„Przyjaciółka się na mnie wypięła, a rodzina też już miała mnie dość. Uratowała mnie starsza pani z tramwaju”

kobieta, która nie może znaleźć pracy fot. Adobe Stock, flowertiare
„Od słowa, do słowa opowiedziałam tej obcej staruszce o wszystkich problemach. O tym, jak się martwię, że stale pożyczam od rodziców i znajomych, że tracę nadzieję, że nie mogę już wykrzesać z siebie ani krzty entuzjazmu do poszukiwania pracy, i że sama nie wiem, jak to się skończy".
/ 08.06.2023 08:30
kobieta, która nie może znaleźć pracy fot. Adobe Stock, flowertiare

Deszcz zabębnił o przeszkolony dach holu budynku banku w momencie, kiedy wychodziłam z rozmowy kwalifikacyjnej. „Dziękujemy, będziemy w kontakcie” – usłyszałam tradycyjnie, starając się nawet nie myśleć, jak to się skończy. Najpewniej mój telefon wciąż będzie milczeć.

Szukałam pracy już ósmy miesiąc i powoli zaczynałam tracić nadzieję, że kiedykolwiek ją znajdę! Skończyłam studia. Mówię biegle po angielsku i niemiecku, mam prawo jazdy, znam kilka przydatnych programów komputerowych, a jednak… Wygląda na to, że to za mało.
„Czego mi brakuje?” – zastanawiałam się, zerkając przez panoramiczne okno na zalany deszczem dziedziniec banku.

– Wystrzałowego wyglądu? Pewności siebie? Siły przebicia? Znajomości?”.

Usiadłam w fotelu. Zamierzałam przeczekać deszcz, szkoda mi było zamszowych butów. A na taksówkę raczej wolałam w takiej sytuacji nie wydawać. Oszczędności topniały mi szybciej niż zostawione na słońcu lody, a wizja nowej pracy była coraz bardziej mglista.

Zadzwoniła moja komórka. Nerwowo sięgnęłam do torebki z nadzieją, że dzwonią z którejś z firm, w których zostawiłam moje CV, niestety, to była tylko Sylwia.

– Cześć, co porabiasz? – zapytała moja przyjaciółka beztroskim głosem.

„Tak, jeśli poślubisz właściciela świetnie prosperującej firmy, możesz leżeć i pachnieć” – pomyślałam złośliwie, bo ostatnio nasze relacje niezbyt się układały.

Ona nie rozumiała moich problemów, żyła w innym świecie i nie zamierzała chyba wracać na ziemię. Dawniej, kiedy jeszcze się jej zwierzałam, wszystkie moje problemy kwitowała beztroskim „daj spokój, ułoży się”, i zaczynała gadać o sobie. Że Ryszard zafundował jej wycieczkę do Rzymu, żeby się nie nudziła, kiedy on będzie służbowo w Moskwie, że kupił jej garsonkę za bagatelka trzy tysiące złotych, że na weekend lecą do Paryża… Opowieściom z „wyższych sfer” nie było końca, ale kiedy dwa miesiące temu chciałam pożyczyć od niej tysiąc złotych, powiedziała, że nie ma. Podobno całą kasę miała na lokatach i korzystała jedynie z kart.

Powoli zaczynałam już tracić wszelką nadzieję

„Jak widać, jeśli musisz na kogoś liczyć, licz na siebie” – skrzywiłam się, niezbyt zachęcającym tonem pytając, czego chce.

– A nic – zagruchała, dodając, że dzwoni, bo się nudzi. – Wiesz, Ryszard znowu wyjechał i siedzę sama w pustym domu.

Ojejku, musi ci być ciężko – syknęłam złośliwie, a ona nawet nie wyczuła ironii!

I jak nie zacznie nawijać. Że na przecenach nie ma niczego ciekawego, że znajomi nie przyszli do nich na grilla, chociaż kupiła taką dobrą karkówkę.

– Chyba mam ostatnio depresję – westchnęła, dodając, że nic jej się nie chce.

Zagryzłam wargi, żeby nie powiedzieć jej czegoś, czego żałowałabym długo, i obiecałam, że do niej oddzwonię.

– Czekam teraz na telefon – wytłumaczyłam, co przecież było prawdą.

Sylwia wyraźnie okazała swoje rozczarowanie i zanim się rozłączyła, zapytała jeszcze, czy znalazłam w końcu pracę. Przy czym to „w końcu” wypowiedziane z wyjątkowym naciskiem zabrzmiało w moich uszach jak policzek.

Szukam, ale gdybyś o czymś słyszała

– Jasne, jasne – weszła mi w słowo. – To pa, kochanie! – dodała, rozłączając się.

Kilka minut później napisała mi SMS-a. „Teraz mogę ci już pożyczyć jakąś kasę” – przeczytałam. Odpisałam jej, że pożyczyłam już od sąsiadki.

Ulewa minęła, więc wyszłam z budynku banku i powlokłam się na przystanek. W drodze zjadłam drożdżówkę i kupiłam butelkę mineralnej. Za kilkanaście minut miałam kolejną rozmowę na drugim końcu miasta, więc wsiadłam w pięćdziesiątkę i starając się myśleć pozytywnie, przejrzałam swoje dokumenty. Firma, do której jechałam, szukała sekretarki.

Pocieszało mnie, że chcieli kogoś z biegłym niemieckim, znałam ten język świetnie. „Może tym razem się uda” – myślałam, wchodząc do oszklonego budynku, ale…

– Znaleźliśmy już pracownicę, przykro mi – powiedziała kobieta z recepcji.

– Ale ja byłam umówiona z prezesem!

– To już nieaktualne. Nikt do pani nie dzwonił, że spotkanie odwołane? – zdziwiła się zołza, zagryzając wąskie usta.

– Nikt – westchnęłam.

– W takim razie zaszło jakieś niedopatrzenie. Najmocniej przepraszam – powiedziała, chociaż w jej głosie nie usłyszałam cienia współczucia.

– Czy mogłabym w takim razie zostawić pani moje CV? – zapytałam.

Wzięła ode mnie życiorys z miną mówiącą „i tak zaraz wyrzucę to do kosza”. Wyszłam stamtąd załamana. Nie wiedziałam, ile jeszcze wytrzymam w tej sytuacji. Pieniądze pożyczałam głównie od rodziców, wiedziałam, że z głodu nie zginę, ale ile czasu mogą łożyć na trzydziestojednoletnią córkę, która nie zarabia? Wracając w stronę przystanku, nie mogłam się opędzić od ponurych myśli.

Pięćdziesiątka podjechała trochę zatłoczona, chociaż jakimś cudem udało mi się zająć wolne miejsce przy środkowych drzwiach. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaka jestem zmęczona. Od rana na wysokich obcasach, przemierzająca miasto w tę i z powrotem…
Wpatrzyłam się w migający za oknem krajobraz miasta, kiedy tramwaj zwolnił i po chwili do wagonu wsiadło kilku nowych pasażerów, w tym kobieta około osiemdziesiątki. Miałam nadzieję, że przejdzie dalej, ale stanęła nade mną, raz za razem szturchając mnie w ramię trzymaną w ręku siatką i w końcu niezbyt chętnie, ale ustąpiłam jej miejsca.

Dłużej nie mogłam udawać ślepej…

Dziękuję, padam z nóg – ucieszyła się, moszcząc się na siedzeniu.

– Proszę bardzo – mruknęłam, nie podejmując rozmowy.

Czułam, że chciała chyba jeszcze coś powiedzieć, ale nie byłam w nastroju do pogawędek o niczym. Kilka przystanków później obie wysiadłyśmy pod Politechniką. Ruszyłam przez plac, kiedy za mną zrobił się jakiś rwetes.

– Ale ze mnie ofiara – usłyszałam głos kobiety z tramwaju.

Obróciłam się. Biedaczce urwała się siatka i zbierała teraz rozsypane po betonie zakupy. Podeszłam, oferując pomoc. We dwie szybko się uwinęłyśmy. Jabłka, pomarańcze, pomidory, jakieś ciastka – wszystko z powrotem znalazło się w plastikowej siatce, którą akurat miałam w torebce.

Nie wiem, jak pani dziękować, dziecko – kobieta rozpłynęła się w uśmiechach. – Pewnie musiałabym to poupychać gdzieś do torebki. Jeszcze raz dziękuję i miłego dnia! – dodała.

– Miły to on raczej już nie będzie – mruknęłam pod nosem.

Dziwnie łatwo przyszło mi się jej zwierzyć…

Od słowa, do słowa opowiedziałam tej obcej staruszce o wszystkich problemach. O tym, jak się martwię, że stale pożyczam od rodziców i znajomych, że tracę nadzieję, że nie mogę już wykrzesać z siebie ani krzty entuzjazmu do poszukiwania pracy, i że sama nie wiem, jak to się skończy.

– Ale maturę masz, dziecko? – zapytała kobieta, uważnie mi się przyglądając.

– Maturę, studia, i nic. Konkurencja ogromna, ja nie mam znajomości – żaliłam się, gdy ona wyjęła z torebki telefon.

– Jędruś, synku, słuchaj – zaczęła mówić, a mnie aż ciarki przeszły.

„Teraz pewnie umówi mnie z jakimś maminsynkiem, który zajmuje się Bóg jeden wie czym” – przeraziłam się.

Jak się okazało, bezpodstawnie.

„Jędruś” był lekarzem stomatologiem szukającym recepcjonistki do nowo otwartej kliniki! Następnego dnia pojechałam na rozmowę i zostałam przyjęta!

– Mama mówi, że przemiła z pani dziewczyna. Uczynna, życzliwa – powiedział doktor Andrzej, dodając, że zaczynam od początku przyszłego miesiąca.

Głupio mi się zrobiło, kiedy sobie przypomniałam, jak niechętnie ustąpiłam jego matce miejsce w tramwaju…

Jak widać zawsze, mimo własnych kłopotów i zmęczenia, warto pomagać innym. Nigdy bym nie przypuszczała, że kobieta, której ustąpię miejsce, załatwi mi taką świetną pracę! – myślałam, nie mogąc się nadziwić, jakimi krętymi ścieżkami prowadzi nas czasem los.

Czytaj także:
„Ja chciałam awansów i kariery, a on spokojnego życia na wsi. Musieliśmy się rozstać, choć nie było to łatwe”
„Wychowałam się w imprezowni. Rodzice kupili na wsi dom, do którego nieustannie zjeżdżali znajomi na imprezy i darmowe spanie”
„By robić światową karierę, uciekłam z zapyziałej polskiej wioski. Z deszczu pod rynnę - trafiłam na francuską wieś”

Redakcja poleca

REKLAMA