Wystarczyło mi jedno spojrzenie, aby zorientować się, że w życiu Oleńki coś się wydarzyło. Czytam moją przyjaciółkę jak dobrze znaną książkę, którą wystarczy otworzyć na dowolnej stronie, by dać się ponieść, a potem gdziekolwiek ją zamknąć bez żalu. Może głupio to powiedzieć, ale lektura nie należy do szczególnie wymagających. Rodzaj sympatycznego czytadła, do którego zawsze miło się wraca, nieskomplikowana powieść obyczajowa, trochę humorystyczna, z niewielką wkładką romansu i skromnymi elementami psychologii. W sam raz na tyle, by nie dusiły smutkiem.
Z Olą zapewne nigdy bym się nie zaprzyjaźniła, z tego choćby prostego powodu, że nasze drogi by się nie skrzyżowały, gdyby nie wiry życia ciągnące nas w aż tak nieprzewidywalne strony. Tak, życie to rzeka pełna zdradliwych i niespodziewanych prądów. Płyniesz sobie spokojnie z nurtem, równo oddychasz i posuwasz się w jasno określonym kierunku, a tu nagle myk! – i znosi cię gdzieś, nie wiadomo gdzie, wciąga w głębinę, zmusza do panicznych, nieprzemyślanych i czasem zupełnie nieskutecznych ruchów.
Miotasz się, szamoczesz i albo od razu idziesz na dno, albo jednak udaje ci się wypłynąć, ale w miejscu nieraz bardzo odległym od zaplanowanego lub chociaż od tego, w którym się znajdowałaś. Właśnie coś takiego przydarzyło się mnie.
Prowadziłam ustabilizowaną mieszczańską egzystencję u boku kochanego i kochającego męża. Znaliśmy się z Markiem wiele lat i byliśmy sobie najbliżsi – wierni kochankowie i oddani przyjaciele. Mieliśmy dwupoziomowe mieszkanie z tarasem wypełnionym iglakami, w nowym bloku za wysokim ogrodzeniem, i dobrze płatne posady w biurze, do którego wchodziło się przez elektroniczne bramki za pomocą magnetycznej karty.
Przemieszczałam się z domu do pracy i z powrotem wygodnym SUV-em, a urlopy spędzałam w dobrych hotelach. Czułam się komfortowo, nad moim bezpieczeństwem i dobrym samopoczuciem czuwali dobrze wyszkoleni ochroniarze, producenci samochodów i samolotów, kucharze i kelnerzy w dobrych knajpach oraz oczywiście mąż, który biorąc mnie – z troskliwych rąk rodziców – za żonę, przyrzekł im opiekować się mną dozgonnie. Obietnicy dotrzymał, jedynie jego zgon nastąpił wcześniej, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. W misternym łańcuszku szczęśliwości zabrakło kluczowego ogniwa, opieki instancji najwyższej, jakkolwiek by ją nazwać.
Śmierć zabrała Marka
Może jakoś bym się i pozbierała, gdyby nie uporczywy smutek. Przestało mi zależeć na czymkolwiek, więc wszystko po kolei traciłam. Mieszkanie i auto kupione na kredyt, którego sama nie byłam w stanie spłacać, nowoczesne meble i sprzęty, wśród których przez tyle lat żyłam i nie wyobrażałam sobie, że może być inaczej. A jednak może, bo musiałam je sprzedać, straciłam pracę, której nie czułam się na siłach wykonywać, potem kolejne; oczywiście również drogie i wszelkie inne zresztą wakacje.
Wir wciągał mnie coraz głębiej i głębiej w mroczną, zimną czeluść rzeki, już prawie tonęłam, aż nagle… Wypłynęłam. Zakrztusiłam się pierwszym łykiem powietrza, było ciężkie i niełatwo wchodziło w płuca, ale kolejne weszły już łatwiej. By trzymać się konkretów: mieszkałam u rodziców, którzy od dziecka działali na mnie dziwnie toksycznie i których nadopiekuńczość mnie przyduszała, byłam znowu bez pracy i bez pieniędzy, ale wreszcie zapragnęłam coś ze swoim życiem zrobić. I to na dodatek coś zupełnie innego, absolutnie nowego.
Spokojnie przewartościowałam całą swoją dotychczasową drogę. Uznałam, że nie ma na nią dla mnie powrotu, lepiej nawet nie próbować. Śmierć zabrała Marka całkowicie, ale wzięła przy okazji spory kawałek mnie samej. Bardzo istotny kawałek. Ten, który mnie definiował: te wyloty na Teneryfę, wypady na weekend do Kazimierza, kolacje w gronie przyjaciół – po przedstawieniu w teatrze albo po koncercie czy najnowszym filmie – przy wyśmienitym winie i potrawach zajmujących jedynie środeczek wielkiego talerza, te huczne imprezy w klubach mające uczcić czyjeś urodziny, te tony najmodniejszych ciuchów i butów, wyrzucane później do ulicznych pojemników.
Ten rodzaj życia wydał mi się teraz bardzo mało istotny i zupełnie niepociągający. Bez żalu postanowiłam się z nim rozstać, spróbować czegoś całkiem odmiennego. Grono przyjaciół i tak dawno się już rozpierzchło, nic tak nie odstrasza ludzi jak prawdziwe nieszczęście. Mogłam śmiało i bez kibiców wejść w nowe rozdanie. Stworzyć się od początku i zobaczyć, co z tego wyniknie.
Nie miałam wiele do stracenia
Znalazłam pracę znacznie poniżej swoich możliwości, ale uparłam się, by uznawać to za dobry start. Wynajęłam całkiem miłą kawalerkę w najtańszej części miasta. W tak zwanym blokowisku – monstrualnym i na pierwszy rzut oka ponurym. Zamieszkałam drzwi w drzwi z Oleńką – drobną blondynką trochę ode mnie młodszą, wesołą, pełną energii i życia.
Nie szukałam towarzystwa, ono samo mnie znalazło.
To przez tę jej gadatliwość. Za pierwszym razem, kiedyśmy się zgadały, stałyśmy na klatce przeszło pół godziny, za drugim – drugie tyle. Do trzech razy sztuka, pomyślałam, więc kolejne spotkanie skończyło się na wspólnej herbacie w mojej kuchni. Gdy raz drzwi się przed Olą otworzyły, już się nie dały zamknąć. Stała się gościem regularnym, traktowała mnie jako pierwszą powiernicę, choć na pewno nie ostatnią, bo Ola ma przymus mówienia. Może te pozostałe nie słuchają tak wnikliwie? Może brakuje im cierpliwości, czasu albo same chcą pogadać? Bo w pewnym momencie wyraźnie poczułam, że jestem dla mojej sąsiadki kimś nie do zastąpienia. I jakoś mnie to cieszy, nawet bardzo.
Wieczór nie może się skończyć bez wspólnej herbatki i omówienia wydarzeń dnia. Wpada, gdy położy już synów do łóżka, a mąż rozpoczyna drzemkę przed telewizorem. Czasem posiedzi kwadrans, a czasem dwie godziny. Niekiedy są to wyłącznie „Fakty 2”, ale zdarzają się „Fakty 2 po Faktach 2”, w których Ola gra rolę redaktorki i komentatorki w jednym, sama sobie udziela długich i wyczerpujących wywiadów, a ja robię za publiczność.
Świetnie się do tego nadaję. Niegdyś nie wytrzymałabym bez zaznaczenia swojego stosunku do tematu, mądrzyłabym się i puszyła, miała własne zdanie, koniecznie różne, koniecznie słuszne. Teraz tak nie robię. Jestem na ogół rozmówczynią milczącą.
Oleńka musi widzieć w moich oczach aprobatę, dlatego tak się nakręca. A ta moja aprobata jest raczej zdumieniem, tyle że akceptującym. To tak ludzie myślą, tak ludzie żyją. Właściwie – czemu nie? Przecież mają swoją rację, inną niż moja, ale własną. Kto powiedział, że to ja właśnie mam ich nawracać, cokolwiek im tłumaczyć, wyjaśniać?
– Wreszcie zrobiłam paznokcie, ostatnio byłam taka zalatana, że nie miałam czasu, ale dobrze, bo przynajmniej już je będę miała na to wesele w przyszłym tygodniu. I trzeba by znowu pomyśleć o botoksie, już ponad sześć miesięcy minęło…zaraz? Sześć? Prawie siedem, jak ten czas leci. Wygląd najważniejszy. Naprawdę tyle spraw ułatwia, nikt mi nie powie…
Zawsze mi się wydawało, że nikogo nie oszukam, mam tyle lat, ile mam, więc zmarszczki mi się bardzo słusznie należą. Ale nie muszę tego głośno mówić, to ja jestem ten „nikt”.
– …że ładnej kobiecie nie jest łatwiej w życiu. Jest! Jasne, że jest, przed ładną kobietą świat stoi otworem, a przed brzydką się zamyka na trzy spusty. A na urodę trzeba zapracować, zadbać o siebie, postarać się, wysilić. Nie wolno odpuszczać.
Nie odpuszczam, ale też nie dopuszczam – sztuczności. Nie wyobrażam sobie siebie z obcymi paznokciami i jakąś tajemniczą substancją pod skórą. Chcę być sobą, tylko i jedynie sobą.
– Weźmy Ankę, tyle lat, a jakie powodzenie ma ciągle, myślisz, że ona z natury wygląda tak, jak wygląda? Guzik! Kręci się przy niej teraz jakiś nowy, ale on chyba nie zdaje sobie sprawy z tego, ile go ona będzie kosztować. Akurat z Dubaju wróciła…
Ośmielam się jednak wtrącić
– No wiesz, Ola, to co mówisz, to już pachnie prostytucją.
– Prostytucją, ha, ha, ha. A kimże my jesteśmy, kobiety? Sprzedajemy swoje wdzięki, czy tego chcemy, czy nie. Więc lepiej robić to drożej niż taniej, nie? Za bezcen tyłka nie warto oddawać.
– Nie musimy tego robić. Niczego nie musimy sprzedawać. Nikt w dzisiejszych czasach nie oczekuje tego od nas.
– Pewnie. Sama jestem najlepszym przykładem. Tyram za siebie i za Antka, któremu aż tak się nie chce. Ale wiesz co? Ja wolałabym jeździć po Dubajach, nic nie robić i ładnie pachnieć, a niechby jakiś jeleń zasuwał na moje zachcianki.
Nie sądzę, żeby naprawdę wolała. Kopalnia sprzeczności, aspiruje do modelu, którego jest zaprzeczeniem, ale z własnej i nieprzymuszonej woli. Uwielbiam jej to uświadamiać, ale dyskretnie, mimochodem. Na jakimś poziomie doskonale się rozumiemy, lecz ten poziom jest tak nieoczywisty, skryty głęboko pod wyżłobionymi torami jej myśli.
– Tego mojego Antka to ja chyba wreszcie pogonię, bo jaki ja mam pożytek z chłopa? Zarabiam więcej, a jeszcze muszę wszystkiego w domu dopilnować. To on by nie mógł?
– Przecież pilnuje chłopaków, zakupy robi, gotuje. Możesz spokojnie pracować, liczyć na niego. No i jakiś grosz zawsze przyniesie.
– A tam. Beze mnie wszystko by się zawaliło w tym domu.
– Może nie?
– Jak w zeszłym roku do sanatorium pojechałam, to dali sobie radę. Nawet ciasto dla mnie upiekli na powrót. Ale codziennie przez telefon ich sprawdzałam.
– No właśnie.
– No właśnie. Bez sprawdzania ani rusz!
Przecież Ola wszystko sama wie najlepiej
Dzięki Oli widzę rodzinę jako sprawnie prosperujące przedsiębiorstwo, kobiecość jako wizerunek na okładkach miesięczników, a męskość jako niebezpieczną podstępność rozpiętą między biegunami wszechmocy i nieudolności. Życie jawi się w jej opowieściach nieustającą gonitwą za bogactwem i luksusem, choć różnie definiowanym, moje obecne trwanie przy skromności jest dla niej równie zagadkowe jak ja cała ze swoją przeszłością, o której nigdy nie mówię. Gdybym powiedziała, zdradziłabym się, że wszystko to, czego ona tak pragnie, ja już miałam. Z jakiegoś powodu nie chcę.
Tylko czasami chciałabym jakoś to jej wytłumaczyć, tę kruchość i niestałość ideałów, do których dąży. Że nie można na tym budować życia, że są sprawy ważniejsze. Ale chyba nie potrafię. I tak zapewne ich nie osiągnie. Nie przekona się. Po co mam jej coś odbierać? Jeśli w ogóle by to było możliwe. Przecież Ola wszystko sama wie najlepiej. Może nawet również to, co bym jej miała do powiedzenia? I nagle ten niespodziewany smutek, łzy w oczach, bladość delikatnie wyrzeźbionej twarzy, na której maluje się każda emocja.
– Ola? Co jest?
Chyba pierwszy raz to ja rozpoczęłam rozmowę. Siedziała przy kuchennym stole i wyglądała jak kupka nieszczęścia.
– Antek…
– ?
Długo nie mogłam doczekać się odpowiedzi. Nie nalegałam, czułam, że nie jest w stanie wydobyć głosu. Wreszcie wyszeptała słabo:
– Ma kogoś. Chce odejść. Dziś mi powiedział. Przy niedzieli. Po kościele. Nie mógł wytrzymać, musiał biec do niej – dorzuciła już bardziej po swojemu, dłuższą frazą, chociaż jakże rozpaczliwą. – To ja już dawno bym go kopnęła, gdyby nie dzieci, ja jestem podporą tej rodziny, jej gwiazdą, i mnie, mnie się porzuca?
– Uspokój się, Ola. Takie rzeczy się zdarzają, nie jest powiedziane, że rzeczywiście odejdzie. Zawirowało mu w głowie, ale to nie musi oznaczać nic wielkiego, uwierz.
– Zawirowało! Powiedział, że go tłamszę, że się przy mnie dusi, że nie ma nic do powiedzenia. A ja przecież chcę tylko dobrze. Tak bardzo się boję. Wszystko stanęło na głowie, gdzie tu sens, gdzie logika? Jak to się skończy? Co się z nami stanie? – chlipała znowu bezradnie, beznadziejnie.
Niedorastająca im do pięt
Biedna, wydawało jej się, że trzyma wszystkie karty. Gwiazda wypełniona botoksem. Los bawi się nami jak dzieci ludzikami z plastiku… Antek nie tylko nie odszedł, ale odpokutował zdradę. Oleńka dalej wypełnia zmarszczki i marzy o „beemwicy”, która stanowiłaby dobrą oprawę dla jej urody.
Ciągle wpada wieczorami i omawia najnowsze wydarzenia. Czasem zwierza mi się z jakiejś męskiej fascynacji, teraz, po zdradzie Antka dużo śmielej niż kiedyś. Dyskutujemy o feminizmie („ głupie baby same kręcą na siebie bat”), wegetarianizmie („co za wymysł, ludzie od zawsze jedli mięso”), futrach („żaden facet tak nie ogrzeje kobiety”). Jest mi obca i w poglądach, i w sposobach ich prezentacji. A jednocześnie tak bliska – moja przyjaciółka. Tak różna od wszystkich poprzednich.
Niedorastająca im do pięt. A jednak – przerastająca. Czym byłoby moje nowe życie bez niej? Może kiedyś skończę swój eksperyment, znajdę inną pracę, inne mieszkanie i innych przyjaciół, wrócę choć do kawałka dawnej siebie. Ale nigdy nie wyrzeknę się Oli. Mam nadzieję.
Czytaj także:
„Mąż zdradził mnie z małolatą, wręczył papiery rozwodowe, a potem... się rozmyślił. Młodziutka kochanka zaczęła mu dokazywać?”
„Mój facet zdradził mnie z moją siostrą. Byliśmy razem 7 lat i nawet się nie zająknął o ślubie, a ją od razu poprosił o rękę”
„Mąż tak bardzo szukał mojej atencji, że zdradził mnie z moją przyjaciółką. Nakryłam go z kochanką na gorącym uczynku”