„Tych egipskich wakacji nigdy nie zapomnę. Nie mogłam się oprzeć, by nie skorzystać z pewnych atrakcji”

kobieta na wakacjach fot. Adobe Stock, merla
„Znowu wyściskałam kumpelę, a w myślach już pakowałam walizkę. Obie okazałyśmy się „ujemne”, spokojnie dopełniłyśmy formalności i czekałyśmy na informacje, czy przypadkiem nic nie zmienia się w przepisach dotyczących podróży. Odetchnęłyśmy dopiero wtedy, gdy z głośników powitał nas kapitan samolotu”.
/ 01.07.2023 19:15
kobieta na wakacjach fot. Adobe Stock, merla

Siedziałam z zamkniętymi oczami i dumałam, ile kubków kawy można dziennie wypić, pracując on line. Bo że za długo siedzę ze słuchawkami na uszach – już sprawdziłam. Powoli dostawałam szajby.

Próbowałam spacerować, gimnastykować się, a nawet gotować egzotyczne żarcie – nie pomagało. Brakowało mi ludzi, przestrzeni i światła. A telefon po prostu mnie irytował. I znowu zadzwonił. Jolka.

Zmusiłam się do rozmowy

– Czego chcesz? – zapytałam.

– Uprzedzam, że zaraz do ciebie wpadnę, więc uczesz się i ubierz, bo rozmemłaną fleję widzę na co dzień w lustrze. Będę za pół godziny. Pa!

Zerwałam się z fotela, ściągnęłam z głowy słuchawki i niechcący zerwałam też ze ściany kalendarz. „Cholera mać!” – zaklęłam w duchu i pomknęłam do łazienki. Z lustra patrzyła na mnie krzywo moja prababka. Po kilku minutach zredukowałam ją do „starszej siostry”.

– Nie umyję już włosów… – w przypływie szaleństwa nałożyłam na głowę fantazyjny beret „a la bretonne” i lustro mnie już nie stresowało. Dwie minuty później Jolka wchodziła do przedpokoju. Spod czapki wystawała dziwna twarz w zaparowanych okularach i różowej masce. Parsknęłam śmiechem i natychmiast oberwałam torebką.

– I czego rżysz, pięknoto? – przyjaciółka zrywała z siebie kolejne pancerze. – Herbaty dawaj, bo zimno.

Uściskałyśmy się wbrew zasadom izolacji i poszłyśmy do garów. Dwie dziewczyny w kuchni potrafią w kwadrans zrobić superkolację, a i wino się znalazło.

– Kaśka, czy ty też dostajesz do głowy od tego siedzenia w chałupie? – zapytała Jolka.

– Są dni, że po prostu nie wyrabiam. I z robotą, i z siedzeniem w domu…

– Mam tak samo. Więc teraz dobra wiadomość! Porywam cię na 10 dni w daleki świat!

Parsknęłam śmiechem

– A dokąd to mnie porywasz?

– Do Egiptu, Kasieńko! – Jolka wniosła triumfalnie kieliszek i mrugnęła okiem. – A teraz całuj mnie po piętach!

– Serio?!

– Jak najbardziej! Jutro zrobimy wymazy, a potem meldujemy się w biurze podróży.

Znowu wyściskałam kumpelę, a w myślach już pakowałam walizkę. Obie okazałyśmy się „ujemne”, spokojnie dopełniłyśmy formalności i czekałyśmy na informacje, czy przypadkiem nic nie zmienia się w przepisach dotyczących podróży. Odetchnęłyśmy dopiero wtedy, gdy z głośników powitał nas kapitan samolotu. Ścisnęłam rękę Jolki tak mocno, że aż syknęła.

– Ajjj, wyluzuj! Będzie super, o ile nie zmiażdżysz mi dłoni – jęknęła.

– Sorry, ale jestem taka podekscytowana… – szeptałam. – Nie wiem, jak ci dziękować.

– Fart. Znajoma z firmy musiała zrezygnować z wyjazdu, bo opiekują się rodzicami. Wiesz, jak to teraz jest. Cieszmy się, że udało się wyrwać. Zwariuję ze szczęścia, kiedy zobaczę morze, plażę i niebo na raz.

– I żywych ludzi, i wielbłąda, i piramidę… – rozmarzyłam się.

– I słońce! Wielkie i gorące. Codziennie!

– Wspaniale! Nawet wyglądamy egzotycznie – dodałam, wskazując maseczkę.

Obie się roześmiałyśmy, przez co Jolce natychmiast zaparowały okulary.

– Naprawdę bardzo się cieszę. W domu bym zwariowała. Kiedy patrzę, jaki szczęśliwy jest mój mąż przyklejony do monitora, dostaję ataku wściekłości. Ty uwierzysz, że jemu ta sytuacja odpowiada? Praca przez internet, zakupy przez internet, filmy przez internet. Szkoda, że nie żre przez internet…

– No, ale masz zwierzaka… – zauważyłam.

Kocur woli Marcina. Mnie omija i nie daje się dotykać.

– A ja tam lubię koty. I chyba sobie sprawię takiego towarzysza do mojej izolatki. Zawsze to żywa istota, a nie ciągle tylko komputer, telewizor i ekspres do kawy…

Jolka zachichotała.

– Ale pamiętaj, że może uciec, gdy będziesz narzekać…

Nie wiem, kiedy usnęłyśmy

Obudził nas steward, sprawdzający, czy mamy zapięte, co trzeba. Po chwili wychodziłyśmy na rozgrzane lotnisko w Hurghadzie. Mrużąc oczy i wdychając gorące powietrze, wsiadłyśmy do autobusu, który zawiózł nas do bajecznego Meraki Resort nad brzegiem Morza Czerwonego.

Po chwili obnażone do bikini siedziałyśmy nad basenem, popijając kolorowe drinki, oczywiście wliczone w cenę.

– Raj… – mruczała Jolka.

– Absolutnie tak – zawtórowałam.

Do wieczora upiłyśmy się i tańczyłyśmy do utraty tchu w trzech różnych klubach. A może nawet czterech, kilka rzeczy uciekło nam z pamięci.

Cudowne uczucie: wstajesz i nic nie musisz! A za oknem słońce, palmy i szum morza. Szkoda tylko, że i w głowie trochę jeszcze szumiało. Ale i tak byłyśmy szczęśliwe. W ośrodku nie było zbyt wielu ludzi, a personel zapewniał, że właśnie teraz warto zwiedzać, bo ceny spadły.

Ustaliłyśmy więc szybko, co chcemy zobaczyć i przez kilka dni pędziłyśmy jak japońska wycieczka: od Kairu, przez Gizę, Luksor aż po rejs statkiem po Nilu, jazdę na wielbłądach i lot balonem nad pustynią.

Po tygodniu tej galopady Jolka odmówiła współpracy

– Mam dość – oznajmiła. – Nigdzie się nie ruszam. Moczę nogi, piję piwo i śpię. Aktywna część wycieczki za-koń-czo-na! – wysylabizowała na koniec.

Miałam identyczne odczucia.

– Ale na tutejszy suk pójdziemy – zaproponowałam.

– Z przyjemnością! Do Daharu…

– Jak rozkażesz, królowo Górnego i Dolnego Egiptu!

– Rozkazuję: jutro! Dziś laba do wieczora.

– A ja ruszę się na krótki spacer, Jolciu. Zobaczę, co tu mają w sklepach… – mrugnęłam porozumiewawczo do kumpelki.

Pomachała mi na pożegnanie, nawet nie otwierając oczu.

Do centrum zabrał mnie hotelowy bus. Kiedy wysiadłam, poczułam się jak w centrum Paryża czy Nowego Jorku. Ruch, gwar, hałas. Przycisnęłam do siebie dużą płócienną torbę i ruszyłam w największy zamęt. Aż śmiać mi się chciało, kiedy słyszałam mieszaninę języków kaleczonych przez handlarzy.

Nie brakowało też polskiego i rosyjskiego

Nawet krzykliwe reklamy nad sklepami przyciągały turystów ze wschodniej Europy. Najbardziej rozbawił mnie szyld: „Swierzy kawa, swierzy wodka”.

– No, i jak nie skorzystać? – zaśmiałam się, zrobiłam zdjęcie i usiadłam w ogródku. Po chwili sączyłam tę „swierzyznę” i zapomniałam o pandemii, zdalnej robocie, samotności. Ten wyjazd oderwał mnie od trosk.

– Jestem winna Jolce „swierzy wodka”…

Szwendałam się po barwnych uliczkach, podziwiałam hotele, knajpy i sklepy. Ale szukałam nastroju bazarowo-egzotycznego. „Na suk pójdę z Jolką” – pomyślałam i zatrzymałam się przy salonie z pamiątkami. Na wystawie, w równych szeregach, jak żołnierze podczas musztry stały sfinksy, piramidy, błyszczące wielbłądy, posągi bóstw, słynnej Nefertiti, mumii i kolorowych kotów.

Weszłam do sklepu i od razu stanęłam przed gablotą z tajemniczymi kociakami. Figurki przyciągały wzrok, a ceny nie zwalały z nóg. Już chciałam zdecydować się na czarnego kocura o dzikim spojrzeniu, kiedy poczułam pociągnięcie za pasek torby. Zgodnie z instrukcjami znajomych mocniej przycisnęłam swój wór i już chciałam narobić hałasu, kiedy stanął przede mną śniady, może dziesięcioletni chłopiec o wielkich brązowych oczach. Szczerzył w uśmiechu białe zęby.

– Czajna, lejdi. Czajna! – pokazywał na kota, którego trzymałam w ręce. Odwrócił go do góry nogami i wskazał palcem na naklejkę na podstawie. – Czajna – powtórzył.

Rzeczywiście: egipski kot powstał w P.R.C.

– Że też się nie wstydzą! – fuknęłam i odstawiłam figurkę. – Nawet tutaj…

– Polski? Bolanda? Poland? – chłopiec był bardzo bystry i najwyraźniej świetnie zorientowany. – Mieć stara kot, pjur natural historik, madżik, tysięcy lat. Mieć. Blisko…  – kiwał ręką, żebym szła za nim.

Chłopak wziął mnie za rękę, wyszliśmy na ulicę

Nasłuchałam się opowieści o cwanych naciągaczach, więc nie ruszyłam z kopyta za małolatem. Ale buzię miał taką niewinną i szczere oczy… Pozwoliłam wziąć się za rękę i wyszliśmy na ulicę. Chłopak szedł szybko, a ja dreptałam za nim.

Kilka przecznic, zaułków i podwórek, przejście na inną ulicę i już się zgubiłam. Trochę mnie to przestraszyło, ale trwałam w chęci zobaczenia antycznego kota. Dotarliśmy do małej uliczki, na której pachniało kawą i słodyczami.

Za cukiernią chłopiec zatrzymał się i pokazał ręką wejście do małego sklepiku. Weszłam do mrocznego wnętrza i poczułam dziwny, nieznany mi, bardzo silny aromat. Na półkach regałów stały ozdobne lampiony i świece, a obok nich przeróżne bibeloty, które pochodziły chyba ze starożytnych komnat, a może grobowców.

Przyglądałam się tym cudom, a chłopiec szeptał coś do ucha staremu mężczyźnie, który wyłonił się z zaplecza i przyglądał mi się czarnymi jak smoła oczami. Zakręciło mi się w głowie i oparłam się o ścianę.

„To pewnie te świece i kadzidełka” – pomyślałam

Mężczyzna podsunął mi taboret obity skórą. Usiadłam, a on zniknął za koralikową zasłonką. Po chwili wrócił z parującą filiżanką pachnącej herbaty. Podał mi ją i uśmiechnął się.

– Pani kocha koty, prawda? – powiedział cicho po angielsku.

Kiwnęłam głową, choć wcale nie byłam tego pewna. Jednak w atmosferze przypominającej hollywoodzki horror z lat 60., nie miałam siły oponować.

– Proszę wypić, to dobra herbata. Pomoże – uśmiechnął się i znowu zniknął za koralikami. Po chwili wrócił z niedużym zawiniątkiem. Rozwinął wzorzysty szal i postawił na stoliku coś, co zaparło mi dech w piersiach. Przede mną lśniła i mieniła się opalizująco smukła figurka siedzącego kota.

Był perfekcyjnie gładki, o idealnych kształtach i choć nie był realistycznym obrazem zwierzęcia, sprawiał wrażenie, że jest absolutnie naturalny, niemal żywy, tylko na chwilę znieruchomiał.

– Piękny… – szepnęłam zachwycona.

– To figurka z wyklętej świątyni bogini Ba en Aset, zwanej też Ubasti, Pasht, Bastet lub Boubastis. Miała ona postać kota i chroniła mężczyzn przed demonami i chorobami. Faraon Nikare był słabego zdrowia i oddał się pod opiekę Pasht, by wyzdrowieć. Niestety zmarł i jego potomek Neferkahor, choć bał się gniewu bogini, przeklął i zburzył świątynię, a ziemię kazał zaorać i zalać nawozem. Wszystko, co pochodziło ze świątyni, żołnierze niszczyli i wyrzucali na pustyni.

Jednak kapłanki, które cudem uniknęły zemsty faraona i służebni fellachowie ocalili niektóre naczynia, amulety i figury. To było prawie 4000 lat temu i wiele z nich przez wieki przepadło. Legenda głosi, że te, które przetrwały, mszczą się do dziś na mężczyznach…

– 4000 lat… Jaka wspaniała robota, niespotykany materiał! – nie mogłam wyjść z podziwu.

– Ponoć niektóre figury powstały z niebiańskich kamieni o cudownych właściwościach… – Egipcjanin mówił całkiem poważnie. – Czy chce pani kupić tę figurę?

– Nie liczyłam, że jest na sprzedaż…

– Pani kocha koty, pani sprzedam.

– A ile mam zapłacić?

– To unikat, zabytek. Stać panią na 400 euro…

Szybko przeliczyłam w myślach swój majątek. „Dużo, ale to jest cudo…”

– Mogę dać 200… – zaryzykowałam.

– Oddam figurkę za 350…

– 300, tyle mogę zapłacić.

– Zgoda. Będzie gotowa na jutro.

– Jak to? – odpowiedź mnie zaskoczyła.

– To antyk. Trzeba go przygotować do podróży, żeby celnicy nie zabrali, nie aresztowali. Nie chcę, żeby miała pani kłopoty i nie chcę ich dla siebie. A pani przecież kocha koty… – handlarz antykami nie żartował. – Jutro w południe Salid spotka się z panią tam, gdzie dziś. Sama może pani nie trafić…

Herbata o nieznanym smaku naprawdę mi pomogła

Jeszcze raz spojrzałam na figurkę i wydało mi się przez chwilę, że na gładkiej powierzchni głowy kota dostrzegłam zarys skośnych oczu…

Chłopiec wyprowadził mnie do centrum i pokazał palcem taksówki.

– Tania jazda – powiedział i znów szczerzył do mnie zęby. A potem zniknął między ludźmi. Wypatrywałam go przez chwilę, ale kolorowy tłum wessał go bez śladu.

Jolki nie było w pokoju. Znalazłam ją drzemiącą nad basenem. zamówiłam jakiś koktajl i brutalnie wyrwałam ją z letargu.

– Zwariowałaś? Śnił mi się przystojny szejk… – warknęła na mnie ze śmiechem.

– Masz męża, który cię kocha i spełnia twoje zachcianki. Nie drap się, gdzie cię nie swędzi – pogroziłam jej palcem. – Lepiej posłuchaj…

Opowiedziałem jej moją przygodę, popijając owocową gorzałkę. Oczy Jolki płonęły.

– Idę z tobą! – zawołała.

– Dobra, a potem razem ruszymy na bazar.

– Plan zaakceptowany. A teraz chodź coś zjeść…

Ruszyłyśmy do knajpki, a potem do baru, a potem do klubu i do drugiego, a potem to już zrobiło się prawie widno.

Busik spod hotelu dowiózł nas do centrum

Na parkingu czekał już mały Salid.

– Cześć! – przywitałam go.

– Ty tak, ona nie – odpowiedział, pokazując na Jolkę. – Ona nie.

Wzruszyłam bezradnie ramionami.

– Ona nie…

Jolka pokazała mi język.

– Będę tutaj – wskazała bar na rogu.

A ja wzięłam chłopaka za rękę i dałam się prowadzić przez zaułki. Wchodziłam do sklepiku podniecona jak przed studniówką. Stary handlarz już czekał. Wskazał mi taborecik, a gdy usiadłam, przyniósł z zaplecza bezkształtny pakunek.

Rozwinął stare gazety i postawił przede mną figurkę kota pomalowanego paskudnie na jaskrawy rudy kolor, z absurdalnie żółtymi oczami i śmiesznymi czarnymi kreskami wąsów. Zaśmiałam się.

– Co to jest? – spytałam.

– Bastat – odpowiedział handlarz.

– Pan żartuje!

– Nie żartuje się z bogini… To pani figurka, ale pokryta masą papierową i pomalowana jak chińskie pamiątki. Papier zejdzie po namoczeniu w ciepłej wodzie. Tak jest bezpiecznie.

Rozdziawiłam gębę z zachwytu. „To tak się to robi…” – pomyślałam. Wyjęłam z torby pobrane z bankomatu pieniądze. Handlarz zawinął „paskudę” w gazety i poradził, żeby na lotnisku mieć paczuszkę przy sobie.

Bogini jest w dobrych rękach – złożył dłonie i skłonił głowę. – Życzę szczęścia. Salid, odprowadź panią.

Wróciłam z chłopcem na główną ulicę, a na pożegnanie dałam mu egipski banknot ze sfinksem.

– Fajf dolar – wyszczerzył się, ukłonił i powiedział coś po arabsku. I jak poprzedniego dnia – zniknął.

Nasza wyprawa na bazar mogłaby trwać jeszcze dobę

Zachwycone chodziłyśmy po suku i zachwycałyśmy się wszystkim. Kupiłam sobie kolorową chustę typu pareo, a Jolka misternie haftowaną bluzkę. Umordowane dotarłyśmy do hotelu. Chichocząc, szłyśmy do swojego apartamentu. Nie zwróciłam nawet uwagi, że personel kłaniał mi się wyjątkowo nisko.

Ostatnie dwa dni minęły jak pół godziny. Pakowanie zajęło mi kilka minut. Obsługa zapakowała nas do busa i nie wiadomo kiedy byłyśmy na lotnisku.

Walizy pojechały do brzucha samolotu, a my przechodziłyśmy rutynową kontrolę. Celnik kazał rozwinąć gazetową paczkę, a gdy zobaczył rudego kota, nawet nie ukrywał wesołości.

– Drogi był? – zapytał ze śmiechem.

– Nie bardzo – odpowiedziałam, rumieniąc się ze wstydu, bo pół kolejki chichotało z mojego zakupu. Zawinęłam kota i odprowadzana szyderczymi spojrzeniami usiadłam w kąciku poczekalni. Jolka po chwili usadowiła się obok i mrugnęła do mnie teatralnie.

Uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy samolot oderwał się od egipskiej ziemi. Usnęłam. Po wylądowaniu wszystko potoczyło się szybko i sprawnie. Wzięłyśmy bagaże i zamówiłyśmy dwie taksówki, które odwiozły nas do domów. Minęło kilka dni, zanim ostatecznie się rozpakowałam. Kota nie odmoczyłam, bo czekałam, aż Jolka się odezwie - koniecznie chciała zobaczyć ten proces razem ze mną.

Jolka przyszła do mnie zapłakana

Miałyśmy „odpakować” kota, obejrzeć egipskie zakupy, segregować zdjęcia i wypić małe co nieco, a tu taki klops…

– Co się dzieje? Mów – przytuliłam ją, posadziłam na kanapie, okryłam kocem i wręczyłam kieliszek wina. Chlipnęła, łyknęła i wydyszała:

– A to skur… – z jej ust wypadło soczyste przekleństwo.

– Twój mąż – domyśliłam się. – Co zmalował?

– Zostawił mnie, Kaśka. Zostawił…

Trochę mnie zatkało.

– Chodź, namoczymy kota… - powiedziała następnie, jakby wcześniejsze zdanie było czymś zupełnie normalnym, jak "dzień dobry" czy "zrób mi kawy". Próbowałam prostestować, ale Jolka stanowczo zażądała, żebyśmy najpierw zajęły się przyjemnościami.

W łazience postawiłyśmy miskę z ciepłą wodą i włożyłyśmy do niej pamiątkę z Egiptu. A potem gadałyśmy i piłyśmy, a Jolka coraz mniej płakała.

Woda w misce ostygła i pływały w niej płaty papieru. Wyjęłam figurkę i delikatnie wytarłam ręcznikiem. Wyglądała cudownie! Postawiłam kota obok butelki. Jolka delikatnie dotknęła go palcem.

– Jest gorący… – szepnęła.

– Niemożliwe – powiedziałam, ale rzeczywiście figurka emanowała ciepłem. Cofnęłam dłoń. – Ale jest piękny, a właściwie piękna. To bogini…

– My też jesteśmy boginie – mruknęła Jolka.

– A tego twojego Marcinka niech szlag trafi! – warknęłam i aż się przestraszyłam, bo figurka jakby rozbłysła na ułamek sekundy, a potem zgasła. „Za dużo wina…” – pomyślałam. – Chodźmy spać, jutro będzie lepiej – zakomenderowałam.

Kiedy gasiłam światło jeszcze raz patrzyłam na egipskiego kotaTo dziwne, ale tym razem błyszczał krwistą purpurą. Ale tylko przez chwilę. Podeszłam do figurki kota i delikatnie ją pogłaskałam. Była przyjemnie chłodna i radośnie pobłyskiwała zielenią.

Jolka rozwiodła się z mężem, a ja zaczęłam patrzeć na swoje życie z większym dystansem. Coraz mniej przeszkadzało mi codzienne przesiadywanie w domu i praca online. W gorszych chwilach patrzyłam na swój błyszczący antyk i przypominałam sobie ciepłe powiewy wiatru i zapach przypraw na Suku.

Czytaj także:
„Stryj zerwał kontakt z rodziną na 70 lat. Nie potrafił nam wybaczyć, że zniszczyliśmy mu życie”
„Mama ani na moment nie zwątpiła w to, że jej przyjaciel żyje. Mijały miesiące, lata, a ona nadal czekała na jego powrót”
„Bogaty narzeczony z dobrego domu uwił nam gniazdko, które okazało się pułapką. Wyrwałam się z niej w ostatniej chwili”

Redakcja poleca

REKLAMA