka przejęłaby firmę, stałaby się moją przełożoną, a to, moim zdaniem, niezręczna sytuacja. Uważałam, że naszej znajomości taka zmiana ról nie wyjdzie na dobre. Los jednak rzadko liczy się z tym, co dla nas najwygodniejsze. Po kilku dniach negocjacji doszło do podpisania dokumentów i Anka stała się pełnoprawną właścicielką salonu „Metamorfoza”. Nadal nie dawało mi spokoju, jak w tych nowych warunkach ułożą się nasze stosunki. Miałam jednak szczerą nadzieję, że między nami nic się zmieni. I rzeczywiście, początkowo Anka zachowywała się jak dawniej. Na równi ze mną pracowała, a kiedy trzeba było też sięgała po miotłę i mopa do mycia podłóg. Ruch miałyśmy nawet większy niż za starej szefowej, a to chyba dzięki umiejętnościom marketingowym Damiana, który gdzie tylko mógł, reklamował nasz zakład. Pracy było więcej, więc w pewnym momencie Anka zatrudniła dwie młode dziewczyny na praktykę.
Nowe fryzjerki szybko zyskały moją sympatię, bo były pracowite i miłe. Ich obecność jednak sprawiła, że moja przyjaciółka mogła sobie nieco odpuścić. Miała teraz w końcu do pracy aż trzy osoby. Chcąc nie chcąc, musiałam to zrozumieć, w końcu nie była szeregową pracownicą, tylko naszą szefową i mogła dowolnie ustalać sobie swój dzień pracy. Schowałam dumę do kieszeni i postanowiłam więcej się tym nie zadręczać. Dni mijały nam pracowicie. Anka rozwijała zakład – w wolnym pomieszczeniu stworzyła gabinet odnowy biologicznej – dzięki temu miała jeszcze większy ruch.
Widać było, że ma rękę do biznesu
Damian bardzo jej pomagał i był jej najbardziej zaufanym doradcą. Kiedy Anka była zajęta czymś innym, na przykład urządzeniem ich nowego mieszkania, to on przyjmował dostawy kosmetyków i pertraktował z przedstawicielami handlowymi, targując się o niższe marże. Trzymał rękę na pulsie, na bieżąco doglądał, co dzieje się w naszym zakładzie. Kiedy Anka zapowiedziała zamiany w salonie i wyjaśniła, na czym będą polegały, natychmiast z goryczą pomyślałam, że to musi być pomysł Damiana. Na samo wspomnienie tamtego dnia aż krew gotuje mi się w żyłach… Ale od początku. Anka weszła do zakładu, jak gdyby nigdy nic, stukając obcasami i zostawiając za sobą chmurę ciężkich perfum, a następnie zakomunikowała, że kiedy uporamy się ze swoimi obowiązkami, chce zrobić kilkuminutową naradę. Włos zjeżył mi się na głowie, bo dotąd nie organizowała takich spotkań i czułam przez skórę, że to nie wróży niczego dobrego.
– Wiecie, że w różnych zakładach i biurach prowadzi się ewidencję czasu pracy – zaczęła. – Chcę wprowadzić coś takiego i u nas – uśmiechała się tajemniczo.
Nie wiedziałam, jak ma to wyglądać w praktyce, więc specjalnie nie przejęłam się tą zapowiedzią. Jednak następnego dnia, kiedy weszłam do salonu, Danka i Bożena, pracujące razem ze mną fryzjerki, miały nietęgie miny.
– W kanciapie leży zeszyt – Bożena brodą wskazała pomieszczenie, które służyło nam za pokoik socjalny, w którym jadłyśmy śniadanie, a kiedy nie było klientów, piłyśmy kawę i plotkowałyśmy.
– Mamy tam wpisywać, co i od której do której robimy – wyjaśniła Danka.
O ile dobrze zrozumiałam, chodziło o to, żebyśmy wpisywały tam czynność po czynności, dokładnie określając, co ile zajęło nam czasu.
– Przykładowo masz wpisać: męskie strzyżenie od godziny 12.00 do 12.30, albo farba plus pasemka od godziny 13.00 do 15.30 – cierpliwie wyjaśniła Bożena, bo chyba wyglądałam na zaskoczoną.
– Przecież wykonujemy swoją pracę, nikt się nie miga od obowiązków... – powiedziałam, nie kryjąc zdziwienia.
– Damian chce po prostu wiedzieć, która z was co robi – Anka, która niepostrzeżenie weszła do salonu zbagatelizowała całą sprawę.
Dla niej było jasne, że pracownik ma się rozliczyć z dnia pracy i nie miało żadnego znaczenia, że jednym z nich była jej przyjaciółka!
– Wpisujcie, co robicie i już – poleciła nam zdecydowanym tonem.
Wtedy wszystko stało się jasne. Koniec z rodzinną atmosferą w pracy! Nowa szefowa, moja niegdyś bliska przyjaciółka, i jej pomagier zaczęli traktować to miejsce po prostu jak kurę znoszącą złote jajka. Według nich miałyśmy niczym wyrobnice pracować od rana do późnego popołudnia, rozliczając się z każdej minuty! To zdarzenie sprawiło, że pozbyłam się złudzeń co do Anki. Już wiem, że to nie moja przyjaciółka, lecz prawdziwa, nastawiona na zysk bizneswoman, dla której nic prócz pieniędzy się nie liczy.
Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”