„Po śmierci męża spadły na mnie jego długi. Straciłam dach nad głową i trafiłam z dziećmi na garnuszek matki”

Zmartwiona kobieta fot. Getty Images, damircudic
„Oprócz tego, że straciłam miłość swojego życia, to jeszcze nagle zwaliła się na mnie masa nowych zadań i kłopotów. Wyszło na jaw, że z kasą wcale nie jest u nas tak dobrze, jak sądziłam. Mąż nieźle się zadłużył. I to nie tylko w bankach”.
/ 11.04.2024 19:15
Zmartwiona kobieta fot. Getty Images, damircudic

Przeprowadzka za granicę? Nigdy nie przyszło mi to do głowy, bo przecież w Polsce wiodłam bardzo dostatnie i wygodne życie. Odkąd pamiętam, byłam gospodynią domową. Wprawdzie kilka lat przepracowałam zawodowo, ale po ślubie poświęciłam się rodzinie. Mój mąż, Mirek, prowadził biznes, który – jak sądziłam – kwitł w najlepsze. Byliśmy szczęśliwi w naszym przestronnym domu na obrzeżach stolicy, pewni, że będziemy żyć długo i szczęśliwie, planując doczekać razem sędziwego wieku w dostatku. Niestety los chciał inaczej i 4 lata temu przydarzyło się nieszczęście.

Mąż odszedł nagle

Tamtego ranka poszedł do pracy w świetnym humorze, a po zaledwie dwóch godzinach dostałam informację, że dostał zawału. Nie zdołali go odratować. Jego odejście było dla mnie potwornym ciosem. Oprócz tego, że straciłam miłość swojego życia, to jeszcze nagle zwaliła się na mnie masa nowych zadań i kłopotów.

Słabe pojęcie miałam o zarządzaniu przedsiębiorstwem. Na dokładkę wyszło na jaw, że z kasą wcale nie jest u nas tak różowo, jak sądziłam. Mąż nieźle się zadłużył. I to nie tylko w bankach. Coś namieszał z fiskusem, gdzieś nie zapłacił składek. Posypały się kontrole, wezwania, przesłuchania.

Karol został oskarżony o kradzież, a ja ponosiłam tego konsekwencje. W ciągu roku firma i dom przepadły. Całość poszła na spłatę zadłużenia. Pieniądze, które mi zostały, nie wystarczyły nawet na zakup małego mieszkania. Byłam zrozpaczona. W wieku czterdziestu sześciu lat musiałam zaczynać praktycznie od zera.Miałam to szczęście w nieszczęściu, że nie musiałam martwić się o dach nad głową – przyjęła nas do siebie moja mama. Ale co z resztą spraw?

Zaczęłam rozglądać się za pracą w handlu. W końcu kiedyś pracowałam w sklepie. Dzwoniłam, chodziłam, pytałam o wolne etaty. Ale wszędzie spotykałam się z odmową. „Za długa przerwa w pracy”, „Nie ma pani odpowiednich kwalifikacji”, „Preferujemy młodsze osoby” – takie rzeczy słyszałam. W jednym sklepie byli nawet skłonni mnie zatrudnić, ale za najniższą możliwą stawkę. I to na czarno.

– Jak utrzymać rodzinę za takie żałosne pieniądze? Mam dwoje nastolatków w domu! – powiedziałam do szefowej.

Moja córka właśnie skończyła podstawówkę, a syn chodził do liceum.

– To już pani problem. W pani wieku i tak mało kto zaoferuje lepsze wynagrodzenie – burknęła pracodawczyni.

Faktycznie, żadna firma nie wyraziła chęci zaoferowania mi większej stawki.

Na domiar złego nikt nawet nie zamierzał dać mi okazji, by się wykazać. Ogarnęła mnie bezradność. Fundusze topniały w oczach, a ja byłam bezsilna. Nie wiedziałam, jak znaleźć rozwiązanie tej patowej sytuacji. W zasadzie miałam już ochotę machnąć ręką na to wszystko, kiedy nagle wydarzyło się coś niezwykłego.

Prawie jej nie poznałam

Działo się to w samym środku mroźnej zimy, jakieś półtora roku po tym, jak odszedł Karol. Właśnie zmierzałam do domu po kolejnej bezowocnej rozmowie w sprawie zatrudnienia. Człapałam powoli, z opuszczoną nisko głową, gdy nagle poczułam, że czyjaś dłoń chwyta mnie za rękaw płaszcza.

Obróciłam głowę i zobaczyłam Małgorzatę, koleżankę z czasów młodości. Dawno temu obie byłyśmy zatrudnione w tym samym sklepiku, ale od momentu mojego zamążpójścia nasze ścieżki się rozdzieliły. Minęły prawie dwie dekady, odkąd ostatni raz się spotkałyśmy. Namówiła mnie na wspólne wypicie kawy. Początkowo wzbraniałam się przed wyjściem, bo trochę krępowałam się wyznać, że nie mam funduszy na takie przyjemności, lecz Małgosia była nieustępliwa. Sądziłam, że tylko trochę się pośmiejemy i powspominamy stare dzieje, jednak nie mogłam dłużej trzymać wszystkiego w sobie i opowiedziałam jej o swoich problemach.

– Słuchaj, nie ma innego rozwiązania. Myślę, że musisz wyjechać. Tutaj nie dasz rady zapewnić utrzymania bliskim. Piotrek i ja zrozumieliśmy to już piętnaście lat temu – rzekła.

– Serio? To gdzie się teraz podziewacie? – byłam zaskoczona.

– Osiedliliśmy się w Niemczech, blisko granicy ze Szwajcarią – jej twarz rozjaśnił uśmiech.

Przez kolejną godzinę rozprawiała o zaletach mieszkania na Zachodzie. Mówiła o cudownym mieszkaniu, satysfakcjonującej pracy, dzieciakach uczęszczających do renomowanych szkół. Poczułam lekkie ukłucie zawiści.

– Słuchaj, muszę lecieć – oznajmiłam, wstając od stolika.

– Moment! – zatrzymała mnie gestem. – Nie chcę się tym tylko chwalić. Po prostu chcę, żebyś do nas przyjechała. Bo warto!

– Nie żartuj sobie! W naszym wieku nie da się rzucić wszystkiego i zacząć od nowa za granicą – poczułam, jak łzy napływają mi do oczu.

Pomogę ci – zapewniła przyjaciółka. – Przez te lata poznaliśmy z mężem sporo osób, które mogą wesprzeć innych na starcie.

– Daj spokój, to tylko gadanie – byłam pełna wątpliwości.

– Sama się przekonasz. Za jakieś dwa tygodnie, może miesiąc, skontaktuję się z tobą i złożę konkretną propozycję. Ale wtedy bez wahania się pakujesz i jedziesz do nas. Umowa stoi?

Popatrzyła mi prosto w oczy. Przytaknęłam ruchem głowy. Kiedy wpisywała mój numer do swojego telefonu, miałam przeświadczenie, że to tylko przez uprzejmość. Byłam przekonana, że nie odezwie się już nigdy więcej. Sporo osób z mojego otoczenia zapewniało mnie o wsparciu, jednak wszystko kończyło się na samych obietnicach, bez pokrycia.Z tego powodu nawet nie wspominałam swoim pociechom o Małgorzacie. Nie zamierzałam wzbudzać w nich płonnych nadziei.

Ku mojemu zaskoczeniu, ona faktycznie do mnie zadzwoniła. Co więcej, zrobiła to dokładnie po dwóch tygodniach, zgodnie z tym, co wcześniej zapowiedziała.

– Lada moment rusza rekrutacja do pobliskiej fabryki elektroniki. Co prawda nie ma tam jakichś wielkich zarobków, ale da się z tego wyżyć i opłacić lokum. Najpóźniej za parę dni musisz do nas dojechać, to zdążę ci opowiedzieć o szczegółach – usłyszałam w telefonie i... strach mnie obleciał.

– Parę dni? Tak ekspresowo? Nie mam pojęcia, czy dam radę... – zaczęłam oponować.

– Nie chcę żadnych wymówek – weszła mi w słowo. – Dzieciaki na początek zostaw pod opieką babci, zabierzesz je, jak już załapiesz robotę. I tak muszą dokończyć rok szkolny w Polsce – stwierdziła.

– Ale jak ja się tam dogadam... – spróbowałam jeszcze podzielić się z nią moimi obawami.

Miała już dość moich wymówek

– W tej firmie pracują ludzie z różnych krajów, ale w większości to nasi rodacy, więc nie ma się czego obawiać. Skończ już z tymi lękami. Inni ruszają w nieznane bez cienia strachu, a przecież ty masz jeszcze mnie u boku! Musisz wybrać: albo zaczniesz naprawdę żyć, albo będziesz tylko wegetować – mówiła, tracąc powoli cierpliwość.

– Pozwól mi to przemyśleć chociaż przez jeden dzień – zasugerowałam nieśmiało.

– W porządku, daję ci jeden dzień, ale ani chwili dłużej – przystała na moją propozycję. – Będę czekać na twój telefon.

Zarwałam nockę, głowiąc się nad decyzją o wyjeździe. Dla młodych prościej jest porzucić dotychczasowe życie i wyruszyć w siną dal. Ale ja miałam już swój wiek na karku i bałam się jak cholera. Tu czułam się jak ryba w wodzie, każdy zakamarek był mi znany, wiedziałam gdzie się udać, żeby coś załatwić. A tam? Odmienna kultura, inni ludzie, a przede wszystkim bariera językowa. Głowiłam się, jak poradzę sobie z zakupami, porozumiem się z urzędnikami czy przeczytam cokolwiek.

„A, daj spokój, to bez sensu. Przecież tam sobie nie poradzę” – kołatało mi się po głowie.

Jednak szybko odpychałam od siebie te wątpliwości.

„Okej, to co? Zostanę tutaj i co potem? Mam z dzieciakami skubać trawę na obiad? Chodzić po śmietnikach i zbierać puszki? Płaszczyć się w opiece, żeby dali stówkę zapomogi? Tyrać za marne grosze? Ile tak pociągnę? Jeśli nawet nie spróbuję zmienić swojego życia, to do końca będę tego żałować. Przecież zawsze mogę douczyć się języka” – tak sobie to racjonalizowałam.

No i miałam jeszcze Gosię. Naprawdę się napracowała, żeby mnie wesprzeć. Nie mogłam jej rozczarować. O świcie postawiłam na swoim: wyruszam w drogę. Pozostało mi jedynie zakomunikować tę nowinę moim pociechom.

Ta rozmowa do najprostszych nie należała

Ania i Bartek z początku sprzeciwiali się mojej wyprawie. Dali się przekonać dopiero wtedy, gdy wyjaśniłam im, że faktycznie nie mam innej możliwości. Zmusili mnie do złożenia obietnicy, że będę regularnie dzwonić, a kiedy już zdobędę zatrudnienie i znajdę lokum, to ich do siebie sprowadzę. Po trzech dobach spakowałam najpilniejsze drobiazgi i wgramoliłam się do autobusu. Jazda ciągnęła się w nieskończoność, prawie piętnaście godzin. Miałam sporo czasu na rozmyślania.

Przykro mi to mówić, ale znów dręczyły mnie ponure myśli. Obawiałam się, że cała ta podróż okaże się bezcelowa. Że usłyszę to, co zawsze słyszałam w kraju: że jestem bezużyteczna. Nie miałam ochoty po raz kolejny znosić czyjejś pogardy. Kiedy koleżanka czekała na mnie na dworcu, przemknęło mi przez głowę, żeby wskoczyć do tego samego autobusu i wrócić do domu. Dobrze, że tego nie zrobiłam.

Wreszcie nastąpiła chwila prawdy. Drżałam jak liść na wietrze. Pod wejściem do zakładu pracy tłoczyła się masa ludzi szukających zatrudnienia: nasi rodacy, a także przyjezdni z Bułgarii i Rumunii. Na ich tle wyglądałam na znacznie starszą.

– Teraz czas na twój ruch! – Małgosia posłała mi pokrzepiający uśmiech.

– Sama nie wiem, po co tam zmierzam. Odstrzelą mnie na samym początku – mruknęłam, wskazując na moich rywali.

– Znowu zaczynasz zrzędzić? W tym miejscu każdy dostaje równe szanse. Nieważne, ile masz lat. Jeśli dobrze wykonujesz swoje zadania, zostajesz. Gdy sobie nie radzisz, zostajesz wyproszony. Nawet najlepsza uroda cię nie uratuje.

Zaczęłam pracę w dziale, gdzie sprawdzaliśmy jakość produktów. Razem ze mną było jeszcze kilkanaście dziewczyn z Polski. Nasz przełożony, też Polak, objaśnił nam, na czym będą polegać nasze obowiązki. Każda z nas otrzymała specjalne instrukcje, na podstawie których musiałyśmy kontrolować poprawność montażu poszczególnych części. Gdy zbliżał się koniec dnia, oczy zaczęły mnie szczypać od wpatrywania się przez szkło powiększające, a plecy strasznie mnie rozbolały przez długie siedzenie. Nasz brygadzista sprawdził wyniki mojej pracy.

– Wszystko gra, udało się pani wykryć każdą usterkę. Już od jutra będzie to pani stałe zajęcie – oznajmił.

Kiedy później poznałam fakty, okazało się, że tego dnia zatrudnili wyłącznie mnie. Pokonałam konkurentki, które były sporo młodsze ode mnie. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie zadzwonić do mamy i moich pociech. Rozpierała mnie radość i duma z tego, co udało mi się osiągnąć! 

Potem sprawy potoczyły się względnie bezproblemowo i błyskawicznie. Złożyłam podpis na umowie i mogłam rozpocząć poszukiwania jakiegoś mieszkania pod wynajem. W Niemczech posiadanie zatrudnienia to podstawa, żeby w ogóle myśleć o wynajęciu czegoś w dobrym standardzie. No i oczywiście trzeba jakoś się porozumiewać. Rany, jak ja żałowałam, że będąc nastolatką olałam lekcje niemieckiego w szkole!

Gdy postanowiłam rozpocząć nowe życie za granicą, to moja przyjaciółka Gosia okazała się dla mnie prawdziwym wybawieniem. Dzięki jej pomocy udało mi się bezproblemowo stanąć na nogi w obcym kraju. To ona wyszukała odpowiednie lokum i w moim imieniu doprowadziła do finalizacji umowy najmu. Ponadto wspierała mnie w załatwianiu spraw urzędowych, założeniu konta bankowego czy podpisaniu umowy z operatorem komórkowym.

Kiedy dołączyły do mnie dzieci, Małgorzata pomogła mi także w znalezieniu odpowiedniej szkoły dla Kasi oraz kursu językowego dla Filipa. Gdyby nie ona, to pewnie wpadłabym w sidła jakichś oszustów, którzy żerują na naiwności imigrantów zarobkowych, obiecując złote góry w zamian za opłatę, a potem przepadają jak kamień w wodę. Od momentu, gdy pojawiłam się w Niemczech, upłynęło już przeszło dwa i pół roku.

Dzieci są tu ze mną dwa lata

Każde z nas zdążyło się już zaaklimatyzować, mimo że pierwsze chwile nie należały do najłatwiejszych. Przede wszystkim dzieci odczuwały pewną obcość i brakowało im kolegów z Polski. Całe szczęście, że najtrudniejszy okres jest już za nami. Kasia doskonale opanowała język niemiecki i chodzi do normalnej szkoły, a Filip uniezależnił się i znalazł zatrudnienie w przedsiębiorstwie zajmującym się utrzymaniem terenów zielonych. Jest tam prawdziwą gwiazdą, bo mieszkańcy Niemiec bywają zaskakujący.

Kiedy odpadnie trzonek od zwykłych grabi, to cierpliwie oczekują na przybycie specjalisty, który je naprawi. Natomiast mój syn radzi sobie samodzielnie z różnymi usterkami, nie tylko z takimi błahostkami jak grabie. Pracodawca zauważa i ceni jego umiejętności. Trochę żałuję tylko, że razem z partnerką mieszka w okolicy zdominowanej przez Polaków. Nasi rodacy nie są tam zbyt dobrze postrzegani. Zdarza im się rozrabiać i nadużywać alkoholu. Być może dlatego mieszkańcy Niemiec niechętnie wynajmują im lokale w innych częściach miasta?

Mnie los sprzyjał. Właściciel stwierdził, że w moim wieku, zbliżającym się do pięćdziesiątki, wariactwa już dawno uleciały mi z głowy i mogę być godna zaufania. Jednak życie pośród Niemców ma też swoje minusy. W mieszkaniu doskwiera mi samotność, bo sąsiedzi nie chcą ze mną gadać. Czuję się tu jak intruz. Na całe szczęście mam sporo internetowych przyjaciół, z którymi sobie piszę na różnych forach. Oczywiście po niemiecku. To sprawia, że coraz swobodniej radzę sobie podczas zakupów, czy w różnych urzędach. Nie muszę już ciągać ze sobą córki ani prosić Małgosi o wsparcie.

Czy planuję powrót do ojczyzny? Raczej nieprędko. No bo po co? Żeby klepać biedę i ledwo wiązać koniec z końcem? Kumpela celnie to ujęła – w Polsce ciężko się żyje. Fakt, w Niemczech też nie zarabiam kokosów. Ale i tak moja wypłata jest sześć razy większa niż w kraju i starcza mi na wynajem lokum, przyzwoite życie, wyjazdy na urlop... Szef szanuje moje prawa pracownicze, kasę dostaję w terminie, za nadgodziny płaci jak należy. Nie czuję się jak ostatni frajer i popychadło, w przeciwieństwie do tego, jak było w Polsce.

Czytaj także:
„Rosnący brzuch zmusił mnie do ślubu z rozsądku. Najważniejsze było dla mnie to, by stan konta był odpowiednio wysoki”
„Wypłata ledwo wystarcza mi do pierwszego. Poza mężem i dziećmi, mam też utrzymanka, który zna mój wstydliwy sekret”
„Mam w domu 3 facetów, a wszystko robię sama. Dygam z ciężkimi siatami, piorę im gacie i pod nos podtykam obiadki”

Redakcja poleca

REKLAMA