„Przyjaciółka oszukiwała, że mąż mnie zdradza. Zazdrościła mi szczęśliwego życia i chciała mi je odebrać”

Kobieta rozmawiająca z zazdrosną przyjaciółką fot. Adobe Stock
W tej historii główną rolę odgrywa zazdrość. To ona omal nie rozbiła naszego związku. Ale to nie ja ani mąż zdradziliśmy…
/ 12.04.2021 12:13
Kobieta rozmawiająca z zazdrosną przyjaciółką fot. Adobe Stock

Ile lat znam Martynę? Chyba z siedem. Chodziła kiedyś z moim bratem. Lubiłam ją. Wydawała się taka porządna, poukładana. No i kochała Marcina nad życie. Miałam nadzieję, że ich związek przerodzi się w coś poważnego i trwałego. Niestety, po kilku miesiącach znajomości mój braciszek porzucił ją dla innej.

Gdy się o tym dowiedziałam, miałam ochotę go zamordować. Nie rozumiałam, jak mógł skrzywdzić taką fajną dziewczynę. Biedna Martyna bardzo przeżyła rozstanie. Kompletnie się rozsypała. Bałam się, że zrobi sobie coś złego. Jeździłam więc do niej codziennie, ocierałam łzy, wysłuchiwałam żalów. Od tamtej pory stałyśmy się przyjaciółkami. Takimi od serca, na dobre i na złe. Wspierałyśmy się i zwierzałyśmy sobie ze wszystkich sekretów.

Chociaż miałam swoje życie, byłam przy niej

Mijały lata… Poznałam Roberta, mojego przyszłego męża. Zakochałam się w nim po uszy. Był czuły, opiekuńczy, a do tego miał głowę na karku. Potrafił zarabiać pieniądze. W wieku niespełna trzydziestu lat miał już świetnie prosperującą firmę, piękny dom, luksusowy samochód. Kiedy więc poprosił mnie o rękę, nie zastanawiałam się nawet chwili. Czułam, że będę z nim szczęśliwa i bezpieczna.

Niestety, Martynie nie wiodło w uczuciach tak dobrze jak mnie. Widywała się co prawda z kilkoma facetami, ale dość szybko kończyła każdą znajomość. I wcale się jej nie dziwiłam, bo trafiała zwykle na nieudaczników, nudziarzy albo maminsynków.
Ty to masz szczęście, spotkałaś księcia z bajki. A ja? Chyba do końca życia będę już sama – wzdychała po kolejnych rozstaniach. Było mi jej bardzo żal. Pocieszałam ją więc, wspierałam, zabierałam na imprezy, na które chodziliśmy z Robertem. Poświęcałam jej mnóstwo czasu. Nie chciałam, żeby czuła się samotna, odrzucona. Doceniała to.
– Gdyby nie ty, siedziałabym w domu sama jak palec i rozczulała się nad swoim podłym losem – powiedziała kiedyś.
– Nie ma o czym mówić. Przecież jesteśmy przyjaciółkami – machnęłam ręka.
– A właśnie że jest. Inne dziewczyny, kiedy znajdą facetów, to zwykle zapominają o kumpelkach. A ty ciągle o mnie pamiętasz. To naprawdę niesamowite – uśmiechnęła się.

Wydawało mi się, że jest naprawdę szczera i wdzięczna. Po ślubie nie odeszłam z pracy. Co prawda mąż twierdził, że jest w stanie sam nas utrzymać, ale nie chciałam rezygnować z kariery. Nie po to przecież pięć lat studiowałam, a potem jak lwica walczyłam o etat w koncernie, żeby zaszyć się w domu.

W pracy szło mi tak dobrze, że po niespełna roku szefostwo postanowiło wysłać mnie na półroczny staż do centrali firmy w Stanach Zjednoczonych. Robert nie był, delikatnie mówiąc, zachwycony. Wszelkimi sposobami próbował mi wybić ten wyjazd z głowy. Jęczał, że nie wytrzyma beze mnie tak długo, że umrze z tęsknoty. A jak nie pomogło, uderzył w najczulszy punkt.

– Proszę bardzo, jedź sobie na ten staż. Tylko nie zdziw się, jak znajdę sobie w tym czasie jakieś zastępstwo – wypalił.
– Co? – aż mnie zamurowało.
Nic takiego. Jestem zdrowym, silnym mężczyzną. Mam swoje potrzeby. Kto wie, czy nie ulegnę czarowi jakiejś panienki – zawiesił głos. Zrobiło mi się bardzo przykro.
– No wiesz, jak możesz… Nie spodziewałam się tego po tobie. Myślałam, że mnie kochasz… A ty… – rozpłakałam się. Przeraził się nie na żarty.
– Kochanie, uspokój się. Nigdy bym cię nie zdradził! – chciał mnie przytulić, ale się odsunęłam.
– Tak? To dlaczego wygadujesz głupoty?
– Szczerze? Po prostu nie chcę się z tobą rozstawać na tak długo. Boję się, że umrę z tęsknoty. Ale skoro tak ci zależy na tym wyjeździe, to jedź. Ja będę czekał cierpliwie i wiernie.
– Mówisz poważnie?
– Poważnie, głuptasku… Przecież wiesz, że liczysz się tylko ty – podszedł i mnie objął. Tym razem się nie odsunęłam.

Poprosiłam ją o drobną pomoc

W zasadzie nie miałam powodów, by nie ufać mężowi. Ale ziarno niepewności zostało zasiane… Choć bardzo się starałam, nie potrafiłam zapomnieć o tym, co powiedział. Tuż przed wyjazdem postanowiłam więc spotkać się z Martyną.
– Mam do ciebie małą prośbę – zaczęłam.
– Tak? – nadstawiła uszu.
– Chcę, żebyś po moim wyjeździe przypilnowała Roberta.
– A co, masz jakieś podejrzenia? Zdradza cię? Zatłukę gada! – aż podskoczyła.
– Nic z tych rzeczy. Wygląda na to, że ciągle jestem najważniejszą kobietą w jego życiu.
– No to o co chodzi?
– Strzeżonego pan Bóg strzeże. Pół roku to mnóstwo czasu. Kto wie, co mu strzeli do głowy…
– Nic więcej nie musisz mówić, wszystko rozumiem. Możesz na mnie liczyć!
– Tylko błagam cię, bądź dyskretna. Nie chcę, żeby się nie domyślił.
– Oczywiście. Nie martw się, nawet nie zauważy, że mam go na oku. A gdy tylko zorientuję się, że coś jest nie tak, natychmiast dam ci znać – zapewniła gorąco.

Po wyjeździe do Stanów prawie codziennie rozmawiałyśmy przez internet. I przez trzy miesiące słyszałam, że mój mąż sprawuje się bez zarzutu. Kursuje między firmą a domem, czasem wychodzi z kumplami do pubu. I to wszystko. Aż któregoś razu w głosie Martyny wyczułam niepokój.
– Naprawdę nie wiem, jak ci to powiedzieć – wykrztusiła.
– Chodzi o Roberta? – domyśliłam się.
– Tak.
– Co narozrabiał?
– No właśnie nie wiem. To pewnie nic nie znaczy, ale… – zamilkła.
– Ale co? Martyna, mów do cholery! – poganiałam ją.
– No dobrze. Wczoraj byłam na zakupach w mieście. Gdy wieczorem wracałam do domu, dostrzegłam go na ulicy.  Szedł w towarzystwie jakiejś długonogiej blondynki. Panienka trzymała go pod ramię i wpatrywała się w niego jak w obrazek. A on puszył się jak paw i gadał, jakby go nakręcili.
– No i?
– No i nie wiem, co dalej, bo ja jechałam samochodem, a oni szli piechotą. I to w przeciwnym kierunku. Zanim udało mi się zawrócić i zaparkować, gdzieś się rozpłynęli. Szukałam, biegałam, ale kamień w wodę.
– E tam, to pewnie nic takiego. Niewinne spotkanie z koleżanką z pracy albo znajomą z dawnych lat – próbowałam bagatelizować sprawę.
– Masz rację. Nie ma się czym przejmować. Niepotrzebnie wszczęłam alarm.
– Chyba tak. Ale wiesz co? Spróbuj się dowiedzieć, co to za jedna. I dlaczego kręci się wokół Roberta. Będę wtedy spokojniej spać – poprosiłam.

Serce podpowiadało mi,  że mój mąż nie ma nic na sumieniu, ale zazdrość była silniejsza. Przez następnych kilka dni przyjaciółka węszyła niczym pies gończy. Opowiadała mi, jak popołudniami czaiła się pod firmą Roberta, a wieczorem była pod naszym domem i zaglądała przez okna. Ale na żadną blondynkę się nie natknęła.

Było mi coraz bardziej głupio, że podejrzewałam męża. Pomyślałam nawet, że w najbliższy weekend wsiądę w samolot i przylecę do Polski, żeby spędzić z nim chociaż kilka godzin. W czasie naszych rozmów bez przerwy powtarzał, że bardzo tęskni i nie może doczekać się dnia, kiedy znowu mnie zobaczy.

Przy najbliższej okazji powiedziałam nawet o tym pomyśle Martynie.
– Nie wiem, czy to najlepsze rozwiązanie – stwierdziła.
– Ale dlaczego?
– Bo Robert chyba nie jest tak wspaniały, jak myślisz…
– Ale jeszcze wczoraj mówiłaś…
– Mówiłam, ale się pomyliłam!
– Jak to?!
– To było dzisiaj wczesnym rankiem. Postanowiłam pojechać pod wasz dom. Tak na wszelki wypadek, żeby upewnić się, że twój mąż rzeczywiście nie ma nic za uszami. Zaparkowałam przy sąsiedniej posesji i czekałam. No i się doczekałam. Wyszli niedługo przed dziewiątą.
– Kto?
– Robert i blondynka – wypaliła.
– Jesteś pewna?
– Na sto procent. Jeszcze w drzwiach się przytulali i całowali, jakby ciągle było im mało. Dopiero w ogrodzie się od siebie odsunęli. Pewnie się bali, że sąsiedzi ich zobaczą.
– Boże, nie wierzę, to jakiś koszmar! – rozpłakałam się jak dziecko.
– Przykro mi, że to ja muszę ci przekazać tę okrutną wiadomość, ale umówiłyśmy się, że jak coś zauważę, to ci powiem bez owijania w bawełnę.
– Tak, dzięki… Ale wybacz… Nie mogę dłużej z tobą rozmawiać… Muszę sobie wszystko przemyśleć, poukładać – wykrztusiłam przez łzy.
– Rozumiem. Ale jeśli będziesz potrzebowała wsparcia, dzwoń jak w dym. O każdej porze dnia i nocy. Pomogę ci. Ty też zawsze mnie pocieszałaś, gdy rozstawałam się z kolejnym facetem. Teraz mam okazję ci się odwdzięczyć – odparła ciepło.

Nie muszę chyba mówić, że nie poleciałam do Polski. Za to dzwoniłam do Martyny codziennie. Byłam tak zrozpaczona i rozżalona, że musiałam się wygadać. A Robert oczywiście nawet nie wspominał o kochance. Gdy się ze mną kontaktował, jak wcześniej powtarzał, że bardzo tęskni i kocha. I dopytywał się, czy nie poznałam przypadkiem jakiegoś przystojnego Amerykanina. Doprowadzało mnie to do białej gorączki.

– A to dwulicowy bydlak! Udaje słodkiego i zazdrosnego, a tak naprawdę ma mnie gdzieś. Myśli tylko o tej blondynce – żaliłam się Martynie.
– Może nie jest aż tak źle. Miejmy nadzieję, że to tylko przelotny, nic nie znaczący romans. Przecież to facet, myśli rozporkiem. Zobaczysz, jak wrócisz, wszystko się ułoży – pocieszała mnie.
– Jak wrócę, to mu nogi z dupy powyrywam! A potem się z nim rozwiodę. Nie daruję mu, choćby mnie błagał na kolanach – odgrażałam się. 

Nie zamierzałam dłużej żyć z człowiekiem, który w tak perfidny sposób mnie oszukiwał.
– Masz rację. Nie ma się co litować nad padalcem. Nie zasługuje na twoją miłość – odparła Martyna. Potem słyszałam to od niej jeszcze wiele razy. Pod koniec stażu już tak nienawidziłam męża, że naprawdę chciałam go opuścić. Nie przyznałam się Robertowi, kiedy dokładnie przylatuję. Chciałam go przyłapać na gorącym uczynku. Pomyślałam, że przyda się taki dowód na sprawie rozwodowej.

Cały czas mnie okłamywała

Kiedy jednak zjawiłam się w domu, był sam. Siedział przed telewizorem w starym dresie i popijał piwko. Nie wyglądało na to, że czeka na kochankę. Gdy mnie zobaczył, zerwał się i wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.
– Dlaczego nie powiedziałaś, że wracasz?! Chciałem wyjść po ciebie na lotnisko, przygotować romantyczną kolację…
– Obejdzie się. Wpadłam tylko zabrać kilka osobistych rzeczy. Na razie wyprowadzam się do rodziców, a potem pewnie coś wynajmę. W każdym razie następnym razem spotkamy się w sądzie, na sprawie rozwodowej – rzuciłam wściekle.
– O czym ty do cholery mówisz?! – stanął jak wryty.
– Nie rozumiesz? Odchodzę! Nie chce cię więcej widzieć na oczy – zaczęłam pakować drobiazgi. Usiadł z powrotem na kanapie.
– A więc to jednak prawda… – wykrztusił.
– Niby co? – warknęłam.
– To, co powiedziała Martyna.
– Martyna? – przerwałam pakowanie.
– Przyszła do mnie któregoś dnia i oświadczyła, że zakochałaś się w Stanach na zabój i zamierzasz mnie opuścić. Nie wierzyłem, więc wywaliłem ją z hukiem za drzwi, ale widzę teraz, że nie kłamała – patrzył na mnie ze smutkiem.
– Co ty za bzdury opowiadasz?! Martyna nie mogła ci czegoś takiego powiedzieć, bo to nieprawda! Przestań ją wreszcie obrażać! – wrzasnęłam.
– Nie wierzysz? To posłuchaj. Gdy wyskoczyła z tą rewelacją, odruchowo nacisnąłem nagrywanie w telefonie – odparł i włączył dyktafon.

Chwilę później słuchałam, jak moja najlepsza przyjaciółka opowiadała Robertowi o moim burzliwym romansie za oceanem. Na początku przyjmowałam to z niedowierzaniem, potem z coraz większą wściekłością. Gdy nagranie się skończyło, gotowałam się w środku.
– A to wstrętna, podstępna żmija! – aż zacisnęłam pięści.
– Żmija? Czy możesz mi wytłumaczyć, o co tu chodzi? – smutek na twarzy męża zamienił się w zdziwienie.
– Proszę bardzo. Na mój rozum Martynka postanowiła nas skłócić. Mnie powiedziała, że zdradzasz mnie z długonogą blondynką.
– Że co?
– Dokładnie. Nawet was podobno przyłapała. U nas w domu. Gdy to usłyszałam, omal się nie zapłakałam na śmierć.
– I uwierzyłaś?

– Uwierzyłam. Była taka przekonująca i współczująca. Do głowy mi nie przyszło, że mogłaby kłamać. Przecież jest moją najlepsza przyjaciółką…
– Ale kłamała. Ciekawe dlaczego?
– Nie mam pojęcia. Ale zaraz się dowiem! – odparłam i nie bacząc na zmęczenie podróżą, wsiadłam w samochód i pojechałam do Martyny.

Chciałam wiedzieć, dlaczego uknuła taką perfidną intrygę.
– O, już jesteś! To wspaniale! – rzuciła mi się na szyję.
– Rzeczywiście, jestem… – uwolniłam się z jej objęć.
– Ale czemu taka smutna? Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – zdziwiła się.
– Nie. Jestem wściekła.
– A, rozumiem… Byłaś w domu – zmieniła ton i w jej głosie pojawiło się współczucie.
– Owszem, byłam.
– No i co? Pogoniłaś Roberta? – zapytała z nadzieją.
– Nie, nie pogoniłam.
– Wybaczyłaś mu zdradę? To oczywiście twoje życie, ale ja bym mu nie darowała. Po tym, co zrobił…
– Martyna, przestań!
– O co ci chodzi?
– O twoje kłamstwa. Nagadałaś Robertowi, że mam romans w Stanach. Dlaczego? Przecież to nieprawda!
– Ja? Nic podobnego?! Kto ci to powiedział? – szła w zaparte.
– Robert.
– Kłamie, bezczelnie kłamie! Narozrabiał i teraz chce się wybielić! – aż poczerwieniała na twarzy. – Chyba mu nie wierzysz?!
– Wiesz co? Jesteś bardzo przekonująca. I pewnie bym ci uwierzyła. Ale nie przewidziałaś jednego… – O czym ty mówisz?
– Że Robert nagra waszą rozmowę. Odsłuchałam ją przed chwilą. Jak mogłaś? Ufałam ci, wierzyłam. A ty… Dlaczego chciałaś rozbić nasze małżeństwo? Bo rozumiem, że z tą długonogą blondynką to też nieprawda – patrzyłam wyczekująco. Miałam nadzieję, że zacznie przepraszać, kajać się. Ale nie. Podniosła głowę i spojrzała mi hardo w oczy.
– Dlaczego? To proste! – nagle zmieniła wyraz twarzy i ton głosu. – Miałam dość patrzenia, jaka to jesteś zadowolona i szczęśliwa. Dobry mąż, świetna praca, słowem idylla. A ja? Wiecznie sama, na lichej posadzie. Nie zasługuję na taki los! Mnie też się coś od życia należy! – zaczęła krzyczeć.
– Pamiętasz, jak ci współczułam, kiedy zostawił cię mój brat? – przerwałam jej.
– Pamiętam, bo co? – spojrzała zaskoczona zmianą tematu.
– To zapomnij. Bo teraz się cieszę, że z tobą zerwał! – warknęłam. A potem odwróciłam się na pięcie i sobie poszłam. W drodze na parking wykasowałam numer telefonu do Martyny. Nie był mi już potrzebny…

Czytaj więcej prawdziwych historii:
Mama wymyśliła, że chcę ją oddać do hospicjum, a jej mieszkanie przerobić na burdel
Przez teściową nie mogłam cieszyć się ciążą. Nic jej nie pasowało...
Byliśmy zawsze zgraną rodziną. Potem pokłóciliśmy się o podział majątku

Redakcja poleca

REKLAMA