„Przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy, przez nią zamknęłam się na ludzi. Po latach okazało się, że... będziemy rodziną”

kobieta, która zawiodła się na przyjaciółce fot. Adobe Stock, Daniel Laflor/peopleimages.com
„Wyglądała zupełnie inaczej. Przytyła, przefarbowała włosy, no i oczywiście postarzała się o prawie trzydzieści lat. Ale kiedy dotarło do mnie, że to ona, nagle wróciły stare emocje. Poczułam się jak wtedy na dworcu. Jak >>biedna Asia<<, której Aneta musiała unikać, bo już nie miała ochoty się z nią zadawać…”.
/ 31.12.2022 11:15
kobieta, która zawiodła się na przyjaciółce fot. Adobe Stock, Daniel Laflor/peopleimages.com

Kiedy wychodziłam na spotkanie w fundacji, Marta rozmawiała przez telefon z najlepszą przyjaciółką. Kiedy wróciłam cztery godziny później, nadal chichotała i o czymś jej opowiadała.

O czym ty tyle gadasz z tą Magdą? – zapytałam i moja dwudziestojednoletnia córka spojrzała na mnie z politowaniem.

– O życiu, mamo. Wiedziałabyś, jak to jest, gdybyś kiedykolwiek miała przyjaciółkę.

Auć! Zabolało. Nie sądziłam, żeby Marta zraniła mnie celowo, po prostu stwierdziła fakt: nigdy nie miałam przyjaciółki. Miałam męża, owszem, ale od najmłodszych lat córka widziała nas tylko podczas rozmów o szeroko pojętej logistyce – co kupić, na jakie zajęcia ją zapisać, kto ją odwozi, kto przywozi, kto przesadza kwiatki, a kto sprząta balkon.

Kiedyś nawet, może w drugiej czy trzeciej klasie podstawówki, zapytała, dlaczego nie chodzę na kawkę z innymi mamusiami. Bo kiedy odwiedzała koleżanki, to ich mamy wiecznie się z kimś spotykają, umawiają albo rozmawiają przez telefon. Nie pamiętam, jak jej to wówczas wyjaśniłam. Na pewno nie powiedziałam jednak prawdy. No bo jak powiedzieć dziesięciolatce, że kiedyś miałam przyjaciółkę, ale tak strasznie mnie zraniła, że potem już nigdy nie zaufałam żadnej kobiecie?

Nagle przestała mieć dla mnie czas

Anetę poznałam w kościele, na spotkaniu oazowym. Grała na gitarze, pięknie śpiewała, kochało się w niej przynajmniej pięciu chłopaków. Ja wtedy byłam szarą myszką w okularach i sweterku od babci, który nie miał nic wspólnego z aktualną modą. Aneta mi imponowała, ale nawet nie śmiałam marzyć, że zostaniemy przyjaciółkami.

– Masz z kim mieszkać na wyjeździe? – zapytała jednak pewnego razu, kiedy cała nasza grupa szykowała się do wyjazdowego spotkania modlitewnego.

Potem powiedziała, że wybrała mnie na współlokatorkę podczas tygodniowego wyjazdu, bo miała wrażenie, że jestem inna niż wszystkie dziewczyny. Rzeczywiście, dogadałyśmy się od razu! Rozmawiałyśmy godzinami, ale wcale nie o chłopakach i ciuchach, tylko o filozofii, sensie życia, naszym miejscu na Ziemi. Ona komponowała muzykę, ja układałam teksty – w ten sposób powstało kilkanaście naszych wspólnych piosenek o ważnych sprawach, ale też o miłości, czekaniu na tego jedynego i marzeniach.

Po roku przeprowadziła się na drugi koniec miasta i odeszła z oazy, a ja straciłam motywację, by chodzić na spotkania, o których potem nie mogłam z nią rozmawiać. Ale kontaktu nie straciłyśmy. Przeciwnie, specjalnie poszłam do liceum w jej dzielnicy, żebyśmy mogły się widywać po lekcjach. Znowu razem śpiewałyśmy, rozmawiałyśmy, dzieliłyśmy się każdą chwilą życia. Miałyśmy po szesnaście lat, więc przyszła i miłość. Oczywiście, ona pierwsza miała chłopaka – wysoki przystojniak Krzysiek traktował ją jak królową, a mnie jak jej dwórkę. Na szczęście mnie też ktoś pokochał i do osiemnastki sporo czasu spędzaliśmy we czwórkę.

Miałyśmy wspaniałe plany – celowałyśmy w jedną uczelnię, chociaż różne kierunki, nasze mamy stawały na głowach, żeby załatwić nam wspólny pokój w akademiku. Ona wtedy już rozstała się z Krzysztofem, ja i mój Tomek byliśmy nadal zakochani. Szalałam za nim, ale gdyby ktoś kazał mi wybierać między nim a nią, wybrałabym przyjaciółkę. Dla mnie ta przyjaźń była święta, czułam, jakby Aneta była drugą połową mojej duszy.

Nie zamieszkałyśmy jednak razem podczas studiów, mimo że wszystko było już dograne. Pod koniec września Aneta powiadomiła mnie, że znalazła sobie pokój w mieszkaniu studenckim. Byłam w szoku, ale myślałam, że oczywiście będę się mogła też tam wprowadzić.

– Wiesz, nie bardzo jest miejsce – zaczęła i już wiedziałam, że coś jest nie tak. – Jestem w pokoju z jedną dziewczyną, w drugim mieszka jej chłopak ze współlokatorem, a salon jest wspólny. Ona szukała kogoś, żeby mniej płacić, a wiesz, to jednak jest dorosłe życie, a nie akademik z tymi całymi listami, zamykaniem drzwi i kontrolą. Ale dalej będziemy się mogły widywać! Przecież studiujemy na tej samej uczelni!

Chyba nie rozumiała, że dla mnie perspektywa wspólnego mieszkania z nią była osią, wokół której kręciło się całe moje życie. Tomek, studia, nowe miasto – to wszystko były tylko dodatki! Zdałam sobie z tego sprawę, kiedy poszłam na pierwsze zajęcia filologii romańskiej. Dlaczego w ogóle wybrałam ten przedmiot? Nie lubiłam go, nie interesował mnie! Ale Aneta szła na sinologię, a ja nie miałam za dużego wyboru na tej samej uczelni. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nawet nie wiedziałam, co chciałam studiować. Chciałam tylko mieszkać z przyjaciółką.

W akademiku mieszkałam z niejaką Olgą. Nie zaprzyjaźniłyśmy się, irytowała mnie każdym oddechem. Aneta była z kolei coraz bardziej niedostępna. Tłumaczyła się, że nauka chińskiego to strasznie czasochłonne zajęcie, ale wiedziałam, że tak naprawdę wszędzie włóczyła się ze współlokatorką. To ona była teraz jej najlepszą przyjaciółką, mnie unikała, raz nawet widziałam, jak czmycha na mój widok, jakby się bała, że będę jej się narzucać.

Poczułam się jak przed laty na dworcu

To wtedy całkowicie zamknęłam się w sobie. Jej odrzucenie i wybranie nowej przyjaciółki było moją osobistą tragedią. Zawaliłam rok na romanistyce, odepchnęłam Tomka, stałam się złośliwa i wredna, tak że ludzie się ode mnie odsuwali. Nikt mnie nigdzie nie zapraszał, a Aneta musiała odetchnąć, kiedy wyleciałam z uczelni. Przestałyśmy się do siebie odzywać. Miałam nadzieję, że miała chociaż poczucie winy, że tak mnie olała, ale potem zdarzyła się tamta sytuacja na dworcu.

Jechałam do domu, do naszego miasta. Czekając na pociąg, weszłam do toalety i usłyszałam jej głos. Kompletny przypadek, ale wpędził mnie w depresję na rok.

– Boże, mam nadzieję, że jej nie spotkam w pociągu – mówiła z kabiny eksprzyjaciółka do dziewczyny przy umywalce. – Kiedyś się przyjaźniłyśmy, ale no wiesz… to się wypaliło, a ona chyba tego nie zrozumiała. Boję się, że przylezie do mnie do domu, wciągnie w to moją mamę, będzie chciała pogadać.

– No ale chyba nie powiedziałaś jej, że jedziesz do domu na wakacje? – rzuciła ta druga, której nie znałam.

– No nie, ale wiesz, jestem pewna, że ona już wypytała, kogo się da, i wie, że będziemy w S. w tym samym czasie. Biedna Asia, naprawdę mi jej żal, ale to nie znaczy, że mam ochotę poświęcać jej czas…

Ta „biedna Asia” utkwiła w moim sercu głębiej niż nóż wbity brutalnie przez zawodowego zabójcę. Pamiętam, że najpierw płakałam wstrząsana spazmami, a potem otarłam twarz, kupiłam w dworcowym barze butelkę wódki i piłam przez całą drogę w przedziale.

Wysiadłam pijana i z postanowieniem, że nigdy więcej nie stanę twarzą w twarz z Anetą. Oraz że nigdy więcej nie dam się nabrać na żadną przyjaźń. Przez następne dwadzieścia siedem lat dotrzymałam słowa. Ale oczywiście moja córka nie wiedziała o tym wszystkim. Dla niej byłam po prostu zamkniętą w sobie kobietą, która nigdy nie miała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać od serca. Nie miała pojęcia, jak strasznie to boli, kiedy się to serce otworzy, a potem ktoś w nie z całej siły kopnie…

À propos serca – Marta ostatnio się zakochała. Jej wybranek, Robert, zaczął do nas coraz częściej wpadać, a ja po oczach i twarzy córki widziałam, że wpadła po uszy. Na szczęście chłopak był z tych rozsądnych i porządnych, widziałam też, że bardzo mu zależy na Marcie. Po roku znajomości córka zaszła w ciążę i Robert natychmiast się jej oświadczył. Ślub miał być skromny, ale trzeba się było spieszyć, więc matka przyszłego zięcia zaprosiła nas na obiad, by ustalić szczegóły, no i się poznać.

Mąż jak zwykle jakoś się wymigał od tego spotkania, więc poszłam sama. Mama Roberta, owdowiała księgowa, mieszkała w szeregowcu za miastem. W pierwszej chwili nie zrozumiałam, dlaczego patrzyła na mnie szeroko otwartymi oczami i trzymała się za usta. Dopiero, kiedy zachrypniętym głosem zapytała: „Asia…?”, rozpoznałam w niej Anetę.

Wyglądała zupełnie inaczej. Przytyła, przefarbowała włosy, no i oczywiście postarzała się o prawie trzydzieści lat. Ale kiedy dotarło do mnie, że to ona, nagle wróciły stare emocje. Poczułam się jak wtedy na dworcu. Jak „biedna Asia”, której Aneta musiała unikać, bo już nie miała ochoty się z nią zadawać…

Bardzo chciałam znów mieć z kim porozmawiać...

Rozmowa o ślubie była sztywna. Dzieciom powiedziałyśmy tylko tyle, że się znamy, ale ani ja, ani ona nie puściłyśmy pary z ust na temat tego, że łączyła nas wieloletnia i intensywna przyjaźń. Że wiedziałyśmy o sobie wszystko. Że miałyśmy razem zamieszkać na studiach i rozpocząć dorosłe życie we dwie. I że ona porzuciła mnie jak psa, który już jej się znudził i który nie zasługiwał nawet na szczere wyjaśnienie sytuacji.

Nigdy też nikomu nie przyznałam się, że usłyszałam tamtą rozmowę w dworcowej łazience. To było zbyt upokarzające, by komukolwiek powiedzieć o tym, że opowiadała obcym ludziom, jakim jestem dla niej problemem, domagającą się jej uwagi biedaczką, której była zmuszona unikać.

– Mamo, co jest? – zapytała córka, kiedy Aneta wyszła z synem na moment po coś do kuchni. – Zachowujesz się strasznie dziwnie. Coś jest nie tak?

Dziwne było to jej pytanie. Jasne, że było nie tak! Wszystko było nie tak! Moja córka była w ciąży z synem Anety! Moja dawna przyjaciółka, a właściwie nieprzyjaciółka, miała być drugą babcią mojego wnuka lub wnuczki! Właśnie omawialiśmy ślub młodych, który miał zamienić mnie i osobę, która zraniła mnie najbardziej w życiu, w rodzinę!

– Wszystko w porządku, skarbie – zapewniłam ją, zmuszając się do kłamstwa. – Po prostu to niespodziewane, że wychodzisz za syna mojej dawnej koleżanki. Świat jest mały!

Spojrzała na mnie nieco podejrzliwie, ale nic już nie powiedziała. Ciąża ją męczyła, chciała jak najszybciej wszystko ustalić i iść do domu się położyć.

Wyszłam z domu Anety, starannie unikając jej wzroku. Nie chciałam przebywać z nią dłużej, niż to było koniecznie. Dlatego byłam tak zdumiona, kiedy zadzwoniła do mnie parę dni później. Kiedy tylko wyjaśniła, że wyciągnęła mój numer od Marty pod pretekstem ustaleń na temat menu, czym młodzi kompletnie nie chcieli się zajmować, na moment zamilkła. Potem spytała:

– Asiu, może byśmy się spotkały tylko we dwie? Chciałabym ci coś powiedzieć.

Szorstko odparłam, że jedyne, o czym możemy rozmawiać, to wesele naszych dzieci. A potem przepłakałam pół nocy, bo zdałam sobie sprawę, że bardzo bym chciała, by zadziałała magia i żeby wszystko jakoś się naprawiło. Chciałam znowu mieć z kim porozmawiać, bo mąż był całkowicie obojętny na mój smutek.

Nie będę odgrzewać starych kotletów

Unikałam Anety aż do tygodnia przed ślubem młodych. Wtedy przyjechała do mnie i powiedziała, że nie da się odprawić spod drzwi.

– Posłuchaj, proszę! Przez wiele lat chciałam jakoś to naprawić! Byłam durna, imponowali mi współlokatorzy, ich imprezowy styl życia, znajomości… Chciałam szaleć, bawić się, a my byłyśmy takie poważne. Śpiewałyśmy poezję, rozmawiałyśmy o głębokich sprawach… Ale nie chciałam zupełnie cię stracić, naprawdę! Proszę, nie gniewaj się, że na jakiś czas wybrałam inne towarzystwo.

Mówiła jeszcze o tym, że będziemy rodziną, więc nie warto rozdrapywać starych ran. Zaproponowała, żebyśmy poszły gdzieś tylko we dwie, zapewniała, że teraz jest już dojrzała i doceni mój gest wybaczenia.

– Słyszałam, co mówiłaś na dworcu do jakiejś koleżanki – w końcu się przełamałam.

Ale ona nie pamiętała tamtej sytuacji. Zrozumiałam, że to, co dla mnie było życiowym dramatem, dla niej było po prostu poirytowaną uwagą rzuconą do znajomej, której teraz nawet nie pamiętała.

Zgodziłam się jej wybaczyć tamto odrzucenie. Miała rację, stałyśmy się rodziną, nie było sensu rozgrzebywać przeszłości. Ale nie zgodziłam się na odgrzewanie kotletów. Nie chciałam słuchać o jej zmarłym mężu, problemach zdrowotnych czy wizjach na dalsze życie. Dzięki spotkaniu z nią zrozumiałam jednak coś bardzo ważnego – że naprawdę chcę się z kimś zaprzyjaźnić.

Nie wiem, czy w wieku czterdziestu ośmiu lat to będzie takie łatwe, ale ostatnio zaczęłam rozmawiać z dziewczyną z fundacji, z którą sortuję dary dla uchodźców. Jest kilka lat młodsza ode mnie, ma niepełnosprawnego tatę, którego bardzo kocha, i szkoli zawodowo psy towarzyszące. Potrafi też słuchać i zupełnie niespodziewanie dla siebie zaczęłam się przed nią otwierać i mówić o tym, jak ciężko mi w małżeństwie z obojętnością męża.

W przyszły weekend idę z Lucyną na targ. Sprzedaje tam swoje wyroby rękodzielnicze, chcę z nią posiedzieć, pomóc jej na stoisku, a przy okazji… pogadać. Tak normalnie, o rzeczach wesołych i poważnych. Może to jeszcze nie przyjaźń, ale czuję, że coś się zmieniło, że moje serce przestało być zamknięte i stwardniałe. Że chcę dzielić się różnymi rzeczami z Lucyną i może z czasem jej zaufać. Może sprawiły to przeprosiny Anety, a może po prostu zrozumiałam, że zamknięcie na ludzi wprawdzie skutecznie chroni przed rozczarowaniem, ale też skazuje na bolesną samotność, której mam już dosyć!

Czytaj także:
„Ktoś wypuścił na mój temat fałszywą plotkę, a koledzy z pracy odwrócili się ode mnie. Nawet przyjaciółka mnie zawiodła”
„Były mąż mnie zdradził, ale nie wiedziałam z kim. Po latach odkryłam, że to najlepsza przyjaciółka wbiła mi nóż w plecy”
„Łatwiej o faceta, niż o porządną przyjaciółkę. Kobieta drugiej potrafi oko wydrapać, wbić nóż w plecy we śnie”

Redakcja poleca

REKLAMA