„Przyjaciółka regularnie prowadziła pod wpływem. Nie słuchała moich ostrzeżeń, więc w końcu nasłałam na nią policję”

Przyjaciółka jeździła po alkoholu fot. Adobe Stock, BullRun
„Piła na imprezach, naszych babskich spotkaniach. A potem wsiadała do samochodu… Kiedy próbowałam protestować, tłumaczyć, że to głupota, że może zdarzyć się nieszczęście, potwornie się denerwowała. Twierdziła, że przynudzam, że 2 kieliszki wina, malutka wódeczka nie mają żadnego wpływu na kierowcę. Nie wiedziałam, jak do niej dotrzeć…”.
/ 30.01.2023 15:15
Przyjaciółka jeździła po alkoholu fot. Adobe Stock, BullRun

Dziś rano zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka, Jolka. Była bardzo wzburzona.

Wyobraź sobie, zabrali mi prawo jazdy! Nie zdążyłam wyjechać nawet z twojego osiedla, gdy zatrzymała mnie policja! Kazali mi dmuchać w alkomat… Nie masz kogoś, kto by to załatwił? – pytała. Bez samochodu sobie nie poradzę.

– Nie, nie mam takich znajomości… Gdybyś wracała do domu taksówką, to… – zaczęłam.

– O matko, błagam cię, przestań marudzić! Przecież czułam się dobrze! Zresztą zawsze do tej pory mi się udawało. Co za pech! – przerwała mi.

I to był koniec rozmowy

Zrobiłam kawę i usiadłam w kuchni. Przypomniał mi się wczorajszy wieczór. Były moje urodziny. Zaprosiłam kilku znajomych, w tym oczywiście Jolkę. Świetnie się bawiliśmy, sporo wypiliśmy. Gdy wieczór dobiegł końca, wszyscy goście wezwali taksówki, tylko moja przyjaciółka uparła się, że wróci do domu swoim samochodem.

– Nie jestem pijana, mogę prowadzić – bełkotała.

Próbowałam zabrać jej kluczyki. Zaczęłyśmy się szarpać.

– Jestem dorosła, wiem, co robię! – wściekała się, omal mi palców nie połamała.

Potem wybiegła z domu, a ja pomyślałam, że jeśli tym razem czegoś nie zrobię, dojdzie do tragedii. Nieraz zastanawiałam się, dlaczego Jola tak się zachowuje. Przecież zawsze była taka odpowiedzialna, rozważna, przewidująca… Znałyśmy się i przyjaźniłyśmy od lat. Nieraz wyciągała mnie w życiu z opresji, nieraz wybijała mi z głowy głupie pomysły… Cieszyłam się, kiedy spotkała na swojej drodze mężczyznę swojego życia, cieszyłam się, kiedy urodziła córeczkę. Byłam pewna, że jest szczęśliwa w małżeństwie. Tak pięknie razem wyglądali. Niestety okazało się, że to tylko pozory. Po pięciu latach Piotr od niej odszedł. Przeżywała wtedy straszne chwile. Sama, bez pracy, z niespełna czteroletnią Zuzią…

Jej mąż świetnie zarabiał, wolał, żeby Jola zajmowała się dzieckiem i domem. Po urlopie macierzyńskim nie wróciła więc już do pracy. A on zostawił ją na lodzie! Byłam dumna z Joli. Nie załamała się, nie użalała nad sobą. Zacisnęła zęby i powoli wszystko poukładała w swoim życiu. Znalazła świetną pracę, na sprawie rozwodowej wywalczyła mieszkanie i wysokie alimenty na córeczkę, posłała małą do dobrego przedszkola. Na dodatek zrobiła prawo jazdy i kupiła sobie samochód. Używany, ale w bardzo dobrym stanie. Jaka była szczęśliwa, kiedy mi go pokazywała. Wcześniej zarzekała się, że nigdy nie usiądzie za kierownicą, że za bardzo się boi, że to nie dla niej.

A jednak przełamała strach

– Teraz jestem naprawdę niezależną kobietą! To wspaniałe uczucie! – cieszyła się.

Cieszyłam się z nią. Do czasu… Nie pamiętam dokładnie, kiedy zorientowałam się, że Jola prowadzi po alkoholu. Chyba kilka miesięcy temu, gdy przypadkowo spotkałam ją na ulicy. Wychodziła akurat z restauracji w towarzystwie kolegów z pracy. Rozbawiona, roześmiana.

– Wiesz, udało nam się podpisać znakomity kontrakt. Właśnie byliśmy to uczcić! – opowiadała uradowana, otwierając drzwi samochodu.

Zauważyłam, że lekko chwieje się na nogach.

– No chyba nie zamierzasz jechać, przecież wypiłaś! – oburzyłam się.

Eee tam, drinka, może dwa. Nic wielkiego! – machnęła ręką.

– Może jednak zostawisz samochód i wezwiesz taksówkę? A jutro po pracy po prostu po niego przyjedziesz – próbowałam przemówić jej do rozumu.

– Daj spokój! Jutro mam zwariowany dzień. Muszę raniutko odwieźć Zuzię do przedszkola, potem wpaść na chwilę do firmy i wreszcie pojechać na ważne spotkanie. Bez samochodu nie zdążę – tłumaczyła.

– Ale przecież może zatrzymać cię policja, stracisz prawo jazdy. Warto tak ryzykować? – pytałam.

– Nie martw się, jakoś przemknę. Bóg nade mną czuwa. Nie pozwoli, by stało mi się coś złego – stwierdziła z uśmiechem i odjechała.

Miałam nadzieję, że to jednorazowy wyskok

Przecież Jola musiała zdawać sobie sprawę z tego, że może spowodować wypadek. Zabić siebie, niewinnych ludzi… Niestety takie wyskoki zdarzały jej się coraz częściej. Piła na imprezach, naszych babskich spotkaniach. A potem wsiadała do samochodu… Kiedy próbowałam protestować, tłumaczyć, że to głupota, że może zdarzyć się nieszczęście, potwornie się denerwowała. Twierdziła, że przynudzam, że dwa kieliszki wina, malutka wódeczka nie mają żadnego wpływu na kierowcę. Nie wiedziałam, jak do niej dotrzeć…

Nadzieja pojawiła się w Nowy Rok. Wszystkie media pokazywały wtedy tragiczny wypadek w Kamieniu Pomorskim. Razem to oglądałyśmy. Pijany mężczyzna stracił panowanie nad kierownicą i wjechał rozpędzonym samochodem w grupę ludzi. Zabił sześć osób. Jola była tym wydarzeniem bardzo poruszona.

– Nieodpowiedzialny gnojek! Do końca życia powinien gnić w kryminale! – oburzała się, gdy na ekranie pojawił się skuty kajdankami sprawca wypadku.

– Przypatrz się dobrze, to mogłaś być ty! Kto by się wtedy zajął twoją Zuzią? – wypaliłam wtedy.

– Co to za porównanie! Ten facet był pijany jak bela! Ja w takim stanie nigdy nie wsiadam do samochodu – odparła urażona; nie docierało do niej, że nie ma między nimi żadnej różnicy.

Że ten mężczyzna, podobnie jak ona, lekceważył zagrożenie. Wierzył, że uda mu się jakoś przemknąć… Po tym wydarzeniu obiecałam sobie, że nigdy nie poczęstuję już Joli alkoholem. Lubiłyśmy gadać przy kieliszku wina. Teraz stawiałam przed nią filiżankę z herbatą. Dziwiła się. Tłumaczyłam wtedy, że zapomniałam kupić, albo że biorę antybiotyk i nie mogę pić. A tak naprawdę chowałam przed nią alkohol.

Nie chciałam mieć jej na sumieniu…

Dotrzymywałam danego sobie słowa aż do wczoraj. Ale były przecież moje urodziny… Musiałam postawić szampana, podać drinki. Jola sporo wypiła. Stałam w oknie i patrzyłam jak chwiejnym krokiem idzie w stronę parkingu. Padał deszcz ze śniegiem, było ślisko. Nie zastanawiałam się ani chwili dłużej. Wzięłam ze stołu telefon i zadzwoniłam na policję.

Za chwilę spod mojego domu wyjedzie pijana kobieta – powiedziałam.

A potem podałam adres, markę samochodu i numer rejestracyjny. Słyszałam, jak policjant natychmiast wysyła drogówkę. Gdy Jola ruszyła, wiedziałam, że nie ujedzie daleko… Mam nadzieję, że moja przyjaciółka nigdy się nie dowie, że to nie pech postawił wczoraj na jej drodze radiowóz. Gdyby wydało się, że to ja zadzwoniłam na policję, to byłby koniec naszej przyjaźni. Nie sądzę, żeby mi wybaczyła. A może jednak by zrozumiała? Przecież nie zrobiłam tego po to, by jej dopiec, skomplikować życie. Postąpiłam tak, bo chciałam ją ochronić! Przecież jest moją najlepszą przyjaciółką!

Prawdziwą, wierną, sprawdzoną w tylu opresjach. Nie wyobrażam sobie, że mogłabym ją stracić! Wolę już, żeby przeklinając cały świat, tłukła się do pracy i przedszkola autobusem, niż leżała w grobie albo siedziała w więzieniu. Owszem, do tej pory miała szczęście, bo być może Bóg rzeczywiście nad nią czuwał. Ale myślę, że podobnie jak ja stracił już cierpliwość. I lada dzień odwróciłby głowę.

Czytaj także:
„Przyjaciółka zaczęła się umawiać z moim byłym. Chciałam ją ostrzec, ale nie chciała mnie słuchać, więc niech cierpi!”
„Wiedziałam, że przyjaciółka wyleci z pracy i zrobiłam coś strasznego. Przeze mnie Beatka miesiącami żyła w nędzy”
„Przyjaciółka wprosiła się i zrobiła z mojego mieszkania hotel. Nie miała dla mnie czasu, bo uganiała się za facetami”

Redakcja poleca

REKLAMA