Kiedy Witek był trzeźwy, w domu wszystko działało normalnie. Nie było też nadsłuchiwania, czy winda trzasnęła na naszym piętrze, i czy ktoś się obija o ściany, czy idzie prosto. Bywało, że nie wracał do późna. Wtedy maluchy korzystały i siedziały długo przed telewizorem. Ja stałam po ciemku przy oknie w małym pokoju, patrząc, czy aby między blokami nie miga zataczająca się sylwetka.
Dzieci kładły się marudne i budziły się co parę minut
Szczególnie Jacek zrobił się nerwowy i bez przerwy pytał: „Taty jeszcze nie ma? Będzie awantura? Będziemy uciekali do cioci?”. Wiedział, że w razie czego ma łapać buty, kurtkę i prześlizgnąć się do drzwi wejściowych. Zostawiał je otwarte, żebym mogła lecieć za nim z Anią na rękach. Coraz częściej zdarzało się, że Witka nie było dzień, dwa, trzy… Wtedy musiałam spać w ubraniu, żeby w razie czego nie tracić czasu. Zawsze pamiętałam, żeby mieć pod ręką torebkę z kluczami, pieniędzmi i dokumentami… To żaden sen – taki na fotelu i z podrywaniem się przy najmniejszym szeleście.
Kiedyśmy się poznali, Witek dużo pił. Wiedziałam, że po alkoholu robi się agresywny, ale napadał na innych, przy mnie się uspokajał i łagodniał, więc na początku byłam dumna, że działam na niego jak balsam. Ilekroć prowokował awanturę, wystarczyło, żebym poprosiła: „Kochanie, przestań…”, a on mówił: „Już, już, widzisz, co ty ze mną potrafisz zrobić?.” Do głowy mi nie przyszło, że i mnie zaatakuje. Wierzyłam, kiedy tłumaczył: „Nic nie pamiętam, to niemożliwe, ja ciebie popychałem? Ja? Słonko, mam czarna dziurę w mózgu… Musisz mi przebaczyć”.
Po następnych wyskokach zaczął grozić, że zrobi sobie krzywdę, jak odejdę.
– Wybieraj. Nie chcę żyć bez ciebie. Kocham cię do szaleństwa. To było ostatni raz, wierzysz mi?
Przestałam wierzyć dopiero po narodzinach Ani… Odtąd ilekroć musiałam uciekać, biegłam do Sławki Wróciłam do domu z ledwie trzydniowym maleństwem, a tatusia nie było. Świętował z kumplami w leśniczówce na Mazurach.
– Nie mogłem wrócić – tłumaczył potem. – Auto się rozkraczyło, szukaliśmy mechanika. Nie rób afery!
Nie mamy ślubu, więc po paru dniach pojechał zarejestrować małą i znowu go nie było przez tydzień. Pomagała mi sąsiadka z klatki obok naszej; byłam słaba, źle mi się goiły szwy, mała ciągle płakała. Gdyby nie sąsiadka, chyba nie dałabym rady. Ta sąsiadka to dziwna osoba, ludzie strasznie o niej plotkują. Podobno siedziała w więzieniu za spowodowanie wypadku drogowego. Przejechała kogoś na pasach, miała ponad dwa promile alkoholu we krwi, więc dostała spory wyrok. Na szczęście ten przejechany się jakoś wylizał, ją wypuścili wcześniej za dobre sprawowanie i mogła rozpocząć nowe życie. Sprowadziła się do naszego miasta z północnej Polski. Szybko ją wzięli na języki, bo zima czy lato chodziła ubrana na ciemno, z nikim się nie zakolegowała, nikt jej nie odwiedzał. Okna zawsze miała zasłonięte, zresztą rzadko paliło się tam światło. Kiedy pierwszy raz uciekałam przed pijanym Witkiem, była styczniowa noc. Schowałam się w klatce obok, nie wiedziałam, co mam robić, gdzie pójść.
Zimno straszne, dzieci popłakiwały
I wtedy otworzyły się drzwi wejściowe, a ja zamarłam ze strachu, bo myślałam, że to Witek nas znalazł.
– Potrzebuje pani pomocy? – zapytała kobieta w stalowym płaszczu i czarnej chustce na głowie. – Zapraszam do siebie… Szkoda dzieci, poprzęziębiają się! Pani się też ledwo trzyma na nogach.
Tak się właśnie zaczęła moja znajomość i przyjaźń ze Sławomirą. Witek skłócił nas z całą rodziną. Poodwracali się, nie zapraszali do siebie i nie przychodzili do nas. Nic dziwnego; po co znosić pijackie występy i narażać się na drakę? Gdyby nie Sławka, byłabym sama jak palec! Moi rodzice mieszkają dwieście kilometrów od naszej mieściny. Witek kompletnie się z nimi nie liczył, więc nie chciałam im zawracać głowy. Jego mama z kolei zawsze była zajęta sobą. Co rusz miała nowego przyjaciela i jemu poświęcała czas i uwagę.
– Wybacz, moja droga – mówiła. – Ale widziały gały, co brały. Do kogo masz teraz pretensje?
Witek utrzymywał mnie i dzieci, dawał dach nad głową, niespecjalnie rozliczał mnie z pieniędzy. Kiedy wracał pijany, mogłam mu zabrać wszystko, co miał poupychane w kieszeniach; nigdy nie wiedział, ile tego było. Dobrze zarabiał, gdyby nie pił, byłoby nam zupełnie fajnie! Kiedyś tak powiedziałam Sławce, a ona zapytała:
– Naprawdę w to wierzysz?
– W co?
– No, że wasz główny problem, to jego picie? – dopowiedziała.
Wtedy sobie przypomniałam coś, o czym nie chciałam myśleć… Witek był trzeźwy od kilku dni. Wracał punktualnie z pracy, zjadał obiad i zalegał na kanapie. Drzemał, oglądał telewizję, czytał gazety. Prawie się nie odzywał. Kazałam dzieciom bawić się cichutko, żeby go nie denerwowały, żeby się o nic nie wściekł, nie trzasnął drzwiami i nie poszedł w cug! Co chwilę wyglądałam z kuchni i kładłam palec na ustach.
– Ciii. Nie złośćcie taty! – prosiłam.
Ania siedziała na dywanie i ubierała lalkę. Była tak pochłonięta zabawą, że nie od razu zareagowała na słowa:
– Córcia, podaj tatusiowi pilota!
Ten pilot leżał na podłodze obok niego, wystarczyło wyciągnąć rękę. Ale on wolał oderwać dziecko od zabawy.
– Słyszysz? – to było już głośniej powiedziane. – Tatuś o coś prosił.
Nie słyszała. Była w swoim świecie
Wtedy Witek się poderwał; lalka przeleciała przez pokój i odbiła się od ściany. Ania nie wiedziała, co się dzieje, stała bledziutka, z otwartą buzią, a w jej wielkich, przerażonych oczach pojawiały się pierwsze łzy. Wtedy zasłonił ją Jacek.
– Nie rycz – powiedział twardo do siostrzyczki. – Jak dorosnę, to cię przed nim obronię!
Wtedy uciekaliśmy przed trzeźwym Witkiem, który wpadł w szał. Zdemolował dzieciom pokój, wszystko zniszczył i połamał. Kiedy wróciliśmy rano, już go nie było. Potem oczywiście przepraszał. Tłumaczył, że Jacek go tak rozwścieklił, że teraz żałuje, i że nigdy więcej. Kupił nowe meble dzieciakom, tapczaniki, zabawki, ale one jakoś wcale się z tego nie cieszyły. Miał pretensje do mnie.
– To wszystko dlatego, że ty tak głupio te bachory chowasz – mówił. – Co to jest, żeby dziewucha nie była na każde zawołanie ojca! Smark taki nieusłuchany z niej rośnie! A Jackowi to się kiedyś nazbiera! Powiedz mu, niech się pilnuje, bo moja cierpliwość się powoli kończy!
To zdarzenie mi przypomniała Sławka. Powiedziała jeszcze:
– Ty, jeśli lubisz możesz dać sobą pomiatać. Jesteś dorosła, nikomu nic do tego, pamiętaj jednak, że krzywdzisz swoje dzieci. Nie wiem, czy z głupoty, czy z tchórzostwa, to nie ma znaczenia… I ja cię uprzedzam; jeśli nic z tym nie zrobisz, zawiadomię kogo trzeba, że wasze dzieci są w piekle. Lubię cię i bardzo ci współczuję, ale tak postąpię. Możesz być pewna!
Najpierw się obraziłam
Potem przemyślałam to wszystko jeszcze raz i zrozumiałam, że ona ma rację. Spakowałam nasze rzeczy. Było tego niedużo – dwie torby, taki majątek osobisty zgromadziłam przez lata. Cała reszta; mieszkanie, umeblowanie, sprzęt AGD, telewizor, komputer były własnością Witka. Wszystko kupował za własne pieniądze i na swoje nazwisko. Ja nie pracowałam, a ślubu przecież nie mieliśmy. Zostawiłam mu kartkę, że odchodzę, i żeby się nie ważył mnie szukać, bo go oskarżę o znęcanie się i przemoc domową. Sama się odezwę, kiedy zdecyduję, jak ma wyglądać moje dalsze życie. I żeby się spodziewał pozwu o alimenty – zastrzegłam. Moi rodzice przyjęli mnie z otwartymi ramionami.
– Dobrze, bardzo, bardzo dobrze zrobiłaś – powtarzali. – Jakie to szczęście, że wreszcie zmądrzałaś!
To samo powiedziała mi Sławka, kiedy do niej zadzwoniłam:
– A wiesz, że ten twój Witek był u mnie niedawno? – powiedziała. – Próbował się awanturować, że to niby ja cię tak przerobiłam, ale szybciutko spuścił z tonu!
– Da ci spokój?
– Niech spróbuje nie dać! Zresztą ja i tak niedługo wyjeżdżam. Problem sam się rozwiąże.
Powiedziała mi, dokąd jedzie, i jaką będzie miała pracę. Od razu zaświtała mi w głowie myśl: „Tam mnie nie znajdzie. To jest szansa!”. Po wielu ciężkich rozmowach i tłumaczeniach wreszcie przekonałam rodziców, że to, co chcę zrobić, jest najlepszym wyjściem.
– Zrozumcie – prosiłam. – Muszę stanąć na własnych nogach! Najpierw wisiałam na Witku, a teraz wam się zwaliłam na kark. Nie chcę tak dalej żyć! Chcę samodzielności.
– Nie poradzisz sobie. Prawie nie znasz języka! Nic nie umiesz.
Tak powtarzała mama, ale nieoczekiwanie tata stanął po mojej stronie.
– Przestań ją dołować – powiedział stanowczo. – Całe lata tak się nad nią trzęsłaś! Nawet sznurowadeł nie umiała zawiązać, bo jej wmówiłaś, że to za trudne dla dziewczynki.
– Jakich znowu sznurowadeł, co ty gadasz! – oburzyła się mama. – Zawsze miała buty na rzepy!
– Wszystko jedno, nie o to chodzi… Ma dziewczyna rację, że szuka swojego miejsca. Popieram!
– Dzięki, tato – wyszeptałam, jednak on jeszcze nie skończył.
– Zaraz, zaraz, to wszystko nie może być tak na hop, siup! Ty możesz jechać, ale dopóki się nie urządzisz, dzieci zostaną z nami! Nie puszczę ich na niepewny los.
Mama kiwała głową, że tak, ojciec ma rację
Od razu poweselała, jakby głównie chodziło jej o wnuki. Już na spokojnie planowaliśmy, omawialiśmy, organizowaliśmy, nawet nie myślałam, że moi rodzice są tacy sensowni i poukładani. I że tak mądrze potrafią doradzić.
– A wy wytrzymacie? – zapytałam jeszcze. – To maluchy. Mogą mieć muchy w nosie, marudzić, rozrabiać.
– Jest nas dwoje, mamy swój kąt i emerytury. Ania jest słodka, a Jacek to dobry chłopak. Dziadek już teraz świata poza nim nie widzi – zapewniła mama.
Wyjechałam zaraz po Nowym Roku 2009. Dzięki Sławce miałam załatwioną pracę i mieszkanie, na razie kątem u jej znajomej. Początki były bardzo ciężkie. Po pierwsze klimat! W Anglii jest mokro i szaro. Nie mogłam się przyzwyczaić do wiecznie wilgotnych ciuchów, szybko się przeziębiałam, miałam nieustanny katar. Wprawdzie nie musiałam mieć zwolnienia lekarskiego, żeby zostać w domu, bo wystarczyło zadzwonić i uprzedzić o chorobie, ale żaden pracodawca nie lubi kwękających pracowników. Brałam więc leki przywiezione z Polski i szłam do roboty. Sprzątałam w wielkim hotelu. Pierwszy raz w życiu wieczorami bolały mnie wszystkie kości z wysiłku, ale to było nic w porównaniu z następną pracą sprzątaczki, tym razem w centrum handlowym. Dopiero tam naprawdę dostałam w kość, za to pieniądze były lepsze, więc zaciskałam zęby i nie narzekałam.
Na początku zarabiałam pięć funtów na godzinę, to było niedużo, ale dla mnie – majątek! Na szczęście mój market był blisko, więc nie wydawałam na przejazdy, a w Anglii idą na to potężne sumy. Umiem dobrze gotować, za grosze pichciłam zupy dla siebie i mojej koleżanki, jakieś ciuszki kupowałam na wyprzedażach i odkładałam, odkładałam, coraz szczęśliwsza i spokojniejsza o przyszłość… Cały czas śledziłam ogłoszenia o pracy i wysyłałam oferty; przeszkadzał mi mój kulawy angielski, lecz z biegiem czasu zaczynałam mówić coraz swobodniej. Już nie byłam taka dzika i obca, chociaż w tamtym wielokulturowym środowisku wyjątkowo łatwo znaleźć miejsce dla siebie. Po trzech miesiącach zapisałam się na kurs językowy, i to mi bardzo pomogło…
Z następnej pracy byłam już zadowolona
Pakowałam i sortowałam towar w olbrzymiej fabryce kosmetyków. Dobre pieniądze, świetne warunki, mili ludzie. No naprawdę, czego chcieć więcej? Znalazłam samodzielny pokój; malutki, lecz niezbyt drogi i w dobrej dzielnicy. Dojazd do pracy miałam nie najgorszy, więc i to się udało. Powoli wsiąkałam w Londyn, choć na początku przerażał mnie jego ogrom, bo to dla kogoś z niedużego miasta niewyobrażalne miejsce. Nie wszystko jednak było takie różowe. Strasznie tęskniłam za dziećmi, nie mogłabym przeżyć jednego dnia, gdybym nie zatelefonowała choć na parę chwil, żeby usłyszeć, co u nich, czy zdrowe i czy mnie pamiętają. Ciężka była także samotność… Mogłabym bardzo szybko znaleźć sobie kogoś, bo to nie jest problem, ale ja się bałam kolejnej porażki. Jeden z takich, którzy też szukali dziewczyny, kiedy się dowiedział, że zostawiłam w Polsce rodziców i dwoje dzieci, szybko uciekł.
– Ty jesteś jak skarbonka. Co zarobisz, chowasz – powiedział. – A ja chcę pożyć. Nie pasujemy do siebie.
Na Wielkanoc nie pojechałam do domu, pracowałam, zresztą tutaj nie było takiej tradycji dwudniowego świętowania. Wysłałam rodzicom pieniądze, żeby kupili prezenty na Zajączka, i obiecałam, że postaram się przyjechać latem. Niestety, musiałam wsiąść w samolot i lecieć wcześniej… Na pogrzeb ojca. W pracy dostałam tydzień wolnego. Zadzwoniłam do szefowej z prośbą o następne trzy dni. Zgodziła się, ale to był termin nieprzekraczalny.
Musiałam wracać albo zostać
Postawiłam wszystko na jedną kartę!
– Mamo – powiedziałam – jedziesz ze mną. Spróbujesz, jak ci tam będzie? Zostawimy tutaj wszystko tak jak jest, żebyś miała do czego wracać, jeśli się tam nie odnajdziesz i będziesz tęskniła.
– Za czym mam tęsknić? – zapytała. – Tych, których kocham, będę miała blisko, taty nie ma i nie będzie, opiekę nad grobem można załatwić, więc spróbuję… Co mi tam!
Przez te prawie cztery lata od wyjazdu z Polski mama ani razu nie powiedziała, że chce wracać! Odmłodniała. Ma swoje pieniądze, znalazła pracę w polskiej knajpie, gdzie dwa razy w tygodniu pomaga w gotowaniu i pieczeniu. Jest zadowolona. Ja mam szansę na awans i podwyżkę. Jacek i Ania chodzą do szkoły, radzą sobie naprawdę świetnie. Wynajmujemy wygodne mieszkanie – drogo, ale na razie tu zostaniemy, bo niedaleko do szkoły i pracy. Swoje M-3 w Polsce mama wynajęła. Pieniądze za czynsz odkładamy na osobne konto.
Ja jestem nadal sama
Dzieci wychowują się bez ojca. Ostatnio, oglądając stare albumy, znalazłam zdjęcie Witka całe podziurkowane jakąś szpilką i pokreślone mazakiem.
– Nienawidzę go! – powiedział Jacek, kiedy zapytałam, czemu to zrobił.
Syn się zmienił. Pyskuje, rzadko się śmieje, a niedawno stwierdził:
– W tej Polsce to ciągle tylko się kłócą, widziałem w telewizji! Nie chciałbym tam wracać…
– Nie wolno tak mówić – zaprotestowałam. – To twoja ojczyzna!
– Co z tego? Tam byliśmy biedni i babcia ciągle liczyła pieniądze, bo się bała, że na nic nie wystarczy, nawet lekarstw sobie nie kupowała. Kasa jest najważniejsza! Jak nawet wrócimy, to i tak wyjadę, kiedy dorosnę. Nie lubię Polski. Ania też.
– Trzeba kochać swój kraj!
– Bajki opowiadasz. Mam to w nosie!
Taka jest emigracja. Coś za coś…
Czytaj także:
„Rozwiodłem się po 8 miesiącach małżeństwa. Teraz ta zołza chce 50 tysięcy złotych za wesele, którego nie chciałem”
„Rozwiodłam się z mężem, by szukać przygód i szybko tego pożałowałam. Znalazł sobie młodą lafiryndę, a mnie zakłuła zazdrość”
„Zaledwie pół roku po swoim ślubie, mój brat wdał się w romans z moją przyjaciółką. Szybko uznał, że nie kocha żony”