„Przyjąłem pomocną dłoń od niewłaściwego człowieka i wpakowałem się w niezłe bagno. Do końca życia będę za to płacił”

Przerażony mężczyzna fot. Adobe Stock, Yuliia
„Nawet Kafar jakby nagle wypiękniał i nie raziła mnie już jego prymitywna gęba. Ot, dość przystojny, sympatyczny facet, pełen współczucia i empatii, który zaprosił mnie do swojego ekskluzywnego samochodu. Nawet nieustający, czasami zupełnie bezsensowny potok słów brzmiał jak anielska muzyka, kiedy jechało się w przytulnym wnętrzu BMW, zostawiając za sobą niepewność, strach i mokre”. pobocze.
/ 21.01.2023 12:30
Przerażony mężczyzna fot. Adobe Stock, Yuliia

Mój wysłużony ford odmówił w końcu posłuszeństwa. Nie, żebym się nie spodziewał, ostatecznie starość ma swoje prawa i wcześniej lub później, eliminuje zarówno ludzi, jak i materię nieożywioną. O jedno miałem tylko pretensje: mógł się rozkraczyć w miejscu, gdzie miałbym przynajmniej zasięg w telefonie!

Do miasta, w którym mieszkam, zostało mi około pięćdziesięciu kilometrów, a do jakichkolwiek zabudowań pewnie z dziesięć. Dookoła tylko pola i las, a tu ja, stary, bezradny człowiek na poboczu. Oczywiście po drodze przejeżdżały od czasu do czasu jakieś pojazdy, ale chociaż machałem, nikt nie chciał przystanąć.

Może ludzie bali się napadu?

Moja siwa łepetyna mogła być przecież kamuflażem, a obwisły blezer pewnie maskował muskulaturę kulturysty. Takie czasy, że nikt nikomu nie ufa, a prasa i telewizja tylko dolewają oliwy do ognia, żerując na ludzkim strachu.

– Szlag! – mruknąłem, poddając się.

Szykowałem się już na dłuższy spacerek, kiedy parę metrów ode mnie zatrzymała się z piskiem hamulców czarna limuzyna z przyciemnianymi szybami. Wypisz, wymaluj – gangsterzy! Chciałem nawet cofnąć się do forda i zamknąć w środku, choć pewnie i tak niewiele by mi to pomogło.

Tymczasem kierowca włączył wsteczny i auto zaczęło się toczyć w moim kierunku. Kiedy już się zrównało, przyciemniana szyba w oknie opadła bezszelestnie, ukazując twarz mężczyzny około czterdziestki w ciemnych okularach. Poznaczona bliznami, wygolona na zero czaszka nadawała jej właścicielowi wygląd pensjonariusza zakładu penitencjarnego o zaostrzonym rygorze. Facet przyglądał mi się badawczo, a pode mną nogi miękły jak plastelina w rękach dziecka.

– Pan profesor? – zapytał nagle oprych i na twarz wypełzł mu grymas, który mógł uchodzić za uśmiech, ale mógł też zwiastować wściekłość.

Zdjął ciemne okulary i pewien już, że nie jestem kimś innym, radośnie zakrzyknął:

– Pan profesor!

Nie gasząc silnika, wygramolił się z trudem zza kierownicy, i oto stanęło przede mną prawie dwumetrowe monstrum. Widząc moją zafrasowaną minę, domniemany gangster rozłożył ręce na boki, jakby chciał zaprezentować całą sylwetkę, i zdecydował się na podpowiedź:

– M.. Witek M., panie profesorze, rocznik sześćdziesiąt dziewięć… Pseudonim Kafar.

Przezwisko było dobrane perfekcyjnie, ale chociaż próbowałem je sobie przypomnieć i skojarzyć z twarzą któregoś z byłych uczniów, w głowie miałem zupełną pustkę. Coraz częściej doświadczałem tego stanu umysłu i zaczynało mnie to nawet niepokoić. Wprawdzie od dawna już byłem na emeryturze i tego typu niedomagania nie mogły zagrozić mojej karierze, bywały jednak męczące… Zrobiłem minę, która miała obrazować, że coś sobie przypominam, bo nie mogłem znieść zawodu we wzroku biednego Kafara.

Ja nie chcę spędzać z nim świąt!

– Rzucił pan kilogramem polędwicy za moją matką – próbował ożywić moją pamięć.

Udało mu się. Doskonale pamiętałem babę, która przyniosła „świeżą cielęcinkę dla pana profesora, żeby pan profesor przepuścił tego matoła do następnej klasy”. Wyrzuciłem babę wtedy za drzwi, a tuż za nią poleciała zawinięta w gazetę rzeczona cielęcinka. „Matoł” był jej synem i oto po latach stał przede mną, susząc zęby w szerokim i chyba szczerym uśmiechu.

– Ale przecież ja cię wtedy usadziłem – przypomniałem mu niepewnym głosem.

– Ano, usadził mnie pan profesor. Jedyny człowiek, który postawił się mojej matce! Pracowała w mięsnym i muskulaturę miała jak Rambo, pamięta pan przecież, do tego buźkę niewyparzoną… Nikt nie chciał z nią zadzierać, bo potrafiła puścić taką wiązankę, że uszy więdły. Cała mamuśka. No a pan, chuderlawy facecik w okularkach, cielęciną w nią rzucił! To był przełom w moim życiu, panie profesorze, mamcia w końcu zrozumiała, że nie zrobi ze mnie naukowca. Poszedłem do OHP, pamięta pan, co to było? Ochotniczy Hufiec Pracy. Tam mnie dopiero życia nauczyli, a tacy, co to szkoły porobili i różne tytuły mają, teraz u mnie pracy szukają.

Pokiwałem smętnie głową

Boże, ten człowiek zaczynał mnie męczyć jak dziecko, które domaga się nieustannej uwagi. Trzeba załatwić jakieś holowanie, potem mechanika, który podjąłby się cudownego uzdrowienia gruchota. Do tego byłem zmęczony, zziębnięty i najchętniej walnąłbym się do ciepłego łóżka ze szklanką gorącej herbaty w ręce…

– Samochód to nie problem – machnął lekceważąco ręką mój były uczeń. – Podjedziemy zaraz pod warsztat mojego mechanika, odda mu pan kluczyki, a za dwa dni, ręczę słowem, w pełni sprawne autko będzie do odebrania… Że są kolejki w warsztatach? Panie profesorze, biedaki muszą odstać swoje, ale jak ktoś ma pozycję albo pieniądze, to nic nie musi. Pański samochód jest od tej pory moim zmartwieniem.

Nagle wszystko stało się banalnie proste, a świat znów nabrał rumieńców. Nawet Kafar jakby nagle wypiękniał i nie raziła mnie już jego prymitywna gęba. Ot, dość przystojny, sympatyczny facet, pełen współczucia i empatii, który zaprosił mnie do swojego ekskluzywnego samochodu. Nawet nieustający, czasami zupełnie bezsensowny potok słów brzmiał jak anielska muzyka, kiedy jechało się w przytulnym wnętrzu bmw, zostawiając za sobą niepewność, strach i mokre pobocze.

– U teściowej byłem – tłumaczył Kafar, niedbale rozparty za kierownicą. – Mieszka tu niedaleko i właśnie skończyli świniobicie. Cały bagażnik mięcha wiozę. Musi pan skosztować swojskiej kiełbasy, palce lizać! Polski produkt, profesorze, a to przecież pan zaszczepił we mnie miłość do polskiej tradycji i historii.

– Oblałem cię przecież – przypomniałem kolejny raz.

– Prawidłowo – roześmiał się niezrażony. – Głąb był ze mnie totalny!

Najwyraźniej nic nie było w stanie zakłócić jego wizji przeszłości ani zepsuć mu humoru. W kilkadziesiąt minut dojechaliśmy do miasta. Kafar zaparkował z fasonem przed dużym, nowocześnie urządzonym warsztatem samochodowym, wziął ode mnie kluczyki od forda i na kwadransik zniknął w pomieszczeniu biurowym.

– Załatwione – powiedział, wróciwszy. – Jutro trzeba zadzwonić i umówić się na odbiór bryki. Teraz jedziemy do mnie na kawę.

Kawy akurat nie znoszę, ale nie wypadało odmówić dobroczyńcy. No i musiałem się z nim dogadać w sprawie kosztów za holowanie i naprawę mojego gruchota. Kafar twierdził wprawdzie, że gość jest mu winien przysługę i nie przewiduje obrotu gotówką, ale przecież nie mogłem obarczać go swoimi rachunkami.

– Panie profesorze kochany – powiedział Witek M. vel Kafar, kiedy już zasiedliśmy na skórzanych fotelach w jego salonie. – To ja jestem pana dłużnikiem i byłoby dla mnie obrazą, gdyby pan próbował wpychać mi jakieś pieniądze. Tego towaru akurat mam pod dostatkiem, brakuje mi natomiast… redaktora miejscowej gazety. Zostałem niedawno jej właścicielem i chciałbym zrobić z tego szmatławca coś godnego czytania. Widzę pana jako autora artykułów historycznych. Wie pan, takich, które opisywałyby prawdziwą historię. Żołnierze wyklęci, te sprawy… No, jest pan przecież historykiem, to pan wie najlepiej, co z czym i dlaczego.

– Byle nie żołnierze wyklęci! – wyrwało mi się. – To już zalatuje polityką.

W politykę to nie będę się bawić

Rozczarowałem Kafara tą deklaracją. Z kwaśną miną zaczął tłumaczyć, że wszystko jest polityką, i ja jako nauczyciel historii najlepiej powinienem sobie z tego zdawać sprawę, ale w tej kwestii byłem nieugięty. Myślałem, że Witek zrezygnuje z takiego redaktora, ale się myliłem. Potraktował to jak zwykłe negocjacje ekonomiczne, pochwalił nawet, że nieźle się targuję, i obiecał pełną swobodę w wyborze tematów do artykułów. Zastrzegł jednakże z chytrym uśmiechem, że on jako redaktor naczelny będzie miał prawo do korekty i sprostowań.

Potem, nie czekając na moją reakcję, wymienił kwotę, jaką mógłbym zarobić, i była to całkiem ładna kwota. Wprawdzie wiązałem jakoś koniec z końcem, ale zawsze kosztem czegoś. Gdybym przyjął ofertę, definitywnie skończyłyby się rozterki typu: teatr czy lekarstwa… Czasu miałem w nadmiarze, byłoby świetnie, gdybym mógł spożytkować go, dzieląc się wiedzą z czytelnikami. Tylko ten Kafar w roli cenzora!

– Nie musi się pan profesor deklarować od razu – dodał, jakby czytając w moich myślach. – Proszę się przespać z tym pomysłem.

Zadzwoniłem do mechanika, który zajmował się moim samochodem, i usłyszałem, że mam się nie martwić o zapłatę, bo pan M. już wszystko uregulował, a samochód będzie gotowy za trzy dni. Tak oto, mimo zapewnień Kafara, że jest odwrotnie, stałem się jego dłużnikiem.

Moja odmowa co do proponowanego stanowiska byłaby grubym nietaktem. Czułem się więźniem konwenansów, swoich ambicji i uprzedzeń, a im więcej nad tym myślałem, tym gorzej się czułem. Rozum mówił jedno, a intuicja drugie. Decyzję podjęło moje ciało, a ściśle mówiąc – serce.

To był mój pierwszy zawał i choć podobno lekki, na szczęście przytrafił mi się u znajomych w ich mieszkaniu.

Na szczęście miał kto wezwać pogotowie...

„No i tak rozwiązał się problem z moją karierą dziennikarską” – myślałem kilka dni później, leżąc na szpitalnym łóżku, gdy nagle w drzwiach pojawił się ogromny kosz pełen kwiatów, a zza niego wychyliła się ogolona na łyso głowa.

– Wszystkiego dobrego, panie profesorze, sto lat! – wykrzyknął Witek Maciążek vel Kafar. – Niech pan szybko wraca do zdrowia!

Potem nachylił się nad moim uchem i dodał szeptem:

– Ordynator tego oddziału jest moim dłużnikiem, może pan spać spokojnie. Wszystko pod kontrolą, panie profesorze kochany.

Zamknąłem oczy, a potem je otworzyłem. Niestety, to nie był sen. 

Czytaj także:
„Nastoletni syn wplątał się w nielegalne interesy, a ja na niego doniosłam. Tylko tak mogłam go uchronić przed mafią”
„Nasi przyjaciele postanowili się rozwieść. Wciągnęli nas w sądowe pranie brudów i o mało sami się nie rozwiedliśmy”
„Włożyłem ogrom serca w remont domu po dziadku. Ale syn z rodziną nie chce do mnie przyjeżdżać, woli obcych”

Redakcja poleca

REKLAMA